Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ucisk w brzuchu i płucach zelżał, kiedy wyspowiadałem się ze wszystkiego Levi'owi. Oczyściło mnie to i miałem wrażenie, jakby właśnie przejął część tego brzemienia ode mnie na siebie. I choć nie pocieszało mnie to jakoś bardzo — ponieważ stwarzało zagrożenie — to jednak zapewniało mi pewien wewnętrzny spokój.

— Stawiajcie wodę na herbatę! Nadchodzimy! — specjalnie zapowiedziałem nas niższym głosem, aby nieco zażartować, rozładowując tym samym napiętą atmosferę.

Wyszliśmy z łazienki i skierowaliśmy w stronę kuchennej izby, a przynajmniej ja miałem taki zamiar, ponieważ coś mnie przyhamowało, a ja poczułem na bluzie znajomy ucisk.

— Lars, czekaj. — w moje uszy uderzył jego chłodny ton.

Nagle zatrzymał mnie i przygwoździł do ściany, co wprawiło mnie w nie małą dezorientację. Bez najmniejszej krępacji, zbliżył twarz do mojego ucha, a ja poczuć mogłem podmuch gorącego powietrza, które wydobyło się z jego ust. Zawstydziłem się tą bliskością.

— Ja też muszę ci coś powiedzieć... wieczorem na tyłach domu. — wyszeptał, gdy przełknąłem głośno ślinę, w obawie przed zerknięciem na niego. Dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów.

Moje myśli zaczynały przy tym schodzić na złe tory, a ja sam poczułem szybsze bicie serca i reakcję swojego ciała na jego cichy, niski głos. Spaliłem buraka i modliłem się w duchu, by nie zauważył po mnie tego potwornego zawstydzenia, jakie przeżywałem. Już kiedyś zresztą czułem się podobnie. Kilka tygodni temu na dachu domu. Wtedy też miałem wrażenie, jakby prowadziła nas pewnego rodzaju, niewidzialna nić...

Na tyłach domu. Widziałem już siebie w myślach, zmierzającego za ten zszarzały i brzydki budynek. Tylne wyjście miało swoje plusy, ale głównym minusem był obrzydliwy zapach, który tam panował. Był on co prawda wywołany ujściem w tamtym miejscu kanału ściekowego, jednak do najprzyjemniejszych nie należał.

Nic więc dziwnego, że nikt tutaj się nie zapuszczał. W końcu poza murem, wysypiskiem śmieci i tworzącej się kupie odpadów wraz z odchodami nie było tu niczego wartego uwagi. Zwykły śmietnik, będący za to jednym z najlepszych miejsc w Podziemiu na kryjówkę.

W stalowych tęczówkach, mierzących do mnie z tych kilkunastu centymetrów niżej, biła powaga oraz moje własne odbicie. Włosy już mi trochę odrosły i coraz to częściej zmuszony byłem odgarniać grzywkę z czoła, by cokolwiek widzieć. Nerwowym ruchem wplotłem palce w swoją czuprynę, przygładzając ją u nasady i kiwnąłem do Levi'a głową, wciąż jednak próbując się przyzwyczaić do naszego położenia.

— Prawda za prawdę. — odparłem, ucieszony tym razem, że chłopak sam zaproponował mi rozmowę.

Również miałem do niego wiele pytań. Levi w końcu od zawsze był tajemniczy. Tworzyliśmy rodzinę i mieszkaliśmy razem, ale czy tak naprawdę go znałem? Czy ktokolwiek z nas wiedział o nim coś więcej? Zatajenie czegokolwiek w Podziemiu nie było czymś wybitnym, robił to niemal każdy. W tym miejscu można było zniknąć i nawet nikt specjalnie by się tym nie przejął. Jeśli jednak nadal mieliśmy ze sobą żyć, pasowałoby wiedzieć, z jakim człowiekiem dzieli się dach nad głową.

Levi odsunął się ode mnie z cichym westchnięciem i przepuścił mnie pierwszego przez próg jadalni połączonej z kuchnią. I choć był już dalej ode mnie, a ja sam miałem świadomość, że już się do mnie raczej na taką odległość szybko nie zbliży, wciąż musiałem poradzić sobie z tym dziwnym napięciem. Wziąłem więc głęboki wdech, aby się uspokoić.

Przy stole siedzieli już Farlan wraz z Isabelle, którzy na nasz widok odsunęli się od siebie całkiem tak, jakby robili coś niewłaściwego. Nadal nachylali się jednak nad stołem, wypełnionym rozmaitymi metalowymi częściami. Natomiast woda w czajniku na piecu zaczynała wydawać z siebie coraz to głośniejsze odgłosy, informując o swojej gotowości. Na blacie stołu leżał rozbrojony rewolwer i dwa naboje, a Church dłubał coś w jednej ze złotych łusek, przekrzywiając głowę. Był całkowicie zaabsorbowany nową czynnością. Kiedy jednak zorientował się o naszej obecności, spojrzał na nas, a w jego okularach błysnęło światło świecy.

— Próbuję stworzyć więcej naboi. A wy... coś długo siedzieliście w tej łazience. — jego ton głosu wyraźnie wskazywał na spisek, a sugestywny wzrok, nie dawał nam spokoju.

Wyciągnąłem w jego kierunku zabandażowaną dłoń, która — nawiasem mówiąc — nadal mocno mnie bolała. Chciałem nas jakoś wytłumaczyć i wyjaśnić okoliczności, tuszując je oczywiście kolejną kłótnią, jednak Levi mnie w tym uprzedził.

— Męska rozmowa. Przerabiałem to z tobą ostatnio. — odparł na swój sposób i podchodząc do niego, klepnął go lekko w bark. Podziękowałem mu w myślach.

Dobrze wybrnął tym kłamstwem, choć nie miałem pojęcia dokładnie, o jakie „przerobienie" mu dokładnie chodziło. Nie było po nim ponadto widać najmniejszych oznak nieszczerości, a obojętność, którą zwykle miał na twarzy, jedynie mu w tym wszystkim pomagała.

Church pokiwał głową, zmieszany tym, iż podejrzewał nas o coś niestosownego, choć ja i tak miałem dziwne wrażenie, że nadal tkwił w nim niepokój. Mimo wszystko w moim sercu pojawiła się ulga. Nareszcie w domu miałem po swojej stronie sprzymierzeńca, który wspierał mnie nie tylko werbalnie, ale również i psychicznie.

— Siadaj, braciszku. — odezwała się Magnolia, przypominając wszystkim o swojej obecności.

Chłopak posłuchał jej ugodowo i po chwili już zajmował miejsce obok blondyna, przyglądając się jego robocie. Ja natomiast postanowiłem się zająć gotującą wodą. Wyciągnąłem z szafki kubki i wsypałem każdemu po równej, pełnej łyżeczce liściastych ziół, które zostały wcześniej starte na niemal proszek. Takie rarytasy w Podziemiu były drogie, ale my znaliśmy dobry sposób na podwędzenie dodatkowych puszek tego dobrodziejstwa z lokalnego sklepu. Do dziś nie miałem pojęcia, czy ten sprzedawca w ogóle wie, że coś mu cyklicznie znikało.

— Chciałbym nauczyć Isabelle strzelać z pistoletu. Jeśli udałoby nam się jeszcze gdzieś zwinąć drugą sztukę, bylibyśmy o nią spokojniejsi. — odważył się poruszyć nowy temat Farlan.

Na myśl od razu przyszła mi moja skrzynia z zapasową bronią, którą otrzymałem w ramach ekwipunku od Lily. Znajdowały się w niej przynajmniej dwa porządne rewolwery, nie na tyle ciężkie, bym miał problem je unieść. Nie stanowiłyby więc problemu dla kogoś takiego jak Magnolia. Tylko, czy to nie byłoby zbyt ryzykowne, gdybym jednego sprezentował Isabelle? W końcu, gdyby ktoś rozpoznałby broń...

Nie, zdecydowanie nie powinienem się w to mieszać. Nikt raczej nie może się dowiedzieć o tej skrzyni.

Głupi ja...

W sumie, gdyby się nad tym zastanowić to skrzynia znajdowała się w dostępnym dla nich miejscu, więc jeśli tylko by chcieli, mogliby łatwo ją przeszukać. W taki oto sposób, w moim życiu znowu pojawił się nowy problem, który sam sobie tylko zrobiłem. Wbiłem sobie do głowy kolejne zmartwienie do przetrawienia...

Teraz gdy Levi został wtajemniczony, czułem się również przy tym jednak bardziej za to wszystko odpowiedzialny, szczególnie że brunet nie należał do osób, które zawalałyby swoją rolę. Że też nie mogłem się bardziej pilnować!

— Lars, wszystko dobrze? — Isabelle uwiesiła na mnie swoje zielone oczy.

— Po prostu... Levi mi za mocno dokopał — zachichotałem nerwowo. Głos mi zadrżał.

Zauważyła to. Mam nadzieję, że wzięła to tylko za strach.

— No właśnie! Nikt mu nie podskoczy, co nie? — podchwyciła temat, a ja mogłem odetchnąć z ulgą. Życie z nimi wszystkimi pod jednym dachem było zdecydowanie zbyt stresujące.

— Jak tylko nauczę się strzelać, będę mogła wreszcie być dla was bardziej przydatna. — podekscytowała się, skupiając się ponownie na swoim podekscytowaniu.

— Przystopuj, mała. — zgasił ją Farlan — Kto powiedział, że pozwolimy ci samej szwendać się po ulicach? — zapytał z wyrzutem, obdarzając ją wymownym spojrzeniem.

Magnolia zrobiła urażoną minę zła, że chłopak odkrył jej zamiary. Trzeba było jej jednak przyznać, że jak na osobę, która tyle przeszła i dodatkowo o takiej posturze, miała naprawdę dużą odwagę co do tego.

— Ja tylko chcę pomóc! — zarzekała się, podnosząc głos.

— Farlan ma rację. — poparł go Levi. — Z przyjemnością porywają takie jak ty. Najbardziej nam pomagasz siedzeniem na dupie i niewtrącaniem się w nasze interesy. — wypowiedział się, unosząc jedną brew do góry.

— W domu też nie jest wcale bezpiecznie... — zauważyła rudowłosa. — Pamiętacie ostatnie... — posmutniała, spuszczając głowę w dół.

— Tak, pamiętamy i chyba coś ustaliliśmy, prawda? — wszedł jej w słowo Levi, hamując się, by dziewczyna nie odebrała jego słów jako atak. Łatwo było doprowadzić ją do płaczu, jednak dużo trudniej przywracało się na jej twarzy uśmiech.

— Że niby mamy względnie zapewnioną ochronę przez terenowych Lily. Świetna ochrona, czuć się tak ciągle obserwowanym... — wymamrotał Church, jednocześnie uwidaczniając tym swoje niezadowolenie. Wcale nie poprawiał sytuacji.

Dziewczyna natomiast uniosła oczy w stronę sufitu, w dziwny sposób wydając się równie zamyśloną, zaraz jednak się uśmiechnęła, zapominając o całej tej rozmowie.

— Jestem głodna. Ktoś chce grzanki? Te, które ostatnio upolował Lars były przepyszne! — pochwaliła mnie, odwracając się w moją stroną.

Uśmiechała się do mnie szczerze, spoglądając na mnie swoimi szmaragdowymi tęczówkami. Ja jednak mimo tego, nie mogłem jakoś zmusić się do szczerego uśmiechu, dręczony głupimi urojeniami i wyrzutami sumienia. Wróciłem więc do przygotowywania herbaty.

kilka godzin później

Już kilka dobrych minut kucałem nad ziemią, malując palcem różne wzory na w miarę czystej, kupce piachu. Od smrodu powoli już zaczynało mnie mdlić, a oczy nieprzyjemnie szczypały. Tak bardzo się naszą rozmową bowiem stresowałem, że za nic nie chciałem się spóźnić, a przez spędziłem w tym miejscu zdecydowanie zbyt długo. Nic więc dziwnego, że gdy tylko w przejściu zjawił się Levi, momentalnie na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Na szczęście brunet również sam zaproponował zmianę miejsca.

— Nie zapominaj, że mogą nas obserwować. — szepnąłem do niego, chowając ręce do kieszeni.

Nie mieliśmy w końcu pewności, czy tego nie robią. Brunet jednak zignorował moje słowa i tylko wzruszył ramionami, prowadząc nas na skróty w jeszcze dalsze odmęty zaplecza.

Skręciliśmy za róg ciemnego zaułka i można powiedzieć, że do jeszcze większego śmietnika, tylko po to, by wspiąć się po nim na górę i schować pod zadaszonym strychem, czy czegoś w rodzaju opuszczonej rupieciarni. Przód ściany został zdemolowany, a ostały się tylko resztki ceglanej konstrukcji dawnej szopy. Teraz była to melina odsłaniająca widok na najbliższe ulice, choć kiedyś mogła nawet służyć za czyiś dom.

Levi usiadł na ułamanym blacie, wcześniej podkładając sobie pod tyłek kawałek znalezionej gdzieś gazety, dla pewności, że przy kontakcie z nim przez nieuwagę się nie ubrudzi. Przyzwyczaiłem się już, że pedantyczna natura nie pozwala mu na beztroski kontakt z zakurzoną płytą. Kurz, brud i inne paskudztwa trzymał od siebie, jak najdalej mógł, choć z całą pewnością było to ciężkie, żyjąc od urodzenia właśnie w Podziemiu. Byłem w stanie go jednak zrozumieć.

Chwilę stałem nad nim, jedynie spoglądając w dal. Kilka razy już tu przychodziłem, ale i tak roztaczający się horyzont podziemnego, zabetonowanego, szarego miasta robił na mnie wrażenie. Gdy patrzyło się na to wszystko z góry, wcale nie wydawało się złe. Nie czuło się zapachu alkoholu, zgnilizny oraz szumowin, a podziwiać można było zapalane przez ludzi światła. Miało się wręcz poczucie, jakby spoglądało się na zbiorową mogiłę, okoloną ogromną ilością zniczy.

Levi usadowił się wygodniej na blacie, podciągając nogi pod brodę. Nie robił tak dość często, a powiedzieć mogłem nawet, że praktycznie wcale. Oho, zapowiadało się na poważną rozmowę...

— W takim tempie, w jakim zabijasz, wyrżniesz połowę gangusów. — zadrwił ze mnie, zaczynając w ten sposób temat. Momentalnie też odwróciłem się w jego stronę, spotykając się ze znajomą stalą jego tęczówek.

— Jak sobie radzisz z... odbieraniem ludziom życia? — spytał, nim jakkolwiek mu na jego wcześniejszą zaczepkę odpowiedziałem.

Nadal jednak stałem nad nim z pewną dozą dystansu. Zadał mi trudne pytanie. Chociaż możliwe, że to ja miałem problem z odpowiedzią?

— Ułatwię ci. — rzekł dalej Levi, dostrzegając moje zawahanie.

— Sądzę, że choć wyglądasz na nieśmiałego i zagubionego chłopaka, tkwi w tobie demon, mający nad tobą większą władzę. Poddajesz mu się i nie potrafisz przestać, a podczas morderstw czujesz euforię. Twoje życie nabiera sensu, a ręce coraz bardziej przyzwyczajają się do ostatecznego zadawania ciosów nożem. Gdy walczysz, masz wrażenie, że jesteś. Gdy to jednak mija, powracasz do dawnego Larsa i oplatasz się własnym kłamstwem, wypierając tamto drugie oblicze. — skończywszy mówić, opuściwszy głowę, a czarna grzywka przykryła jego jasną skórę.

Wyglądał na dość zmęczonego. Sam zdecydowałem się usiąść zaraz obok niego, starając się przy tym nie zetknąć z nim choćby nawet krawędzią podeszwy buta. Rozgryzł mnie. Miałem wrażenie, że wiedział o mnie nawet więcej niż ja sam.

— Ale ja nie chcę zabijać. — szepnąłem mu szczerze.

Taka była prawda. Tylko źli ludzie byli zabójcami. Natomiast ja przecież nie byłem zły, a przynajmniej się za takiego nie uważałem. Kryminalista, przestępca, degenerat, morderca. Można byłoby mnie tak opisać, a jednak czułem, że to nie ja. Nie byłem nikim takim, dopóki nie zatraciłem poczucia winy.

— Nie chcesz, ale to robisz. Robisz, bo musisz. Teraz wszyscy jesteśmy udupieni. — odpowiedział mi z wyrzutem, charakterystycznie dla siebie fukając.

— Wybacz... — przeprosiłem go. Tak naprawdę nigdy nie chciałem ich w to wszystko wplątywać. Robili to wszystko z mojej winy.

— Nie, Lars. Posłuchaj mnie. — odwrócił się w moją stronę, patrząc na mnie uważnie. — Rozpętałem tę wojnę, a ty zostałeś marionetką. Przypomnij sobie nasze pierwsze spotkanie. Planowałem je od początku. Chciałem... — westchnął. — Już kurwa sam nie wiem, czego. Jedyne, o czym marzę, to wolność. Porzucić to chrzanione życie. Wyjść stąd... — zmienił zdanie, uciekając ode mnie wzrokiem.

— Nie da się stąd wyjść. — odparłem bez krzty nadziei w głosie. Dla takich jak my nie istniało takie pojęcie jak wolność.

— Jeśli da się wejść, można też wyjść. — powiedział z naciskiem Levi. — Aczkolwiek ten plan to niemalże samobójstwo. — stwierdził, jasno próbując mi coś uświadomić. Nie odezwałem się. Jaki plan...?

— Gdyby nam się udało, nie musielibyśmy odpracowywać tych pięciu lat harówy u Lily. Nie musiałbyś się płaszczyć ani... — zaciął się, szukając słowa. — Ani poświęcać własnego ciała. — ostatnie zdanie, ciężko przeszło mu przez gardło.

Widać było, że obwiniał siebie o wszystko, tak samo, jak ja to robiłem. Myślał o mnie. Zacisnąłem szczękę, próbując się nie zaczerwienić. Wciąż przy tym patrzyłem przed siebie, by przez nieuwagę nie zderzyć się z nim wzrokiem.

— No, chyba że ta robota ci odpowiada... — dodał z przekąsem.

Momentalnie też się spiąłem. To ewidentnie nie był dobry moment na takie rozmowy, a przynajmniej nie sam na sam.

— Wiesz, że moja matka pracowała jako prostytutka? Tylko że ona oddawała się za szmal, a ty dajesz dupy praktycznie za darmo... — jego ton stał się strasznie oskarżający, a nawet wyczuć mogłem w nim odrobinę żalu.

Wykręcałem sobie palce, czując, jak robią się nieprzyjemnie wilgotne. Chciałem jak najszybciej zmienić temat, ale wiedziałem, jak działa Levi. Musiał zrobić sobie wstęp, wygadać się, aby przejść do meritum w swoim awangardowym stylu. Jednak nie przypuszczałem, że zacznie porównywać mnie do matki...

— Jeśli masz na myśli, że ja... z nimi... To wiedz, że jeszcze ani razu... Ten... — jąkałem się, poruszony całą tą sytuacją. Po raz pierwszy nie wiedziałem też, co chce mu przekazać. Zagubiłem się we własnych myślach.

Levi natomiast powolnym gestem odwrócił swoją głowę w moim kierunku, lustrując mnie przenikliwym spojrzeniem, co sprawiło, że spąsowiałem łącznie z dekoltem aż po same koniuszki uszu. Czułem pieczenie policzków, zażenowanie oraz wstyd. Nigdy bym nie sądził, że będzie mnie kiedykolwiek czekać rozmowa z Levi'em na takie tematy.

— Niemniej jednak masz do czynienia ze spasionymi oblechami, którzy dotykają cię, a ty dotykasz ich i musisz udawać, jak bardzo cię to podnieca. Pozwalasz im się splugawić. Chyba nie ma niczego bardziej poniżającego, co? — dopytywał, starając mi się jeszcze bardziej obrzydzić to wszystko, do czego jestem zmuszany.

Szukał we mnie potwierdzenia. Znaku, że ma rację, a wręcz ewidentnie wołał o to, bym mu ją przyznał. To, co robiłem, było złe i odpychające bez dwóch zdań, tak samo, jak choćby szef rywalizującej szajki, sukinsyn z koprem. Aż się zatrząsłem na samo wspomnienie o nim i o tym, co robił mi swoim językiem. Miałem ochotę zwrócić kolację. Od razu przyłożyłem też dłoń do ust, powstrzymując odruchy wymiotne.

— Sam widzisz. — odparł Levi, widząc moją reakcję.

— Dobrze, że mamy to ustalone. — odparł z trochę większą dozą powagi — A teraz chodź. — nakazał.

Podniósł się i zeskoczył zgrabnie na przybudowany niżej parapet, aby zaraz potem wdrapać się na pobliski dach. Wyglądał przy tym, jak poruszający się zwinnie kot, który robił to już miliony razy. Ja natomiast, idąc w jego ślady, musiałem uważać, gdzie dokładnie stąpam, by czegoś sobie nie zrobić. Przemieszczaliśmy się tak dobre kilka minut, aż do momentu, gdy dotarliśmy do rozwidlenia trzech głównych alei.

Z góry wszystko wydawało się takie małe. Widziałem handlujących straganiarzy, kupców oraz żebraków ze swoimi wyciągającymi się ku niebu dłońmi. Sklepy zaopatrzeniowe, jakieś biura, przytułki, noclegownie i bezdomne dzieci. Na czym miałem skupić wzrok?

— Za tamtą jasnobrązową kamienicą jest bar z miejscami noclegowymi. — wyjaśnił Levi na wydechu.

Chodzenie po stromym dachu i balansowanie na wysokościach nie należało to najłatwiejszych. Trochę się zmachaliśmy. Zresztą w sumie nic dziwnego.

— To tam ostatni raz ich widziałem. — poinformował mnie w dość niejasny sposób.

— Kogo? — dopytałem, zdezorientowany.

— Zwiadowców. — odpowiedział mi niemal od razu, a mi stanęły włoski dęba.

Zwiadowcy. Zielone płaszcze ze znakiem skrzyżowanych biało-błękitnych skrzydeł. Używali sprzętu do manewrów oraz byli jedyną grupą na powierzchni, która działała poza Murami, walcząc z tytanami. Nie miałem jednak pojęcia, że ktoś taki może zapuścić się aż tutaj. Dla mnie byli jak historyjka wyssana z palca. Mama mi czasem o nich opowiadała, jako bajki na dobranoc. Nigdy nie spotkałem żadnego zwiadowcy, nie wspominając już o tytanach. Wydawało mi się to tak mocno odrealnione...

Nigdy mnie też specjalnie nie obchodzili. Żyłem tutaj i wystarczająco miałem swoich problemów, aby jeszcze zaprzątać sobie głowę jakimiś stworami. Domyślałem się jednak, że sami żołnierze w swoim fachu muszą być zdecydowanie lepsi od innych Oddziałów. W końcu mierzyli się z czymś o wiele większym — o ile to w ogóle istniało.

— Zwiadowcy bardzo rzadko się tu zapuszczają. — powiedział chłopak — Zawsze jest ich pięciu. Kilku kojarzę, ale niedawno pojawił się jakiś nowy, wysoki blondyn. Chyba był liderem. Zastanawiam się, czego tu szukali... — zastanawiał się na głos chłopak, wykazując tym samym coraz to większe zainteresowanie.

— Po co ci to wiedzieć? — spytałem z nie małą podejrzliwością wobec niego.

— Tch, Lars... Nie chwal się swoją głupotą. — zmarszczył brwi.

— To okazja, by zwabić ich w zasadzkę. Rozmyślałem o tym już z Farlan'em. Gdyby tak podszyć się, zabrać ten ich sprzęt... — myślał głośno, wprawiając mnie tym samym w zdziwienie.

Jego plan brzmiał chyba nawet bardziej ryzykownie od tego mojego. Co innego mówić o interesach z przestępcami, a co innego, kiedy chodzi o ludzi prawa.

— Poczekaj, poczekaj. — pokręciłem głową. — Chcesz ich wykorzystać, żeby tak po prostu uciec? — spytałem.

— A ty nie? — odbił pałeczkę, nie wierząc do końca, że właśnie go o coś podobnego zapytałem. Dla niego taki tok myślenia wydawał się w końcu czymś oczywistym.

Obserwowaliśmy się chwilę wzajemnie w osłupieniu. Sama wizja rozpoczęcia nowego życia w końcu poza Podziemiem może i była kusząca, ale nie mogłem przecież zapomnieć o wiążącej mnie umowie oraz o Alex'ie...

Teraz byłem w końcu też odpowiedzialny za jego chorą siostrę. Nie mógłbym mu tego zrobić, nie odważyłbym się go zostawić w takiej sytuacji. Łatwo wywnioskować, że Lily odegra się właśnie na jego rodzinie, jeżeli ja — jako jego podwładny — rozpłynąłbym się nagle jak we mgle.

— Wiesz no, zaskoczyłeś mnie. — próbowałem mu się wytłumaczyć.

Ku mojemu zdziwieniu Levi jednak napiął się i naburmuszył. Jego poglądy co do tego były w końcu inne i to na co ja nie zwracałem specjalnie uwagi, dla niego stawało się wszystkim, co naprawdę ważne.

— Zaskoczyłem? Kurwa, cały czas chodziło mi o ucieczkę z tego miejsca! To właśnie po to cię trenowałem, uczyłem, abyśmy tego dokonali. Przypomnij sobie moje słowa. Chciałem zaproponować ci lepsze życie. Dać szansę. Teraz gdy tkwimy w tym bagnie, jestem jeszcze bardziej zdesperowany, by nas stąd zabrać! Wyrównam rachunki i wyciągnę was z gówna, w jakie was wpakowałem. — jego nagły wybuch, nieźle mnie zaskoczył. Gdy miał o czym mówić, stawał się bowiem naprawdę wygadany.

— Dlaczego ciągle powtarzasz, że to ty nas wpakowałeś? — wciąż nie mogłem zrozumieć jego słów, skupiając się jedynie na pojedynczych wyraz.

I wtedy, w ciągu sekundy, kiedy dostrzegłem jego stalowe spojrzenie na sobie, wraz z wymownym wygięciem warg, odpowiedź przyszła do mnie sama.

Pamiętna noc, kiedy za cholerę nie mogłem zasnąć. Wymknięcie się z mieszkania, kupienie wody w pubie i dwójka podejrzanych typów grająca spokojnie w karty. Wąsacz siedział tam cały czas, bardzo zadowolony, a w międzyczasie jego ludzie zakradali się i napadali na dom, krzywdząc biedną Isabelle, demolując mieszkanie i porywając Farlan'a oraz Levi'a.

„Przekaż swojemu przyjacielowi, że wygrałem...".

Może gdybym też tamtej nocy został w łóżku, zdołałbym to powstrzymać.

Nie, co ja plotę.

Byłem jeszcze bezbronnym Larsem z podkulonym ogonem, który na widok krwi dostawał ataku duszności. Larsem, który nie potrafił obronić, niczego, na czym mu zależało. Larsem, nieznającym swojej drugiej strony. Wszystko składało się w całość. To nie ja zacząłem tę grę, tylko on...

— Postaram się opowiedzieć w skrócie. — mruknął Levi.

Przy czym jego sylwetka na tle majaczących świateł ulicznych wydawała się ciemna i jeszcze bardziej tajemnicza. Ogarnął mnie lęk i niepewność. Czy naprawdę chciałem poznać prawdę?

— Zanim cię poznałem, mieszkałem na drugim końcu Podziemia. Byłem ścigany. — przerwał mi jednak gdy, otworzyłem usta — Nie pytaj za co... — był konkretny.

— W każdym razie kilka miesięcy temu ktoś mnie odnalazł i wyraźnie szpiegował. Chodziło o dawne porachunki. W Podziemiu krążyły wtedy pogłoski o jakichś specjalnych przepustkach niby umożliwiających wyjście. Do tej pory nie wiem, czy to tylko pic na wodę. — streszczał mi tę relację, jak najbardziej mógł, starając się też robić to w dość prosty sposób.

— Wyobraź sobie te wszystkie gangi, stawka była wysoka. Ludziom odbiło. Przez przypadek odnalazłem kiedyś jakiś sejf. Tak, zabrałem go. Kto nie przygarnąłby takiego łupu? — spytał retorycznie, a ja nie wyczułem w nim nawet grama żalu.

— Napadło na mnie czterech. Wszystkich wyrżnąłem, zostawiłem tylko jednego. Dziewczynę. To była córka wschodzącej wówczas grubej ryby. Darowałem jej życie w zamian za sejf. Wiesz, było tam tyle, że spokojnie jedna osoba mogłaby się wydostać, ale ja poznałem też wtedy Farlan'a i Isabelle. Byłbym skończonym kretynem, gdybym ich zdradził. Potem pojawiłeś się ty i znowu grozili mi, że jeśli nie oddam tego sejfu, zabiją cię. Zależało mi na tym, byś umiał się obronić, więc dałem ci nóż i nauczyłem kilku rzeczy. Przez jakiś czas nic się nie działo, dopóki nie zaatakowali Farlan'a. Myślę, też, że lepiej ode mnie wyjaśni ci, czym kiedyś się zajmował... — jego monolog momentami zlewał mi się w jedno zdanie, jednak emocje, jakie przepływały przez jego głos, kazały mi słuchać dalej.

— Kawał drania. — fuknął.

— Wracaliśmy razem. W domu czekała na nas Isabelle. Wtedy po raz drugi pokazała się też ta dziewczyna. Chciała coś ugrać, ale my się nie zgodziliśmy. Sądziłem, że za uratowanie życia obejdzie się bez rozlewu krwi, ale ta suka rzuciła się na nas i naprawdę było ciężko ją powstrzymać. Zabiłem ją, choć nie powinienem. Jedna głupia śmierć, głupi ruch kosztował nas całą tę zabawę... — dobrnął do końca, przeklinając jeszcze raz pod nosem.

Momentalnie też zamilkł i zatrząsł się z zimna. Ja natomiast patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami. Choć był to wielki skrót całej tej historii, musiało kryć się za tym dużo więcej, ale Levi świadomie dobierał tylko te słowa, by oszczędzić nam czas.

Końcówka jednak dość mocno mną wstrząsnęła i jeśli prawidłowo wydedukowałem, ową dziewczyną była córka wąsacza. To też oznaczało, że mimo wszystko byliśmy z tym powiązani. Prawdopodobnie też spotkanie Lily również by nas nie ominęło. Stanęła bowiem jak przeznaczenie na naszej drodze i stanowiła element pilnujący bram Podziemia niczym cerber.

Nie odezwałem się już jednak, po prostu nie wiedząc co mam na ten temat powiedzieć. Samo jego wyznanie, choć widocznie na niego jakoś nie wpłynęło, prawdopodobnie dużo go kosztowało. Możliwe więc, że gdybym jakoś to skomentował, nieświadomie mógłbym go urazić. Wracaliśmy do mieszkania, okrężnymi, zaciemnionymi zaułkami, by nie zwracać na siebie uwagi. Mimo wszystko jednak rozglądałem się dookoła, przeżywając ponownie wspomnianą przeszłość i starałem się poukładać sobie wszystko w głowie. Sporo się tego nazbierało.

Kiedy jednak dotarliśmy już na miejsce widok śpiących razem na jednym łóżku Isabelle i Farlan'a rozczulił mnie na tyle, bym uwierzył, że jego decyzja również była jak na tamten moment słuszna. Byliśmy w końcu podobni, chcąc chronić bliskie nam osoby, a jednocześnie pragnąc czegoś więcej. Oboje byliśmy jednak już dość zmęczeni. Pożegnawszy się więc z Levi'em, powiedzeniem sobie „dobranoc", tylko po to by chwilę potem, każdy z nas, oddalił się do swojego kąta na wypoczynek.

~~~~~~~


Rozdział napisany przez: Trufelcherry






Jeśli to czytasz ujawnij się w komentarzu i napisz "tygrysek" :3 


A no i powodzenia na maturze dla tych co zdają w tym roku :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro