Wspólne spędzenie czasu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jason Voorhees 

Od kiedy spotkałaś, już po raz drugi, mężczyznę z maczetą w hokejowej masce, zaczęłaś popadać w delikatną paranoje, a już zwłaszcza wieczorem. Z resztą, nie bez przyczyny. Tylko jeden dzień miałaś wolny od strachu. Ty, Twoja przyjaciółka i Dan mieliście udać się na małe zakupy. Z ulgą opuściłaś Crystal Lake w międzyczasie zastanawiając, się czy na pewno chciałabyś tam wracać? Chyba tylko Ty wiesz o mordercy, bo reszta zachowuje się bardzo normalnie. Zastanawiałaś się nawet, czy nie powiedzieć o tym (Im. Przyj.) ale nie było dogodnej okazji. 

Kiedy reszta kupowała prowiant, Ty wymknęłaś się do sklepu na przeciwko i wyposażyłaś się w wielozadaniowy scyzoryk. Nigdy nie wiadomo, kiedy mężczyzna ponownie Cię odwiedzi. Widziałaś również notesik z długopisem w promocji (!) idealny do zapisywania wspomnień, tudzież testamentów. 

Schowałaś pakunki do kieszeni i wróciłaś do kompanów. Do obozu wróciliście szybciej niżeli by Ci się wydawało. Reszta popołudnia przebiegła spokojnie, a właściwie do momentu, w którym dowiedziałaś się, że to jeden z tych wieczorów, gdzie wszyscy siedzą do późna i opowiadają sobie straszne historie. Starałaś się wybić to wszystkim z głowy, wymyślając różnego rodzaju wymówki, ale skutecznie Cię ignorowali. 

Wieczór nadszedł nieubłaganie. 

-Chyba nie za dobrze się czuję - mruknęłaś do przyjaciółki. 

-Może chcesz iść odpocząć? Damy sobie dzisiaj z nimi radę - wskazała na, wyjątkowo spokojną, zgraję.

-Dzięki. 

Chwyciłaś się za brzuch i wmaszerowałaś do domku. Kiedy tylko zamknęłaś drzwi, rzuciłaś się po scyzoryk, a następnie założyłaś czarną bluzę. Otworzyłaś okno i wyskoczyłaś, naciągając kaptur na głowę. Musiałaś zostać cichym obrońcą. 

Nic nie działo się przez dobre piętnaście minut, do momentu, w którym zrobiło się zupełnie ciemno. Kiełbaski przy ognisku skwierczały, a Ty przemieszczałaś się wokół obozu jak ninja. Kiedy po raz nasty przechodziłaś koło domku, z którego wcześniej przechodziłaś, krzaki w odległości trzech metrów do Ciebie zaszeleściły. Odruchowo położyłaś rękę na prawej kieszeni, gdzie ukrytą miałaś jedyną broń. Potruchtałaś do miejsca, skąd usłyszałaś odgłos i, na szczęście, nie było tam nic podejrzanego. Odetchnęłaś, odwróciłaś się i zamarłaś. Człowiek z maczetą szedł prosto w stronę ogniska. Pędem rzuciłaś się w jego stronę, a kiedy Cię zauważył, zatrzymał się. 

-Nie waż się ich tknąć - wyszeptałaś. Jeszcze nigdy nie przebiegłaś tak szybko piętnastu metrów. Mężczyzna wbił maczetę w ziemię i wskazał palcem na swoje lewe ramię. Spod kurtki wyciekała duża ilość krwi - Chcesz, żebym ci pomogła?

Pokiwał głową w górę i w dół.

-Nie tutaj - mruknęłaś - Chodź. 

Tym razem misja była trudniejsza. Musiałaś przetransportować go do domku. Okno było na niego za małe, dlatego w grę wchodziło tylko normalne wejście. W myślach błagałaś wszystkich znanych Ci bogów kiedy ciągnęłaś go w stronę domku. Obozowicze byli na szczęście tak zajęci graniem na gitarze i śpiewaniem, że przemknęliście niezauważeni. Zaprowadziłaś go do łazienki i zamknęłaś za sobą drzwi. Nie było to najodpowiedzialniejsze, ale wolałaś, żeby nikt nie widział go w jednym pomieszczeniu z Tobą. Jeszcze pomyśleliby sobie coś... Nieodpowiedniego. 

-Musisz zdjąć kurtkę - zmierzył Cię podejrzliwym spojrzeniem, ale zrobił to, o co poprosiłaś. Położył maczetę na blacie i usiadł na krawędzi wanny. W tym czasie otworzyłaś apteczkę. Z bliska rana wyglądała jeszcze gorzej - Może zaboleć. 

Polałaś ją wodą utlenioną. Ścisnął Cię za ramię i wciągnął gwałtownie powietrze. 

-Jeszcze trochę, wytrzymaj - mówiłaś. Odkażałaś ją długo i dokładnie, nie chcąc, by wdało się zakażenie. Chociaż... Czy pomaganie mordercy przetrwać nie czyni Cię w jakimś procencie winną? 

Przykładałaś właśnie gazy, kiedy ktoś zapukał do drzwi. 

-(Imię), jesteś tam?- spytała Twoja przyjaciółka. Jason wstał i chwycił broń, jednak mocno chwyciłaś go za rękę i powstrzymałaś. 

-Tak i raczej szybko stąd nie wyjdę!- krzyknęłaś. 

-Poczekać na ciebie? Martwimy się wszyscy!

-To miłe, ale niedługo powinno mi przejść, a przynajmniej tak przeczuwam! 

-Okej, wpadnę za niedługo!

Poczekaliście, aż sobie pójdzie, a wtedy dokończyłaś swoją pracę. 

-Gotowe - mruknęłaś, zawiązując ładną kokardę. Jason wstał i założył kurtkę - Wiesz, właściwie to dobrze byłoby wiedzieć, jak masz na imię - nic nie powiedział - Nie mówisz za dużo, co? 

Pokręcił głową, a wtedy nad głową zapaliła Ci się lampka. Z kieszeni wyjęłaś notesik i długopis z promocji. Podałaś mu obie rzeczy, a następnie zachęciłaś wzrokiem do pisania. Po chwili dziecięcymi literami napisane miałaś "Jason". 

-A więc Jason, mam dla ciebie układ. Ja ci pomagam, a ty nie zabijasz z nikogo tu obecnych. Co o tym sądzisz? - przechylił głowę w bok - Może źle sformułowałam to pytanie. Zgadzasz się?

Po krótkiej chwili miałaś odpowiedź. Na białej kartce napisane niewyraźnie było "tak". Podałaś mu rękę, by przypieczętować rozejm. Na początku nie wiedział, co zrobić, ale wytłumaczyłaś Jason'owi na czym polega taki znak. Wydawał się nawet... Zainteresowany tym, co mówisz. 

Koniec końców odprowadziłaś go incognito, a następnie musiałaś tłumaczyć się przyjaciółce ze swojego cudownego ozdrowienia i otwartego na oścież okna. 

Freddy Krueger 

-Czyli robimy tak" ja zasypiam i staram się dogadać z naszym niedoszłym mordercą, a w razie ewentualnych problemów ty mnie budzisz, tak? Daj mi łyka - sięgnęłaś dłonią po wino, lecz zamiast nalać sobie do kieliszka, upiłaś parę łyków z gwinta. Widząc uniesione brwi przyjaciółki, wzdrygnęłaś ramionami - To na odwagę. 

-Ten jeden raz ci wybaczę - mruknęła. Obie byłyście zestresowane. Odkąd zabrałaś mu rękawicę minęły dwa dni. Dzięki szperaniu w internecie i własnemu doświadczeniu ze spaniem z metalem w rękach, doszłyście do wniosku, że to właśnie ona daje taką władzę nad snem - (Imię), czas na ciebie. 

-Wiem, wiem - szepnęłaś i jeszcze raz znieczuliłaś się trunkiem. Parę minut temu połknęłaś tabletkę na sen, której działanie powoli zaczęłaś odczuwać - Pamiętaj, żeby mnie obudzić w razie czego. 

-Powodzenia, jak umrzesz to cię zabiję.

-Dobrze wiedzieć - ułożyłaś się wygodnie na kanapie.

Zamknęłaś oczy i chwilę później znalazłaś się w czarnej, pustej przestrzeni. Czułaś się bardzo dziwnie. Samotność była wszędzie. Czyżby Freddy czuł to cały czas? Zrobiłoby Ci się go żal... Gdyby nie próbował Cię zabić.

Potrząsnęłaś głową. Wyobraziłaś sobie mały stoliczek, na którym leżała wielka miska lodów. Obraz ten pojawił się w sekundę. Mocniej ścisnęłaś rękawiczkę. 

-Czyli działa - mruknęłaś do siebie. Czas zmierzyć się z koszmarem. 

Tym razem przed Twoimi oczami pojawiło się wyobrażenie Freddy'ego Krueger'a. W jednej chwili stał metr przed Tobą. Zaczął rozglądać się pośpiesznie, aż w końcu jego wzrok spoczął na Tobie i tym, co miałaś w rękach. 

-Ty...- warknął. Chciał do Ciebie podejść, ale postawiłaś przed Wami szklaną ścianę. Coraz lepiej się tym posługujesz- Oddawaj rękawicę!

-Ee, nie - powiedziałaś, zakładając ręce na piersi - I chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego. 

-Głupia... - zaczął przeklinać Cię niesamowicie, ale nie zwracałaś na to uwagi, tylko cierpliwie czekałaś, aż się uspokoi. Stało się to, kiedy zauważył, że nie robi to na Tobie żadnego wrażenia. Odchrząknęłaś i usunęłaś ścianę. 

-Oddam ci ją, jak obiecasz, że zostawisz wszystkich w spokoju. 

-Nie. 

-Czemu?

-Jestem demonem, koszmarem! To moja praca - mruknął. 

-To nie możesz znaleźć sobie innej?- spojrzał się wprost na Ciebie, unosząc lekko brwi - To znaczy nie?

-Oczywiście, że nie. To trochę bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje, złotko - prawie prychnęłaś na określenie, którym Cię nazwał - A teraz oddaj wujkowi jego własność. 

-Nie ma opcji - nastała cisza, w której mierzyliście się wzrokiem. Nagle, nad Twoją głową zapaliła się lampka. Dosłownie i w przenośni - Wiesz Freddy, musiałeś być bardzo samotny będąc tu sam jak palec. 

-O czym ty pieprzysz?

-Proponuję ci moje wspaniałe towarzystwo - wcześniejsze łyki wina zadziałały i zaczęłaś chichotać z własnych słów. Następnie zaśmiałaś się z własnego chichotu. Freddy podrapał się po głowie, nie wiedząc, o co Ci chodzi - Poszłabym do wesołego miasteczka - wypaliłaś nagle. 

-Nawet o tym nie myśl... - nim zdążył dokończyć, znajdowaliście się w samym środku wyimaginowanego lunaparku - Pomyślała. 

Pognałaś przed siebie, a mężczyzna, chcąc wiedzieć co z tego wyniknie, poszedł za Tobą. Wsiadałaś kolejno do najwymyślniejszych kolejek, aż w końcu zaproponowałaś pojechanie jedną Freddy'emu. Oczywiście się nie zgodził, ale zaczęłaś przezywać go od tchórzy. Jego urażona, męska duma nie mogła pozwolić sobie na takie coś. 

Po drugiej kolejce nawet nie musiałaś go namawiać. 

Kiedy na trzeciej kolejce spadł mu kapelusz, przywołałaś go machnięciem ręki i podałaś. 

Po czwartej zwymiotowałaś, a on bezczelnie się z Ciebie śmiał. 

Po piątej zjadłaś watę cukrową i zostawiłaś rękawicę na ławce. Wykorzystał okazję i ponownie ją założył. 

-Freddy, lepiej skorzystaj. Nie często trafia się wata za darmo - odwróciłaś się na pięcie i zobaczyłaś, jak porusza ostrzami. Wyszczerzył usta w delikatnym uśmiechu. 

-W końcu - mruknął, a wszystko zniknęło, zostawiając Was samych w czarnej pustce. Uczucie samotności powróciło. 

-Moja wata! - krzyknęłaś dramatycznie, zauważając, że też zniknęła - No i znowu muszę płacić. 

-Chętnie bym cię zabił - rozpoczął temat - Ale za chwilę się obudzisz. Do zobacz...

-Freddy!

-Czego?!

-Chyba nie było tak źle - uśmiechnęłaś się do siebie. Może udało Ci się przekonać go, że jesteś w porządku?

-Nie myśl sobie, że odpuściłem - prychnął, a Tobie zrzedła mina. 

Wtedy się obudziłaś. Od razu zalała Cię lawina pytań przyjaciółki. Bolała Cię głowa, a kiedy opowiedziałaś jej, co wyprawiałaś, bolały Cię również ramiona. Od ściskania przed (Im. Przyj.)

-Jak mogłaś dać sobie zabrać rękawicę! Czy ty jesteś normalna?! Teraz wszyscy zginiemy! 

-Ja cię obronię - mruknęłaś, patrząc na zegarek - Dopiero czwarta, chodźmy spać. 

John Kramer

Jeden dzień bycia w jednej sali wystarczył, by Twój umysł został oczarowany John'em Kramer'em. Był inteligentny i błyskotliwy, a rozmowa z nim była ucztą dla młodego, sprawnego umysłu. Dyskutowaliście cały czas, z przerwami na badania i posiłkami. 

-... Co nie zmienia faktu, że nie powinno się tak robić - mruknęłaś. Rozmawialiście o "Jigsaw'ie" i jego grach. Wyjawiłaś mu, że przeżyłaś grę. Nie wyglądał na zdziwionego.

-Cała istota polega na tym, że sami muszą się uratować. 

-Ale za jaką cenę?

-Zawsze płaci się za swoje błędy.

Już miałaś mu odpowiedzieć, ale od pokoju weszła pielęgniarka. Zamilkliście na jej widok. 

-Pani (Imię), możemy już panią wypisać - poinformowała Cię - Panie Kramer, są już wyniki pana badań. Również będzie pan mógł opuścić szpital, ale dopiero po konsultacji z lekarzem. 

-Dobrze - odpowiedział. Pielęgniarka poszła, a Wy zaczęliście się pakować, dyskutując oczywiście. Nie powróciliście jednak do tematu morderczych wyzwań. Po godzinie wszystko miałaś w swojej walizce i czekałaś na odpowiedź od wuja, czy będzie mógł po Ciebie przyjechać. 

-(Imię) - John zwrócił Twoją uwagę - Jeśli chcesz, mogę cię podwieźć. 

-Naprawdę? W takim razie z chęcią! - zareagowałaś wielkim uśmiechem. Towarzystwo Johna było na tyle przyjemne, że spędzenie z nim dodatkowych minut było dla Ciebie jak miód do herbaty. Niby herbata bez dodatków jest w porządku, ale kiedy dodasz do niego na przykład miód, smakuje o wiele lepiej. 

Odpłacił Ci się uśmiechem i ruszył odebrać wyniki. Nie czekałaś na niego dłużej niż piętnaście minut, a w międzyczasie napisałaś wujkowi esemesa, że jednak wrócisz sama. Kiedy John wrócił, schował brązową kopertę do torby i razem ruszyliście wypełnić formularze. 

-Świeże powietrze - powiedziałaś, wychodząc na dwór i rozciągając ramiona. Twój znajomy wciągnął nosem powietrze i westchnął. 

-Mam ochotę coś zjeść - powiedział nagle, a Ty spojrzałaś się na niego poważnie. 

-Przestań czytać mi w myślach - Twoja poważna mina nie potrwała długo i obydwoje zachichotaliście.

-Co sądzisz o naleśnikach?

-Sądzę, że mój brzuch w pełni popiera twoje pomysły. 

Przeszliście przez parking, a następnie wsiedliście do białego samochodu. 

-Znam jedną naleśnikarnie, która jest idealnie po drodze.

Kiedy dotarliście na miejsce, pięknie pachniało. Usiedliście przy stoliku w kącie i ponownie zaczęliście rozmawiać. Zapomniałaś już o bandażach na dłoniach, ale uporczywe przyglądanie się kelnerki przypomniało Ci o nieprzyjemnym incydencie. Odpokutowała przynosząc Wasze obiady, które wcześniej mogliście przyozdobić według własnych smaków. 

Czas jednak szybko mijał i nim się obejrzałaś, musieliście wracać. John uparł się, by zapłacić za Twój obiad, a Ty obiecałaś mu, że kiedyś się odwdzięczysz. Powiedział tylko, że będzie trzymał Cię za słowo. 

Ten dzień spędziłaś niezwykle dobrze. Do domu dotarłaś pod wieczór. Szybko przytuliłaś Kramera na pożegnanie i czmychnęłaś czym prędzej do domu. Tej nocy śniła Ci się gra, ale to nie Ty się ratowałaś, a pomagał Ci właśnie John.

Hannibal Lecter

Weekend zaczynał się u Ciebie w piątek o godzinie szesnastej, czyli zostało jeszcze... Jest! Minuta minęła napawając Cię motywacją do odpoczynku. 

Pożegnałaś się z tymi, którzy stanęli Ci na drodze, zabrałaś swoje rzeczy z zaplecza i ruszyłaś na podbój marketu. Zakupy same się nie zrobią. 

Wychodząc z biblioteki natknęłaś się na znaną Ci osobę. Hannibal zauważył Cię pierwszy i skinął Ci głową, zdejmując kapelusz. Również skłoniłaś się lekko i ruszyłaś w stronę domu. 

-Pani (Imię) - zatrzymał Cię jego przyjemny głos. 

-Tak? - odwróciłaś się, w duchu śmiejąc się z Przełożonej. I kto z nim teraz rozmawia? Może Ci tylko pozazdrościć. 

-Wydaje mi się, że idziemy w tą samą stronę. Miałaby pani coś przeciwko temu, bym pani towarzyszył? - uśmiechnął się zachęcająco, a Twoje serce zabiło szybciej. Tylko nie zgadzaj się zbyt szybko, pomyśli, że na to czekałaś, ale też nie zbyt wolno. 

-Nie ma problemu - starałaś opanować się drżenie spowodowane zbytnią ekscytacją. 

Przyjęłaś ramię, które Ci zaproponował. Szliście rozmawiając cicho. Jego dobór słów był prawie tak samo zachwycający jak promocja w sklepie, do którego miałaś iść. 

-Wybacz, ale muszę zrobić jeszcze zakupy, więc...

-Jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie wybrałbym się z tobą. 

Chętnie się zgodziłaś i razem zaczęliście zbierać szukać składników, które chciałaś kupić. Przy okazji zaczęliście rozmawiać o kuchni. Nie dość, że Hannibal był szarmancki i lubił literaturę to znał się na różnorakich przepisach. Jak dobrze, że za czasów swojej młodości przyjeżdżałaś do babci, z którą często gotowałaś. 

Lecter pomógł Ci spakować rzeczy do siatki, którą następnie niósł, mimo Twoich sprzeciwień. ,,Dama nie powinna dźwigać takich ciężkich rzeczy" mówił, aż w końcu dałaś za wygraną. 

W drodze powrotnej dowiedziałaś się czegoś o nim. Psychiatra. Całkiem... Interesujący zawód. Nim zdążyłaś wypytać się go o coś więcej, dotarliście do Twojego domu. Stanęłaś pod furtką i przejęłaś do niego siatkę z zakupami. 

-Ech... Dziękuję za odprowadzenie - odpowiedziałaś, spoglądając na niego nieśmiało. 

-Cała przyjemność po mojej stronie - chwycił Twoją prawą dłoń i pocałował jej wierzch, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Rumieniec na Twojej twarzy wykwitł szybciej, niż się spodziewałaś.

-Z-zapraszam czasem na herbatę - powiedziałaś, po czym kaszlnęłaś, chcąc oczyścić gardło - Miło było pana poznać. 

-Proszę, mówmy sobie po imieniu. Hannibal. 

-(Imię) - podaliście sobie ręce zadowoleni - W takim razie, do zobaczenia. 

-Do zobaczenia - ponownie skłonił się z kapeluszem w dłoni i ruszył dalej. Patrzyłaś przez chwilę jak odchodzi, po czym pośpiesznie weszłaś do domu. Rzuciłaś zakupy na stół w kuchni, a następnie poszłaś do sypialni, gdzie w końcu mogłaś wybuchnąć głośnym piskiem. Pierwszy raz spotkałaś takiego mężczyzną i oby nie ostatni!

Pennywise 

Tik tak. Wskazówki zegara przesuwały się coraz wolniej. Od dwóch dni nie miałaś co robić. Nie wiedziałaś, że podczas urlopu można się tak nudzić. Nie spotkałaś nikogo interesującego, nawet Pennywise'a gdzieś wcięło! 

Wstałaś i podeszłaś do czerwonego balonika, który cały czas latał po suficie. Chwyciłaś za jego sznurek, po czym położyłaś się na łóżku. Westchnęłaś i zaczęłaś się nim bawić. Dobrze, że nie masz w domu kota. Przynajmniej balonik przeżyje trochę dłużej. 

-Co by tu porobić?- spytałaś samą siebie, a balonik zaczął dziwnie latać. Wręcz czułaś, że gdzieś Cię ciągnie. Dziwne, okno było zamknięte, by wiatr mógł nim pokierować. 

Przyglądałaś się temu dziwnemu zjawisku, aż tu nagle pociągnął Cię jeszcze mocniej. 

-No dobrze, prowadź, baloniku - mruknęłaś. Dałaś zaciągnąć się temu dziwnemu zjawisku aż na dwór, gdzie doprowadził Cię do pierwszego napotkanego słupa. Było na nim dużo porozwieszanych kartek, ale jedna wyróżniała się najbardziej- Festyn. Chcesz, żebyśmy poszli na festyn?

Wiatr zawiał mocniej, a balon uderzył Cię w twarz. Chwyciłaś go obiema rękami. 

-Niech będzie, pójdziemy na festyn - szepnęłaś. Wtem, zauważyłaś, jak starsza pani patrzy się na Ciebie z nietęgą miną. No, w sumie cały czas rozmawiałaś z balonem. Odwróciłaś się i szybko wróciłaś do domu. Przebrałaś się w wygodniejsze ubrania, po czym przywiązałaś swojego czerwonego przyjaciela do nadgarstka. Poczekałaś, aż nadejdzie wieczór i wyszłaś z domu. Doszłaś do boiska, gdzie znajdowała się scena, duża ilość sklepów i zabawy dla dzieci. Pierwszym co zrobiłaś, było kupienie losu na loterię. Numer dwadzieścia siedem wygrał dla Ciebie, o zgrozo, czerwony nosek klauna. Włożyłaś go do kieszeni i ruszyłaś dalej zwiedzać atrakcje. Minęło dobre pół godziny, nim obeszłaś wszystko. Twój brzuszek również był pełny. Może jedzenie zupy z tutejszej receptury, a zaraz potem lodów i waty cukrowej nie było dobrym pomysłem?

Usiadłaś na ławce i patrzyłaś się na scenę. Występowały jakieś malutkie dzieci ubrane na biało z wiankami na głowie. Urocze. 

Twoją uwagę odwrócił jednak balonik, który zaczął ponownie ciągnąć Cię w przeciwną stronę, na którą patrzyłaś. Wywróciłaś oczami i dałaś zaprowadzić się za jeden ze sklepów. Kiedy ponownie poszybował w górę, stanęłaś. Wtedy ktoś zasłonił Ci oczy. 

-Zgadnij kto to - wyszeptał jedwabisty głos tuż przy Twoim prawym uchu. 

-He he, cześć Pennywise - nim jednak Cię puścił, wciągnął powietrze tuż przy Twoich włosach - Mogę pożyczyć ci szampon, jeśli chcesz.

Zabrał ręce z Twojej twarzy z czego skorzystałaś i obróciłaś się przodem do niego. Ciągle był ubrany w te same ciuchy. 

-Co tutaj robisz, (Imię)?

-Przeszłam obczaić co się dzieje i już zostałam. A właśnie, patrz co wygrałam - z kieszeni wyciągnęłaś nos klauna. Uśmiechnął się na widok czerwonego noska na Twojej wyciągniętej dłoni. Szybko zabrał Ci go i przeczepił właśnie Tobie. 

-Od razu lepiej - powiedział. 

-Teraz jesteśmy prawie jak bliźniaki, jeszcze tylko szczudła i ruda farba. Jak myślisz, gdzie kupię takie gustowne pompony? 

-Takie tylko u wujka Pennywise'a - wyszczerzył się, ukazując ostre zęby. Nie zwróciłaś na to jednak większej uwagi. Każdy ma swoje dziwactwa. 

-To co byś powiedział wujaszku, na wspólne podkradanie waty cukrowej? 

-Wujek może chwilę poświęcić zagorzałej fance. 

Wasze łowy trwały ponad godzinę, w której czasie Twój balon nie odezwał się ani razu. Pennywise okazał się doskonałym towarzyszem do wspólnej zabawy, dzięki czemu czas minął Ci szybko i zabawnie. Co prawda, czasem miał swoje dziwne zachowania, czego przykładem może być szczerzenie się do dzieci, ale szybko to przechodziło. Czułaś, że coraz bardziej zaczynasz go lubić. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

[2954] love

Mam nadzieję, że się podobało! Dłuższe rozdziały to wynik tego, że jestem chora i nie mam do roboty nic innego jak pisać to o to to. 

Pełznę umyć swe blade ciałko i zostawiam Was z tym rozdziałem. 

Joł.

P.S. Wszyscy są napisani w miarę spoko, czy powinnam coś zmienić w którymś z nich?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro