Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie uciekniesz mi! - Krzyknąłem z grzbietu Tamali. Oscar zrobił zamach i rzucił piłkę którą sam zrobiłem trafiając we właściwe miejsce na drzewie. Graliśmy w coś co Eliroth znalazł w jakiejś starej księdze. Był to trening sprawności i spostrzegawczości dla łowców ale my dobrze się bawiliśmy, czasem nawet po 4 godziny.
- A jednak!- Ryknął Falaghar wylatujący zza drzewa. W grze tej trzeba było odebrać przeciwnikowi piłkę i rzucić do swojej materiałowej obręczy zawieszonej na drzewie. Boisko było trójkątne a na każdym z kątów wisiała obręcz. Całą zabawą była gonitwa między drzewami, szarpanina i zapamiętywanie w którym miejscu była swoja obręcz.
- Przegrywacie! - Zaśmiał się Oscar. Od kiedy Falaghar pozwolił mu się dosiąść zrobił się weselszy. Cieszyło mnie to. Tamala była zdenerwowana, bo przeze mnie straciliśmy 3 rzuty.
- Pora rozstrzygnąć kto jest przegrany!- Eliroth wyleciał zza drzewa z piłką.
- Ej! Jesteś szybszy! To nie sprawiedliwe! - Powiedziałem z myślą, że przegraliśmy.
- Zaraz się przekonamy kogo bardziej woli wiatr - Szepnęła Tamala. Wyleciała poza korony drzew i złożyła skrzydła. Lecieliśmy ślizgiem w stronę sowy. Eliroth wykonał zamach i rzut był już prawie przesądzony. Ja nie daję za wygraną tak łatwo. Tamala leciała za nisko, żeby złapać piłkę więc stanąłem na siodle i skoczyłem. Ledwo co Ale się udało. Spadałem z piłką w dół. Czy byłem z siebie dumny? Tak. Pozostała tylko kwestia nie zabicia się przy upadku z kilkudziesięciu metrów wysokości. Tym to raczej nie powinienem się zamartwiać. Zdążyłem jeszcze obrócić rękę i pokazać Elirothowi pewny gest Kiedy byliśmy na tej samej wysokości.
- Zegarek mym sługą, wskazówki kompasem, gdy to wypowiem to władam czasem! - Posłałem mu wygrywające spojrzenie. Wszystko spowolniło tak jak zwykle, a ja zadowolony miałem dużo czasu żeby złapać się najbliższej gałęzi. Wyciągnąłem rękę i chwyciłem się mocno. Przez ostatni tydzień wiele się nauczyłem na temat czasu. Musiałem wymyślić jakieś kluczowe słowa, żeby lepiej zapanować nad umiejętnością. Myślałem bite trzy godziny lecz ostatecznie to Falaghar przyszedł z pomocą.
Zlikwidowałem spowolnienie widząc, że Tamala zakręca w moją stronę.
- Łapcie mnie! - Krzyknąłem. Wskoczyłem na jej grzbiet i razem szybko udaliśmy się do obręczy. Reszta nie miała szans nas dogonić.
-W końcu się udało!- Tym razem to smoczyca wyraziła swoje zwycięstwo. Po skończonej grze każde z nas poszło w inną stronę. Eliroth jak zwykle czytać książki, Falaghar i Tamala na polowanie, Oscar dopracowywać projekt nowego siodła a ja do lasu aby ćwiczyć. Znalazłem się w miejscu nazywanym areną. Nazwa wzięła się od kłótni naszych smoków, która zakończyła się szarpaniną. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale w miejscu trawy jest wypalona ziemia. Usiadłem na pagórku i zamknąłem oczy. Moją umiejętność można podzielić na kilka wariantów nazywanych stopniami:
- Pierwszy to spowolnienie czyli zatrzymanie czasu lecz nie tak bardzo aby całkowicie stanął. Efekt to bardzo powolne poruszanie się obiektów w niewielkim obszarze.
- Mój ulubiony to spoglądanie. Jestem w stanie spojrzeć w przyszłość lub przeszłość na odległość mniej więcej trzech godzin.
- Następny to zatrzymanie. Jak sama nazwa wskazuje, po prostu zatrzymuje czas. Działa na odległość jednego metra od mojej prawej ręki.
Mam nadzieję, że w przyszłości odkryję coś jeszcze ale jak na ten czas wolę skupiać się na treningu tych.
Oczyściłem umysł i znowu to powtórzyłem. Gdy moje usta poruszały się wypowiadając te same słowa poczułem znaną mi energię. Starałem się skupić ją w oczach. Gdy nadszedł właściwy moment otworzyłem je. Wstałem z ziemi a wokół mnie rosły znajome drzewa.
"Nie uciekniesz mi" - Ten głos. Uśmiechnąłem się gdy nade mną przelatywała Tamala ze mną na grzbiecie. Wdrapałem się na drzewo i obserwowałem całą grę jeszcze raz. Nie widzieli mnie ale ja mogłem obserwować to co zdarzyło się przed godziną. Ta wygrana była świetna, mógłbym obserwować ją bez przerwy. Już miałem schodzić na ziemię lecz coś przykuło moją uwagę. W oddali było widać dym, prawdopodobnie był to pożar. Byliśmy tak zajęci grą, że nie zwróciliśmy na to uwagi. Musiałem zadziałać bo pożary w tym miejscu szybko się rozprzestrzeniają. Znowu zamknąłem oczy a po otwarciu ich nadal siedziałem na trawie. Zerwałem się i pobiegłem szukać pozostałych. W norze zastałem Oscara który przecinał i zszywał ze sobą skórzane rzemienie. Po poinformowaniu go pomógł mi znaleźć Elirotha i udaliśmy się ocenić sytuację. Ogień nie rozprzestrzenił się na dużej powierzchni a w zasadzie sam zaczął gasnąć. Podeszliśmy bliżej aby zbadać to miejsce i znaleźć przyczyny. Gdy zacząłem bardziej się przyglądać coś mnie zaniepokoiło.
- Czy ty też widzisz kształty?- spytałem Oscara stojącego obok.
- To chyba coś w rodzaju liter!- krzyknął Eliroth z drugiej strony wypalonego miejsca.
- Ta sytuacja staje się coraz dziwniejsza. Czemu ktoś wypalił na trawie litery?- powiedział Oscar.
- Są za duże żeby móc je odczytać z ziemi. Zack właź na drzewo.
Elirotha tak jak zwykle bawiła ta sytuacja ale wykonałem polecenie.
Wchodzenie na drzewa jest równie łatwe co skakanie na skakance tylko trzeba uważać, żeby się nie zabić. Gdy byłem na samym czubku wysokiej sosny mogłem odczytać słowa.
-Raczej nie zrozumiemy co to znaczy!
-Czemu?
-Ja to znam!- Usłyszałem Falaghara, który razem z Tamalą wylądował na trawie. Zszedłem ostrożnie z drzewa i cały z żywicy zacząłem tłumaczyć mowę smoka.
-Mówi, że to znajome i chyba gdzieś to widział- powiedziałem.
-Gdzie to widziałeś? To nie jest nasz alfabet, nigdy nie natknąłem się na coś podobnego.
Nagle Elirothowi przestało być zabawnie i spoważniał. Dotarła do niego wiadomość, że istnieje pismo, którego nie zna.
-Nie mam pojęcia ale wygląda tak znajomo, jakbym przechodził obok tego 3 razy dziennie.
Znowu przetłumaczyłem z dokładnością co do słowa.
- Zasada pamięci dziedzicznej- odezwała się Tamala.
- Myślisz, że... nie, to nie możliwe. Nawet nie wiem kim są moi rodzice. Słuchałem tego co mówią ale nie wiem co to za dziwna zasada.
- O co chodzi?- odezwał się znudzony milczeniem Oscar.
-Nie wiem, mówią o jakiejś zasadzie pamięci dziedzicznej, Elirocie wiesz co to może być?
- Czytałem o tym kiedyś ale bardzo dawno temu. Jeśli moje podejrzenia się zgadzają to ta sytuacja jest dość poważna. Gdy smocza samica złoży jajo, obaj rodzice przekazują potomkowi po jednym wspomnieniu, które jest dla nich bardzo istotne. Zasada polega na tym, że piskle nie ma pojęcia o swoim wspomnieniu. Uaktywnia się ono wtedy, kiedy jest potrzebne lub przy zdarzeniu z nim związanym. Niektóre smoki nigdy nie odczytały tego wspomnienia a inne odnalazły je już w pierwszych latach życia.
- Myślisz, że Falaghar mógł sobie coś przypomnieć ? Może to jego rodzice wypalili te znaki?
- Jeśli ten napis miał związek ze wspomnieniami jego rodziców to nie został napisany bez powodu.
- Falagharze musisz się skupić. Spróbuj przypombieć sobie dokładnie co było w tym wspomnieniu albo przynajmniej skojarzyć pewne fakty z nim związane.
Smok usiadł na trawie, zamkął oczy i myślał. Wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością lecz gdy je otworzył pokiwał przecząco głową.
- Nic z tego. Nie przypomina mi się nic ale napis znam tak dobrze jak kolor własnego ognia.
- Mam pomysł. Szanse, że zakończy się z powodzeniem są marne ale trzeba spróbować. Zack użyj umiejętności spoglądania ale nie skupiaj się na miejscu tylko na tych napisach i Falagharze - zaproponowała Tamala.
- Jeszcze nigdy tego nie robiłem, nawet nie wiem czy to bezpieczne ale spróbuję.
Smok usiadł na napisach a ja zaraz obok. Trzymałem się jednego z pazurów prawej łapy i oczyściłem umysł.
- Zegarek mym sługą, wskazówki kompasem, gdy to wypowiem, to władam czasem.
Coś było nie tak jak zwykle. Energia, którą poczułem jest tak wielka jak nigdy dotąd. Miałem wrażenie jakbym mógł robić wszystko jednak musiałem trzymać się zadania. Skupiłem ją na tym czego dotykam czyli smoku i napisach oraz oczach bo bez nich nic bym nie widział.
~•~
Uderzyła mnie mocna fala wspomnienia w którym byłem. Coś niesamowitego, pełno kolorów i niezwykłych stworzeń lecz ogarniał mnie strach i panika. To nie był świat do którego należę. Rozejrzałem się ale nigdzie nie było tego czego szukam. Nagle zobaczyłem coś i zrozumiałem. Była to czerwona smoczyca o dość dużych rozmiarach. Leciała bardzo szybko a za nią prawdopodobnie ten stwór o którym opowiadał Oscar i którego ścigaliśmy. Był na prawdę ogromny. W jego paszczy było pełno długich, cieńkich i odstających zębów. Wyglądał jak kolosalny demon. Nie miał skrzydeł ale potrafił się unosić. Jego długie wężowate ciało plątało się w desperacji żeby dogonić biedną smoczycę. Słyszałem jej krzyk gdy usiłowała walczyć o życie. Gdy wydawało mi się, że już po niej z góry udeżyło coś równie wielkiego. To biały stwór który był prawie taki sam jak tamten jednak nie był przerażający. Spojrzał na smoczycę i chyba powiedział uciekaj ale nie zrozumiałem bo drugi przygryzł mu ogon. Zaczęły się gryźć i drapać. Ta walka wyglądała przerażająco. Zacząłem stamtąd uciekać w kierunku smoczycy bo musiałem się dowiedzieć co było dalej. Odleciała gdzieś i na chwilę zniknęła mi z oczu. Po 10 minutach biegu zobaczyłem jej ogon który znika w gęstwinie dziwnych drzew. Udałem się jej tropem. Wchodziła do jaskini a ja zbliżając się usiłowałem być bezszelestny. Wokół była idealna cisza, żadnych żywych istot. Czułem ogarniającą mnie moc którą było przesiąknięte to miejsce. W środku znajdowało się idealnie okrągłe jeziorko wokół którego w skale wyżłobiono obręcz z napisami. Smoczyca usiadła obok i zaczęła ziać ogniem w obręcz. Napisy świeciły czerwonym blaskiem i wtedy zrozumiałem. Położyła obok siebie przedmiot który przez cały czas trzymała, było nim czerwone jajo.
- Gdy gwiazy z mojego świata zaczną świecić w twoim to nigdy nie zapomnij, że kochałam cię najmocniej na świecie Falagharze.
Wzięła jajo i wypowiedziała jeszcze jedno zdanie.
Dracaro irisc kalhar.
Z górnej skały spadła jedna kropla wody w sam środek jeziora poruszając taflą. Odbijały się w niej znajome mi drzewa. Matka Falaghara wzięła jajo i wrzuciła je do wody po czym jezioro po prostu wyparowało. Wszystko przestało świecić a mnie opuszczała energia. Zobaczyłem jeszcze tylko gdy odlatuje krzycząc "Tu jestem, to mnie szukasz!"
~•~
Otworzyłem oczy i poczułem, że łzy leciały mi po policzkach.
-Też to widziałeś, czułem twoją obecność- odezwałem się do Falaghara.
Wstał z ziemi, podniósł skrzydła do góry i wydał z siebie gardłowy, smoczy ryk rozpaczy.
- Co się stało?- odezwał się Eliroth.
- Ona nie żyje. Poświęciła się, żeby mnie ocalić.
- Kto?- spytała Tamala.
- Moja matka.

____________________________________________________________________________

Cześć to znowu ja! Długo mnie nie było i bardzo za to przepraszam, nadrobię zaległości. Rozdział 22 kończy się niezrozumiale ale spokojnie, wszystko wyjaśnię w następnym. Jeśli wam się podobało lub macie pytania to zapraszam do napisania w komentarzu, chętnie odpowiem. Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro