3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Laurence powiódł wzrokiem po nisko wiszących obłokach, lekko przebijając się przez nie na grzbiecie Vesto. Mimo, że niebo było dość mocno zachmurzone, nic nie wskazywało na to, by miało się rozpadać. Choć i tak to nie było przeszkodą. Mogli spokojnie latać nawet w deszczu. Ale oczywiście im lepsza pogoda, tym lot był przyjemniejszy. Mężczyzna ziewnął ukradkiem i zasłonił usta dłonią. W sumie obserwował okolicę bardziej od niechcenia niż na poważnie. Kolejny nudny dzień, kolejny patrol, który nic nie wnosił. Było tak spokojnie, że aż nazbyt. Nawet Vesto bił skrzydłami zrelaksowany i podczas lotu czasem z nudów obserwował przelatujące ptaki. Mimo wszystko Laurence wiedział, że właśnie w chwilach błogiego odprężenia, świat potrafił zaskakiwać w najmniej spodziewany sposób. Nie przestawał być czujny, a przy pasie podrygiwał miecz schowany teraz w skórzanym pokrowcu. Kilka metrów od niego leciał Randall na swoim smoku, który również obserwował niebo z nie mniejszym znużeniem. Była to codzienna rutyna, powtarzana od wielu lat. Najpierw na patrol wyruszał on oraz paru ludzi z rangą Starszych Rycerzy, a pod wieczór wylatywali wybrani ludzie z grupy Młodszych Rycerzy. Był to na tyle powtarzalny schemat, że każdy wiedział co robić i każdy jednocześnie wiedział jedno: od dawna nie było tak spokojnie, jak od ponad dziesięciu lat. Od czasu do czasu powtarzał się tylko pewien cykl. Laurence i Vesto przebili się przez kolejną warstwę nisko wiszących chmur i ich oczom ukazał się widok, który na chwilę obudził ich z letargu. Jakieś sto metrów przed nimi, w powietrzu, wisiało dwóch jeźdźców na czarnych smokach. Nawet z daleka widoczna była ich lekka zbroja, błyszcząca w promieniach porannego słońca, a smoki powoli i rytmicznie poruszały skrzydłami. Laurence i jego grupa natychmiast wstrzymali swoje wierzchowce i przez chwilę obie frakcje mierzyły się uważnie spojrzeniami. Nikt się nie poruszył, nikt nie dobył broni. Ale Laurence zapobiegawczo oparł dłoń na rękojeści miecza, by w ułamku sekundy wyciągnąć ostrze. Czuł jak mięśnie Vesto również się napięły i smok wpatrywał się uważnie we wrogą bestię.
Po kilku pełnych napięcia minut, dwóch tajemniczych żołnierzy poderwało swoje smoki i odlecieli, jakby nigdy nic. Gdy tylko zniknęli z pola widzenia rycerzy, Laurence i Vesto jednocześnie rozluźnili się i mężczyzna zdjął dłoń z miecza. Randall podleciał do niego:
- I tak jest od kilku lat. Za każdym razem tylko stoją i patrzą na nas, po czym odlatują. Żadnej walki, żadnych gróźb, nic. O co tu chodzi?
Kapitan zmarszczył brwi z namysłem.
- Sprawdzają nas. Sprawdzają naszą czujność i jakimi dysponujemy siłami. Gdy zbiorą oczekiwane informacje, wracają na Edaros. Nie widzę innej możliwości. Z jakiegoś powodu Zygfryd musiał poniechać prób podbicia Celesii. Ale nie wiadomo dlaczego.
- Hm, to aż nazbyt mi śmierdzi jakimś szwindlem. Dotychczas regularnie wysyłał swoje wojska z inwazją na Celesię i choć nie były to jakieś duże siły, to mieliśmy pełne ręce roboty. Ostatnia inwazja była jakieś dwanaście lat temu. Potem przez jakiś czas pojawiały się mniejsze grupy żołnierzy, aż w końcu wszystko ucichło zupełnie. Od tamtego czasu raz dziennie pojawiają się jedynie zwiadowcy, w dwóch lub trzech jednostkach – Podsumował Randall – Widzę tu dwie możliwości: albo rzeczywiście Zygfrydowi się znudziło i tylko prowokuje nas dla zabawy, albo tak naprawdę przygotowuje się do znacznie większej inwazji niż dotąd, a te zwiady mają na celu sprawdzić, czy jesteśmy wstanie gotowości.
Laurence skinął głową.
- Sądzę, że raczej w grę wchodzi ta druga opcja. Nie sądzę, aby Zygfryd zrezygnował z Celesii. Od ponad czterdziestu lat, od kąd wydarł siłą tron w królestwie Edaros, próbuje podbić nasze królestwo. Celesia jest dla niego bardzo cenna. Wyspa obfituje w surowce i bogactwa, jakich nie ma na kontynencie, szczególnie, że obecnie tamtejszy kraj jest zrujnowany. To oczywiste, że nie przestanie w wysiłkach, aby obalić Friderica i przejąć Celesię. Nie sądzę, aby nagle mu się tak po prostu znudziło.
Randall skrzywił się z lekkim śmiechem.
- To się nazywa zawziętość, czyż nie? Mimo, że od czterdziestu lat jego ludzie dostają srogie lanie od Smoczych Rycerzy, to i tak nie ma zamiaru odpuścić. Chora ambicja.
Kapitan westchnął lekko.
- Chora czy nie, jeśli rzeczywiście wycofał inwazje tylko po to, by zgotować nam tu o wiele większy komitet powitalny, nie możemy stracić czujności. W każdej chwili jego armia może zaatakować, a nie wiemy jak bardzo liczna ona jest. Chyba złożę raport Fridericowi i poradzę mu, aby na wszelki wypadek zmobilizował zakon. Tak samo Smoczy Rycerze muszą być przygotowani. Nie możemy sobie pozwolić na zbyt wielki luz. Wróg lubi uderzać w momencie, gdy przeciwnicy są najbardziej rozluźnieni.
- Istotnie. Widać to choćby po naszych ludziach. Przez ten spokój żołnierze się nudzą i wielu z nich zrezygnowało nawet z codziennych treningów. Musimy im dać zdrowego kopniaka w te rozleniwione zady i zwiększyć częstotliwość ćwiczeń – Zgodził się Randall.
Laurence znów skinął głową i delikatnie spiął wodze, zawracając Vesto.
- Póki co, nic tu po nas. Wracajmy.
Podczas gdy patrol kierował się z powrotem do bazy, Laurence był cały czas pogrążony w myślach. Fakt, że dotychczas właściwie wygrywali wszystkie walki i ani razu żołnierzom Zygfryda nie udało się napaść na Celesię. Smoczy Rycerze są najlepszym oddziałem zakonu rycerskiego w kraju. A szczególnie Oddział Piąty zawsze jako pierwszy odpierał inwazje, jako że został on usytuowany na granicy królestwa, tuż na obrzeżach wyspy, z której potem rozciągał się zamglony widok na kontynent. W rzadszych przypadkach, gdy nie udawało im się rozprawić z wrogimi żołnierzami, zaraz do akcji przystępowały pozostałe oddziały. Dopiero w głębi kraju, pieczę nad resztą trzymały oddziały rycerskiej kawalerii, w tym gwardia królewska broniąca Stolicy. Zygfryd wiedział, iż są to siły, z którymi musi się liczyć i przekonał się o tym tysiące razy w ciągu tych czterdziestu lat swojego panowania. Jednakże jeśli teraz ten król szykował o wiele większą armię, by tym razem naprawdę na poważnie zaatakować Celesię, nie wiadomo, jaki będzie tego wynik. Wielu ludzi zapewne straci wtedy życie. Laurence zacisnął dłonie na wodzach mając znów przed oczami obraz spadającego do morza Darrena. Nie chciałby znów przez to przechodzić. Nie chciał kolejny raz stracić bliską mu osobę. Nie mógł znieść myśli, iż tym razem miałby patrzeć jak do morza spada ona...
Kapitan potrząsnął mocno głową, by wyrzucić te czarne wizje i skupił się na locie. Mimo wszystko wierzył, że jeśli dojdzie do wojny, Smoczy Rycerze znów zwyciężą.

Will sapnęła nieznacznie i stanęła, aby złapać oddech. Ledwo była w stanie dźwigać te wiadra, ale nie chciała, aby za każdym razem pomagał jej stajenny lub któryś z rycerzy. Uderzało to w jej osobistą dumę i tylko czuła się przez to jeszcze bardziej słaba. Więc dwa razy dziennie mozolnie taszczyła jedzenie od kuchni do stajni. Tym razem dźwigała mnóstwo kawałków świeżej wołowiny, i gdy tylko przekroczyła próg stajni, natychmiast wszystkie smoki poderwały głowy węsząc gorliwie w powietrzu. Od razu wyczuły wiadro pełne mięsa i wyciągały pyski z nadzieją, że Will przygotowała je dla nich. Ta uśmiechnęła się tylko i szła dalej. Jednakże przy boksie Arisy stał Alex, który opierał się o kolumienkę i patrzył, jakby zamyślony na drzemiącą smoczycę. Will zmrużyła podejrzliwie oczy i pomału zbliżyła się.
- Co tu robisz?
Alex uśmiechnął się szeroko.
- Patrzę sobie. Chyba wolno mi przebywać w stajni?
Dziewczyna prychnęła cicho i otworzyła boks. Arisa od razu uniosła głowę i mruknęła wesoło do niej na powitanie. Jednocześnie natychmiast wetknęła nos w wiadro czując jedzenie. Will odsunęła je ze śmiechem.
- Poczekaj, mała. Już zaraz dostaniesz śniadanie.
Wysypała do żeliwnego koryta grube kawały mięsa i smoczyca zanurzyła w nie pysk, jedząc z apetytem. Alex przez cały czas przyglądał się Will, i gdy ta postawiła puste wiadro obok koryta, zagadnął:
- Tak sobie pomyślałem, jestem tu już od trzech dni i wciąż Laurence nie pojechał jeszcze po smoka dla mnie. Więc może chociaż w tym czasie przeszkoliłabyś mnie w jeździectwie? Chciałbym zobaczyć jak się na nich lata.
Will spoważniała i nie patrząc nawet na niego odparła chłodno:
- Nie.
- Dlaczego?? - Zdziwił się chłopak.
- Bo nie. Skoro Laurence nie dał ci jeszcze smoka, to znaczy, że nie jesteś jeszcze gotowy na latanie. Mamy jeszcze konie. Możesz sobie na nich pojeździć dla zabicia czasu.
Pogłaskała Arisę po szyi, podczas gdy ta wciąż była zajęta jedzeniem, ale smoczyca poruszyła lekko ogonem na dotyk swojej partnerki. Alex westchnął ciężko i wyprostował się nieco.
- Nie rozumiem, w czym problem. Tylko jedna jazda. Możemy przelecieć się krótko po dziedzińcu i z powrotem. Obawiasz się, że Laurence będzie zły? Jeśli tak, to sam mu wytłumaczę, że to ja  prosiłem ciebie o to.
- Nie.
Odparła znów Will i wyszła z boksu.
- No nie bądź taka, Willhelmino.
Dziewczyna trzasnęła nieco mocniej niż zamierzała drzwiczkami od boksu i powiedziała przez zaciśnięte zęby:
- Przestań tak do mnie mówić. Jak mówię nie, to znaczy nie. Nie będę cię uczyć latania na smoku. Poczekaj aż dostaniesz swojego.
Alex popatrzył na nią i w końcu stracił cierpliwość. Nim Will oddaliła się od boksu, zrobił krok w jej stronę i mocno chwycił jej rękę.
- Chyba się nie rozumiemy. Uprzejmie ci przypomnę, że jestem księciem, a ty nawet nie jesteś jeszcze do końca Smoczym Rycerzem. Próbowałem być miły, ale ty przeciwnie. Muszę chyba inaczej do tego podejść.
Will zesztywniała gwałtownie i próbowała wyszarpać rękę, ale Alex trzymał ją mocno. Po prawdzie nie aż tak, aby ją to bolało, ale wystarczająco mocno, by wiedzieć, że w tej chwili książę był naprawdę poważny. Spojrzała na niego z gniewem i zacisnęła pięści. Nawet Arisa wyczuła, że coś jest nie tak i przerwała jedzenie, by ostrzegawczo zacząć warczeć w stronę Alexa. Ten jednak zupełnie się nią nie przejął i dalej wpatrywał się poważnie w Will.
- Dlaczego nie chcesz mnie uczyć? O co ci tak naprawdę chodzi? Od kąd się tu pojawiłem, nieustannie traktujesz mnie jak wroga. Naprawdę chcesz bym po prostu rozkazał tobie, byś nauczyła mnie latać na smoku? Odnoszę wrażenie, że inaczej się nie dogadamy.
Will odwróciła z wściekłością wzrok.
- Mam swoje powody, by nie uczyć cię latania. To ty robisz z tego wielki problem. Przecież są też inni rycerze! Dlaczego mam to być ja?
- A dlaczego nie? Wybrałem ciebie, bo myślałem, że będzie miło spędzić ze sobą więcej czasu. Chciałbym cię poznać. Ale ty tylko prychasz na mnie i nic więcej.
Will znów podjęła próbę wyszarpnięcia ręki z jego uścisku, ale Alex nie dawał za wygraną.
- Dobra, chcesz wiedzieć dlaczego cię nie lubię? Bo od razu wiedziałam, że jesteś tylko kolejnym rozpieszczonym gówniarzem, który chce aby każdy wokół niego skakał, bo jest księciem. Nie cierpię takich ludzi. Nie widzisz niczego poza czubkiem własnego nosa, a zakon rycerski to dla ciebie jedynie zabawa. Naprawdę myślisz, że bycie rycerzem to świetna rozrywka?! Że my tylko tutaj latamy sobie na smokach i zbieramy kwiatki?!
Mówiła coraz głośniej i z coraz większym gniewem, na co Alex rozwarł nieco oczy zdumiony jej wybuchem. Will zbliżyła się do niego, a jej oczy sypały wściekłymi iskrami.
- Nie masz pieprzonego pojęcia jak to jest być prawdziwym rycerzem. Jak to jest codziennie martwić się czy zobaczysz wszystkich żywych i zdrowych, czy nagle oddział nie uszczupli się o kolejnego, martwego rycerza. Nie masz pojęcia, jak to jest...
Zacisnęła usta, a pod powiekami zapiekły jej łzy.
- ... jak to jest każdego wieczoru przychodzić do swojego ukochanego smoka i nie móc nawet wsiąść na siodło, bo paraliżuje cię strach...
Alex uniósł wysoko brwi.
- O czym ty mówisz??
- Boję się latać! - Krzyknęła w końcu Will – Zadowolony?! Cholernie boję się wysokości i nie jestem w stanie nawet jechać „konno". Teraz już wiesz, więc odwal się ode mnie!
Z całej siły szarpnęła rękę, w końcu uwalniając się z uścisku, po czym szybko skierowała się do drzwi, nie oglądając się za siebie. Arisa poderwała się i ryknęła za nią chcąc zatrzymać przyjaciółkę, ale Will wyleciała jak burza ze stajni. Alex tymczasem stał w miejscu całkowicie sparaliżowany i z szerokimi oczami. Wszystkiego się spodziewał, ale na pewno nie czegoś takiego. Nawet przez myśl mu nie przyszło, iż Will boi się latać. To w ogóle jest możliwe, skoro chciała zostać Smoczym Rycerzem?? Nic już z tego nie rozumiał. A właściwie rozumiał jeszcze mniej niż nawet na początku. Spojrzał na swoją dłoń, którą brutalnie ściskał rękę Will. Może trochę przesadził. Wcale nie chciał, aby tak to się skończyło. Ale już nie wiedział jak do niej dotrzeć. Więc postawił na jedyne, co mu przyszło do głowy. Teraz widząc jej reakcję, miał w głowie tylko jeden wielki mętlik. Jednak rzeczywiście nie będą w stanie w żaden sposób się porozumieć, a naciskanie na nią jeszcze pogarsza sprawę. Westchnął ciężko do siebie uświadamiając sobie, że chyba jednak długo nie zabawi w tym oddziale.

Will nie zjawiła się na obiedzie. Na kolacji również. Alex wypatrywał ją za każdym razem, gdy zjawiał się w jadalni oraz na placu treningowym, ale po dziewczynie nie było śladu. Domyślił się, że wciąż przesiadywała w pokoju. Zapytał nawet o nią Laurence'a, ale i on stwierdził, że przez cały dzień jej nie widział. Ale obiecał, że spróbuje z nią porozmawiać i udał się do jej pokoju. Alex posmutniał nieznacznie. Jej słowa zabolały go, ale coraz bardziej docierało do niego, że ona cierpi o wiele bardziej, ale nie mógł zrozumieć dlaczego tak bardzo się wściekła. Patrzył smętnie na swój talerz wypełniony kawałkami kurczaka z szaszłyka i zupełnie stracił apetyt. Spoglądał tylko bez przerwy w pusty kąt, gdzie zwykle Will przesiadywała, samotnie jadając posiłki. W pewnym momencie obok niego na ławie usiadł Randall, niosąc swój talerz z gulaszem i spory kufel z piwem.
- Will przeszła w swoim młodym życiu znacznie więcej niż zdajesz sobie z tego sprawę.
Alex spojrzał na niego zdziwiony.
- Skąd wiesz, że...
- Dowiedziałem się od Laurence'a, że Will zamknęła się w pokoju i nie chce nikogo widzieć. Ponoć mieliście małą sprzeczkę.
Książę odłożył w końcu na stół widelec i westchnął ciężko.
- Można tak powiedzieć. Naprawdę chciałem się z nią zaprzyjaźnić, ale ona najwyraźniej tego nie chce. Nie mogę jej w żaden sposób zrozumieć. Nie dość, że nie przepada za mną, to jeszcze oświadczyła mi, że boi się latać. Mam tylko kłębek pytań w głowie. Mam wrażenie, że chodzi o coś znacznie więcej niż się do tego przyznaje, ale nie wiem co.
Randall spoważniał jeszcze bardziej i wychylił łyk piwa.
- Wiem, że to dla ciebie trudna sytuacja, ale musisz choć trochę ją zrozumieć. Will nie miała łatwego dzieciństwa. Od samego początku wychowywała się tutaj, w oddziale Smoczych Rycerzy. Praktycznie nigdy nie zaznała normalnego, dziecięcego życia.
Alex popatrzył na niego i zapytał cicho:
- Nie ma rodziny, prawda?
- Tak. Jej matka zmarła, gdy miała zaledwie rok. A potem zginął jej ojciec. Miała wtedy pięć lat. Darren był najlepszy z nas wszystkich. Był ówcześnie kapitanem Oddziału Piątego, a Laurence wice kapitanem. Obaj byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy znali się jeszcze z czasów sprzed wstąpienia do zakonu rycerskiego. Byli w sumie nierozłączni. Jak bracia. Dlatego Darren często przyprowadzał swoją córkę do oddziału, a ona natychmiast pokochała smoki.
Randall przerwał na chwilę, aby włożyć do ust porcję kolacji, po czym mówił dalej:
- Will była bardzo radosnym i ciekawskim dzieckiem. Nie bała się wtedy latać na smoku. Fascynowało ją dosłownie wszystko. Śmialiśmy się, że może w przyszłości sama zostanie rycerzem. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, że będą to prorocze słowa. W każdym razie podczas ostatniej bitwy z żołnierzami Zygfryda, Darren zginął od jednej ze strzał. Wszyscy byliśmy wtedy świadkami jak spadał do morza. A ostatnie jego słowa to były, aby Laurence zaopiekował się Will.
Westchnął smutno.
- Laurence bardzo mocno to przeżył. Przez wiele dni siedział w swoim pokoju i nawet nie latał na patrole. Nie mógł pogodzić się ze stratą przyjaciela. Ale gdy w końcu pozbierał się jakoś do kupy, postanowił spełnić ostatnie życzenie Darrena i zająć się Will. Opiekował się nią tak, jak tylko potrafił. I nadal w sumie się nią opiekuje. Jako że sam nie ma dzieci, to Will stała się dla niego właściwie jak córka. Chce ją chronić i nawet początkowo nie chciał, aby ona została Smoczym Rycerzem. Jednakże w miarę jak Will dorastała, zauważył, że ma wielki talent do wojaczki. Zapewne po ojcu. Umie władać każdą bronią bez wyjątku i niezwykle szybko się uczy. No i jest zdeterminowana, aby iść w ślady Darrena. Więc Laurence musiał w końcu pogodzić się z tym, że jej nie powstrzyma przed tym.
Randall znów upił łyk piwa i zaczerpnął oddech.
- Tak więc Will od początku nie miała lekko. Gdy ktoś od małego obraca się w tak surowym środowisku jak zakon rycerski, wszystko się zmienia całkowicie. Utrata ojca oraz częste obcowanie z rycerzami zupełnie zmieniły Will. Zamknęła się w sobie, oddaliła i już nie jest tym samym wesołym dzieckiem, co ponad dwanaście lat temu. Ale bardziej niż wojaczka, jej największą radością są smoki. Bardzo się ucieszyła, gdy Laurence w końcu dał jej własnego smoka. Dawno nie widziałem, aby była tak bardzo szczęśliwa. Dlatego, gdy odkryła, że boi się latać, nie tylko ją samą to zaskoczyło, ale i mnie i Laurence'a. Ja też zauważyłem, że zupełnie ją to podłamało. To jak cios w plecy. A przecież już tyle przeszła.
Westchnął głęboko wlepiając spojrzenie w stół. Alex zacisnął z goryczą usta, czując jak coś zaciska mu się na gardle. Nie miał pojęcia, że Will ma aż tak smutną przeszłość. Teraz pomału zaczął już rozumieć, dlaczego tak się zachowywała. I dlaczego tak bardzo go nie cierpi.
– A więc to dlatego nie podoba jej się moja obecność w oddziale. Ja od początku wychowywałem się na zamku i surowe życie żołnierza rzeczywiście jest mi totalnie obce. Podczas gdy ona musiała się z tym zmierzyć będąc zaledwie małym dzieckiem. To jak zderzenie się dwóch różnych światów. Zupełnie różnych.
Oparł dłonie o czoło ze wstydem.
- Zachowałem się wobec niej okropnie. Teraz to widzę. Życie doświadczyło ją bardziej niż pewnie połowę rycerzy w zakonie. To ja powinienem ją podziwiać, a nie na odwrót.
Randall uśmiechnął się lekko i oparł dłoń o jego ramię.
- Jeszcze nie jest za późno, aby naprawić waszą relację. Will dużo przeszła, owszem, ale i ona musi się jeszcze sporo nauczyć. Jest jeszcze bardzo młoda i niedoświadczona. Sądzę, że czasami tylko udaje taką twardą i surową. W ten sposób radzi sobie ze swoimi uczuciami. Jest bardzo wrażliwa, ale nie okazuje tego, aby nie wyjść na słabą. Chyba tylko Laurence wie, co naprawdę kryje się w jej sercu.
Alex skinął głową milcząc, a tymczasem Randall dokończył swoją kolację i wstał z miejsca zostawiając chłopaka samego. A ten miał nad czym rozmyślać. I nawet gdy udał się do swojego pokoju na sen, jego myśli nie przestawały krążyć wokół Will. Obiecał sobie, że naprawi to wszystko. I już wiedział, od czego zacząć. 

                                                                     ⚔️

Następnego dnia Alex, jak co dzień, zszedł do jadalni na śniadanie i od razu zauważył, że w końcu pojawiła się i Will. Jak zwykle siedziała w swoim ulubionym kącie jedząc pomału owsiankę z owocami. Kusiło go, aby do niej podejść, ale zawahał się i stwierdził, że jeszcze zostawi ją w spokoju. Dziewczyna nie wyglądała najlepiej. Wyraźnie widział podkrążone oczy i była bardzo przygnębiona. Nie chciał być natarczywy, więc na razie podszedł tylko do Dave'a po swoje śniadanie i usiadł po drugiej stronie sali. Ale ukradkiem obserwował Will czując jak znów wszystko w nim ściska z goryczy.
Ostatecznie odważył się podejść do niej dopiero przed obiadem, kiedy Will trenowała właśnie walkę sztyletami. Po cichu obserwował jak pojedynkowała się z jednym z rycerzy o imieniu Caleb, który walczył mieczem. Swoją drogą zdążył zauważyć, iż Will była jedyna, która najczęściej walczyła właśnie sztyletami. Rzadko sięgała po inne bronie, mimo że według słów Randalla, umiała posługiwać się wszystkimi. Poza nią jedynie paru rycerzy wybierało jeszcze łuk. A rzeczywiście Will była dobra. Szybko rozbroiła Caleba, który spojrzał zdziwiony na wytrącony przez nią miecz i wyszczerzył się z rumieńcami na policzkach. Coś powiedział do niej wesoło, na co dziewczyna tylko nieznacznie uśmiechnęła się i oboje podali sobie dłonie w podziękowaniu za sparring. Will zakręciła młynka sztyletami, po czym usiadła na pieńku, aby oczyścić klingi. W końcu Alex odetchnął głęboko i pomału zbliżył się do niej.
- Will?
Dziewczyna drgnęła i uniosła lekko wzrok. Gdy go zobaczyła, spoważniała i dalej czyściła noże szmatką.
- Czego chcesz? Jestem zajęta.
Książę zacisnął usta, spięty jak struna. W końcu zebrał się w sobie i wykonał przed nią bardzo głęboki, dżentelmeński skłon.
- Bardzo cię przepraszam za to, co zrobiłem. Za wszystko. Zarówno, że byłem zbyt nachalny, jak i za to wtedy w stajni, no wiesz... Nie rozumiałem twoich uczuć, ale ktoś wyjaśnił mi sporo rzeczy. Już wiem, co wtedy czułaś i rozumiem twoją niechęć do mnie. Zachowałem się jak totalny kretyn. Przyznaję się do tego. Przepraszam raz jeszcze.
Will patrzyła na niego w ciężkim szoku. Wręcz zakłopotała się widokiem kłaniającego się jej księcia. Poczerwieniała cała na twarzy i wstała z pieńka odkładając na bok sztylety.
- Alex... Wiesz, w sumie ja też przepraszam, że byłam taka niemiła. Pewnie zbyt szybko cię oceniłam. Po prostu... cóż, nie jest mi łatwo i nie mogłam znieść tego, że do oddziału dołączył ktoś, kto nie zna prawdziwego życia.
- Wiem. Teraz to rozumiem – Odparł Alex wciąż pochylony nisko – Nie masz za co przepraszać. Miałaś rację. Jestem tylko rozpieszczonym księciem, który nie wychylał nosa zza zamku, dopóki ojciec nie zmusił mnie, abym wstąpił do zakonu. Posunąłem się za daleko.
Will zakłopotała się jeszcze bardziej.
- Przestań mi się kłaniać. Dziwnie się z tym czuję.
Gdy Alex wyprostował się, dostrzegła, że jego spojrzenie naprawdę się zmieniło. Przestał szczerzyć się pogardliwie, a jego słowa były szczere. Czuła to. Wyglądał teraz zupełnie inaczej niż jeszcze cztery dni temu.
- I chcę jeszcze dodać, że przykro mi, iż boisz się latać. Ja... naprawdę cię podziwiam. Za to, że znalazłaś w sobie siłę, aby zostać Smoczym Rycerzem, pomimo że... Teraz już wiem, że daleko mi do ciebie. Naprawdę jesteś wyjątkową dziewczyną – Powiedział jeszcze, uśmiechając się przyjaźnie.
Will znów zarumieniła się na policzkach. Nie spodziewała się tak szczerej postawy z jego strony, a po wcześniejszym, pompatycznym zachowaniu nie został prawie ślad. Popatrzyła na chłopaka uważnie i w końcu odparła:
- No dobra. Zapomnijmy o tym, co było między nami wcześniej. Cieszę się, że rozumiesz co czuję. To dla mnie bardzo cenne.
Alex skinął głową, po czym wyciągnął do niej dłoń wciąż się uśmiechając.
- A więc... zgoda?
Will westchnęła lekko i podała mu swoją dłoń.
- Tak. Zgoda.
Alex uśmiechnął się szerzej czując jak wielki kamień spadł mu z serca, a Will spojrzała na niego i nieco nieśmiało odwzajemniła uśmiech. Oboje nie zauważyli, że parę metrów dalej byli obserwowani przez Laurence'a, który gdy zobaczył jak Will i Alex podali sobie ręce, uśmiechnął się do siebie, po czym wrócił do swoich obowiązków.
Dwójka młodych adeptów skierowała się z powrotem do kwater i chłopak zagadnął jeszcze:
- Swoją drogą, naprawdę świetnie walczysz. Widziałem jak powaliłaś tamtego gościa. Nigdy nie widziałem tak walczącej kobiety.
Will uśmiechnęła się nieznacznie.
- To jest nic. Ledwie podstawy. Choć fakt, że trenowałam walkę jeszcze nim oficjalnie rozpoczęłam szkolenie na rycerza. Ale Randalla i Laurence'a wciąż nie jestem w stanie pokonać. Są najlepsi w oddziale. Daleko mi do nich. W sumie wszyscy Starsi Rycerze przewyższają mnie w umiejętnościach i doświadczeniu.
Książę skinął głową.
- To tylko kwestia czasu. Wiesz, tak naprawdę ja nie mam za sobą nawet całego, podstawowego szkolenia, jakie miałem odbyć w oddziale kawalerii. Doskonale wiem, dlaczego ojciec mnie tu wysłał.
Will spojrzała na niego z ciekawością.
- Nie po to, byś nabrał lepszego doświadczenia jako smoczy jeździec?
- Skądże. Wcale nie o to chodziło – Uśmiechnął się krzywo – Tak naprawdę nie chcieli mnie w oddziale kawalerii. Nie pasowałem tam. Nie umiałem dostosować się do tamtejszych zwyczajów. No wiesz, tak jak sama zauważyłaś, faktycznie zachowuję się czasem zbyt... snobistycznie. W końcu rycerze mieli już dość, a ojciec się wkurzył. Stwierdził, że potrzebuję znacznie bardziej surowszego treningu, który pozwoli mi zmężnieć. A że słyszał wiele dobrego o waszym oddziale oraz kapitanie Laurence, to wysłał mnie tu. Pewnie uznał, że jak zobaczę na własne oczy bitwy smoczych jeźdźców to od razu spoważnieję.
Zaśmiał się lekko. Will popatrzyła na niego z namysłem.
- Rozumiem. Na pewno król miał rację co do jednego: bycie Smoczym Rycerzem to jednak wbrew pozorom zupełnie co innego niż jakaś kawaleria. Tutaj każdego dnia musimy być przygotowani na atak zza morza. Dlatego to nie zabawa.
- Wiem. Zrozumiałem to. Obiecuję, że potraktuję to teraz poważnie – Uśmiechnął się jeszcze Alex.
Will skinęła głową pogodnie i oboje weszli do budynku mieszkalnego odświeżyć się przed obiadem.

                                                                     ⚔️

Nie minęło wiele czasu, a relacja pomiędzy Alexem a Will zmieniła się diametralnie. Młody książę zgodnie z obietnicą już nie próbował jej się przypodobać, jak i też przestał ją męczyć pytaniami, czy nauczy go latać na smokach. Z kolei Will rzeczywiście powściągnęła nieco swoją niechęć i stała się bardziej przyjazna, choć wciąż z pewnym dystansem. Ale Alex nie narzekał na to. Cieszył się, że choć o tyle dziewczyna go zaakceptowała. Oboje zaczęli też razem trenować. Alex uzupełniał swoje dość liczne braki w szermierce, a Will poniekąd zyskała nowego sparing-partnera. Trudno jej było nie przyznać, że to była miła odmiana, jako że znała już na pamięć style walki wszystkich ludzi w oddziale.
W końcu, gdy minęły dwa tygodnie od czasu przybycia Alexa do oddziału Smoczych Rycerzy, Laurence wybrał się do sąsiedniego oddziału po smoka dla chłopaka. Na co ten, rzecz jasna, bardzo się uradował.
- Wreszcie! Myślałem, że nigdy to nie nastąpi!
Will uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem.
- To i tak szybko. Normalnie dostajesz smoka dopiero po minimum trzech latach szkolenia. A ty masz za sobą jedynie połowę tego. Gdyby nie to, że król dogadał się z Laurencem o specjalnych warunkach twojego treningu, musiałbyś czekać jeszcze może przynajmniej rok.
Alex wzdrygnął się na te słowa.
- Stanowczo za długo. Chcę już latać! Czy mój smok to też będzie młody osobnik?
- Nie wiem, ale z tego co zrozumiałam, to będzie już dorosły i doświadczony smok. Pewnie taki, który kiedyś miał jeźdźca, ale go stracił.
Książę zamyślił się chwilę.
- Często się to zdarza, że smoki tracą swoich jeźdźców? Każdy dostaje wtedy nowego?
- Nie każdy. Właściwie prawda jest taka, że mało który smok pozwala, aby nowy rycerz go wybrał na kolejnego partnera. Więź pomiędzy jeźdźcem a smokiem jest bardzo silna. Tak silna, że przeważnie smoki, które straciły rycerzy, już nie wracają na pole walki – Wyjaśniła Will.
- I co dalej się dzieje z takim smokiem?
- Zwykle są dwie opcje: albo smok wraca do hodowli, w której się narodził i zostaje kolejnym reproduktorem, albo, jeśli naprawdę jest w bardzo złym stanie psychicznym, zostaje umieszczony w specjalnym azylu dla smoków. Mają tam swój nowy dom i żyją własnym życiem.
Alex skinął głową.
- Rozumiem. Czyli Laurence wręczy mi smoka, który nie został jeszcze umieszczony ani w hodowli, ani w azylu.
- Tak sądzę. Możliwe, że będzie to smok, który jest jeszcze wystarczająco silny, aby mógł mieć nowego jeźdźca. Pewnie wszystko się okaże, gdy ciebie pozna. Jeśli ten smok cię nie zaakceptuje, to już gorzej. A nie ma czasu, abyś dostał najpierw młodzika – Stwierdziła Will, porządkując bronie treningowe w małej szopie.
Alex znów skinął tylko głową i o nic już więcej nie pytał. W sumie miał poważne teraz obawy, czy rzeczywiście smok go zaakceptuje. Jeśli to będzie dorosłe zwierzę, które kiedyś już miało swojego jeźdźca, szansa, że pozwoli się dosiąść nowemu była niewielka, a też chłopak zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest taki rycerzem jak oni. Właściwie w ogóle nim nie był. W głębi duszy już zaczął się przygotowywać na niechybny powrót do oddziałów konnej kawalerii.
Westchnął ciężko do siebie i próbował nie pokazywać, jak bardzo był w tej chwili zdenerwowany. 

Nowy smok Alexa przybył, gdy właśnie Will wypuściła z boksu Arisę, aby ta polatała sobie wokół dziedzińca. Jednocześnie wieści o nowej bestii jak zwykle rozeszły się błyskawicznie i wszyscy rycerze zgromadzili się na dziedzińcu ciekawi, jaki to będzie tym razem smok. Również Will nie ukrywała swojej ciekawości, jako że sama nie znała jeszcze wielu smoczych ras, które zasiedlają wyspę. Z kolei Alex nieustannie wpatrywał się w niebo i to właśnie on jako pierwszy zauważył dwie plamki zbliżające się pomału do bazy oddziału. Laurence leciał rzecz jasna na Vesto, a za wodze trzymał drugiego smoka, który leciał tuż obok. Gdy oba smoki wylądowały miękko na brukowanym dziedzińcu, natychmiast wszyscy zbliżyli się z uśmiechami. Alex od razu wyrzucił z siebie ciche: „Łał!". Smok posiadał szmaragdowozielone łuski, które mieniły się w słońcu oraz potężne ciało, w całości pokryte kolcami wzdłuż grzbietu i ogona. Skrzydła były wielkie i smukłe, a ogon dość długi. Pomarańczowe oczy smoka dokładnie otaksowały otoczenie i bestia zaczęła węszyć w powietrzu czując mnóstwo nowych zapachów. Alex zbliżył się ostrożnie.
- To mój smok?
Laurence skinął głową i dotknął lekko dłonią zielonej szyi stworzenia.
- Tak. Niestety już niemłody, jako że opieka nad małym smokiem zajęłaby zbyt wiele czasu. Rozmawiałem z głównym przełożonym oddziałów Smoczych Rycerzy i znaleźliśmy smoka, którego jeździec dwa lata temu przeszedł na emeryturę. Tak więc jego smok jest w pełni sił i nie ma ciężkich przeżyć na karku. Powinniście jakoś się dogadać. 
Alexowi aż oczy się zaświeciły, a z kolei szmaragdowy smok wciąż rozglądał się uważnie po dziedzińcu, jak i wpatrywał się w twarze rycerzy, którzy stali niedaleko. Will również się zbliżyła.
- Jest piękny. Co to za rasa?
- Leśny wąskoskrzydły – Odparł Laurence, przekazując wodze Vesto stajennemu, aby ten zaprowadził go do stajni – Szybki i zwinny. To rasa smoków, która dziko żyje w gęstych lasach, więc sprawnie poruszają się pomiędzy drzewami. Jest świetny na wszelkie zwiady w trudnych terenach.
Will kiwnęła głową jeszcze bardziej zaciekawiona i podeszła bliżej, aby go dotknąć. Smok natychmiast zwrócił w jej stronę łeb i cofnął się lekko strosząc kolce.
- Ostrożnie, Will. Nie wiadomo jak zareaguje na twój dotyk. Już ja ledwo go przyprowadziłem - Powiedział Laurence.
Ale dziewczyna nie zwróciła na to uwagi i tylko wyciągnęła dłoń w stronę pyska bestii.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię – Szepnęła do niego.
Szmaragdowy smok zmrużył oczy i lekko prychnął. Gdy Will zbliżyła znów rękę, nagle smok ponownie fuknął nieufnie, po czym rozpostarł skórzane skrzydła i machnął, uderzając nimi w Will. Dziewczyna krzyknęła zaskoczona i odskoczyła upadając na ziemię.
- Will! - Krzyknęli jednocześnie Laurence i Alex podbiegając do niej.
Nim jednak Will otrząsnęła się po upadku, natychmiast nad ich głowami rozległ się przeciągły ryk i tuż przed zielonym smokiem wylądowała Arisa, zasłaniając sobą przyjaciółkę. Smoczyca zawarczała w stronę obcego obnażając ostre zęby, a jej pióra na ciele zjeżyły się jak sierść u rozwścieczonego kota. Z kolei drugi smok cofnął się zaskoczony i potrząsnął głową rycząc z oburzeniem. Will siedziała na ziemi z szerokimi oczami, patrząc na oba smoki, a obok niej Laurence zapytał z niepokojem:
- Wszystko w porządku?
Dziewczyna kiwnęła głową. Nie mogła wyjść ze zdumienia, że Arisa zareagowała błyskawicznie na jej upadek i teraz stanęła w jej obronie. To było zarówno niesamowite, jak i poczuła jeszcze mocniej więź jaka łączyła ją ze smoczycą. Najwyraźniej przez cały czas czujnie obserwowała zamieszanie na dziedzińcu, mimo że latała parę dobrych metrów nad głową. Will dźwignęła się prędko na nogi i dotknęła dłonią bok Arisy. Ta wciąż warczała z gniewem na zielonego smoka, a on na nią. Rzadko dochodziło do walk pomiędzy smokami, ale wówczas bardzo ciężko było je rozdzielić. Przeważnie bójka kończyła się w momencie, gdy oponent albo poległ od ognia, albo od kłów.
- Arisa! Dość już, przestań! Nic mi nie jest, naprawdę!
Smoczyca ostatni raz błysnęła na obcego białymi, ostrymi zębami i w końcu zaczęła się uspokajać. Odwróciła głowę w stronę Will i mruknęła cicho trącając ją nosem. Dziewczyna uśmiechnęła się i przytuliła do błękitnej szyi Arisy.
- Dziękuję, że mnie obroniłaś. Już wszystko jest dobrze, mała.
Smoczyca mrugnęła oczami i cofnęła się nieco, ale wciąż łypała spod łba na zielonego smoka, aby się upewnić, iż ten nie skrzywdzi jej partnerki. On również przestał warczeć i uniósł dumnie głowę patrząc pogardliwie na młodą samicę. W końcu i Laurence odetchnął z ulgą i podszedł ostrożnie do smoka, chwytając w dłonie wodze, które ten wciąż miał na głowie.
- Mówiłem byś uważała. Nie wszystkie smoki są milusie i przyjazne, jak ci się wydaje. Te, które już miały swoich jeźdźców, są szczególnie nieufne wobec obcych. Musi najpierw się przyzwyczaić do was i do swojego nowego domu.
Will westchnęła nieznacznie.
- Tak, wiem, wiem.
- Na razie Alex też nie może na niego wsiąść. Zrzuci go w trzy sekundy – Dodał poważnie rycerz.
Alex potarł czoło dłonią, również uspakajając oddech po tej niespodziewanej akcji.
- Mogłem się tego spodziewać. Ten smok nie wygląda na zbyt zadowolonego, że się tu znalazł. Jak ja mam go oswoić??
- Potrzeba na to czasu – Odparła Will pocierając sobie przedramię, w które uderzył skrzydłami szmaragdowy smok – Niestety nie sposób przewidzieć, czy cię polubi, czy nie. Jak dalej będzie taki nieufny, to będziemy musieli chyba zmienić plany.
Laurence westchnął lekko patrząc na bestię, która teraz siedziała spokojnie i znów przypatrywała się rycerzom.
- To zdecydowanie nie będzie nam na rękę. Powiedziano mi, że Falkor bywa nieufny, ale generalnie nie sprawiał żadnych problemów. No cóż, zobaczymy.
- Falkor? - Zdziwił się Alex.
- Tak dał mu na imię jego poprzedni jeździec. Nie zmieniaj go lepiej. Wtedy zrozumie, że szanujesz jego byłego partnera.
Książę skinął głową.
W końcu nowy smok został zaprowadzony do stajni, a pozostali rycerze rozeszli się, omawiając z przejęciem to, co się wydarzyło. Jedynie Randall podszedł jeszcze do Laurence'a.
- Ma charakterek. Bardziej by pasował właśnie do Will.
Will spojrzała na niego spod łba.
- Dzięki wielkie za uznanie. No to czeka nas dużo pracy z tym smokiem.
- Nie nas, a Alexa – Uśmiechnął się Laurence – Twoim zadaniem będzie teraz jak najczęstsze siedzenie z tym smokiem, wyprowadzanie go ze stajni, aby mógł polatać, no i rzecz jasna, ty go karmisz. Stopniowo do niego podchodź, aby się przyzwyczaił do twojego zapachu i dotyku. Dopóki ci nie zaufa, to musisz być ostrożny. Ty też, Will. Lepiej na razie daruj sobie głaskanie.
Zarówno Alex, jak i Will westchnęli znowu głęboko.
- Dobra, ja się nie wtrącam. To w końcu jego smok. Ja mam własnego, a Arisa to pieszczoch przy tamtym.
I pogłaskała po grzbiecie smoczycę, która wyprężyła się zadowolona i pomachała ogonem. Książę popatrzył na nie z pochmurną miną.
- Zazdroszczę. Teraz już mi się tak nie pali, aby polatać. Boję się podejść do tego Falkora.
Laurence uśmiechnął się szerzej i poklepał chłopaka po ramieniu.
- Spokojnie. Jestem pewien, że w końcu cię polubi. Musi tylko cię bliżej poznać. Wkrótce nawiążecie więź.
- Albo podpali mu nieco siedzenie – Zadrwił Randall, na co Alex spiął się jeszcze bardziej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro