10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciemny, dłużący się korytarz. Czarne ściany mojej podświadomości i może duszy? Wszystko to zapisane było w kartach pamięci jak na twardym dysku...

~~~
Zimno przeszywało moje ciało, cholerny przeciąg. Dalej siedziałem przed drzwiami. Nic się nie zmieniło. Wzdychnąłem. Poczułem ciepło na mojej ręce. Uchyliłem lekko oczy. Po ręce lizał mnie SmileDog. Mój "ukochany" piesek.

 Lekko go pogłaskałem po szorstkiej sierści i wstałem z zimnej podłogi. Burczało mi w brzuchu. Kiedy ja ostatnio coś jadłem? 

Błądziłem chwilę po budynku bo go nie znam. Gdy w  końcu przekroczyłem próg długo wyczekiwanej kuchni poczułem zapach mięsa. Niebieskie ściany, duży jeden stół na środku, mini barek, i ful szafek wokoło. Lodówka podwójna, piekarnik w zabudowie, zmywarka, płyta indukcyjna... co za luksusy!  Przy stole siedział Jack zajadający nerki, dlatego tak pachnie mięsem... jak on może to jeść, ja bym już dawno niestrawności dostał.

- Księżniczka już się obudziła?- spytał z śmiechem, na co zmierzyłem go wzrokiem.

Nie zważając na niego i jego docinki,  podeszłem do lodówki i zajrzałem do jej zawartości. Nic, tylko nerki. Jakby czegoś normalnego nie mogło być.

Walnąłem pięścią w stół  obok mnie (przy którym siedzi Jack ), tak mocno, że talerz z nerkami Eyeless'a podskoczył. Jego nerki poleciały na jego bluzę. Widząc jego epicką minę zacząłem się śmiać. Nie zauważyłem nawet gdy rzucił jedną z nich we moją stronę. Odrzuciłem mu ją. Trafiła go w tą jego ciemno niebieską maskę, brudząc ją krwią.

Chyba się wkurwił. Wstał i z kieszeni wyciągnął skalpel. Odeszłem kilka kroków w tył i chwyciłem nóż. Podszedł do mnie. Wymierzył we mnie cios który zablokowałem i sam mu  wymierzyłem podobny. Jeżeli myśli, że sierpowy z skalpelem będzie lepszy od kopnięcia w jaja z nożem przy gardle to się myli. 

- Ogarnijcie się! - przerwał naszą ,,zabawę" Ticcy - któryś z was musi iść do sklepu.

To ten moment by się wyrwać.
- Ja pójdę - zaproponowałem.
Na co Jack zaczął się śmiać. Uderzyłem go w brzuch, na co od razu się zamknął. Wziąłem od Toby'ego torby i kasę. Wyszedłem z domu. Uniknąłem bijatyki z przyjacwelem.  

Ta sama łączka powitała mnie, którą szedłem rano. Drzewa wyglądały bardziej złowrogo. Pewnie przez zmierzch. Przeszedłem kilka metrów. Przede mną pojawiła się szosa.

To ciekawie jak tutaj będzie głośno. Aut nie było. Przebiegłem przez nią i udałem się do wyrastającego za drzew miasta...

###

- Po proszę jeszcze czteropak piwa i tamte chipsy a do tego butelkę dużą coli...

- Chłopcze to już trzynasta paczka chipsów i chyba piąta butelka coli!- poskarżyła się starsza  sprzedawczyni, która musiała chodzić w tę i nazad.

- Dobrze, to jeszcze po proszę pizzę i tamte pianki i jeszcze frytki i do tego paluszki i sprite'a. I niech pani da jeszcze jeden czteropak piwa i dwadzieścia bułek - nie słuchałem co mówiła dokładnie.

Kobieta podała wszystkie zakupy i pomogła mi zapakować.

- Ooo jeszcze tamtą czekoladę!- wydarłem się na cały sklep.
Kobieta westchnęła i podała mi ją.

- Tyle? - spytała wykończona.

- Tak - powiedziałem z szczęściem w głosie.

- A może jeszcze doładowanie do telefonu byś chciał? - próbowała mnie naciągnąć.

- Przykro mi ale przyszłem na małe zakupy - zaśmiałem się, na co kobieta też zaczęła się śmiać.

-Sto trzydzieści cztery dolary i trzydzieści dwa centy. - powiedziała z dobrym humorem.

Zapłaciłem kobiecie i z rękami pełnymi zakupów wyszedłem ze sklepu. Szedłem przez zatłoczony chodnik. Było to dziwne, że żaden człowiek nie zauważył mnie. Raz na jakiś czas przejeżdżał obok mnie radiowóz.

 Wyszedłem z miasta i udałem się do domu. Otworzyłem drzwi kopniakiem i rzuciłem reklamówki z ich zawartością na stół.

- Jestem!- poinformowałem mieszkańców domu donośnym krzykiem.

Schowałem wszystko do lodówki. Zostawiłem jedynie sobie  pianki.

- Pianki!!!!!!!!! - za mną krzyknęła Sasza. Schowałem je szybko pod bluzę  - nie chowaj ich! Daj mi trochę!- zrobiła maślane oczka, jak kot ze Shreka.

Podałem jej jedną piankę.

- Więcej mi daj- podeszła do mnie jedząc piankę, jej oczy były pełne chcicy. 

-Dałem ci już piankę, więc czego chcesz? - spytałem, odrzucając jej pomysł.

- Pianki! Daj mi je - jeszcze trochę a by jej ślina ciekła z buzi jak u psa ze wścieklizną. 

Wyciągnąłem plastikowe opakowanie i dałem jej by kilka sobie wzięła, nie mam ochoty się z nią kłócić. Zamiast wziąć jednego to wyrwała mi  całe opakowanie i pobiegła do góry.

- Nie żyjesz kurwa! - biegłem za nią po schodach i korytarzach. W końcu zamknęła się w jednym z pokoi. Waliłem pięściami w drzwi. Ni chuja nie puściły. Przekląłem ją i zeszłem do kuchni. Przy stole siedziała Jane i Sophie... Podeszłem do nich i przywitałem się. Dziewczyny nie zwróciły na mnie uwagi. Prychnąłem i wziąłem puszkę piwa, łykając jeden duży łyk. Shadown była cała blada a kreski na jej policzkach były zimne. Jane coś do niej mówiła ale ta nie zwracała na nią uwagi. Jej brązowe włosy straciły złoty blask i wydawały się matowe. Jej uśmiech zastąpił smutek, a iskra w oczach znikła. Jej smutne oczęta patrzyła za okno. Nic tam nie było ale i tak się w nie gapiła.

-Co jej jest?- spytałem zgniatając puszkę, którą wypiłem w dość szybkim tempie.

-Slender mówi, że przez kilka dni taka będzie - odpowiedziała z smutkiem Jane. Chyba się do niej przywiązała.

Przez próg weszła Sasza. Na jej twarzy malował się biały uśmiech od pianek!!! Podeszła do dziewczyn i każdą z nich przytuliła. Gdy przeszła obok mnie wyszeptałem jej:

-Nie żyjesz.

-To groźba? - spytała wychodząc z pomieszczenia.

Zaśmiałem się pod nosem. Spojrzałem jeszcze raz na smutną twarz Sophie...

P.O.V Shadown

Siedziałam przy wymachującej rękami i gadającej  niepotrzebnie Jane. Nie zwracałam na nią uwagi, przez co dziewczyna smętniała. Jej smutna twarz dołowała mnie. Sasza. Jest tu przy mnie. Na samą myśl o niej uśmiechałam się ale nie było tego widać. Chciałam odejść, zostawić ją samą. Co ze mnie za potwór?...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro