Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— To... Długo tu pracujesz? — zapytałem, gdy byłem już w stu procentach pewny, iż wystarczająco oddaliliśmy się od siedziby.

— W porównaniu do twojego stażu, nazwałbym to wiecznością. Musisz być tu nowy, skoro gigant przyrównał cię do gówna. — odpowiedział, uśmiechając się przy tym szeroko.

— Czyli? — nie dawałem za wygraną, ignorując jego wcześniejszą zaczepkę.

— Trzy lata z górką, a czemu pytasz? — stwierdził, z zainteresowaniem na mnie spoglądając.

— Mój kierat na posługach Lily nie zapowiada się na krótki, dlatego pytam, jak ci się z tym żyje. A tak właściwie to, czym się tu zajmujesz? — zagadnąłem.

Nawet jeśli Gill wydawał się wyrozumiały i sympatyczny, nie mogłem wyjechać prosto z mostu z najbardziej nurtującymi mnie pytaniami. To byłoby zbyt podejrzane, a nie miałem zamiaru dzielić się z nikim więcej o planie usunięcia z pozycji Lily. Musiałem zgrywać kogoś, kto całkiem przypadkowo natknął się na dany temat i zaczął go ciągnąć.

— W zasadzie to robi dokładnie to, co widziałeś, dodając do tego funkcję; przynieś, wynieś, pozamiataj. Jedyne czego się nie tykam, to twojej dziewczyny. — odparł, wzruszając ramionami.

— Szlachetniejszego człowieka niż ty jeszcze nigdy nie spotkałem. — parsknąłem rozbawiony z odrobiną ironii w głosie.

— Pozwolę ci się pogrzać w blasku mej zajebistości, pod warunkiem, że powiesz mi, z jakiej to okazji szefowa przydzieliła ci te dwa wojskowe graty. Nie dałaby ich byle komu. — obwieścił, na co mnie na moment zatkało.

Nie spodziewałem się, że zacznie pytać o powód zapotrzebowania na kolejne dwa komplety, jednak tym samym wyjątkowo szybko zyskałem punkt zaczepienia, aby móc zacząć pytać o kobietę. Lars, nie spieprz tego.

— Obiecałem nauczyć się tym posługiwać. W przyszłości ta umiejętność może okazać się przydatna. — wyjaśniłem mu, uciekając wzrokiem w stronę samego sprzętu, którego ciężar czułem na biodrach.

— Poniekąd, nie każdy daje sobie z tym radę. — zauważył, przyznając mi częściowo rację.

— Ja akurat dam. Ona zresztą też — odparłem pewnym głosem, w międzyczasie starając się ułożyć pelerynę tak, by przypadkiem nie wychylił się spod niej kawałek sprzętu.

Gill spojrzał na mnie sceptycznie, ponownie parskając. Sam zresztą chyba wiedziałem, co go tak rozbawiło, co po chwili również potwierdził.

— Patrząc na twój pociąg do podłogi, polemizowałbym, ale niech ci będzie. — zaśmiał się krótko, wypominając mi moją wcześniejszą niezdarność.

Wziąłem głębszy wdech, lekko się uśmiechając. Chciałem, aby atmosfera pomiędzy nami była luźna, jednak sam powoli zaczynałem się stresować, gdyż do domu było coraz bliżej. Miałem nadzieję, że zdążę go wypytać o Lily, zanim dojdziemy do naszej dzielnicy.

— A tak właściwie, to czemu powiedziałeś, że szefowa nie dałaby ich byle komu? — spytałem, specjalnie przyciszając głos.

— Już mówiłem, że pracuje tu na tyle długo by co nieco wiedzieć. Zresztą te specyficzne kaprysiki to ma od małego. — prychnął, przewracając oczami.

— Od małego? Nie wierzę, że już wtedy ją znałeś. — powiedziałem, z rzeczywistym niedowierzaniem w głosie.

— Może źle się wyraziłem. — poprawił się natychmiast chłopak.

— W sensie byłem wówczas jeszcze zwykłym małym gówniakiem, ale Lily to na tyle specyficzna persona, że jakimś cudem utarła się w moim niedorozwiniętym łbie. — odparł, sugestywnie pukając się w czoło.

— Czyli jesteście rodziną? Nie jesteście podobni. — stwierdziłem.

Przyrównałem sobie w myślach twarz atrakcyjnej kobiety, do tej przede mną, która swymi rysami, absolutnie nie pokrywała się z tą pierwszą. Jakim cudem?

— To daleka rodzina, więc się nie dziw. Ba, gdyby pokrewieństwo nie było tak znikome, może nie wylądowałbym na takim, a nie innym stanowisku. Choć co ja tam mogę wiedzieć. Ta kobieta raczej nie dałaby taryfy ulgowej nawet swoim najbliższym. — stwierdził ostro, podśmiewając się pod nosem.

— Rozumiem. — pokiwałem na potwierdzenie głową — Czyli pozycja jedynie za pośrednictwem ciężkiej pracy? — ciągnąłem, jednocześnie starając się obejść liczne kałuże, które zalegały na ulicach Podziemia.

Wyglądało na to, że na powierzchni musiał spaść ten słynny deszcz z powierzchni, bo teraz cały szlam z góry, zaczął spływać na sam dół, a my byliśmy zmuszeni się w nim taplać, byle dotrzeć do domu. Szatyn znów parsknął krótkim śmiechem, po czym nagle złapał go krótkotrwały atak kaszlu. Nie dziwiłem mu się. W końcu sam dziś zdążyłem się zapowietrzyć. Ewidentnie specyficznie się przy sobie zachowywaliśmy.

— Raczej tylko to. — potwierdził — No, chyba że ładnie się przy niej zakręcisz — odparł, gdy udało mu się w miarę uspokoić.

— W jakim sensie? — dopytywałem. — W tańczeniu jestem słaby, wiec to na pewno odpada. — zażartowałem mimowolnie, choć prawdą było, że o tańcu nie miałem najmniejszego pojęcia.

Chociaż podejrzewam, że z czasem, prędzej czy później będę się musiał go nauczyć. Przy obecnej robocie, jego znajomość bardzo by mi się przydała.

— Widziałeś już ją, prawda? — zagadnął, na co ja tylko potaknąłem.

— W takim razie chyba zdążyłeś zauważyć, podstawową cechę jej osobowości. — stwierdził, na chwilę spoglądając mi w oczy.

— Tych bardziej wybijających się cech ma kilka, ale raczej podejrzewam, którą masz na myśli. — odparłem, przywołując sobie ponownie jej osobę w pamięci.

— Wiesz, mi to tam wisi, i w zasadzie to nawet bym do tej baby nie podchodził, ale jestem wręcz przekonany, że ją interesują tylko silne osobowości. Kiedy widzę, ile ona ludzi wzięła pod swój pantofel, to mimo wszystko utwierdzam się w myśli, że dla tej kobiety jesteś albo nie jesteś. Warunkiem istnienia jest posiadanie silnego charakteru, a że ludzie mają to do siebie, że często są podobni, to zdecydowana większość osób w gangu zalicza się do tych bezkształtnych postur, którym zależy na ''w miarę'' spokojnym życiu. — mówił spokojnie, robiąc cudzysłów palcami.

— Jeżeli więc jej nie zainteresujesz, to po pewnym czasie obserwacji najzwyczajniej w świecie cię zaszufladkuje w szufladzie pod nawą: Lojalny podwładny. — zakończył swój monolog, jednak wyjątkowo dobrze ją opisując.

— To dość przygnębiające. — przyznałem po chwili.

Gill spojrzał na mnie spokojnie, ze wzrokiem jakby doskonale wiedział skąd u mnie ten nagły pesymizm. Facet chyba znał się na ludziach, a po tym, jak potrafił się do mnie dostosować, nawet stwierdzić śmiałbym, że dość dobrze.

— Jeżeli masz siły wspinać się po szczeblach kariery, to proszę bardzo. Jednak jak mówiłem, sam bym się specjalnie nie gimnastykował, aby zyskać przychylność szefowej. Jest zbyt niestała w swoich uczuciach, a dla mnie to mocny argument za tym, że lepiej pozostać w cieniu. — wytłumaczył, aby po chwili znów zamilknąć.

Byliśmy już coraz bliżej mieszkania, przekraczając niewidzialne granice wytyczonych przez mapę sekcji, o których tylko jej posiadacze mieli pojęcie. Niestety nasza dzielnica do spokojnych to zdecydowanie nie należała. Co rusz ktoś przemykał obok, przez co byliśmy zmuszeni gwałtownie zmieniać intonację i głośność wypowiadanych zdań, a pilnowanie sprzętu stało się pewnego rodzaju koniecznością, by nie dać się nikomu oszukać. Nie dziwiłem się, że jest w tej okolicy tak dużo kieszonkowców, w końcu — ja również do nich należałem.

— Dlaczego tak uważasz? Przecież mówiłeś, że się nie wychylasz. — zauważyłem, dalej ciągnąc temat, co ponownie poskutkowało jego przeciągłym chichotem.

— Leo, Leo, Leo, ty to jakiś zacofany jesteś. Ja wiem, że do wieku starych plotkar to ty masz jeszcze daleko, jednak o takich fenomenach wie każdy. A przynajmniej u nas w szajce, tylko nikt głośno o tym nie mówi. — zadrwił ze mnie po raz kolejny, tylko tym razem dość dobrze dając mi to do zrozumienia.

— Ale o co chodzi? — zapytałem, całkowicie zbity z tropu.

— A o to, że nasza, kochana szefowa jest rozrywkową kobietą. Czyli wiesz — zrobił dwuznaczną minę — Często zaprasza do siebie na noc. Także, masz jeszcze taką opcję, że staniesz się dla niej dobrym kochankiem. Jest między wami pewna dysproporcja wiekowa, ale jeśli się po starasz, to kto wie... — urwał, przykładając palce do brody, jakoby się nad czymś zastanawiał.

— Na twoją dupę to raczej nie poleci, ale twarzyczkę ty masz niczego sobie. — powiedział, klepiąc mnie po policzku, na co ja z zażenowaniem wbiłem wzrok w ziemie. Dlaczego, Gill? Dlaczego, nawet ty?

Propozycję Gill'a były sensowne i oczywiste. Problemem tylko było to, iż jak słusznie zauważył, najbardziej etyczne metody swą skutecznością są porównywalne do stąpania po cienkiej tafli lodu. Nigdy nie wiadomo czy przypadkiem lód nie pęknie, a ja nie wpadnę pod krę, topiąc się.

W takim razie musiałem się chyba uciec do ostatecznego wyjścia, jakim było zbliżenie się do kobiety, pod przykrywką bardziej osobistych relacji. Po dzisiejszej akcji miałem dziwne wrażenie, że zaimponowanie jej wyjątkową osobowością, mogło okazać się jeszcze cięższe niż normalnie. Zresztą, ta kobieta widziała we mnie tylko dobry materiał do przecinania ludziom tchawicy. Nic poza tym.

Miałem też wrażenie, że będę musiał umówić się na spotkanie z Alex'em, w celu instruktażu odnośnie uwodzenia. Niby widziałem jedynie gościa, jak pracował z facetami, ale z pewnością musiał pozostawać w tej kwestii elastyczny. Panie też korzystały z usług, jakie narzucała nasza przykrywka, choć z tego, co słyszałem, odnosiły się do nich zgoła inaczej. Znaczy, nie był to utarty schemat, ale zdarzały się skrajnie odmienne przypadki, które wśród płci żeńskiej, miały spory udział procentowy.

One po prostu chciały towarzystwa, czasami w ogóle nie myśląc nad żadnym cielesnym zbliżeniem. Taki wynajęty mężczyzna, to dobry materiał, jako słuchacz, który wykorzystując wszelkie swoje możliwości, będzie starał się zapewnić poczucie zrozumienia. No ale kogo by tu było stać na wynajmowanie ludzi, aby ci wysłuchali czyiś problemów. To nie ten świat, a przynajmniej nie świat ludzi, którzy nie należeli do szlachty.

— Jesteśmy. — obwieściłem, kiedy znaleźliśmy się na podwórzu.

— Świetnie, bo te paski, zajebiście się wżynają w skórę. — powiedział, gdy zaczęliśmy się wspinać po schodach do naszego mieszkania.

I pewnie spokojnie dostalibyśmy się do środka, gdyby nie to, że w momencie, kiedy otworzyliśmy drzwi, pierwszymi słowami, jakie padły z ust Gill'a, były pochwały odnośnie pedantyzmu mojego przyjaciela.

— O kurwa! Jaka czysta podłoga! — wykrzyknął podekscytowany, chwytając się za głowę.

Doskonale też rozumiałem te piorunujące wrażenie, jakie wywarła na nim wypucowana posadzka, która poprzez wysokiej klasy zadbanie, olśniewała zajebistym blaskiem. Pokusiłbym się o stwierdzenie, iż w Podziemiach pełniła ona jedyne źródło w pełni pozbawionego dymu światła. Ciekawe czy słońce, też wygląda jak wymyta przez Levi'a podłoga...

— Ekscytuj się, ekscytuj. — odparłem, machnąwszy na nią lekceważąco dłonią. Szatyn jednak wpadł w jakąś dziwnego rodzaju fazę podniecenia, gdyż nie miał zamiaru odpuścić.

Zaczął się także dziwnie rumienić, a ja stwierdzić mogłem, że normalny to on na pewno nie jest. Chociaż nie mogłem mu się dziwić, skoro spędzał sporo czasu w składziku, wychylając z niego nos nie częściej niż kilka razy w tygodniu.

— Mieszkasz z perfekcyjną panią domu? — pytał rozemocjowany, żywo rozglądając się po pomieszczeniu. Zanim jednak zdążyłem odpowiedzieć, Gill wypowiedział zdanie, które kompletnie mnie rozwaliło.

— Teraz rozumiem twój pociąg do zajebiście czystej podłogi! — krzyknął.

Szerzej otworzył usta i rozwarł ramiona, w taki sposób, że niemal sam byłem w stanie uwierzyć, że się na ową podłogę rzuci. Początkowo chciałem na spokojnie zdjąć buty, jednak po tej wypowiedzi, jedyne co byłem, w stanie robić, to po cichu cierpieć przeżywając ból wszystkich mięśni, które nie dawały już sobie rady z wysiłkiem, którego wymagał śmiech. Bolała mnie przepona, a mięśnie twarzy doznawały dziwnego skurczu.

Chłopak pewnie by wystrzelił obejrzeć resztę pomieszczeń, gdyby pod wpływem hałasu, ze swojej oazy, nie wyszła ów „Perfekcyjna Pani domu", w całości odpowiedzialna za nieskazitelny stan pomieszczeń. Levi spojrzał na nas złowrogo, skupiając wzrok najpierw na zabłoconych po deszczu butach, a następnie na paskach, które trzymały sprzęt, by tylko potem prychnąć charakterystycznie.

— Tch, nawet pasków nie potraficie dobrze zapiąć. Lepiej to ściągnijcie, bo aż mnie oczy bolą. — rzucił, jak zwykle pozbawionym głębszych emocji głosem.

— Oczywiście! — odkrzyknął Gill, stając na baczność, aby zaraz sprawnie zacząć zrzucać z siebie zbędny balast — Nie będę mącił spokoju guru czystości! — dokończył, po czym z szybkością geparda wyleciał z powrotem z drzwi, przez ramię rzucając mi krótkie: Pa Leo!

Westchnąłem ciężko, aby następnie przenieść spojrzenie na uzbrojonego w miotłę oraz specjalnie skompletowany do sprzątania uniform Levi'a, który widocznie sam nie do końca był pewien, co się właściwie stało. Sam zresztą również nie byłem, ale gdybym nie znał bruneta tak dobrze, zapewne spoglądając na jego wyraz twarzy, również bym się wystraszył.

Parsknąłem raz jeszcze, jednak w tej chwili nie mogłem oddać się już komizmowi obecnej sytuacji. Miałem ważniejsze rzeczy na głowie, a poza tym bez Gill'a u boku, radość wydawała się ze mnie ulecieć.

— Levi podaj mi kartkę i węgiel, tylko szybko, bo zaraz zapomnę! — popędziłem przyjaciela, gdy ten wymownie na mnie spojrzał. Musiałem to zapisać, by nic nie wyleciało mi z głowy. 

~~~

Rozdział napisany przez: Trufelcherry

Witajcie moi drodzy <3

Jeśli ktoś to czyta, zapraszam na swój profil i do czytania mojego ff LevixOc 

"Sekrety Kapitana" 

Fanfik aktualnie przechodzi korektę, więc jak najbardziej możecie czytać <3 

Ściskam xoxoxox 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro