Noc gościny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Raźnym krokiem doszłam do końca miasteczka, a później dalej, za linię drzew Wielkiego Lasu. W domu z ulgą odłożyłam ciężkie zakupy. Przeczuwając, że w niedługim czasie otrzymam kolejne zlecenie – w końcu czasy nie były najspokojniejsze, a w powietrzu wisiała wojna, nawet jeśli na razie tylko skrytobójcza – zaczęłam wlewać moją magię w słodki cukier puder, szeptałam zaklęcia, napełniając mocą rodzynki i daktyle w rumie, śpiewałam nad pachnącą, gorącą czekoladą, z której zrobiłam później mocny likier czekoladowy. Spróbowałam dżemu z brusznicy, zjadłam trochę, a reszty postanowiłam użyć do ozdobienia tortu. Następnie wzięłam do rąk słonecznie żółte cytryny, by wykorzystać je do zrobienia wspaniałych cytrynowych bez.

Przez wiele godzin nie przestawałam używać magii, a kiedy już skończyłam, padłam wykończona. Leżałam na bogato zdobionym szezlongu, pachnąc świeżymi wypiekami i kandyzowanymi owocami. Sięgnęłam po kieliszek wina i upiłam trochę.

Zakrztusiłam się, usłyszawszy zdecydowane pukanie do drzwi.

Stanęłam na równe nogi.

Nikt nie wiedział, gdzie mieszkam. Nikt nigdy mnie nie odwiedzał.

Z drugiej strony, powiadano, że kto odmówi gościny zbłąkanemu wędrowcowi w noc przesilenia jesiennego, będzie żył siedem lat w nieszczęściu. Niby nie byłam przesądna, ale jako czarodziejka wolałam dmuchać na zimne. Jednocześnie jednak wyczuwałam kłopoty. Na moje nieszczęście niemal całą magię przelałam w desery. Musiałam więc radzić sobie tradycyjnymi metodami. Chwyciłam pogrzebacz i podeszłam do drzwi, uchylając je lekko.

— Kim jesteś i czego chcesz, wędrowcze? — rzuciłam w ciemność.

W blasku światła padającego przez szczelinę stał kapitan Roland.

Poczułam, jak nogi się pode mną uginają.

Zamknęłam drzwi, niby to w celu odpięcia zasuwki, podczas gdy naprawdę dało mi to parę cennych sekund na rzucenie kilku prostych zaklęć, by ukryć prawdziwy splendor wyposażenia mojego domu, a co ważniejsze, aby skryć wszystko to, nad czym pracowałam przez ostatnie godziny. Niestety, to do cna wydrenowało mnie z magii.

— Nie spodziewałam się dziś gości — powiedziałam, wpuszczając kapitana za próg. — Wejdź, wędrowcze, i odpocznij. Ogrzej się przy moim ogniu i pij moje wino, bo dziś będziemy się wspólnie radować — wyrecytowałam tradycyjną dla tego regionu formułkę.

Skłonił się dwornie, nie bacząc na to, że wchodzi do zwykłej chaty, a nie pałacu.

Na moją twarz padło światło świec.

Kapitan dojrzał wreszcie, z kim na do czynienia, i znieruchomiał na moment. Wyglądał na równie zdumionego, jak ja.

— Niech bogowie po stokroć wynagrodzą ci twoją dobroć — odparł na moje powitanie. — Muszę przyznać, że choć miałem nadzieję cię znaleźć, nie liczyłem, że po wielogodzinnym błądzeniu po tym zapomnianym przez bogów lesie rzeczywiście mi się to uda.

— Niezbadane są wyroki losu — rzekłam.

Roland podszedł bliżej mnie, na co odruchowo cofnęłam się o krok. Wziął to zapewne za skromność czy nieufność, podczas gdy tak naprawdę wolałam mieć więcej miejsca, by zamachnąć się pogrzebaczem, gdyby zaszła taka potrzeba.

— Nie bój się mnie. Nie zrobię ci krzywdy. Król co roku wysyła mnie w inne regiony królestwa, bym w jego imieniu szukał tradycyjnej gościny z okazji przesilenia — wyjaśnił. — Proszę — dodał, wyciągając z kieszeni złotą blaszkę, na której widniał herb mego ojca. — To w ramach podziękowania. Zwykle wybierałem losowy dom w jakimś niewielkim miasteczku, lecz dzisiaj naprawdę zabłądziłem. W żołnierskim życiu przywykłem do długich marszów i spania pod gołym niebem, ale ten las wydaje mi się zdradliwy, bo zupełnie nie potrafiłem się w nim odnaleźć.

Nic dziwnego, właśnie po to rzuciłam zaklęcie plączące ścieżki. Pomogły mi w tym nasączone spirytusem suszone śliwki w czekoladzie, w które wlałam wiele magii, by zadbać o swą prywatność. Zasadziłam je w ziemi wzdłuż drogi prowadzącej do mojej samotni. Czyży ich moc się wyczerpała?

— Rankiem zniknę, jeśli będziesz tego chciała, obiecuję — kontynuował mężczyzna, zupełnie nieświadomy moich myśli. — A dopóki się tak nie stanie, przysięgam na Refusa, boga wojaków, że przy mnie włos ci z głowy nie spadnie.

Nie podejrzewałam, że człowiek tak honorowy jak kapitan złamie dane słowo, jednak to wcale mnie nie uspokajało. Mimo wszystko zaprosiłam go do jadalni. Wyłożyłam na stół świeży chleb z solonym masłem, soczyste pomidory, zimną pieczeń i butelkę przedniego czerwonego wina. Zasiedliśmy do wspólnej wieczerzy, a ja robiłam wszystko, by wcielić się w rolę nieco nieśmiałej, ale w gruncie rzeczy miłej dziewczyny.

Jednak to go nie zwiodło, ponieważ zapytał, skosztowawszy trunku:

— Powiedz, pani, jak osoba mieszkająca na takim pustkowiu może pozwolić sobie na tak dobre wino?

— Moja babka była znaną w okolicy znachorką — powtórzyłam wyuczone kłamstwo, które po latach brzmiało dla mnie niemal jak prawda. — Ludzie cenili jej wiedzę i zdolności, przybywali z daleka, by ich uleczyła. W zamian przynosili jej wszystko, co potrzebne było do życia, od pieniędzy po chleb, zwierzęta gospodarcze, klejnoty czy właśnie wino. Po jej śmierci wciąż zostało mi tego wiele, zbyt wiele, jak na moje potrzeby.

Roland rozejrzał się dookoła.

— Nie ma w twoim życiu nikogo, z kim mogłabyś się podzielić tym bogactwem? — spytał.

— Nie potrzebuję nikogo, kto czekałby na mnie w domu — odparłam zimno. — Często wyjeżdżam, nie trzymam nawet kota.

Wrócił spojrzeniem do mnie.

— Tak podejrzewałem. Od razu zorientowałem się, że bywasz w świecie. W jakim celu podróżujesz?

— Czy to przesłuchanie? — rzuciłam, kokieteryjnie przekrzywiając głowę, by ciemne włosy opadły mi na jedno ramię.

— Nie, chciałbym cię lepiej poznać — powiedział miękko kapitan. — Ale jeśli nie chcesz odpowiadać, nic nie mów.

— A ja chciałabym dowiedzieć się, kogo właściwie goszczę pod swoim dachem — zmieniłam temat.

Mój gość wzruszył ramionami.

— Służę naszemu królowi w randze kapitana. Pochodzę z pomniejszej szlacheckiej rodziny. Większość życia spędzam w koszarach.

Gadatliwy to on nie jest.

— To dobre życie — powiedziałam. — Pożyteczne. Co cię sprowadza w te strony? Czy tylko tradycja i królewski nakaz?

Roland na ułamek sekundy zesztywniał, wyczułam więc, że uderzyłam w czułą stronę. Światło świec zabłysło na jego miedzianych włosach, kiedy wyznał:

— Szukam kogoś.

— Kobiety? — spytałam słodko, nachylając się ku niemu.

— Tak, kobiety — odparł, patrząc mi prosto w oczy.

Wiedziałam, że nie widział we mnie Złotki, a jedynie niewiastę, która wcześniej odrzuciła jego awanse. Wstałam, przerzuciłam włosy przez lewe ramię i zabrałam się do sprzątania po kolacji. Trzeba przyznać, że Roland natychmiast rzucił się, by mi pomóc.

Mimowolnie zaczynałam go lubić. Odnosiłam wrażenie, że jest mężczyzną, który zawsze dotrzymuje danego słowa, ma silne poczucie misji i pragnienie ochrony najbliższych. O tym ostatnim zresztą przekonałam się, gdy próbowałam wyciągnąć od niego informacje na temat królewskich szpiegów i musiałam ponowić dawkę mojego słodkiego pyłu, by je z niego wydobyć.

Otworzyłam drzwi spiżarni, żeby odłożyć do niej pozostałe po kolacji jedzenie. Zbyt późno uświadomiłam sobie, że nie powinnam była dopuścić, by mój gość ujrzał zawartość spiżarni. Z małego, chłodnego pomieszczenia wydobywała się słodka woń świeżych wypieków, intensywnych przypraw, suszonych ziół i dżemu z brusznicy, którego wcześniej używałam do tortu. Wiedziony tym zapachem Roland obrócił się w tę stronę i zobaczył wszystko, nim zdążyłam zamknąć drzwi. Otworzył szeroko oczy.

— Uczę się na mistrzynię cukiernictwa — wyjaśniłam szybko, zamykając spiżarnię. — Dlatego podróżuję. Moim marzeniem jest otworzyć cukiernię w stolicy Wszechkrólestwa. Kiedyś nawet śniło mi się, że przyszedł do niej sam król, by spróbować moich wypieków.

Uwierzy? Nie uwierzy?

Oto jest pytanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro