Szelest liści

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znieruchomiał. Jego palce powoli się odginały, umożliwiając mi spazmatyczne oddychanie.

— Nazywam się Vive Aurum i jestem nieślubną córką króla Olhama Auruma, którą począł z moją matką, lady Vinevre z Lassot!

Poczułam się lepiej po tym wyznaniu. Nigdy wcześniej nie odważyłam się powiedzieć tego na głos. Ulga sprawiła, że po policzkach pociekły mi dwie wielkie łzy, które szybko zmieniły się w lukier, łącząc się z drobinkami cukru na mojej twarzy.

Roland najwidoczniej nareszcie mi uwierzył, bo odsunął się ode mnie nieco, dzięki czemu mogłam zaczerpnąć głębszy oddech.

Oboje byliśmy umazani słodyczami.

— Nie zdradziłam twoich przyjaciół — kontynuowałam. — Podałam fałszywe nazwiska zdrajcy, który chciał rzeczywiście zaszkodzić Wszechkrólestwu. Od lat manipulowałam informacjami, próbując ratować nasze królestwo przed wojną, a mojego ojca przed skrytobójcami, którzy mogliby wykorzystać posiadane przede mnie wiadomości do bezproblemowego dostania się do jak najbliższego otoczenia króla Olhama. Twoi przyjaciele są bezpieczni — powtórzyłam.

Kiedy ponownie pochylił się nade mną, spodziewałam się, że spróbuje mnie udusić albo w inny sposób zabić. Nie podejrzewałam, że mnie pocałuje, najwidoczniej wierząc w moje słowa. Komizm sytuacji sprawił, że zaczęłam się głośno śmiać. Byliśmy oblepieni wszelkiej maści kremami, śmietanami, cukrem pudrem, czekoladowymi dropsami i kawałkami lśniących cukierków.

Uwolnieni – ja od ciężaru sekretu, który towarzyszył mi całe życia, on od ciężaru świadomości, że zdradził przyjaciół, nawet jeśli tylko mimowolnie – zaczęliśmy się całować, jakby od tego zależało przetrwanie świata.

Kilka godzin później, gdy czyści i zmęczeni posilaliśmy się w milczeniu późnym śniadaniem, powzięłam decyzję.

— Pojadę z tobą do mojego ojca.

Roland podniósł głowę znad kubka z mocną, czarną kawą, która pomogła mu zacząć trzeźwo myśleć po niedawnych wydarzeniach.

— Muszę go wreszcie odwiedzić. Królowa umarła, nie będzie więc miała pretensji o to, że żyję i mam się dobrze.

— Tym bardziej, że nie dała królowi potomka — zauważył rzeczowo kapitan, doznając olśnienia. — Co czyni cię następczynią tronu.

Pokręciłam głową. Wyciągnęłam dłoń w stronę kardamonek, a jedna z nich uniosła się i wylądowała mi na ręce. Roland obserwował to z niekłamaną fascynacją.

— Nie chcę korony. Pragnę tylko chronić mego ojca. Być może z bliska uda mi się to jeszcze lepiej, niż teraz, gdy jestem tak daleko. Poproszę go o mianowanie mnie damą dworu albo coś podobnego.

— Czy on o tobie wie? — spytał mężczyzna.

— Oczywiście. Wiedział od samego początku, gdy tylko moja matka zorientowała się, że jest w ciąży.

— Dlaczego wcześniej nie przybyłaś na dwór? — dopytywał, jakby nie mógł tego zrozumieć.

Mimo wcześniejszych oporów przed jedzeniem słodyczy, sięgnął po maślany rożek z powidłami śliwkowymi.

— Moja matka umarła, gdy byłam bardzo mała. Wychowywała mnie babka, która posiadała pewne... zdolności — zawiesiłam głos. — Podejrzewając, że mogłam je odziedziczyć, zadbała o to, bym nie używała ich w obecności dworzan w niekontrolowany sposób. Bała się, że to byłby kolejny powód do tego, aby mnie odtrącili. Nie tylko jestem nieślubnym dzieckiem, ale także władam magią.

Roland wpatrywał się we mnie w milczeniu. Na brodzie miał smugę z powideł.

— Król wdał się w romans jeszcze przed zaręczynami z królową Amelią, ale ta unia była potrzebna Wszechkrólestwu, by uniknąć wojny. Wziął więc z nią ślub i po nim już nigdy nie zbliżył się do mojej matki, ale w miarę możliwości starał się nas odwiedzać, dbać o zaspokajanie naszych potrzeb. Z biegiem czasu, a właściwie za sprawą mej babki, która nie akceptowała podobnego zachowania, kontakty się rozluźniły, a następnie zanikły. Pora jednak przypomnieć się ojcu i zrobić wszystko, by jak najdłużej zachował tron. Pojadę więc z tobą.

Po tych słowach wstałam, by przebrać się w strój podróżny i spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Roland patrzył, jak zupełnie naturalnie przechodziłam od zwykłego sięgania po coś do używania magii. Wbrew moim obawom nie przerażało go to, lecz fascynowało.

Wyszliśmy przed dom. Popatrzyłam jeszcze na pyszniące się dynie, na moje ukochane chryzantemy, na wiewiórki bawiące się w koronach drzew. Pod naszymi nogami szeleściły jesienne liście. Już miałam ruszać przed siebie, gdy Roland zapytał jeszcze nieśmiało:

— Zapewne nie masz kawałka takiego jabłecznika, jakim mnie wtedy uraczyłaś? Tylko tym razem najlepiej bez trucizny w środku.

Popatrzyłam na niego, roześmiałam się wesoło i cmoknęłam go w policzek.

Następnie cofnęłam się w głąb domu i wyciągnęłam ze spiżarni schowany na dolnej półce wypiek. W powietrzu rozniósł się cudowny aromat jabłek, maślanego ciasta, cierpkiego cynamonu i naponczowanych rodzynek. Całość deseru spowijał cukier puder.

— Myślałam, że nigdy nie zapytasz!

*******************************************************

I jak wrażenia? Podobało Wam się opowiadanie? :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro