II - 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lekko zaczerwienione oczy oraz poczerwieniały nos spozierały z odbicia lustra. Miodowe spojrzenie było przygasłe i trochę mętne ze zmęczenia. Flor nie zmrużyła oka, za to wypłakała morze łez, gdy próbowała ciągle dodzwonić się do Arona. Wszystko to było na nic, jego telefon był wyłączony i włączała się cholerna poczta głosowa, na której zostawiła z dziesięć wiadomości. Spojrzała jeszcze raz na siebie i skrzywiła się na swój widok w lustrze, wyglądała żałośnie. Zanurzyła dłonie w zimnej i opłukała twarz. Musiała doprowadzić się do porządku, nie chciała, żeby Carmela widziała jej w takim stanie. I tak dopytywała się, gdzie jest. Musiała skłamać, że miała coś ważnego do załatwienia.  Teraz jej córka szykowała się do swojej koleżanki, która mieszkała w sąsiednim budynku. 

- Gotowa?

- Tak! - Wykrzyknęła Carmela i pobiegła założyć buty.

- Jeszcze szalik i czapka - przypomniała jej Flor.

- Mamo, jestem już duża, sama potrafię założyć - zaprotestowała, kiedy rodzicielka próbowała założyć jej szalik.

- Dobra, dobra - uśmiechnęła się - wiem, że jesteś już duża.

Po odstawieniu córki do koleżanki, postanowiła przejść się ulicami Seattle. Może mroźne powietrze pomoże trochę uspokoić jej skołatane serce i rozedrgane ciało. Naciągnęła na głowę mocniej czapkę, gdyż mroźny wiatr targał jej włosy, które tańczyły niespokojnie na wietrze oraz smagały jej zaczerwienione policzki. Spojrzała w niebo, z którego zaczął sypać gęsty bialych puch. Śnieżne płatki wirowały, gonione porywami wiatru. Zadrżała z zimna, kiedy mocny podmuch uderzył w jej ciało. Nieprzytomnie spojrzała na ulicę i zdała sobie sprawę, że odeszła od domu kilka dobrych przecznic. A jej burczący żołądek przypomniał, że dzisiaj nic jeszcze nie jadła. Weszła do pierwszej lepszej kawiarni, zamówiła gorącą czekoladę oraz ciastko, po czym usiadła przy stoliku. Przeżuwała niemrawo, popijając małymi łyczkami gorący napój. Podskoczyła gwałtownie, kiedy jej telefon zadzwonił. Szybko sięgnęła po niego do kieszeni i odrzuciła połączenie.

Jak ten dupek śmiał do niej jeszcze dzwonić, po tym co jej zrobił? 

Pokręciła głową, dopiła czekoladę, po czym wyszła na mroźne powietrze, a podmuch wiatru zderzył się z jej rozgrzany ciałem. Westchnęła i ruszyła powoli do domu. Na myśl o Aronie, pod powiekami utworzyły się łzy, których nie powstrzymywała. Spływały jej po zmarzniętych policzkach, zostawiając ślady.

Otrzepała swoje skórzane kozaki ze śniegu, po czym wdrapała się na trzecie piętro i weszła cicho do mieszkania. Zawołała Arona, lecz odpowiedziała jej cisza. Zrzuciła z siebie okrycie oraz buty, po czym smętnie powędrowała do salonu, gdzie zakopała się na kanapie przykrywając ciepłym kocem.

Natarczywy dzwonek do drzwi wyrwał ją ze snu. Przetarła zaspane oczy, wstała i ruszyła do wyjścia, a otwierając zaniemówiła. Aron ledwo trzymał się na nogach, a głowa opadała mu coraz niżej.

- Myślałem, że już nikogo nie ma - powiedziała nieznajomy, przytrzymujący Arona, który poniósł głowę i spojrzał ledwo przytomnym wzrokiem.

- Floor - wybełkotał, po czym głowa znowu mu opadła.

- Jezu - jęknęła na widok zalatana Arona. Przepuszczając mężczyzn w drzwiach, owiała ją woń alkoholu, tak ostra, jakby wypił całą zawartość baru.

- Spił się, musiałem przytargać jego pijaną dupę. Gdzie go rzucić?

- Korytarzem, pierwszy pokój po lewo - odpowiedziała Flor.

Szatynka patrzyła jak ta dwójka znika w pokoju, po czym nieznajomy wrócił i wyszczerzył się.

- Odkąd go zna, jeszcze nigdy tak się nie urżnął. - Flor przygryzła wargę i westchnęła. - Jestem Matt.

- Flor - przedstawiła się.

- Wiem.

- Wiesz? - Potaknął głową. - Napijesz się czegoś?

- Gorąca kawa byłaby dobra.

- Jasne, już się robi.

Oboje poszli do kuchni, gdzie po chwili unosił się aromat kawy, nalanej do dwóch kubków.

- A tobie chyba nie wolno kawy - uśmiechnął się blondyn.

- Co? - Zdziwiła się. - Och. Powiedział ci.

- Tak, powiedział - upił łyk. - Żebyś widziała go, jak mi o tym mówił. Był dosłownie cały w skowronkach. A dzisiaj... Cholera, co się stało? To znaczy nie musisz mówić. To nie moja sprawa, ale ...

- Mój był namieszał - westchnęła i objęła palcami kubek z kawą. - Zdaje się, że powiedział coś Aronowi i dlatego zaliczył  dzisiaj zgon. Nie miałam możliwości z nim porozmawiać.

- Mi też nie chciał nic powiedzieć, ale... - Matt zawahał się i uciekł wzrokiem.

- Ale? Stało się coś? Powiedz - cicho poprosiła.

- Był z... kobietą. 

- Aha. - Poczuła zdradliwe łzy pod powiekami. Wstała i odstawiła kubek do zlewu. Przeszła jej ochota na kawę. Chciała, żeby sobie już poszedł.

- To nie tak - szybko zaprzeczył Matt.

- W porządku - pokręciła głową. - Nieważne. 

Matt ruszył do drzwi. Bardzo chciałby pocieszyć szatynkę, ale w tej sytuacji lepiej, żeby siedział cicho. Nie mógł jej powiedzieć, że kobieta przy barze kleiła się do jego kumpla.

- Dzięki, że go przyprowadziłeś - wyszeptała Flor.

- Nie ma sprawy. On tylko siedział przy barze. Niczego nie zrobił. - Skłamał, bo tak naprawdę nie był pewien.

- Okey - powiedziała zdawkowo. 

- Wszystko będzie dobrze.

- Być może. Cześć.- Zamknęła za nim drzwi, oprała się o nie i zjechała plecami aż do samej podłogi.

W mieszkaniu zapanowała ogłuszająca cisza, jakby nikogo w nim nie było. A były dwie udręczone dusze. Jedna załamana siedziała i patrzyła tępo przed siebie, a druga spała zalana w pestkę. 

Kiedy w mieszkaniu zapanował lekkie mrok, Flor podniosła się zdrętwiała z podłogi. Poczłapała do sypialni, gdzie spał Aron ułożony na boku. Nie miała sumienia go tak zostawić, więc postanowiła go rozebrać. Pochyliła się nad nim i zmarła. Czerwone usta były wyraźnie odbity na szczęce Arona. Flor wciągnęła ostro powietrze, po czym pokonały ją mdłości. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro