Słodki pył

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy tylko wynurzyłem głowę z wody, od razu poczułem ten boski zapach. Słodka wanilia mieszała się z korzennym cynamonem, lekko pikantnymi goździkami, których zawsze używała moja matka, oraz egzotycznym kardamonem. Wyczuwałem też świeżo upieczone ciasto i jakieś owoce. Natychmiast ślinka napłynęła mi do ust.

Przetarłem oczy i rozejrzałem się po komnacie, by zbadać, skąd pochodził cudowny aromat. Moje spojrzenie padło na służkę zmierzającą od drzwi w kierunku stołu. W rękach niosła srebrną tacę. Widocznie to na niej znajdowała się potrawa, od zapachu której aż zakręciło mi się w głowie.

Wstałem z kąpieli i sięgnąłem po ręcznik, by wytrzeć mokre włosy. Wyszedłem z wanny stojącej w rogu komnaty. Wokół mych stóp pojawiły się niewielkie kałuże wody, która po mnie spływała. Igiełki jesiennego chłodu płynącego od uchylonego okna zaatakowały mą skórę. Nie przejmowałem się nimi, podobnie jak nie zaprzątałem sobie głowy zasłanianiem się. Skromność nigdy nie była moją mocną stroną.

Służka dotarła wreszcie do stołu i położyła na nim tacę. Stała tak, że zasłaniała sobą pachnące danie. Umierałem z ciekawości, by dowiedzieć się, co zawładnęło moimi zmysłami.

— Co tam masz? — spytałem.

Dziewczyna musiała być w domu od niedawna, bo widocznie ze skromności nie odwróciła się, by mi odpowiedzieć. Zarządca wspominał chyba, że podczas mej długiej nieobecności zatrudnił kilka nowych osób. Chwyciłem przewieszoną przez krzesło długą, białą koszulę, zarzuciłem ją na grzbiet i podszedłem do kobiety. Służka odsunęła się, widocznie nie chcąc, bym przypadkiem jej dotknął.

Zignorowałem ją. Mój wzrok padł na ciepły, parujący jeszcze wypiek. Dziewczyna zdążyła wykroić kawałek, dzięki czemu widziałem cieniutkie płaty kruchego ciasta i znajdujące się pomiędzy nimi plasterki jabłek upstrzonych maluteńkimi piegami korzennych przypraw, krwistą czerwienią upieczonej żurawiny, pachnącymi rumem rodzynkami oraz złotym poblaskiem roztopionego miodu. Zaburczało mi w brzuchu. Po długiej podróży i kąpieli wprost umierałem z głodu.

— Już nakładam, panie — odezwała się dziewczyna, sięgając po talerz, na który nałożyła solidną porcję ciasta.

Obserwowałem ją, gdy to robiła. Była dość wysoka, obdarzona szerokimi biodrami i ponętnym biustem skrytym pod suknią w kolorze dyni. Dziewczyna nie była oszałamiająco piękna, ale stanowiła przyjemny dla oka widok. Orzechowe włosy zebrała w skromny kok tuż nad karkiem. Jej miękka, jasna skóra przywodziła na myśl raczej przedstawicielkę bogatego rodu, aniżeli skromną służkę. Pełne usta zacisnęła delikatnie, jakby to pomagało jej się  skoncentrować. Przez gęste firanki rzęs nie mogłem dostrzec, jakiego koloru są jej oczy. Nie podniosła spojrzenia nawet wtedy, gdy podawała mi talerz z ciastem.

Wziąłem do ust pierwszy kawałek i ledwo powstrzymałem się od przeciągłego pomruku aprobaty. To była czysta ekstaza! Deser rozpływał się w ustach. Cynamon i kardamon łaskotały mnie w język, kwaskowate żurawiny i namoczone w alkoholu rodzynki przełamywały słodycz jabłek i miodu. Wszystko wieńczył smak masła hojnie użytego do ciasta. Dokończyłem porcję i aż oblizałem palce. Chciałem jeszcze.

W tym czasie służka spokojnie patrzyła, jak jem.

Ten szczegół, jej ciało zastygłe w niemym oczekiwaniu, powinno wcześniej dać mi do myślenia. Pewnie szybciej zwróciłbym na nie uwagę, gdyby nie rozluźnienie spowodowane faktem, że po wielu miesiącach nareszcie znalazłem się we własnym domu, a także kusząca słodycz deseru, który mi zaserwowano.

Poczułem to. Dziwne, niepokojące wrażenie, jakby gęsta, złowieszcza mgła spowiła moje wnętrzności. Złapałem się za brzuch i zgiąłem w pół. Ledwo mogłem oddychać. Oddech palił mi gardło niczym lód. Złotawe mroczki przed oczami przywodziły na myśl korowód jesiennych liści zwiastujących bezwzględną zimę. W uszach mi szumiało, zatruty umysł poniewczasie pojął, że to szum mojej własnej krwi, a nie wichru za oknem.

Byłem coraz słabszy.

Spróbowałem chwycić spódnicę dziewczyny, ale ona odsunęła się jednym, zwinnym ruchem, więc moja ręka zacisnęła się na powietrzu. Przy chuście, którą nieznajoma przewiązała się w talii, dźwięczały małe, złote blaszki. Sam nie wiedziałem, dlaczego przykuły moją uwagę w momencie, gdy walczyłem o życie.

Nagle podstawiona służka – byłem już pewien, że nie jest tym, za kogo się podaje – przyklękła na jednym kolanie, ujęła mój podbródek w dwa palce i zmusiła mnie, bym spojrzał jej w oczy o barwie ochry.

— Podaj mi imiona szpiegów pracujących dla twojego króla — powiedziała powoli i wyraźnie.

Ja jednak nie mogłem skoncentrować się na jej słowach, o czym zdawała się wiedzieć, bo powtórzyła pytanie jeszcze dwa razy.

— Zrób to szybko, chyba że chcesz zamarznąć na śmierć — dodała obojętnym tonem. — Po jesieni zawsze w końcu przychodzi zima. To dopiero jej przedsmak.

Uśmiechnęła się na żart nawiązujący do sposobu, w jaki mnie otruła.

Nie mogłem zdradzić tożsamości naszych szpiegów. Równie dobrze mógłbym nadziać się na własny miecz. Powoli pokręciłem głową.

Dziewczyna westchnęła i sięgnęła do sakiewki. Kiedy wyjęła z niej rękę, na czubkach palców miała połyskujący złoto proszek.

— Nie lubię ponawiać dawki, bo trudno mi przewidzieć, jak szybko wykończy ofiarę, ale jeśli nie dasz mi wyboru, będę musiała to zrobić.

Zimno ogarniające moje ciało było tak dojmujące, że nawet powtórne pokręcenie głową wymagało wielkiego wysiłku. Chłodne krople potu spłynęły mi po plecach, po drodze zmieniając się w lód. Zmieniałem się w bryłę lodową.

— Jak wolisz, przystojniaku.

Trucicielka przytrzymała ręką moją głowę, a błyszczącymi palcami przesunęła mi po ustach. Zrobiła to delikatnie i zmysłowo, w innych okolicznościach ten gest wydałby mi się przyjemną pieszczotą stanowiącą wstęp do czegoś więcej. Kiedy jednak poczułem na języku słodki smak palonego karmelu, zacząłem trząść się jak w delirium. Szybko dołączył do tego ostry ból głowy, jakby ktoś wwiercał się w nią przy pomocy pogrzebacza.

— Fineas z Ares, Debor Młodszy, Silvan z Tars...

Moje wargi mimowolnie się poruszały, zdradzając imiona mych przyjaciół, moich braci krwi. Nie mogłem w to uwierzyć. Własny umysł zwrócił się przeciwko mnie. Gdybym mógł, wyłbym z wściekłości.

Kiedy skończyłem mówić, trząsłem się jak osika. Z kolei dziewczyna uśmiechnęła się z zadowoleniem, nachyliła się i pocałowała mnie, wtłaczając do ust powietrze pachnące dżemem z pigwy, pieczonymi kasztanami i ostatnimi ciepłymi wieczorami przed nadejściem pierwszych przymrozków. Rozkaszlałem się, lecz mgła spowijająca mój umysł powoli zaczęła się rozrzedzać.

Dziewczyna nie traciła czasu. Otrzepała dłonie z resztek złotawego pyłu i skierowała się w stronę drzwi, podzwaniając przy tym blaszkami przy kołyszących się kusząco biodrach. Przed wyjściem rzuciła jeszcze, puszczając mi oczko i wskazując na okno, za którym robiło się coraz ciemniej:

— Dziękuję za współpracę. To była dla mnie czysta przyjemność.

Zrozumiałem, że kiedy wydawało mi się, że dziewczyna nie patrzy na mnie z wrodzonej skromności, ona obserwowała moje odbicie w szybie.

Co za kobieta!, zdążyłem pomyśleć, nim straciłem przytomność.

******************************************************

Kochani! Oto pierwszy rozdział pracy startującej w jesiennym konkursie Słowa złotem splątane. Mam nadzieję, że Wam się spodobał!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro