II - 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Święta minęły szybciej niżby wszyscy chcieli, a Ethan wraz z rodziną wyjechał dwa dni po nich. A dzisiaj był sylwester, który Flor spędzała niestety w pracy. Wisiała komuś przysługę i cóż... musiała się poświęcić. Aron rozumiał, wiedział jaka wyglądała praca lekarzy, jednak było mu trochę przykro. Natomiast Carmela cieszyła się, że będzie mogła siedzieć do późna i oglądać fajerwerki o północy. 

Flor liczyła po cichu, że nie będzie zbyt dużego ruchu, bo kiepsko się czuła. Jej ciążowe mdłości od czasu do czasu dawały jej się we znaki. Tak samo jak przy Carmeli, codziennie rano witała muszlę. Do tego stresowała się wizytą Ridera, który miał przyjechać za dwa dni. Ponoć jakaś firmowa wizyta. W sumie nie wiedziała, o czym chciał on rozmawiać. Nie mieli o czym. Ich historia dawno temu miała swój koniec, niezbyt miło. Jej serce została rozbite na kawałki i dopiero Aron zaczął sklejać je na nowo. 

- Pani doktor - pielęgniarka zapukała  i wsadziła głowę do szatni - ktoś na panią czaka na korytarzu.

- Pacjent? Już idę.

- To raczej nie jest pacjent - mruknęła kobieta i już jej nie było.

Szatynka zapięła ostatnie guzki, przerzuciła stetoskop przez szyję i wyszła. Spojrzała w lewo i zamarła z ręką na klamce.

Co, do choler? 

- Co ty tu robisz? - Fuknęła zła.

- Przyjechałem wcześniej i pomyślałem, że możemy pogadać. Teraz. - Wzruszył lekko ramionami, czym wywołał jej irytację.

- Teraz, to ja jestem w pracy. Nie mam czasu, Rider. - Gdyby słowa mogły gryźć, to szatyn zostałaby dotkliwe pokąsany.

- To po pracy.

- Posłuchaj - podeszła do niego - miałeś przyjechać za dwa dni. A ty zjawiasz się w sylwestra i na co ty, do cholery liczysz, co?

- Zostawiłaś mnie pięć lat temu - warknął wkurzony, bo on też cierpiał po tym wszystkim.

- Miała powód, do cholery - syknęła.

- Nie mam czasu, jestem w pracy, więc idź sobie.

- Rano przyjdę i pogadamy. Nie odpuszczę ci. - Obrócił się na pięcie i wypadł przez drzwi.

Flor patrzyła za Riderem i miała ochotę zdzielić go czymś cięzkim. Pięć lat temu wyrwał jej serce i duszę. Kochała go, kochała, ale on zabił tę miłość. Zdeptał i wyrzucił. Przez pięć lat funkcjonowała tylko dzięki córce. A teraz był Aron, jej rycerz na białym koniu. Jej zbawienie, jej światełko w ciemnym tunelu. Kochała go i nie miała ochoty widzieć więcej Ridera. Jednak jej miłość do bruneta była inna niż miłość do Ridera. Nie, to ona była inna. Nie miała już osiemnastu lat. Nie była naiwna, ale zawsze była wierna. A teraz rosło w niej nowe życie. Wzięła głęboki oddech i ruszyła do pacjentów.

Aron patrzył na śpiącą Carmelę. Nie wytrwała do północy. Padła o dziesiątej wieczorem. A on miał pewien pomysł. Dzięki ich sąsiadce, która i tak była samotna i zgodziła się posiedzieć przez godzinę z Carmelą, mógł zrobić niespodziankę swojej kobiecie. 

Piętnaście minut przed wybiciem północy, zaparkował na szpitalnym parkingu i ruszył na oddział Flor. Wjechał windą, przeszedł długim korytarzem i wszedł do dyżurki. 

- Aron? Ale co ty tu? Coś stało się z Carmelą? - Flor zerwała się z krzesła.

- Spokojnie, śpi we własnym łóżku - wyjaśnił, po czym podszedł do niej i ułożył dłonie na jej ramionach. - Pani Martha z nią została, więc pomyślałem, że wspólnie przywitamy nasz pierwszy Nowy Rok. 

- Jaki pan przebiegły, ale muszę pana rozczarować, mam dyżur - mruknęła.

- Wymkniemy się na dziesięć minut. Masz pager, a u ciebie i tak póki co cisza i spokój.

- Dziesięć minut? To gdzie mnie zabierasz?

- Na dach, chodź - Aron pociągnął Flor do windy.

Kilka minut później stali na szpitalnym dachu, a Aron opatulił ich jego dużą kurtką. Flor przywarła do niego, gdyż było cholernie zimno. Cieszyła się, że tak przywitają Nowy Rok. Nad niebie raptem rozbłysły kolorowe ferie barw, które świadczyły, że już północ.

- Szczęśliwego Nowego Roku, kochanie - szepnął Aron.

- Szczęśliwego Nowego roku, skarbie - odszeptała. Wspięła się na palce i pocałowała ciepłe wargi Arona.

- Kocham cię - powiedział, kiedy oderwali od siebie usta - kocham Carmelę, kocham tego małego szkraba, który w tobie rośnie i...

- I? - Zapytała, widząc w szarych oczach morze miłości. 

- Wyjdź za mnie. Zostań Panią Berck. - Zadrżała w środku. - Przez te wszystkie lata byłem zły, że moja była żona mnie zdradziła. Byłem zły na wszystko i na wszystkich. Zdrada bolała, wyrywała z mnie cząstkę duszy i serca. Ale ty, ty wypełniłaś tę pustkę. Oddałaś mi kawałek siebie, tak jak ja jestem gotów oddać ci siebie w całości. Czy mnie zechcesz? Zechcesz kogoś takiego jak ja? Nie jestem doskonały, ale i życie takie nie bywa. Dasz mi szansę, udowadniać ci, że jestem ciebie wart? - Do oczy Flor cisnęły się łzy.

- Och, Aron - pociągnęła nosem.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro