II - 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minął tydzień od urodzin Carmeli i Flor miała wrażenie, że jej całe życie zostało wywrócone do góry nogami. Czas dzieliła między córką, pracą oraz Aronem, z którym spędziła jeszcze dwie noce, gdyż każde z nich miało dyżury w innym czasie. Poza tym nie mogła pozostać obojętna na chemię miedzy nimi i te iskry, które sypały się w jego spojrzeniu za każdym razem, kiedy na nią patrzył. Flor zawsze wiedziała, kiedy był w pobliżu. Powietrze gęstniało i czuła pod skórą dziwne wibrowanie. Dziwne uczucie, ale jakież inne od tego, co miało miejsce przez ostatnie pięć lat jej życia. Oddała serce dupkowi, który rozszarpał je na kawałki. A Aron był tym, który sklejał jego skrawki z powrotem w całość. Był facetem, którego potrzebowała, i z którym czuła się bezpiecznie. A do tego wszystkiego uwielbiał jej córkę i cholera... Był niegrzeczny w łóżku. Ale to, że nie oceniał jej, kiedy opowiedziała mu o Riderze i o tym co z nim przeszła, wywołało w niej jakieś dawno zakopane uczucia do mężczyzn. Wyjawiła mu czyim dzieckiem była Carmela. Powiedziała mu wszystko, a on tylko przytulił ją i kochał się z nią, żeby zapomniała o swojej przeszłości. Aron powiedział jej, że od teraz ma żyć przyszłością, i miał nadzieję, że on w niej będzie. Dobry Boże, nie wiedziała, że tacy faceci jak on jeszcze istnieli. Nie rozumiała, jak jego była żona mogła go zdradzać. Była głupią suką.

- O czym myślisz, skarbie? - Aron szepnął sennie pytanie, gdyż właśnie przyszedł po nocnym dyżurze, a Flor za chwilę musiała wstać do pracy.

- O tym, że jestem szczęściarą - pocałowała go szybko w usta i ruszyła pod prysznic.

Kiedy Flor wyszła z łazienki, Aron spał jak dziecko. Uśmiechnęła się na widok jego tatuażu na plecach. Był piękny. Było to małe dzieło sztuki, które miał jej facet. Na tę myśl uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 

Przygotowana do pracy, wyszła cicho z sypialni i poszła zerknąć na Carmelę, która spała przytulona do dużego misia. Westchnęła i zamknęła drzwi od jej pokoju, po czym cicho zjadła szybkie śniadanie i wypiła kawę. Już prawie wychodził, kiedy zaspana Carmela wyszła ze swojego pokoju.

- Mamusiu?

- Co jest, słoneczko? - Flor kucnęła i popatrzyła na córkę.

- Musisz iść do pracy?

- Muszę zarabiać, kochanie. Poza tym może jakieś dziecko będzie potrzebować mojej pomocy.

- Wiem - odparła smutno.

- Ale Aron jest i... - Flor nie mogła dokończyć, bo Carmela z radosnym okrzykiem popędziła do jej sypialni. Więc zmuszona poszła za córką.

- Carmela, tylko nie budź Arona - Flor poprosiła cicho.

- Jasne, mamusiu - pięciolatka pokiwała głową.

- Daj buziaka na do widzenia - Carmela ucałowała mamę i położyła się koło Arona.

Flor z wielkim uśmiechem na ustach wyszła z mieszkania. Wiedziała, że córka uwielbiała Arona i ku jej zaskoczeniu, Carmela cieszyła się, że brunet spał w ich mieszkaniu. Jak na pięciolatkę była bardzo bystra i czasem jej pomysły zadziwiały samą Flor. 

Kiedy tylko szatynka wyszła z mieszkania, Carmela przysunęła się bliżej Arona, który mimo zmęczenia przebudził się.

- Chodź tutaj, skarbie - Aron wyciągnął swoje muskularne ramię w stronę pięciolatki, która od razu się do niego przytuliła.

- Lubisz moją mamę? 

- Bardzo.

- A kochasz ją? - Tym pytaniem zastrzeliła bruneta. Wiedział, że dzieci były szczere, więc postanowił być taki sam.

- Tak, kocham ją - przyznał się do uczucia jakim darzył jej matkę.

- A czy będziesz moim tatusiem?

Aron popatrzył na wtulona w niego dziewczynkę i coś ścisnęło go za serce. Bardzo chciał mieć dziecko, ale Carmela miała już ojca, o którym nie wiedziała nic. Cholera. I co on jej miał niby odpowiedzieć?

- Nie chcesz mnie? - Niebieskie oczy były wpatrzone w jego szare.

- Chciałbym, ale nie wiem, czy mama by się zgodziła.

- Zgodzi się - rzekła z przekonaniem Carmela. - Widziałam, jak na ciebie patrzy. I mamusia jest teraz szczęśliwa. Więcej się śmieje. Lubię, kiedy u nas śpisz i kiedy jemy razem śniadanie.

- A niech mnie - mruknął rozbawiony i rozczulony brunet.

- To jak? 

- Zgoda. - Wiedział, że jeżeli nie ułoży się miedzy Flor a nim, Carmela będzie cierpieć. Ale jak miał odmówić szatynce, kiedy patrzyła na niego z taką nadzieją?  Poza tym, może Flor już nosiła w sobie jego dziecko. Uśmiechnął się na tę myśl i ucałował czoło pięciolatki.

- To teraz śpij, króliczku - mruknął i zamknął oczy.

- Dobrze, tatusiu.

Dyżur w szpitalu był wyjątkowo ciężki. Flor przyjęła dzisiaj kilkoro dzieci na oddział, a później wezwano ją na izbę przyjęć. Popatrzyła na zegarek i cieszyła się, bo za pół godziny kończyła pracę i mogła wrócić do domu. Do Carmeli i Arona. Właśnie miała wrócić do siebie na oddział, kiedy pielęgniarka wezwała ją do ciężko chorega chłopca.

- Co jest?

- Mały stracił przytomność. Ma wysoką gorączkę i wygląda jakby był odwodniony. Za pewne grypa.

- Dzięki - odpowiedział Flor i zajęła się badaniem małego pacjenta.

Okazało się, że mieli rację. Chłopiec miał grypę i był odwodniony. Szatynka odłączyła mu kroplówkę oraz podała leki na zbicie gorączki, po czym kazała zabrać małego na oddział. Jednak wpierw musiała poinformować jego ojca o stanie zdrowia dziecka. 

Flor podeszła do mężczyzny, który stał do niej tyłem, i który był ojcem małego Travisa.

- Przepraszam - odezwała się szatynka - jestem doktor Regan i zajmowałam się pańskim synem.

Mężczyzna obrócił się, a świat Flor skurczył się do niewielkiej czarnej plamy. Ledwo mogła złapać oddech, a papiery wypadły jej z reki.

- Flor - cicho wyszeptał wstrząśnięty widokiem szatynki.

- Rider...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro