6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To był dziwny sen. Leciała na smoku i podziwiała widok przed sobą. Nagle przed nią zawisł piękny purpurowo-czarny smok o dostojnych rogach na głowie, a na jego grzbiecie siedział jakiś mężczyzna o krótkich, czarnych włosach. Nie atakował, nie uniósł żadnej broni, właściwie nie robił nic poza uważnym spojrzeniem i dziwnym uśmiechem na twarzy. Will chciała coś zawołać do niego, ale z jej ust nie wydobył się nawet najmniejszy dźwięk. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej, a w jego oczach przemknął jakiś błysk. Skinął do niej głową, a jego smok mrugnął żółtymi oczami w stronę Arisy. Po chwili jeździec odleciał, a Will poczuła w sercu jakąś niezrozumiałą nostalgię. Uniosła dłoń i chciała zatrzymać tego człowieka, ale on prędko oddalił się i zniknął pośród chmur. Jedna, pojedyncza łza spłynęła Will po policzku i w tym momencie dziewczyna obudziła się.
Otworzyła oczy i zamrugała. Świat dookoła przez chwilę wyglądał, jakby otoczyła wszystko mgła i dopiero po chwili Will zorientowała się, że płakała przez sen. Usiadła i otarła powieki. Dopiero teraz rozejrzała się i z zaskoczeniem stwierdziła, że już nie siedziała na grzbiecie Falkora, tylko leżała w jakimś pokoju. Popatrzyła nieco zdezorientowana i w końcu rozpoznała owy pokój. Było to coś w rodzaju malutkiego szpitaliku dla rannych żołnierzy w oddziale. Znajdowało się tu parę łóżek, wszystkie zresztą zajęte i okryte parawanami. Słyszała ciche oddechy i sapania innych rycerzy, a w powietrzu unosił się silny zapach lekarstw. Odkryła nieco kołdrę i spojrzała na swój brzuch. Był teraz szczelnie owinięty bandażem i stwierdziła, że właściwie nie czuje już bólu. No może nieznaczne mrowienie. Poza tym była nadal w spodniach, ale ktoś zdjął z niej kaftan i pozostawił jedynie górną bieliznę, okrywającą piersi. Domyśliła się, że oczywiście musiała to być medyczka, zajmująca się rannymi. Jakby równo z tą myślą usłyszała zatroskany, kobiecy głos:
- Och, obudziłaś się w końcu! Ale na szczęście rana nie była groźna.
Do jej łóżka szybkim krokiem podeszła atrakcyjna, korpulentna kobieta, która miała na sobie kremowy fartuch i mały czepek wpięty we włosy. Nie miała więcej niż około czterdziestu lat, a jej troskliwe i sympatyczne obchodzenie się z pacjentami sprawiało, że rycerze bardzo lubili spędzać czas w szpitaliku. Bywało, że nawet symulowali choroby, aby tylko uciąć frywolną pogawędkę z ładną medyczką.
- Jak się czujesz?
Zapytała jeszcze. Will uśmiechnęła się.
- Dobrze. Tak sądzę. Dziękuję za zajęcie się moim brzuchem. Jak długo spałam?
- Mniej więcej trzy godziny. Laurence przyniósł cię do mnie na rękach. Byłaś nieprzytomna. Całe szczęście, że nie spadłaś w tym stanie ze smoka.
I popatrzyła na nią z troską. Will dotknęła dłonią bandaża.
- A co z pozostałymi? Ilu... zginęło?
Kobieta spoważniała nieco.
- Cóż, dość sporo rycerzy odniosło jakieś obrażenia. Większe lub mniejsze. Z tego co słyszałam, siły były bardzo nierówne. Myślę, że więcej dowiesz się od Laurence'a. Powinnaś teraz odpoczywać.
Will od razu odgarnęła kołdrę.
- Nie ma mowy. Chcę wiedzieć, jak wygląda nasz oddział. Jak się skończyło to wszystko.
I pomimo protestów medyczki ześlizgnęła się z łóżka i wciągnęła na stopy buty. Gdy wstała, lekko syknęła łapiąc się za brzuch, ale wyprostowała się hardo i podążyła do wyjścia ze sali.
W oddziale było podejrzanie cicho, więc Will skierowała się od razu do sali odpoczynku, gdzie przeważnie wszyscy najchętniej spędzali czas, gdy nie trenowali lub nie latali właśnie na smokach. Otworzyła drzwi i ujrzała grupę kilku ludzi, którzy stali i rozmawiali cicho ze sobą. Wśród nich był Laurence i Alex i ledwo Will przekroczyła ciężko próg, znów trzymając się za brzuch, ci od razu zauważyli ją i prędko do niej podbiegli.
- Will! Na wielkich bogów! Powinnaś leżeć w łóżku! Nic ci nie jest?
Zawołał Laurence i ogarnął ją spojrzeniem. Dziewczyna uniosła dłonie.
- Spokojnie, przecież chyba widać, że jestem cała. Inaczej nie przyszłabym tutaj.
- Znając ciebie, i tak pewnie uciekłaś ze sali pod nosem wściekłej Clarice – Uśmiechnął się lekko mężczyzna.
Will wyszczerzyła się wesoło.
- Może.
Alex popatrzył na nią z niepokojem i ulgą jednocześnie.
- Will, nie masz pojęcia jak się wszyscy martwiliśmy. Na pewno wszystko dobrze?
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Przestańcie się nade mną trząść! Naprawdę nic mi nie jest.
I kolejny raz złapała się za brzuch czując pulsowanie rany pod bandażami.
- Właśnie widzę, jakie nic – Odparł poważnie Laurence – Nieźle oberwałaś. Ale cieszę się, że żyjesz. Naprawdę bardzo.
Uśmiechnął się, na co Will odwzajemniła uśmiech. Rozejrzała się po sali i zapytała:
- Laurence, powiedz szczerze: ilu naszych przeżyło? Kto zginął?
Kapitan westchnął głęboko, ale znów się nieznacznie uśmiechnął.
- Mam dobre wieści. Nie wiem jak, być może nad naszym oddziałem czuwają sami bogowie, ale od nas nikt nie zginął. Jedynie połowa ludzi oberwała dość ciężko od smoków lub strzał. Ale spokojnie, liżą rany w szpitaliku, jak zapewne zauważyłaś. Inne oddziały poniosły trochę strat, choć niektórych rycerzy udało się wyłowić z morza, jak dryfowali przy skałach.
Will rozluźniła się nieco.
- A co z tamtą armią?
- No więc po tym jak się poddali, połowa uciekła, a połowę udało się ująć i zaprowadzić do Stolicy. Król zdecyduje o ich dalszym losie. Jednakże chyba Edaros nie będzie już nam zagrażać.
Will uniosła brwi.
- Dlaczego tak myślisz? Przecież Zygfryd może w każdej chwili znów zmobilizować siły i napaść na Celesię.
- Will, nawet nie masz pojęcia, kim był ten jeździec, z którym wtedy walczyłaś. Sami byliśmy w szoku – Powiedział Alex, szczerząc się coraz bardziej.
Will popatrzyła na nich zdezorientowana.
- No kim??
- Gdy bitwa się skończyła i przeczesywaliśmy morze w poszukiwaniu ciał i niedobitków, zauważyliśmy na skałach czarną zbroję z emblematem czarnego smoka – Powiedział Laurence – Dokładnie tą samą, którą właśnie miał ten jeździec. Początkowo myślałem, że był to zwykły kapitan lub generał, ale gdy się przyjrzeliśmy bliżej, na zbroi widniał jeszcze jeden grawerunek. Mały herb w kształcie złotej korony.
Will wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Chyba nie mówicie, że to był...
- Dokładnie tak. To był sam król-tyran Zygfryd. Niezły numer, co? - Odparł Alex z rozbawieniem.
Dziewczyna aż musiała się oprzeć o ścianę, by się nie ugiąć z wrażenia.
- Nie wierzę... walczyłam z samym królem?? W życiu bym się nie domyśliła!
Laurence również posłał do niej rozradowany uśmiech.
- A jednak. Też byliśmy zaskoczeni. Założyłem, że raczej król nie stawi się osobiście do bitwy, ale chyba jednak poczuł się naprawdę bardzo pewny siebie i pewnie sądził, że wygra potyczkę pstryknięciem palca. Nie przewidział jednak, że mamy w oddziale pewną zawziętą dziewczynę i jej niezwykle oddanego i walecznego smoka.
Will zaczerwieniła się po czubki uszu i sapnęła oszołomiona.
- O kurde, kto by pomyślał... Ja tylko chciałam, byśmy zdołali obronić nasz dom. By Zygfryd nie dobrał się do Celesii i naszych smoków. Ja... nie planowałam tego. Zrobiłam, co uważałam za słuszne.
Laurence oparł dłoń o jej ramię.
- Will, o to właśnie chodzi w bitwach. Robisz to, co ci podpowiada instynkt. No i oczywiście serce. Wiedziałaś, że pokonanie przywódcy jest najważniejsze. Bałem się o ciebie, to prawda. Ale spisałaś się doskonale. Jestem z ciebie naprawdę bardzo dumny.
Will spojrzała na niego czując jak pod powiekami zbierają jej się kolejne łzy i ostrożnie uścisnęła Laurence'a. W tym samym momencie na sali rozległy się gromkie oklaski rycerzy, którzy wiwatowali na cześć Will. Ta znów zarumieniła się na policzkach i otarła oczy. Również Alex uniósł kciuk do góry z szerokim uśmiechem, na co Will trąciła go lekko w ramię śmiejąc się. Nigdy by się nie spodziewała takiego zakończenia wielkiej, powietrznej bitwy.

                                                                    ⚔️

Przez kilka kolejnych dni Will starała się dużo odpoczywać i nie forsować się, by rana się nie otworzyła, choć przez odpoczynek i tak miała na myśli codzienne chodzenie do stajni smoków i bawienie się z Arisą. Jednocześnie nie szczędziła komplementów swojej smoczycy za to jak pomogła jej pokonać króla Zygfryda.
Z kolei po tygodniu przybył do oddziału królewski posłaniec, który oznajmił, iż książę Alex jest potrzebny w Stolicy przy boku króla. Ma to zresztą też związek z porządkami na Edaros, gdy teraz tron stoi pusty i potrzebny jest nowy władca.
- Ale sądzę, że to jedynie poboczny powód. Od kiedy to ojciec chce bym mu pomagał z obcym królestwem? Pewnie stwierdził, że skoro bitwa zakończyła się, a zagrożenie minęło, nie mam już po co siedzieć w oddziale Smoczych Rycerzy – Uśmiechnął się krzywo Alex – Podejrzewam, że niestety długo tu już nie wrócę. Jeśli w ogóle.
Will posmutniała lekko, ale nic nie powiedziała, tylko obserwowała jak Alex żegna się ze swoim smokiem. Na dziedzińcu znów zebrała się większość rycerzy, a przynajmniej ci, którzy już nie leżeli w medycznym pokoju i również serdecznie pożegnali księcia. Posłaniec stał niedaleko z dwoma końmi i cierpliwie czekał, aż Alex będzie gotów do drogi. Ten podał dłoń Laurence'owi i uśmiechnął się do niego.
- Dziękuję za wszystkie nauki. Miło spędziłem tu czas i na pewno nie zapomnę o waszym oddziale. Jest pan najlepszym kapitanem, jakiego widziałem.
Mężczyzna również się uśmiechnął i uścisnął jego dłoń.
- Dziękuję za te miłe słowa. I cieszę się, że ci się u nas podobało, pomimo troszkę gorszych pierwszych dni.
Alex machnął ręką.
- E tam, było minęło. Naprawdę świetnie się tu bawiłem.
Podał również dłoń Randallowi, który skinął głową z szerokim uśmiechem i na koniec podszedł do Will, która stała jak zamrożona.
- Dzięki za wszystko, Will. Wiem, że nie dogadywaliśmy się najlepiej, ale teraz jestem szczęśliwy, że mogłem cię poznać. Mówię szczerze. Trzymaj się.
Wyciągnął do niej rękę, ale Will nadal stała ze spuszczoną głową i tylko zaciskała pięści. Alex popatrzył na nią nieco zdziwiony.
- Will?
W końcu podniosła głowę i szepnęła:
- Pisz do mnie. Nawet nie próbuj o mnie zapomnieć.
Alex uśmiechnął się szerzej.
- Jasne, że będę pisał. Obiecuję.
Will zacisnęła usta, po czym podskoczyła do niego i rzuciła mu się na szyję przytulając się mocno. Alex zesztywniał zaskoczony, a w grupie rycerzy natychmiast przebiegły figlarne gwizdy. Will nie zwróciła na nie uwagi, tylko wtuliła twarz w ramię chłopaka zaciskając powieki. Ten objął ją delikatnie i szepnął:
- Odwiedzę cię jeszcze. Daję słowo.
Dziewczyna skinęła głową i odsunęła się ocierając prędko oczy. Uśmiechnęła się szeroko.
- A więc do zobaczenia, Alexin.
I oboje uścisnęli sobie dłonie.
- Do zobaczenia, Willhelmino.
Will trzepnęła go lekko w ramię pięścią dla żartu, na co Alex roześmiał się wesoło. Ostatni raz spojrzeli na siebie i w końcu książę odwrócił się, podchodząc do swojego konia. Gdy usiadł w siodle, pomachał jeszcze dłonią do stojących rycerzy i do Will. Ta odmachała mu cała zarumieniona na policzkach i znów otarła ręką oczy.
Długo patrzyła jak Alex odjeżdża, a Laurence podszedł do niej i tylko oparł dłoń na jej ramieniu uśmiechając się równie szeroko. Te kilka tygodni były dla Will bardzo emocjonujące, jak i niezapomniane. Najpierw borykała się w lękiem przed lataniem, a potem poznała Alexa, który początkowo był dla niej jedynie rozpieszczonym księciem. A jednak wszystko się zmieniło i to na lepsze. Sama już nie wiedziała, co było bardziej niezwykłe: wygranie bitwy z wielką armią Zygfryda, czy nawiązanie przyjaźni z Alexem. Oby dwie rzeczy były równie niesamowite. Ale czuła się szczęśliwa jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Szczęśliwa, że została prawdziwym Smoczym Rycerzem oraz że zyskała przyjaciela. Takiego prawdziwego.
Tak, warto było.


                                                                       🐲🐲🐲

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro