1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejna błyskawica przecięła niebo, rozświetlając na ułamek sekundy nocną ciemność. Fale na morzu wzburzały się wściekle pod wpływem silnego wiatru i piętrzyły się coraz mocniej i wyżej. Nikt nie chciał teraz wpaść w mroczną toń.
- Darren! Musimy się wycofać! Burza zbyt mocno szaleje, a oni nie odpuszczają! - Zawołał jeden z mężczyzn próbując przekrzyczeć rozszalałą pogodę.
Darren zacisnął gniewnie usta i zmrużył oczy szybko mrugając powiekami, aby strząsnąć choć odrobinę wody deszczowej z rzęs. Trudno mu było nie przyznać, że Laurence miał rację. Ludzie Zygfryda nie wiedzą, kiedy odpuścić i nawet burza ich do tego nie przekona. Są gotowi w tym celu poświęcić własne wierzchowce, bez nawet mrugnięcia okiem. Jednakże na myśl, by się wycofać, akurat gdy na chwilę zdobyli przewagę, Darren pokręcił do siebie głową gorliwie. Delikatnie szturchnął piętami w bok swojej bestii i szepnął:
- Jeszcze trochę, Violet. Zrób to dla mnie. Nie możemy się teraz poddać.
Potężny smok o czarno-fioletowych łuskach mruknął zza zamkniętego pyska doskonale wyczuwając powagę sytuacji i nastrój swojego przyjaciela. Na nieme polecenie smoczyca zabiła mocniej skrzydłami i uniosła się ponownie w górę. Rozdziawiła paszczę i z wnętrza wystrzelił wielki pióropusz błękitnego ognia. Płomienie idealnie trafiły w jednego z wrogów, który zleciał natychmiast z siodła prosto do wzburzonego morza. Jego smok z kolei zaszarżował w odwecie na fioletową smoczycę, ale ta ryknęła groźnie i ugodziła go w pysk potężnymi pazurami. Bestia zawyła i odleciała już nie wracając. Darren krzyknął do ludzi ze swojego oddziału:
- Musimy ich odeprzeć! Celujcie w kapitana! Wszyscy!
Rycerze skinęli głowami i popędzili swoje smoki, aby natrzeć na człowieka ubranego w czarną zbroję i hełm z czerwonym pióropuszem. Cały oddział jednocześnie przepuścił atak i smoki plunęły gejzerami ognia. Mężczyzna w czarnej zbroi spiął piętami swojego smoka, na co ten odpowiedział na atak swoimi płomieniami. Jednocześnie wojownik uniósł srebrną tarczę. Kilka strumieni ognia ugodziło w jego bestię i ta ryknęła donośnie, ale wciąż to było za mało. Smok był okryty również własną zbroją, a grube łuski działały niczym twarda stal. Jedyne co zdołali wskórać rycerze to to, iż wrogi kapitan był zmuszony cofnąć się w tył, a jego tarcza natychmiast stopiła się od smoczych płomieni.
Darren ryknął wściekle i znów popędził Violet. W jednej chwili zbliżył się do człowieka w czarnej zbroi, po czym rycerz wysunął stopy ze strzemion i stanął na siodle, zupełnie nic nie robiąc sobie z tego, że silny wiatr i burza targały nim na wszystkie strony. Wyciągnął swój miecz i rzucił się na drugiego mężczyznę skacząc na jego smoka. Ten oniemiał ze zdumienia i nim zdążył unieść własny oręż, już Darren leżał na nim przyciskając jego ramiona do grzbietu wierzchowca. Smok od razu zorientował się z obecności intruza i ryknął wściekle. Poderwał się w powietrze i zaczął zataczać kółka próbując zrzucić napastnika.
- Darren, ty wariacie... - Szepnął z krzywym uśmiechem Laurence, obserwując pojedynek dwóch mężczyzn. Natychmiast zawołał do pozostałych ludzi:
- Nie pozwólcie im się do nich zbliżyć!
Miał na myśli rzecz jasna żołnierzy z przeciwnego królestwa, którzy już próbowali zainterweniować i pomóc swojemu kapitanowi. Ale musieli zmienić plany, gdy natarli rycerze chroniący z kolei swojego kapitana.
Tymczasem Darren i mężczyzna w czarnej zbroi wciąż szarpali się zawzięcie i jeden starał się zrzucić drugiego. Czarno-fioletowa smoczyca krążyła dookoła, w każdej chwili gotowa, aby pomóc partnerowi, ale smok wrogiego kapitana kłapał na nią paszczą najeżoną ostrymi zębami, więc Violet odsuwała się, raz po raz plując tylko ostrożnie ogniem, aby ostudzić zapędy obcego smoka. W końcu Darren przycisnął drugiego mężczyznę na tyle mocno, iż ten zawisł połową ciała poza siodło. Obracał głowę szukając swojego miecza, ale zorientował się, że wylądował on w wodzie. Tak samo zresztą jak tarcza, która w sumie i tak na nic by się nie zdała. W takiej sytuacji wyszczerzył się tylko szeroko.
- Myślicie, że jesteście tacy silni? Nasz król wkrótce zbierze armię, której od dawna nie widzieliście. To tylko kwestia czasu. W końcu podbijemy tą waszą ukochaną wyspę.
Darren zmrużył oczy.
- Proszę bardzo, próbujcie dalej. Ale my zawsze będziemy gotowi. Zapamiętaj to. W przeciwieństwie do was, dla nas smoki to coś więcej niż tylko narzędzia do walki. Łączy nas więź jakiej nigdy nie zrozumiecie. A to czyni nas silniejszymi.
Mężczyzna zaśmiał się chrapliwie.
- Do czasu, drogi kolego. Wszystko do czasu.
I ostatni raz machnął dłonią, dobywając zza paska sztylet. Ranił Darrena w rękę, na co ten odruchowo krzyknął i puścił jego zbroję. Żołnierz natychmiast ześlizgnął się z siodła i nim Darren zdołał go na nowo pochwycić, został pochłonięty przez rozszalałe morze.
Rycerz zaklnął cicho pod nosem i prędko dźwignął do pozycji siedzącej, biorąc w ręce wodze. Ale smok zdecydowanie nie chciał, by jakiś obcy człowiek rządził się na jego grzbiecie. Warknął groźnie i poderwał się gwałtownie do góry potrząsając grzbietem. Darren chwycił się mocno za jego szyję i próbował przemówić do niego ze spokojem, ale nic to nie dawało. Spojrzał w bok i zawołał:
- Violet!
Smoczyca natychmiast podleciała do niego i ustawiła się bardzo blisko wrogiego smoka, by Darren mógł przeskoczyć na jej grzbiet. Ale brunatna bestia zorientowała się, co zamierzają i zanurkowała nagle w dół. Rycerz napiął mięśnie i dłonie na lejcach ledwo trzymając się w siodle. Burza wciąż szalała dookoła i jeszcze utrudniała całość akcji. Gwałtowne porywy wiatru znosiły większość smoków i nawet ich potężne skrzydła ledwo opierały się potędze sztormu. Pozostali rycerze wciąż walczyli z resztką żołnierzy, którzy nawet po stracie kapitana nie opuścili swoich pozycji.
- Darren! - Zawołał do przyjaciela Laurence.
Ale ten skupiony był na zapanowaniu nad agresywną bestią, która za nic nie chciała się uspokoić. Wciąż tylko podrygiwała i wywijała korkociągi w powietrzu, zawzięcie chcąc się pozbyć intruza.
Obserwując te zmagania, Laurence popędził teraz swojego smoka. Szkarłatna bestia ryknęła donośnie i błyskawicznie podleciała bliżej.
- Darren! Chwyć moją dłoń!
Zawołał Laurence, na co Darren uniósł głowę i spojrzał na drugiego rycerza. Uśmiechnął się i wyciągnął jedną rękę puszczając lejce. Ale nie był w stanie sięgnąć.
- Vesto! Niżej! - Zawołał Laurence i szkarłatny smok posłusznie obniżył lot prawie muskając skrzydłami drugiego smoka. Rycerz wychylił się tak mocno jak tylko mógł, wyciągając rękę w stronę Darrena. Gdy już niemal ich palce zetknęły się ze sobą, nagle gdzieś z boku wystrzeliły jakieś strzały i obaj mężczyźni gwałtownie cofnęli się z powrotem na siodła. Laurence zaklnął siarczyście i szarpnął wodzami, aby jego smok obrócił się w stronę napastników. Vesto od razu wystrzelił gejzer płomieni na trzech żołnierzy, którzy poderwali się w popłochu. Za nimi poszybowała jeszcze z wściekłością Violet, która postanowiła odpłacić im za ten atak.
Laurence skierował spojrzenie z powrotem na Darrena, który skulił się przy grzbiecie brunatnego smoka. Z kolei ten wciąż szarpał gwałtownie, nie dając za wygraną.
- Darren! Szybko!
Mężczyzna znów niemrawo wyciągnął dłoń i gdy Vesto ponownie obniżył lot, obaj rycerze w końcu chwycili swoje dłonie. Laurence mocno pociągnął i Darren zawisł na chwilę zlatując z siodła wrogiej bestii. Wice kapitan sapnął ciężko i chwycił przyjaciela drugą ręką próbując go wgramolić na swoje siodło. Ale ten ciążył mu straszliwie i w dodatku nawet nie próbował się wdrapać.
- Darren, no rusz się, do cholery!
Młody mężczyzna spojrzał na niego i powiedział cicho.
- Wybacz mi, Laurence. Nie dam rady...
- O czym ty gadasz?! Chwyć moje siodło! No dalej! - Odparł niecierpliwie.
Ale gdy tuż nad głowami rycerzy świsnęła potężna błyskawica, Laurence w końcu zrozumiał, w czym leżał problem. Dopiero w świetle burzy dojrzał, że w piersi kapitana tkwiła strzała. I to w dodatku śmiertelna. Jego ubranie, pod rozciętą zbroją, już było zroszone krwią, a na twarzy Darrena malował się bolesny grymas.
- Nie... - Szepnął wstrząśnięty Laurence. Już wiedział, iż była to strzała jednego z tych żołnierzy, którzy znienacka przepuścili atak. Stracił czujność, bo tak bardzo był skupiony na tym, by pomóc przyjacielowi. Zadrżał z gniewu i jeszcze mocniej chwycił Darrena.
- To nic, wyjdziesz z tego. Przecież nie takie rzeczy nas spotykały! Jeszcze tylko troszkę! Darren, błagam cię!
Rycerz drżącą dłonią chwycił siodło szkarłatnego smoka, ale zaraz mu się obsunęła i znów zawisł na jedynie jednej ręce. Siły go opuszczały coraz szybciej, a ból rwał mu całe ciało. Wiedział, że to koniec. Był gotowy na nieuniknione. Słabnął coraz bardziej, a Vesto i tak nie był już w stanie utrzymywać nieruchomej pozycji przy nieustannych zrywach burzy. Ostatni raz spojrzał na Laurence'a, którego oczy już były szerokie jak talerze z przerażenia i uśmiechnął się:
- Zaopiekuj się Will.
I w tym momencie puścił dłoń. Laurence obserwował, zastygając w miejscu, jak młody kapitan spada do morza, po czym zostaje natychmiast porwany przez fale.
- Darren!!
Wrzasnął z rozpaczą, na co nawet Vesto odpowiedział głośny rykiem. Natychmiast rozległ się i drugi, rozpaczliwy ryk i obok Laurence'a śmignęła czarno-fioletowa plama, która poszybowała prosto na wodę. Violet zabiła skrzydłami i wyhamowała w ostatniej chwili obracając głowę na wszystkie strony, aby odszukać partnera. Ryczała donośnie przekrzykując burzę, rozgarniała skrzydłami fale, a nawet raz zanurkowała pod wodę, by za chwilę wystrzelić jak pocisk z powrotem w powietrze. Zakręciła się i ponownie zawyła jeszcze głośniej wpatrując się mozolnie w ciemną, wzburzoną toń. Ale po Darrenie nie było już śladu.
Wszyscy rycerze, którzy w końcu pokonali wrogie siły, patrzyli z bólem na smoczycę, która jeszcze długo krążyła nad wodą wypatrując choćby najmniejszych odznak obecności przyjaciela. Laurence ścisnął palcami lejce czując jak do oczu napływają mu łzy i prędko zamrugał powiekami. Każdy z nich był przygotowany na najgorsze. To oczywiste. W końcu gdyby nie mieli w sobie dość siły, aby spojrzeć bez strachu prosto w oczy śmierci, nigdy by nie wstąpili do Zakonu Rycerskiego. Ale to nie zmieniało faktu, iż utrata każdego rycerza, który był jak brat, bolała do głębi. A szczególnie, gdy to był ktoś taki jak Darren. Laurence patrzył smutno na Violet rozumiejąc również i ból smoczycy i nawet nie zauważył jak w końcu burza zaczęła cichnąć, a morze uspokajało się, jakby w odpowiedzi na zrozpaczony oddział Smoczych Rycerzy. 

                                                                       ⚔️

Dwanaście lat później.

Will sapnęła z wysiłku i zaparła się nogami w ziemię jeszcze mocniej, choć czuła jak stopy ślizgały jej się po piasku, pchane potężną siłą napierającego na nią przeciwnika. Zazgrzytała zębami i warknęła gniewnie wzmacniając chwyt dłoni na sztyletach. Żelazne bronie ścierały się ze sobą z takim zgrzytem, że posypały się aż iskry. Will wiedziała, że miecz jest o wiele skuteczniejszą bronią niż długie noże, ale miała to gdzieś. Wielu szermierzy decydowało się na ten rodzaj broni i doskonale potrafili uzupełnić ich braki w porównaniu do wielkich i solidniejszych mieczy. I ona nie była wyjątkiem. Nieustanne treningi w końcu na coś się opłaciły. Dziewczyna jeszcze raz warknęła ze złością i w końcu zdołała odepchnąć od siebie klingę miecza. Zwinnie odskoczyła w tył i uniosła sztylety w pozycji bojowej dysząc z wysiłku. Po jej jasnym czole spływały kropelki potu, a długie blond włosy fruwały po całej twarzy. Odgarnęła je niedbale dłonią, nie spuszczając z oka mężczyzny stojącego przed nią. Ten uśmiechnął się szeroko wywijając młynka mieczem.
- Już się zmęczyłaś? Ja nawet się nie spociłem. Chyba coś dziś nie masz formy, słoneczko!
Will skrzywiła się na te słowa.
- Przestań tak do mnie mówić. Mówiłam, że nie cierpię tego przezwiska!
Randall zachichotał wesoło:
- Oj tam, przecież jest takie słodkie. Postaraj się bardziej, słoneczko, bo zaraz zacznę ziewać z nudów! Te twoje zabawkowe noże nie zrobiły mi nawet ryseczki!
Will zacisnęła zęby jeszcze bardziej wściekła. Wiedziała, że Randall celowo ją prowokuje i ledwo już była w stanie zapanować nad emocjami. Miała ogromną ochotę rzucić sztylety i zdzielić go prosto w gębę. Z kolei na całym placu, dookoła nich, stała pokaźna grupka gapiów, którzy nieustannie zagrzewali obojga walczących okrzykami. Wszyscy z wielkim entuzjazmem obserwowali ten towarzyski pojedynek i co niektórzy wymienili się nawet zakładami: kto padnie pierwszy na ziemię. Will okropnie to rozpraszało i była świadoma tego, że zaczyna przegrywać. Nie bez powodu Randall był pierwszym oficerem. Jego umiejętności daleko przewyższały każdego w oddziale, a co dopiero ją.
Tymczasem niedaleko na ziemi wylądował szkarłatny smok i jeździec zgrabnie zsunął się z siodła. Od razu zauważył dziwne zamieszanie na placu i grupę pozostałych rycerzy ściśniętych wokół jakiegoś punktu. Ale wystarczyło, że podszedł bliżej i już zrozumiał, co to było. Laurence westchnął lekko do siebie i pokręcił głową, po czym przecisnął się nieco przez tłumek żołnierzy.
Will wyprostowała się dumnie i obróciła w dłoniach lśniące sztylety. Jej ukochaną broń. Randall znów się uśmiechnął widząc, że dziewczyna przygotowuje się do ponownego ataku, więc uniósł miecz w gotowości. W końcu Will zaszarżowała szybko i podskoczyła unosząc sztylety. Randall natychmiast odparł jeden sztych klingą miecza, po czym uskoczył przed drugim. W błyskawicznym tempie kontrował nawet najmniejszy ruch Will, nie dając jej nawet ułamka sekundy, by zbliżyła się do jego ciała. Ta z kolei wywijała coraz to szybsze i gwałtowniejsze zamachy koncentrując się na słabych punktach mężczyzny. Jednakże nie była w stanie złamać jego doskonale wyćwiczonej gardy. Znów zorientowała się z goryczą, że choć była szybsza i zwinniejsza, nie dysponowała taką siłą jak owy rycerz. Jej drobne, szczupłe ciało było niczym słomiana kukiełka, którą obalić może byle podmuch. Dlatego ciężko pracowała każdego dnia, aby to nadrobić czystymi umiejętnościami walki. Nie omieszkała nawet sięgnąć po nieczyste sztuczki, by zdobyć przewagę. I w tej chwili cofnęła nagle sztylety, po czym podcięła nogą Randalla. Ten upadł na ziemię zaskoczony i na chwilę opuścił tym samym gardę, co natychmiast wykorzystała Will. Jednakże Randall i na to był przygotowany. Uśmiechnął się chytrze i błyskawicznie przeturlał się po ziemi unikając ataku dziewczyny. Nim ta się obróciła, by zmienić trajektorię pchnięcia sztyletami, rycerz świsnął mieczem i wytrącił jej z rąk jeden z noży. W następnej sekundzie poderwał się prędko na nogi i zakręcił klingą blokując i drugi sztylet. Jednocześnie tak wygiął oba ostrza, że Will była całkowicie zablokowana i nie była w stanie odeprzeć miecza. W akcie desperacji zrobiła wymach pięścią i próbowała go po prostu zdzielić w twarz. Randall bez wysiłku chwycił jej dłoń i zacisnął z ogromną siłą, niczym imadło. Will pisnęła z bólu i chciała wyrwać pięść z powrotem, ale rycerz trzymał ją mocno w żelaznym uścisku. W końcu dziewczyna nie dała już rady. Wypuściła z lewej ręki sztylet, a sama zgięła się w pół. W tym momencie Randall puścił ją i Will opadła na kolana wyczerpana. Gdy uniosła spojrzenie oddychając szybko, mężczyzna celował w jej twarz czubkiem miecza.
- Jeszcze wiele musisz się nauczyć, Will – Uśmiechnął się – Za bardzo dajesz się ponieść i szybko tracisz koncentrację. Jesteś bardzo sprawna, ale zbyt nerwowa. Prawdziwa walka skończyłaby się po dziesięciu sekundach.
Will prychnęła tylko obrażona i zacisnęła dłonie z niemą goryczą porażki. Dookoła rozległy się gwizdy i wiwaty podnieconych rycerzy, po czym wszyscy nagrodzili oklaskami dwójkę przyjaciół. Randall schował miecz do pokrowca i wyciągnął dłoń do siedzącej wciąż na ziemi Will. Ta spojrzała na nią i cała czerwona na twarzy, po chwili wahania, podała mu swoją rękę. Dźwignęła się chwiejnie na nogi i otrzepała z piasku.
- Dzięki za walkę – Powiedziała tylko cicho, nie patrząc na starszego rycerza.
- Nie ma sprawy. Ja też dziękuję – Odparł pogodnie Randall i mrugnął do niej okiem, na co Will poczerwieniała jeszcze bardziej. Nie cierpiała być najmłodszym rycerzem w oddziale, a szczególnie, najmłodszą kobietą. Myśl, że długo nie będzie w stanie dorównać znacznie starszym i bardziej doświadczonym od siebie rycerzom ściskała ją w gardle.
W międzyczasie podszedł do nich Laurence i popatrzył nieco surowo na swoją podopieczną.
- Will, znowu wyzwałaś na pojedynek Randalla? Wiesz przecież, że powinnaś ćwiczyć razem z pozostałymi młodszymi rycerzami. Ciągłe pojedynki z najsilniejszymi w oddziale wcale nie sprawią, że z dnia na dzień staniesz się taka jak oni.
Dziewczyna znów zacisnęła pięści i spuściła głowę.
- Tak wiem. Ale mam już dość tego, że jestem najsłabsza. Wiem, że ledwo zdałam pierwszy etap szkolenia i tylko cudem wciąż jestem w oddziale. Chcę jak najszybciej stać się pełnoprawnym Smoczym Rycerzem i uczestniczyć w walkach na froncie.
Laurence znów westchnął i popatrzył na nią łagodniej.
- Will, wcale nie jesteś najsłabsza. Po prostu jesteś jeszcze młoda i dopiero wkraczasz w świat rycerzy. Nie ma powodu do pośpiechu. Rozwijaj się w swoim tempie.
Will rozluźniła się nieco i uniosła głowę patrząc na swojego mentora i opiekuna. Laurence, choć dobiegał już do czterdziestu lat, wciąż był rześkim i pełnym młodzieńczego wigoru mężczyzną. Jasne, brązowe oczy błyszczały stanowczością, ale i troską, a w jego uśmiechu nie było najmniejszej pogardy. Will pokiwała tylko głową nic nie mówiąc, w głębi serca czując, że Laurence miał rację. W końcu zajmował się nią od kąd była dzieckiem. Od samego początku uczył ją rozwagi, honoru oraz zaufania do samej siebie. Każdą lekcję traktowała bardzo poważnie, ale tak bardzo chciała być najlepszym Smoczym Rycerzem w zakonie. Tak dobrym, jak jej zmarły ojciec.
Laurence widząc znajomy smutek w jej oczach, objął jej ramię i powiedział spokojnie, prowadząc dziewczynę przez plac:
- Wiem, że się starasz i każdy to widzi. Możesz być tego pewna. Chciałem jeszcze z tym poczekać, ale skoro chcesz rozwijać się dalej, myślę, że już nadszedł czas abyś wybrała swojego smoka.
Will spojrzała na niego z szerokimi oczami.
- Naprawdę? Mogę już mieć własnego smoka?
Kapitan uśmiechnął się szeroko.
- Oczywiście, że tak. Jak zauważyłaś, ukończyłaś już pierwszy etap szkolenia. A więc na drugim etapie wybierasz smoka, z którym od teraz będziesz trenować zarówno walkę, jak i latanie. Pamiętaj tylko, że to poważna decyzja. Nie będziesz już mogła jej zmienić, a smok stanie się twoim partnerem na całe życie. Dlatego nie spiesz się z wyborem i rozważnie zdecyduj, z którym ze smoków chcesz nawiązać więź. Ceremonia odbędzie się po obiedzie. Odpocznij do tego czasu.
Will skinęła głową, od razu czując rosnący entuzjazm, który znacznie poprawił jej humor, po czym pobiegła prędko do kwater rycerzy, aby wziąć kąpiel. Gdy się oddaliła, obok Laurence'a stanął Randall z zatroskaną miną.
- Jesteś pewien, że Will jest już na to gotowa? Jest taka młoda... Gdy wybierze własnego smoka, nie powstrzymasz już jej przed wyrywaniem się do walki. Uparła się, aby iść w ślady swojego ojca, a wiesz co to może oznaczać.
Laurence posmutniał nieznacznie.
- Wiem, Randallu. Oczywiście, że to wiem. Ale masz rację, że jej nie powstrzymam przed tym. Nie mogę hamować jej rozwoju, gdy drzemie w niej tak silne pragnienie bycia Smoczym Rycerzem. Nie o to chodziło Darrenowi. Chciał przede wszystkim, by jego córka była szczęśliwa i mogła spełniać swoje marzenia. Ja też tego dla niej pragnę. Choć to prawda, że boli mnie myśl, iż mogłaby zginąć w walce. Dlatego próbowałem opóźnić drugi etap szkolenia jak tylko się da.
Randall uśmiechnął się lekko.
- Cóż, w końcu nie jesteś w stanie chronić jej do końca życia. To jest jej własna decyzja i jestem pewien, że doskonale zna wszystkie konsekwencje bycia rycerzem. Ale też wie, jak ważna i pasjonująca jest ta rola. Naprawdę jest silna. Sama nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Laurence skinął głową.
- Tak, ja też tak myślę. Sądzę, że sobie poradzi. Zobaczymy, co czas pokaże. Poinformuj proszę opiekunów, że po południu odbędzie się Ceremonia Wyboru Smoka.
- Jasne.
I młodszy mężczyzna prędko pobiegł do kwater opiekunów smoków. Kapitan popatrzył chwilę w niebo na sunące spokojnie białe obłoki, po czym przeciągnął się z kolejnym westchnięciem i niespiesznie skierował się do swojej kwatery.

Will, po wzięciu orzeźwiającej kąpieli i zmienieniu ubrań na świeże, stanęła przed ladą w stołówce, za którą uwijał się rycerz-kucharz o serdecznej, rumianej twarzy. Uśmiechnął się na widok młodej dziewczyny i chwycił pusty talerz.
- Hej, Will. To co zwykle?
Ta tylko skinęła głową odwzajemniając lekko uśmiech, po czym kucharz nałożył jej obfitą porcję brązowego ryżu i mięsnego gulaszu.
- Dzięki, Dave.
- Nie ma sprawy. Smacznego.
Will podreptała niespiesznie do najbardziej oddalonego i pustego stolika w stołówce, po czym usiadła i zaczęła jeść. Większość rycerzy, tak jak ona, była już zajęta obiadem i w całej stołówce było gwarno. Wszędzie rozlegały się śmiechy i głośne rozmowy, jak i stukoty naczyń. Dziewczyna wpatrywała się od niechcenia w grupę kolegów, jednocześnie pogrążając się w myślach. Tym samym nie zauważyła, gdy ktoś podszedł do jej stolika i dopiero na odgłos przesuwanego krzesła drgnęła z łyżką w ustach.
- Znowu siedzisz sama? Dlaczego nigdy nie jesz z pozostałymi? - Uśmiechnęła się do niej rudowłosa młoda kobieta, siadając ze swoją porcją gulaszu przy stole.
Will wzdrygnęła ramionami.
- Nie wiem, tak jakoś. Lubię jeść w spokoju.
- Mogę ci troszkę potowarzyszyć?
- Jasne – Odparła szczerze.
Alana uśmiechnęła się szerzej i nabrała do ust porcję jedzenia.
- Ciężko być jedną z niewielu kobiet w oddziale, co? - Zagadnęła wesoło – Jesteśmy tylko we trójkę przeciwko aż dwunastu mężczyznom. Niezbyt to sprawiedliwe. Za dużo samców w jednym miejscu.
Will parsknęła lekko ze śmiechu.
- Troszkę tak. Ale nie przeszkadza mi to jakoś mocno. Przyzwyczaiłam się już. W końcu od najmłodszych lat ojciec przyprowadzał mnie do zakonu rycerskiego. Oddział Piąty to mój dom, a wy jesteście moją jedyną rodziną.
Alana popatrzyła na nią ciepło, a zarazem z lekkim współczuciem w sercu.
- To bardzo piękne, co mówisz. Dla mnie też oni wszyscy są jak rodzina, mimo że mam prawdziwą rodzinę w Stolicy. Wiesz, cieszę się, że się nie poddałaś. Tak dzielnie przesz ku swojemu marzeniu, aby zostać Smoczym Rycerzem. Obawiałam się trochę, że nasz oddział cię przytłoczy, gdy straciłaś ojca.
Will spoważniała przerywając jedzenie.
- Tak, ja też tak myślałam. Bywały ciężkie dni. Naprawdę ciężkie. Ale kocham smoki i wiele razy obserwowałam was jak trenujecie walkę, czy też latacie po niebie. Naprawdę chcę być taka jak wy.
Rudowłosa kobieta uśmiechnęła się znowu.
- To prawda. Nie ma chyba niczego bardziej cudownego niż latanie na smoku. To wspaniałe uczucie, gdy wiatr wieje we włosy, widzisz pod sobą malutkie drzewa i malutkie domki, a jedynym odgłosem jest rytmiczne bicie wielkich skrzydeł smoka.
Rozmarzyła się, a jej zielone oczy zabłyszczały.
- Tak, bycie Smoczym Rycerzem jest super. Właśnie choćby dla tych chwil, jak latanie na smokach.
Will uśmiechnęła się szeroko.
- Nie mogę się już doczekać. Laurence powiedział, że mogę już wybrać sobie własnego smoka.
- Och, to cudownie! - Uradowała się Alana – Gratuluję, kochana! Masz już jakiś pomysł, jaki to będzie?
- Jeszcze nie. Uczyłam się o rasach, które żyją na Celesii, ale wszystkie wydają mi się niesamowite. To będzie trudny wybór.
- Myślę, że gdy zobaczysz młode smoki, to poczujesz, który jest ci pisany – Mrugnęła okiem Alana – Więź ze smokami jest wyjątkowa. Jedyna taka. Inna niż z jakimkolwiek stworzeniem. Po prostu poczujesz głęboko w sobie, że to jest ten i żaden inny.
Will rozpromieniła się na te słowa i skinęła głową, po czym dokończyła szybko jedzenie gulaszu.

Ceremonia Wyboru Smoka, tak naprawdę nie była jakimś wielkim, pompatycznym wydarzeniem, tylko krótką chwilą podczas, której młodzi kandydaci na Smoczych Rycerzy wybierali swojego wierzchowca. Zwykle wybór padał szybko i bez żadnych fanfarów. Ale wszyscy w oddziałach Smoczych Rycerzy uwielbiali ten dzień i chętnie obserwowali młodszych kolegów, gdy ci stawali przed młodymi bestiami. Każdy wtedy był ciekaw, na jakiego smoka padnie wybór i czy rekrut zdoła wytworzyć ze zwierzęciem więź partnerstwa. A bywały już sytuacje, gdzie młody rycerz oblewał ten etap. Smok nie chciał zaakceptować jeźdźca lub ten zmieniał zdanie, po czym odchodził z oddziału. Ale były to niezwykle rzadkie przypadki. Raczej nikt nie miał wątpliwości, iż Will bez żadnych problemów wybierze swoją bestię, a i ona zaakceptuje ją. Młoda dziewczyna obcowała ze smokami w końcu od dziecka.
Wieść o tym, że Laurence podjął w końcu decyzję, aby najmłodsza adeptka rycerzy wybrała smoka, rozniosła się błyskawicznie. Zaraz po obiedzie wszyscy już kotłowali się na dziedzińcu bazy oddziału, gdzie przybędą smoczy opiekunowie z młodymi zwierzętami. Laurence mimo wszystko był cały zesztywniały i znów poczuł przemożną chęć, aby przełożyć Ceremonię na inny dzień. Ale wiedział, że bardzo by to zabolało Will. Skoro słowo się już rzekło, to nie będzie zmieniał zdania. Westchnął cicho do siebie uświadamiając sobie, jak szybko Will dorastała w oczach, podczas gdy wydawało mu się, że jeszcze wczoraj była ledwie pięcioletnim, wesołym dzieckiem, które codziennie chadzało do stajni smoków, aby się z nimi bawić. Mimo wszystko Laurence uśmiechnął się lekko. Jak ten czas leciał...
Tymczasem Will niecierpliwiła się coraz bardziej i podrygiwała w miejscu chcąc już zobaczyć młode smoczki. To była wyjątkowa chwila. Praktycznie jedynie podczas Ceremonii rycerze mieli okazję zobaczyć ledwie kilkumiesięczne bestie. Opiekunowie zajmowali się nimi w odrębnym budynku od czasu, gdy smoki trafiały do zakonu jako jeszcze jajka. Prosto ze specjalnych hodowli. Wówczas zwierzęta były stopniowo oswajane z ludźmi, przystosowywane do życia wśród żołnierskich placówek oraz rzecz jasna, przygotowywane na Ceremonię. Potem opieka była powierzana młodemu rycerzowi. Will od samego początku uczyła się opieki nad smokami i doskonale wiedziała, jak się wobec nich zachowywać. Bardzo była ciekawa, jakie to będą rasy.
I tak w końcu z niewielkiego budynku naprzeciwko wyłoniła się grupka czterech opiekunów ubranych w zielone, długie stroje. Każdy z nich prowadził na skórzanej smyczy małego smoka, a one z kolei dreptały wesoło przy nodze opiekunów i raz po raz próbowały gryźć małymi, ostrymi ząbkami smycze. Will uśmiechnęła się z entuzjazmem na ten widok i aż oczy jej się zaświeciły widząc jak różnorodnej rasy były zwierzęta. Każde innej. Młode smoki, pomimo swojego szczenięcego wieku, wcale zresztą nie były takie bardzo małe. Każde z nich mierzyło już prawie pół metra w kłębie, a rosły znacznie szybciej niż zwykłe zwierzęta. Jednakże były jeszcze zbyt młode, aby potrafiły samodzielnie latać, dlatego opiekunowie nie obawiali się, iż przypadkowo smoki poderwą się w powietrze. Choć siłę miały już taką, co niektóre dorosłe psy.
Gdy opiekunowie stanęli, Laurence kiwnął tylko do nich głową, po czym zwrócił się do Will, stojącej obok.
- Nie spiesz się z wyborem. Jak mówiłem, to bardzo ważna decyzja i nie będziesz już mogła zmienić smoka. Możesz śmiało podejść do każdego, dotknąć go albo się z nim przespacerować.
Will skinęła rozumiejąc i zaczerpnęła oddech czując jak się zaczęła lekko stresować. Podeszła powoli do zwierząt i uważnie zaczęła się im przypatrywać. Jeden z opiekunów uśmiechnął się do niej i pospieszył z wyjaśnieniem:
- Mamy tutaj cztery rasy. Smok, którego trzymam, to szkarłatny pokolec. Zwinny, szybki i groźny, gdy się zdenerwuje. Dalej to górski smok białoskrzydły. Dumny i bardzo wytrzymały. Ma łuski twarde jak diament – Wskazał dłonią na śnieżnobiałego smoka, który właśnie zaczął się drapać za maleńkimi, szarymi rogami.
- Kolejny smok to wodny wężopyski. Sprawny zarówno w wodzie, jak i w powietrzu – Mówił dalej opiekun, a trzeci mężczyzna delikatnie szarpnął smyczą, która oplatała niebiesko-zielonego smoka o długim, wężowatym ciele. Jego przednie, dwie łapy zwieńczone były skrzydłami oraz miał bardzo długi ogon. W tej chwili jednak smok, znudzony dziwną zbieraniną ludzi, zwinął się w kłębek i uciął sobie drzemkę. Will pomyślała sobie, że wyglądał niezwykle uroczo.
- A ostatni to błękitny pióroskór. Piękny smok o pierzastych skrzydłach. Jego atutem jest szybkość i potężny ogień. Doskonale czuje się na każdej wysokości i nie straszne mu burze. Nie lubi jedynie zimna.
Will uśmiechnęła się szeroko. Musiała przyznać, iż rzeczywiście smok był piękny, mimo że było to jeszcze młode zwierzę. Całe jego ciało było w jasnobłękitnym kolorze, poza białym brzuchem, małe skrzydełka były całkowicie pokryte piórami, w nieco jaśniejszym odcieniu niż łuski, a na głowie rosły dwa białe rogi. Smok był najbardziej żywy z całej czwórki i nieustannie podskakiwał w miejscu próbując złapać jakiegoś przelatującego owada. Will kolejny raz uświadomiła sobie, że to będzie okropnie trudny wybór. Każdy ze smoków reprezentował sobą unikalny charakter, wygląd oraz zalety przydatne w boju. Westchnęła głęboko nie mogąc się zdecydować. Pozostali rycerze, zebrani na dziedzińcu, również wpatrywali się w zwierzęta i nawet próbowali podpowiadać dziewczynie, który smok ich zdaniem jest najlepszy.
- Weź pokolca. Dobry jest. Tego samego ma Laurence – Powiedział jeden z mężczyzn.
- Coś ty, najlepszy jest górski. Nawet miecz nie przebije tych łusek – Skwitował rycerz o czarnych, nastroszonych włosach.
- Widać, że mało wiesz o smokach, Caleb. Najlepszą rasą jest purpurowy ogniomiot. Pamiętasz Violet, co nie? Była zabójcza jak mało kto – Odezwał się kolejny.
Na dziedzińcu zawrzało od licznego przekomarzania się rycerzy, aż w końcu Will straciła cierpliwość i warknęła na nich:
- Och, przymknijcie się, do jasnego pioruna! Nie mogę się skupić!
Rycerze zaśmiali się lekko i posłusznie zamilkli, ale po cichu zaczęli zakładać się, którego smoka wybierze Will. Laurence pokręcił tylko do siebie głową i ukrył drobne rozbawienie.
Mimo wszystko Will wpierw przypatrzyła się szkarłatnemu smokowi i pomyślała sobie, że może fajnie by było mieć tej samej rasy bestię, co kapitan. Doskonale znała atuty tego smoka i było prawdą, iż miał charakterek. Gdy poznała Vesto, początkowo smok prychał nieprzyjaźnie na nią, nie pozwalając się jej zbliżyć. Dopiero po długim czasie łaskawie pozwolił pogłaskać się po pysku. Uklękła przy małym, czerwonym smoku, a ten z kolei siedział dumnie wyprostowany i tylko przekrzywił na bok głowę z ciekawością, gdy Will wpatrywała się w niego uważnie. Podczas gdy dziewczyna biła się z myślami, kilka kroków dalej błękitny smok zaczął gonić maleńkiego motylka i szarpał się zawzięcie na smyczy, przez co jego opiekun mozolnie próbował poskromić jego nadmiar energii. W pewnym momencie smycz nagle zerwała się i zwierzę w pełnym biegu, wciąż wpatrując się we fruwającego owada, wpadło na Will, przewracając ją na ziemię. Dziewczyna sapnęła lekko zaskoczona, a wszyscy rycerze wstrzymali oddech z niepokojem.
- Will! Nic ci nie jest? - Zawołał do razu Laurence i już ku dziewczynie zbliżył się opiekun owego smoka przepraszając ją gorliwie.
Jednakże Will tylko usiadła i popatrzyła na hasającego obok smoczka, który wciąż był zaaferowany zabawą i nawet nie zauważył, iż na kogoś wpadł. Gdy motylek odleciał, smok pisnął ostatni raz i potrząsnął malutkimi, pierzastymi skrzydłami. Dopiero teraz odwrócił się i jego oczy napotkały spojrzenie Will. Dziewczyna w tej chwili poczuła, jakby coś drgnęło w jej wnętrzu i nie mogła oderwać oczu od małego smoka. Z niewyjaśnionego powodu przyciągał ją i czuła, jakby go znała od dawna. Również i smok zastygł na chwilę, po czym mruknął cicho zza zamkniętego pyszczka i podbiegł do Will muskając głową jej dłoń. Ta uśmiechnęła się i pogłaskała go po miękkich, błyszczących łuskach.
Laurence uśmiechnął się szeroko.
- No to chyba już wybrałaś.
Will rozpromieniła się jeszcze bardziej i podniosła ostrożnie z ziemi smoka.
- Tak. Chcę tego.
Zwierzę wydało z siebie skrzekliwy, jakby wesoły odgłos i zatrzepotało skrzydełkami. Rycerze rozradowali się jej wyborem, a co niektórzy byli nawet zdziwieni, że Will nie wybrała czerwonego pokolca. Jednakże wznieśli od razu wesołe wiwaty i gratulacje. Will patrzyła zachwycona na smoka, który teraz łasił się jej nieustannie do nóg. Był naprawdę piękny i czuła, że dobrze wybrała.
- A więc od teraz tylko ty się nim opiekujesz, Will – Dodał Laurence – Opiekunowie dadzą ci tylko krótkie instrukcje, co twój smok lubi jeść, jakiej jest płci, a ty wybierzesz dla niego imię. Będziesz musiała przyzwyczajać go do siebie, aż do momentu, gdy smok będzie gotowy, byś go dosiadła.
- Tak, wiem, wiem. Znam to wszystko na pamięć. Bardzo się cieszę – Odparła i jeszcze dodała – Dziękuję.
Laurence uśmiechnął się pogodnie i skinął głową.
Po chwili wszyscy rycerze rozeszli się z powrotem do swoich zajęć, a pozostali opiekunowie zaprowadzili z powrotem smoki do budynku robiącego za smocze „przedszkole". Z kolei mężczyzna, który przyprowadził pierzastego smoka, odczepił obrożę i wyjaśnił jeszcze:
- To samica. Później podam ci instrukcje karmienia. Musisz ją teraz trzymać w stajniach i uważaj jak będziesz otwierać boks. Jest bardzo energiczna.
Will skinęła głową i wraz z opiekunem podążyła do smoczych stajni. Obok niej truchtał grzecznie maluch i raz po raz rozprostowywał skrzydełka próbując poderwać się z ziemi.
Budynek, robiący za stajnie dla smoków, był dość pokaźnych rozmiarów, słusznych zresztą zważywszy, iż wewnątrz znajdowało się ponad tuzin dorosłych smoków, które były o jakieś metr większe niż konie. Każda bestia miał swój oddzielny boks, zbudowany całkowicie z żelaznych płyt odpornych na ogień. Z kolei w środku podłogę wyścielono miękką ściółką oraz znajdowały się wielkie koryta na jedzenie i wodę. Gdy tylko Will weszła do stajni, natychmiast poczuła dobrze już jej znany silny zapach ściółki, drewna i samych zwierząt. Niektóre smoki ryczały do siebie wzajemnie lub od niechcenia, a inne leżały zwinięte w kłębek i spały. Ale znaczna większość natychmiast poderwała głowy na widok Will i opiekuna z nowym, małym smokiem. Zwierzak teraz szedł już z nieco mniejszym entuzjazmem, czując odurzający zapach dorosłych smoków i wpatrywał się w pobratymców z cichą ciekawością. Z kolei ci wlepili swoje duże oczy w malucha i gdy ten sporadycznie przybliżał się do boksów gorliwie węsząc, smoki prychały na niego pogardliwie. Smoczyca natychmiast odskoczyła od boksów wystraszona i prędko wróciła do Will, nie odstępując jej teraz na krok. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej.
- Nie martw się, mała. Muszą tylko przyzwyczaić się do ciebie.
Opiekun zatrzymał się na końcu sali i wskazał pusty, uporządkowany już boks. Will weszła do środka, a za nią i mała smoczyca. Obwąchała dokładnie ściółkę, koryta i cały boks, po czym położyła się i oparła łebek o łapy. Will pogłaskała ją po głowie, na co smoczyca poruszyła lekko ogonem zamiatając nim ściółkę.
- Mam nadzieję, że będziesz się tu dobrze czuła. Wrócę jutro, z samego rana. Bądź grzeczna.
Maluch mruknął cicho i zamrugał jasnymi, błękitnymi oczami.
Will wyszła z boksu i dokładnie zamknęła za sobą drzwiczki, po czym ona i opiekun wyszli ze stajni. Wciąż czuła się bardzo podekscytowana i ledwo do niej docierało, że ma już własnego smoka. Tak długo na to czekała. Już się niecierpliwiła, aby zacząć najlepszą część szkolenia, czyli latanie jako już jeździec smoka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro