Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Trzeci etap nie stresował mnie zanadto. Ufałem swojemu koniowi i wiedziałem, że da sobie radę. Przyjęło się już od dawna, że każdy osiemnastolatek w dniu swoich urodzin otrzymywał własnego wierzchowca specjalnie na Turniej Przeznaczenia, choć często dzieci łowców już go miały i potrafiły jeździć, ale nie było to tak oficjalne. Mniej zamożni czasem nie mogli sobie na to pozwolić, więc wtedy wypożyczano konia od jakiegoś łowcy, oczywiście za opłatą. Niestety przegrani musieli pożegnać się ze swoim zwierzęciem, bo nie był im on potrzebny. Wtedy odkupywał go ktoś z tytułem.

   Mój koń był dla mnie wyjątowy. Miał piękne czarne umaszczenie, lśniące w słońcu. Nie należał do spokojnych. Był narowisty i tylko mi pozwał na siebie wsiąść. Był przez to podobny do mnie. Ufał tylko tym, których dobrze znał. Patrząc mu w oczy, widziałem samego siebie. Dlatego też nazwałem go Piorun, bo mógł w każdej chwili kopnąć oraz był bardzo szybki. Tenebris celowo dał mi nieokiełznanego ogiera, bo wątpił, że go oswoję, gdyż nikomu nie udało się tego dotychczas dokonać. Jednak krok po kroku zdobywałem jego zaufanie i tak oto staliśmy się nierozłączni. Poza twierdzę niestety nie mogłem go wyprowadzić, ponieważ był łatwym celem dla smoków, a nikt nie chciał tracić koni jako darmowe pożywienie dla nich. Koni ogólnie rzadko używało się w kontaktach ze smokami. Do startu przeznaczono specjalnie wydzieloną arenę, która była sporych rozmiarów i właśnie tu zacznie się za moment trzeci etap.

   Nagle Daveth, który stał obok mnie, strzelił z bicza w powietrze blisko głowy Pioruna, przez co on nieco się rozjuszył, zaczął wierzgać kopytami.

   – Cii, spokojnie, Piorun, spokojnie – mówiłem do konia, głaskając go po głowie i patrząc w oczy. Koń parsknął kilka razy, aż opanował się.

   – Nieco strachliwy – zadrwił, co oczywiście mnie zdenerwowało, a to wszystko przez miomowlony stres.

   – Nie jest taki – warknąłem. – Ciekawe co zrobiłby twój koń, gdybym tak zrobił.

   – On już do tego przywykł. Zwierzę musi być posłuszne.

   – Jak jest bity i zastraszany to wiadomo, że posłucha. Jednak nie robi mu to dobrze – odparłem.

   – Jaki obrońca zwierząt się znalazł – prychnął. – Smoka też sobie pogłaskasz i uspokoisz? – zakpił.

   Zacisnąłem odruchowo dłonie w pięści. Oj pożałujesz kiedyś, jeśli cię spotkam w tej postaci.

   – Smoki to akurat co innego – odpowiedziałem, starając się zachować normalny ton. – Choć i one pewnie mają swoje uczucia. – Nie mogłem się powstrzymać.

   – Te bestie, które zabijają naszych bliskich, mają mieć uczucia? Chyba sobie kpisz – prychnął. – A może je popierasz albo jesteś szpiegiem jak Emas – powiedział, a to podziałało na mnie jak płachta na byka i nim się obejrzałem, a moja pięść spotkała się z jego policzkiem, a Daveth lekko się zachwiał od uderzenia i szoku. Już chciał się na mnie rzucić, lecz w tej chwili podszedł do nas sędzia i stanął między nami.

   – Jeśli chcecie wylecieć za bójkę, to proszę bardzo, droga wolna. – Spojrzał na nas z osobna. – Musicie się nauczyć pokory, bo łowca nie może sobie pozwolić na takie chwile słabości. Macie być jednością, a nie wrogami – powiedział, po czym wyszedł na środek przed rzędy.

   – Zaraz zobaczmy, kto z nas dziś będzie lepszy – odparł Daveth.

   – Szykuj się zatem na porażkę.

   Sędzia uniósł rękę, a po chwili hałas zniknął.

   – Jeźdźcy na koń – odrzekł głośno, a każdy z nas wykonał to, co chciał. Ustawiliśmy się na lini startu gotowi do dalszych rozkazów. – Dzisiejszy trzeci etap to nic innego jak wyścig konny, ale nie jest to łatwe zadanie, skoro jeszcze nigdy nie jeździliście po lesie. Dzięki temu sprawdzimy, czy potraficie panować nad koniem bez względu na teren – przerwał na chwilę. – Jedźcie zgodnie z wyznaczoną trasą, czyli stąd ruszacie główną drogą do bramy, jest ona oznaczona, a następnie wyjeżdżacie do lasu. Nie zgubicie się, bo drzewa zostały obowiązane czerwonym sznurkiem po obu stronach szlaku, którego nie możecie przekraczać. Broni nie używajcie, a będzie to sprawdzane, bo co jakiś czas zobaczycie sędziego. Możecie ją wykorzystać tylko wtedy, gdyby zaatakował was smok i właśnie po to ona jest. Przypominam też, że do czwartego etapu przechodzi jedenaście osób, więc dziś jest ważny dzień. – Dało się słyszeć szepty między zawodnikami. – Ruszycie na dźwięk rogu. Przygotujcie się już – powiedział, po czym zszedł z drogi i zasiadł przy stole niedaleko naszej drogi między dwoma innymi sędziami.

   Nagle rozbrzmiały bębny, co spotęgowało moje nerwy. Znajoma mi już adrenalina dawała powoli o sobie znać, bo serce biło mi już bardzo szybko. Czekałem z niecierpliwością na sygnał.

   W końcu róg zabrzmiał, a my wszyscy uderzyliśmy ostrogami w brzuch konia i ruszyliśmy. Przez to, że wylosowałem trzeci, czyli ostatni rząd będę musiał przedrzeć się na przód, co do łatwych zadań raczej nie należało, ale trasa była długa, więc wszystko i tak zależało od wytrzymałości koni, a do tego przygotowywałem Pioruna czasem kilkugodzinnymi jazdami, był on zatem gotowy. Popatrzyłem na Davetha. Tak samo jak ja szukał okazji, by dostać się do czołówki. Ja czekałem, gdy znajdziemy się w lesie, bo teraz nawet drugi rząd nie mógł się przedostać, bo pierwszy się nie dawał.

   Mijaliśmy kolejne czerwone chorągiewki z zawrotną szybkością. Tętent musiał być dobrze słyszalny z daleka. Byłem ciekawy, jak długo niektóre konie wytrzymają ten galop. Oczywiście wierzchowce potomków łowców były wyszkolone do jazdy w lesie, więc nie powinny mieć problemu. Trzeba będzie zatem znaleźć jakieś rozwiązania.

   W końcu byliśmy koło bramy, więc coś się zacznie dziać. Nie zamierzałem przegrać. Gdy znaleźliśmy się za twierdzą, musieliśmy już trochę zwolnić, bo podłoże lasu oraz drzewa nie pozwalały na zbyt dużą prędkość. Łowcy nie dali nam pójść na łatwiznę, bo trasa szybko zeszła z ubitej drogi na typowową leśną nawierzchnię. Dodatkowo szlak zwęził się. Musiałem zatem wziąć się do roboty.

   Rozejrzałem się dokładnie między zawodników, aby znaleźć miejsce, w które mógłbym się wcisnąć, by wyprzedzić. W końcu znalazłem lukę dzięki drzewie, stojącym na środku szlaku, przez które jeźdźcy musieli się rozstąpić, a ja to wykorzystałem, zgrabnie omijając przeszkodę i znajdując się nieco bliżej. Piorun spisał się zatem bardzo dobrze, więc wiedziałem, że mogłem na niego liczyć w dalszym etapie.

   Następnie droga skręcała mocno w lewo, więc cieszyłem się, że byłem po wewnętrznej stronie zakrętu, dzięki czemu wyprzedziłem kolejne dwie osoby w tym Davetha, który spojrzał na mnie ze złością. Ja za to uraczyłem go szelmowskim uśmiechem. Piorun gnał przed siebie z pewnością i zgrabnie omijał kolejne drzewa na środku trasy i pokonując następnych zawodników. Do środka jednak jeszcze trochę mi brakowało, lecz byłem pewien, że przygotowano nam jakiś zwrot akcji i właśnie w tym momencie on nastąpił, bo pojawiła się gruba kłoda na całej szerokości drogi, więc należało ją przeskoczyć. Leżała na ziemi, więc było to łatwe, ale po chwili pojawiła się gałąź, która była już wyżej. Piorun pokonał ją bez zarzutu. Potem nastąpił gwałtowny zakręt w prawo i tym razem ja byłem po zewnętrznej stronie, więc znalazłem się równo z Davethem. Tym razem on posłał mi złośliwy uśmiech. Następnie pojawiła się kolejna przeszkoda, lecz tym razem umieszczona wysoko, przez co niektóre konie stanęły i nie chciały jej przeskoczyć. Była zawieszona na sznurkach, więc można było ją podnieść do góry i przejechać, lecz ci którzy nie pokonali jej, nie mogli tego zrobić, bo kolejne konie zbyt szybko biegły i byłoby to niebezpieczne. Dodatkowo niedaleko dostrzegłem sędziego, więc tym bardziej niestety musieli zaczekać, aż wszyscy przejadą, a tym czasem ustawili się po obu stronach drogi, aby jej nie blokować.

   Ja i Daveth szliśmy łeb w łeb i nie zamierzaliśmy tracić czasu.

   – Dasz radę, Piorun – powiedziałem do jego ucha, gdy byliśmy już prawie przed nią. – Skacz! – krzyknąłem, gdy koń musiał to zrobić, a nie zawachał się i z gracją pokonał gałąź. – Brawo, Piorun. – Poklepałem go po szyi. Jak widać jego buńczuńczy charakter bardzo się przydał. Tak samo jak ja nie poddał się mimo trudności. Zresztą uczyłem go skakać przez wysoko postawione przeszkody.
  
   Niestety koniowi Davetha też się udało, przez co nadal byliśmy na równi. Jednak znajdowaliśmy się już bliżej czołówki, więc teraz nic nie mogło mi przeszkodzić. Po chwili znów był ostry zakręt w prawo, ale żaden z nas nie wyszedł na prowadzenie. Następnie pojawiło się kilka drzew do ominięcia, przez co zrobiło się małe zamieszanie i należało zwolnić. Udało mi się jednak wyprzedzić dwóch jeźdźców, a Daveth siedział mi na ogonie, bo nie udało mu się zmieścić do luki między drzwiami, ponieważ byłem szybszy. Następnie pojawił się strumień, który udało się Piorunowi pokonać bez zamoczenia, ale też nie należał on do szerokich. Kolejno znów postawiono przeszkodę. Pokonaliśmy ją. Zakręt w lewo, kolejna osoba wyprzedzona, gałąź, pokonana, kolejne drzewa, zawodnik prześcignięty i znów kolejne pięć pod rząd przeszkody do przeskoczenia.

   Trasa stała się schematyczna, lecz przypuszczałem, że nie może taka dłużej być. Coś jeszcze musieli przyszykować. Po kilku minutach to coś się pojawiło, a była to rzeka, która do wąskich nie należała. Trzeba było ją pokonać wszerz, bo na drugim brzegu dalej została poprowadzona trasa. Nigdy wcześniej Piorun nie chodził po wodzie, więc będzie to wyzwanie. Nie mogliśmy się jednak poddać.

   – Poradzisz sobie, Piorun, wierzę się ciebie, koniku – powiedziałem, klepiąc go po szyi, gdy wszedł po kolana do wody.

   Na szczęście nurt nie był zbyt silny, ale i tak Piorunowi łatwo nie było, bo co jakiś czas wzbraniał się przed dalszym chodem, lecz nie pozwalałem mu na to i co chwilę do niego mówiłem, bo wiedziałem, że to go uspokaja. Koń Davetha był nieco pewniejszy, przez co znaleźliśmy na równi.

   – Czyżby twój koń nie dawał sobie rady? – zadrwił, gdy pojawiał się obok mnie.

   – Chyba śnisz. Jest lepszy niż myślisz i jeszcze to udowodnię – odparłem.

   Przynajmniej rzeka nie była głęboka. Woda sięgała Piorunowi do połowy brzucha. Wiedziałem, że konie potrafią pływać, lecz czy by mu się to udało? W końcu wyszliśmy z rzeki, więc spiąłem ostrogi i pognałem Pioruna. Widziałem, że przeprawa przez wodę go trochę zmęczyła, ale powinien dać radę. Ile trasy jeszcze zostało i co tam jeszcze będzie? Na razie było spokojnie, tylko drzewa do omijania. Dodatkowo dzięki rzece znaleźliśmy się już w pierwszej szóstce. Niestety Daveth był równo z nami i nie odpuszczał. Piorun przeskoczył kolejne dwie przeszkody. Droga stała się spokojna, więc można było zacząć wyprzedzać, ale nie było to łatwe, bo co chwilę któryś z naszej szóstki zajeżdżał sobie drogę. Za ostrym zakrętem w prawo znaleźliśmy się na normalnej ścieżce. Zauważyłem też już zarys murów twierdzy, więc wyścig powoli trzeba było rozstrzygnąć. Mi i Davethowi udało się wyprzedzić jednego zawodnika, więc byliśmy czwarci. Spojrzeliśmy na siebie złowrogo. Byliśmy już coraz bliżej, ale widziałem, że Piorun jest już zmęczony.

   – Jeszcze trochę, Piorun – powiedziałem.

   Już znałem tę drogę i wiedziałem, że niedługo będzie zakręt w lewo, a że byłem akurat po tej stronie, to ustawiłem się jeszcze bliżej czerwonego sznurka. Dzięki temu gdy spodziewany skręt się pojawił, wyprzedziłem trzeciego jeźdźca. Koń drugiego powoli już się męczył, przez co nieco zwolnił, udało mi się to wykorzystać. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem tuż za sobą Davetha.

   – Dawaj, Piorun, wytrzymaj jeszcze trochę. – Pogłaskałem go po szyi.

   Koń jednak trochę zwolnił. Po chwili Daveth znalazł się obok mnie.

   – Czyżby koń ci słabł? – spytał złośliwie.

   – Tylko ci się tak wydaje – odparłem.

   Dotarliśmy w końcu do bramy. Niewiele już zostało, a nie wiedziałem, czy Piorun da radę jeszcze wyprzedzić pierwszego zawodnika, od którego dzieliła nas tylko długość jego konia. Daveth był niewiele przede mną.

   – Piorun, dawaj – powiedziałem, stukając go ostrogami w brzuch.

   Koń zarżał i odrobinę przyspieszył, dzięki czemu zrównałem się z Davethem. Od pierwszego zawodnika dzieliło nas już tylko pół jego konia. Serce waliło mi tak mocno, że myślałem, że zaraz mi wyskoczy. Byliśmy już bardzo blisko wjazdu na arenę. Emocje rosły we mnie z każdą sekundą, a konie gnały tak szybko, na ile jeszcze było je stać.

   Już widziałem wejście, bo było ono przystrojone w kolorowe chorągiewki, gdy nagle Daveth strzelił z bicza niedaleko Pioruna, co spowodowało, że mój koń zatrzymał się i rżąc głośno, stanął na tylne nogi. Było to dla mnie niespodziewane, lecz już nie raz tak mi zrobił, więc utrzymałem się. Spojrzałem z nienawiścią na oddalającego się Davetha.

   – Spokojnie, Piorun, spokojnie, spokojnie – powtarzałem, aż opadł z powrotem przednimi nogami na ziemię, a wtedy uderzyłem ostrogami i krzyknąłem jego imię.

   Koń znów ruszył przed siebie w momencie, gdy zbliżał się czwarty zawodnik, gdyż we trójkę mieliśmy przewagę nad nim. Piorun gnał wprost do mety, nie dając się wyprzedzić. Zdobyliśmy trzecie miejsce.

   Zatrzymałem konia i odetchnąłem ciężko. Nadal byłem pełen nerwów i emocji. Opadłem na szyję Pioruna i zacząłem głaskać go po głowie.

   – Brawo, koniku, wytrzymałeś, dziękuję ci. To nic, że jesteśmy trzeci, to nie była twoja wina – szepnąłem do jego ucha.

   Spojrzałem na Davetha, ale nie zauważyłem, żeby był szczęśliwy, więc pierwszy nie był i bardzo dobrze. Przynajmniej tamten utarł mu nosa. Nie zamierzałem jednak odpuścić Davethowi.

   Zszedłem z konia, pogłaskałem go jeszcze raz po głowie, po czym razem z nim podszedłem do stołu sędziów.

   – Chciałbym zgłosić naruszenie zasad – odezwałem się.

   – W czym rzecz? – spytał główny sędzia.

   – Niedaleko wjazdu na arenę Daveth strzelił z bicza niedaleko mojego konia, a ten się spłoszył i przez to stanął – powiedziałem głosem pełnym złości, choć starałem się nad sobą panować.

   – Zapisujcie dalej wyniki – powiedział do reszty sędziów. – Używanie bicza jest przecież dozwolone, może to był zwykły przypadek, a twój koń jest jak widać bardzo na to wrażliwy – odrzekł ze spokojem, lecz to tylko spotęgowało mój gniew.

   – To nie był przypadek, zrobił to celowo, a mój koń tak na to reaguje, bo był bity za nieposłuszeństwo właśnie biczem kiedyś – wyrzuciłem z siebie bardzo szybko.

   – Czy był w pobliżu jakiś sędzia?

   Starałem się cokolwiek przypomnieć, ale pamiętałem jedynie spłoszenie Pioruna. Nie rozglądałem się na boki.

   – Nie pamiętam, a czy powinien tam ktoś być?

   – Gdzieś w tamtych okolicach tak, jeszcze spytam. Jeśli ktoś był i potwiedzi to, Davethowi zostaną odjęte punkty. Dowiesz się wszystkiego podczas ogłoszenia wyników.

   – Tylko odjęte punkty?! A co z dyskwalifikacją? – spytałem ze złością.

   – Co innego gdyby użył broni i zaszkodził tobie lub koniowi, to był tylko bicz, którego używanie jest legalne. To wszystko co miałem ci już do przekazania, odejdź już – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

   Z furią odszedłem od stołu i zacząłem wyklinać. Jak to może mu ujść płazem? Ja to zawsze miałem szczęście. Całe życie wszystko było przeciwko mnie. Nigdy nic nie mogło pójść po mojej myśli. Dlaczego akurat mnie musiało to spotkać? Czy kiedykolwiek będę mógł poczuć satysfakcję z wygranej czy już zawsze będę się wściekał na podłości i oszustwa? Prawdziwa przegrana to coś normalnego, zniósłbym to, ale nienawidziłem krętactwa. Idźcie do diabła wszyscy!

   Zauważyłem, że Enuika była już na mecie. Wyprzedziłem ją jakoś w połowie trasy, jeszcze przed rzeką. Podszedłem do niej wraz z Piorunem.

   – O, Nawis, jak ci poszło? – spytała, gdy mnie zobaczyła.

   – Mam trzecie miejsce, a ty? – odpowiedziałem, starając się zabrzmieć uprzejmie.

   – Dziesiąte, więc nie jest tak źle – odparła z uśmiechem. – Czemu ty się nie cieszysz?

   – Mógłbym mieć lepsze miejsce, gdyby nie Daveth – odparłem ponuro.

   – A co zrobił?

   – Byliśmy w pierwszej trójce bardzo blisko siebie, ja i Daveth byliśmy na równi drudzy. Niedaleko wjazdu na arenę strzelił biczem blisko Pioruna, a on się boi tego, bo ma uraz z przeszłości. Stanął na tylnych nogach, ale opanowałem go i normalnie dojechałem.

   – A to szuja. Mówiłeś sędziom?

   – Tak, ale w najlepszym wypadku tylko odejmą mu punkty. Jeśli żaden sędzia tego nie widział, ujdzie mu to na sucho, ale przynajmniej cieszy mnie, że jest drugi.

   – Oby był tam jakiś sędzia. To takie niesprawiedliwe.

   – Teraz muszę czekać na wyniki, dopiero wtedy wszystko się okaże – westchnąłem.

   – Trzecie miejsce to też jest coś, przynajmniej masz pozycję na podium. W generalnym rankingu jesteś przecież pierwszy, jeśli to cię może pocieszyć. – Dotknęła mnie w ramię, uśmiechając się lekko.

   – Pierwszy, ale równo z nim – prychnąłem.

   Nie miałem już ochoty o tym mówić. Odwróciłem się do Pioruna i zacząłem głaskać go po głowie. Koń parsknął zadowolony. Te punkty zawdzięczałem jemu, choć zrobiliśmy to razem, ale to on odwalił kawał dobrej roboty.

   – Twój koń jest piękny – odezwała się Enuika.

   Nie wiedziałem, że mi się przyglądała.

   – Tak, jest niezwykły – przytaknąłem.

   – Mogę go pogłaskać?

   – Raczej nie, bo nie toleruje on innych ludzi poza mną. Dużo przeszedł, więc ma ograniczone zaufanie. – Spojrzałem Piorunowi w oczy. – Przy mnie jest taki spokojny, a naprawdę jest nieobliczalny. To właśnie w nim kocham. Tę jego porywczość, bo przez to jesteśmy do siebie podobni.

   – Widać więź pomiędzy wami, ja również lubię moją Strzałę, ale chyba nie znam jej tak dobrze jak ty Pioruna.

   – Proszę o ustawienie się na linii! – krzyknął główny sędzia, przerywając nam rozmowę, która trochę mnie uspokoiła.

   – Zaraz się przekonamy o wszystkim – odparłem, ciągnąc Pioruna do wskazanego miejsca.

   Daveth na szczęście stał daleko ode mnie. Chyba nie ręczyłbym za siebie, gdyby był obok.

   – Jak zawsze odczytam wyniki od końca. Maksymalna liczba punktów do zdobycia to dwadzieścia dwa – zakomunikował.

   Czułem rosnące nerwy w oczekiwaniu na czołówkę. Nie wiedziałem, ile punktów zostałoby mu zabrane, ale po przejściu połowy zawodników, zrozumiałem, że przegrałem. Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Daveth był drugi. Pewnie teraz i tak w duchu szydził ze mnie. Niech nawet tak robi, ale ja jeszcze mu pokażę. Nie wiedział nawet z kim zadarł, a ja nie byłem osobą, która łatwo zapomina wyrządzone krzywdy. Kiedyś mu się odpłacę. Kiedyś odpłacę się wszystkim, którzy za bardzo zaleźli mi za skórę. Poznają wtedy, kim jest Smok Słońca.

~*~

   Szybsze bicie serca, otwierająca się brama twierdzy, las, czyli czwarty etap właśnie się rozpoczyna. Moje podekscytowanie rosło z każdą chwilą, bo czekałem na to wyzwanie. Ubrany w skórzany kaftan, sięgający do połowy ud i uzbrojony w miecz, łuk oraz mały toporek przy boku, wyszedłem poza mury. Cel był jeden – znaleźć ,,smoka", a przy tym nie dać się pokonać ,,wrogowi'" grasującemu w lesie. Nie wydawało mi się to trudne, zważywszy na to, że teren, na którym rozgrywała się konkurencja, znałem jak własną kieszeń oraz uwielbiałem walczyć. Czy coś mogłoby pójść nie tak? Raczej wątpiłem w to. Może byłem zbyt pewny siebie teraz, ale moje ego takie już było. Nie tolerowałem przegranej. Musiałem się zatem skupić i szukać wskazówek, które miały być powieszone na niektórych drzewach. Dodatkowo ostrożność i czujność to podstawa. Nigdy nie widomo, co się czai w krzakach.

   Coraz bardziej zagłębiałem się w las, rozglądając co chwilę na boki. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwował, a to było prawdopodobne. Czułem taki dreszczyk emocji. Nagle ujrzałem kawałek celowo zbrązowiałego papieru na drzewie. Podszedłem i przeczytałem:

Gra się twa zaczyna,
zachowasz się jak chłopak
czy jak dziewczyna?

   Nie no, ale mi to wskazówka. Dodatkowo jeszcze dyskryminowali dziewczyny, a do słabych to one nie należały. Szedłem zatem dalej i nic się nie działo. Wsłuchałem się w szum drzew oraz śpiew ptaków. Zawsze mnie to odprężało, ale teraz nie mogłem sobie na to pozwolić. Choć i tak czułem się jak w swoim żywiole. Kochałem las. Miał taką nutkę tajemniczości, a nieuważna osoba mogła się szybko zgubić, zagłębiając się w jego czeluści.

   Po chwili znów zobaczyłem karteczkę.

Sto kroków pójdź w prawo w las,
ciekawe czy znajdziesz nas.

   W końcu jakaś normalna wskazówka, ale poeci to z nich marni. Rymów im się zachciało. Zacząłem odliczać sto kroków w tamtym kierunku. Zachowywałem przy tym niezwykłą czujność i co rusz obracałem się dookoła. Czułem, jak serce przyspiesza swój rytm.

   Gdy naliczyłem dziewięćdziesiąt pięć kroków, nagle zza krzaków wyłonił się łowca z mieczem. Wyciągnąłem więc swoją broń z pochwy, a łuk i kołczan szybko zrzuciłem na ziemię, by mi nie przeszkadzały. Spojarzałem na niego spod byka. W końcu coś się będzie działo.

   – No, no, kogo mu tu mamy? – zaśmiał się pogardliwie.

   Nic nie zdążyłem odpowiedzieć, bo zaraz mnie zaatakował, więc szybko odparłem atak. Posłałem mu złowrogie spojrzenie, automatycznie poddając się chwili i wczuwając w walkę. Jego ciosy były silne, lecz nie stanowiło to dla mnie problemu. Wręcz cieszyłem się, że mogłem zmierzyć się z dobrym przeciwnikiem.

   W momencie gdy nasze miecze się skrzyżowały, usłyszałem kroki dobiegające z tyłu, więc na chwilę odwróciłem głowę i zobaczyłem drugiego łowcę, który również zmierzał do ataku. Od razu zatem zostałem rzucony na głęboką wodę, a myślałem, że najpierw będzie tylko rozgrzewka z jednym. Odepchnąłem z całej siły bruneta, by zablokować cios nowoprzybyłego łysego. Teraz dopiero zaczęła się prawdziwa potyczka. Nie było łatwo bronić się przed dwoma doświadczonymi łowcami, którzy wcale nie dawali fory i walczyli jakby było to naprawdę, co tyczyło się też mnie. Nie obeszło się również z mojej strony bez pomocy mocnego kopnięcia w burzch czy uderzenia łokciami. Toporek również okazał się przydatny, by blokować ciosy od drugiego napastnika. Oni też wcale nie byli delikatni.

   Zaczynałem się już męczyć, a walka wcale nie zmierzała ku końcowi. Musiałem zatem opracować nową strategię. Chwilowo odsunęliśmy się od siebie, co dało kilka sekund odpoczynku, a mi możliwość zmiany planów. Gdy ponownie w tym samym czasie ruszyli na mnie, schyliłem się pod ich uniesionymi mieczami, szybko przebiegając za ich plecy. Wykorzystując ten moment, uderzyłem łokciem łysego między łopatki, przez co wygiął się do tyłu i upadł na kolana. Wiedziałem, że miałem go na chwilę z głowy, więc zająłem się drugim, który już zdążył mnie zaatakować. Walczyliśmy zaciekle, aż jakimiś cudem wybił mi miecz z dłoni. Na szczęście nie poleciał daleko, więc szybko się po niego schyliłem, dzięki czemu uniknąłem jego zamachu. Stałem tyłem do niego, co wykorzystałem, bo uderzyłem go z łokcia w brzuch, a on zginął się w pół.

   – Dobra, dobra, koniec już tego – powiedział zasapany, unosząc wolną rękę, bo drugą trzymał się za brzuch, ale po chwili się wyprostował. – Przeszedłeś już tę część etapu – odetchnął głęboko. – Byłeś bardzo dobrym przeciwnikiem, walczyłeś jak z prawdziwym wrogiem i nie zraziłeś się dwóch osób, więc mogę przyznać ci z lekkim sercem dziesięć punktów.

   – Dziękuję – odpowiedziałem.

   – Naprawdę niezłe ziółko z ciebie – odezwał się łysy. – Cios między łopatki godny podziwu, niekażdy potrafi trafić w odpowiednie miejsce. Z pewnością mogę mieć sporego sińca. – Pomasował to miejsce. – Ode mnie również dziesięć punktów. Nie mam się do czego przyczepić.

   – Dziękuję za uznanie – odpowiedziałem. – Możecie mi powiedzieć, gdzie teraz iść, czy mam szukać wskazówek?

   – Masz iść tam prosto. – Wskazał przed siebie łysy. – Dalsze podpowiedzi masz już sam znaleźć

   – Dobra – przytaknąłem, biorąc łuk i kołczan z ziemi, po czym zgodnie z ich radą, ruszyłem przed siebie.

   Co teraz mnie czekało? Skoro miecza już użyłem, to może teraz coś z łukiem? Tylko co, bo przecież nie będę strzelał do łowców. Swoją drogą poczułem już mimo wszystko zmęczenie przez walkę. Do najprostszych i mało wymagających to ona nie należała. Oby tylko mięśnie nie bolały jutro, bo być może czeka mnie ostatni etap, a szansę miałem sporą, jeśli dalej będzie mi tak szło.

   Poczułem dziwne uczucie w sercu, jakby wyrzuty sumienia. Byłem smokiem, a będę musiał zabić jakiegoś.

   Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową. Nie czas na rozterki.

   Zacząłem rozglądać się za poszlakami, bo jakoś długo ich nie było. Wiedziałem jednak, że było to celowe, by uśpić czujność. W końcu dostrzegłem kawałek papieru na drzewie.

Za chwilę głowa twa
może już nie ujrzeć kolejnego dnia.

   Rozejrzałem się dookoła, lecz nic się nie działo. Przeszedłem jeszcze kawałek będąc w ciągłej gotowości do ataku. Przydałyby się teraz smocze umiejętności. W sumie czemu by nie wyostrzyć słuchu.

   Przymknąłem na chwilę oczy, skupiając się wewnętrznie, aż zacząłem o wiele lepiej słyszeć. Przystanąłem, by moje kroki nie zakłucały mi pozornej ciszy. Nagle od prawej usłyszałem odgłos szeleszczących liści. Ten ktoś był całkiem blisko. Spojrzałem w tamtą stronę, lecz niczego nie dostrzegłem.

   Moje serce znów zaczęło szybiej bić. Ta niepewność rozsadzała mnie wewnętrznie. Nadal jednak panowała cisza.

   Nagle usłyszałem świst lecącej z prawej strony strzały, więc szybko odwróciłem się akurat w momencie, kiedy przeleciała wyżej nad moją głową i wbiła się w pień za mną. Wiadomo, że nie mogła mnie trafić. Szybko chwyciłem łuk, który miałem przełożony na skos przez klatkę piersiową i wyciągnąłem strzałę z kołczanu. Nałożyłem ją na cięciwę i schowałem się za drzewo. Zauważyłem, że na nim była kolejna karteczka:

Celuj w wyznaczone punkty
na drzewach,
broniąc się przed strzałami.

   Rozejrzałem się w poszukiwaniu owych punktów, ale kolejny pocisk poleciał w moją stronę tym razem z lewej strony. Odwróciłem się tam, a w nawet bliskiej odległości, zobaczyłem duży wyryty krzyżyk. Wymierzyłem, po czym trafiłem w jego środek. Zaraz poszybowała w moją stronę kolejna strzała z tyłu. Tym razem cel był nieco za daleko, by idealnie trafić, więc przebiegłem kawałek, a w tym czasie musiałem uważać na następną. Szybko oddałem strzał i znów kolejna śmignęła mi nad głową z prawej strony. Znów nie byłem w odpowiedniej odległości. Jednak w momencie biegu musiałem trafić jeszcze w cel po lewej stronie, a dopiero potem w ten, do którego zmierzałem.

   Cała ta część polegała właśnie na tym, by szukać krzyżyków, biegać i strzelać, a z czasem strzał latało mnóstwo i musiałem być naprawdę ostrożny i spostrzegawczy. Dodatkowo nie mogłem spudłować, bo zgodnie z zasadami, kolejny oddany strzał do tego samego punktu był zabroniony. Zresztą nie mogłem sobie też wyczarować kolejnego i pełnego kołczanu.

   Byłem już zmęczony bieganiem i unikaniem. Mimo wszystko nie czułem się bezpiecznie, bo nigdy nie wiadomo, jak zachowa się strzała, czy akurat nagły podmuch wiatru jej nie zniesie. Ta część była ryzykowna dla tego, kto nie czuł się pewnie w obliczu takiego ataku i nie był doświadczony, bo ćwiczenia na arenie to co innego niż rozgrywka w terenie.

   W końcu wyciągnąłem ostatnią strzałę i trafiłem w krzyżyk, nad którym była widoczna duża kartka. Grad pocisków po chwili też ustał. Podszedłem zatem do wiadomości.

Blisko już nasz smok
Dasz radę dziś
czy spróbujesz za rok?

   Blisko to znaczy, gdzie? Rozejrzałem się za innymi wskazówkami, ale to była jedyna w zasięgu wzroku. Dokąd mam iść? Szedłem przed siebie, obserwując drzewa i ziemię, lecz wskazówek nie było. Czułem się jednak obserwowany, lecz nic podejrzanego nie słyszałem. Zacząłem się irytować, więc wróciłem z powrotem do kartki, by jeszcze raz rozejrzeć się za jakimiś przeoczonymi być może znakami i owszem na drzewie jeszcze przed podpowiedzią była wyryta strzałka w lewo. Szedłem i szedłem, ale nic się nie działo, co sprawiało, że byłem trochę poddenerwowany. W końcu po jakimś czasie dostrzegłem szukany cel.

Chwila nieskupenia twa
Zakończenie złe ma.

   Wtedy usłyszałem szelest za mną i nagle ktoś złapał mnie od tyłu i  zakneblował usta kawałkiem materiału. Nie była to jedna osoba. Chciałem się wyrwać, lecz wtedy ktoś przyłożył mi pod nos jakąś buteleczę, z której wydobywał się dziwny zapach. Zakręciło mi się w głowie i po chwili straciłem przytomność.

   Otworzyłem powoli oczy. Chwilę nie wiedziałem, co się dzieje, lecz nagle do mnie dotarło, że zostałem porwany. Zorientowałem się, że miałem związane ręce i nogi, więc uciec nie mogłem, mówić również. Co tu się dzieje? Uniosłem głowę nad ziemię i zobaczyłem, że niedaleko mnie na wystających korzeniach siedzieli dwaj mężczyźni w długich pelerynch z kapturem, przez co nie widziałem dokładnie ich twarzy. Dodatkowo mieli ją przysłoniętą kawałkiem materiału. Zacząłem poruszać rękami i nogami, ale węzły zostały zawiązane mocno. Byłem w pułapce.

   Nagle jeden z nich podszedł do mnie i chwycił za ramiona, pociągając moje ciało do góry. Oparł mnie plecami o drzewo i ściągnął mi materiał z ust.

   – Co tu się dzieje? Kim jesteście? – spytałem opanowanym głosem.

   Nie mogłem pokazać słabości oraz nie za bardzo powinienem się złościć, ponieważ nie znałem ich planów.

   – Jak to kim? Jesteśmy smokami, a ty zostałeś schwytany, bo najprawdopodobniej jesteś łowcą – odparł ten stojący nadal blisko mnie.

   Wyglądało mi to podejrzanie. Nie zostałbym chyba schwytany przez smoki. Chociaż nikt prawie mnie nie znał, więc łatwo można było wziąć mnie za kogoś innego. Mógłbym udowodnić swoje pochodzenie, ale narazie wolałem tego nie robić. Równie dobrze może to być część zadania, lecz do czego by służyła?

   – Jeśli mam wam uwierzyć, kim jesteście, przemieńcie się i udowodnijcie – odpowiedziałem pewnym głosem.

   – Nie tak łatwo, kolego, nic nie musimy ci udowadniać. Za to ty tłumacz się, kim jesteś – odrzekł mężczyzna siedzący na korzeniu.

   – Wy nic nie mówicie, ja nic nie mówię. – Postanowiłem grać na czas.

   – Uwierz na słowo, a wierz mi, nie chciałbyś znaleźć się oko w oko z bestiami, jakimi jesteśmy.

   – Nie boję się was, mogę walczyć. – Spojrzałem w oczy facetowi, stojącemu nade mną.

   – Jaki buntowniczy, od razu widać, że łowca – zaśmiał się ironicznie.

   – Jeśli macie odwagę, to walczcie ze mną na przykład na miecze, a nie związujecie i przetrzymujecie tutaj. Czy jako smoki nie powinniście zabrać mnie gdzieś na swoje ziemie?

   – A skąd wiesz, że nie jesteśmy u siebie? – prychnął. – W zasadzie i tak mieliśmy się tobą zabawić, więc mała walka to całkiem niezły pomysł. – Spojrzał na tego siedzącego, który kiwnął twierdząco głową. – Nie próbuj tylko uciekać, gdy cię rozwiążę, bo cię dopadniemy. Sam zresztą rzuciłeś wyzwanie.

   – Jestem honorowy, nie rzucam słów na wiatr – odparłem.

   Mężczyzna zaczął mnie rozwiązywać, przy tym bacznie mnie obserwował. Gdy ściągnął sznury z rąk, nie puścił ich, szarpnął mną mocno do góry, więc wstałem. W tym czasie drugi facet trzymał już mój miecz.

   – Pamiętaj, bez żadnych numerów. – Pokręcił palcem, podając mi broń.

   – Zrozumiałem – odparłem, chwytając moją nadzieję na ucieczkę.

   – Zmierzysz się tylko ze mną, chcę sprawdzić, czego cię w tej twierdzy nauczyli o walce jeden na jeden – powiedział ten, który mnie rozwiązywał.

   Bez żadnego ostrzeżenia przeszedł do ataku, a ja zdobyłem się tylko na unik, ale zaraz zadałem cios. Nasze miecze obiły się o siebie, wydając charakterystyczny odgłos, który lubiłem. Udało mi się przejąć inicjatywę i to ja atakowałem, lecz tajemniczy mężczyzna doskonale sobie radził. Po czasie, gdy się trochę zmęczyłem, to on przejął kontrolę nad walką.

   – Może się już podasz? – spytał zaczepnie.

   – Po moim trupie – odpowiedziałem i mocniej na niego natarłem.

   Przedtem dałem sobie radę z dwoma napastnikami, to miałem nie poradzić sobie teraz?

   Gdy nasze miecze się skrzyżowały, odepchnąłem go mocno, a potem zwinnym ruchem, wybiłem mu broń z dłoni, która spadła blisko mnie, więc stanąłem na nią.

   – No, no, brawo. – Zaklaskał. – Zdałeś tę część bardzo dobrze.

   – Czyli to było tylko kolejne zadanie? – Chciałem się upewnić.

   – Tak – potwierdził. – Zaskakujące, czyż nie?

   – Dosyć takie nietypowe.

   – Jakiś element zaskoczenia musi być. Chociaż wiadomo, że przy normalnym porwaniu, nikt nie wypuściłby ot tak więźnia, by sobie z nim powalczyć, ale taka pewność siebie jest ważna. Nie można pokazywać wrogowi strachu. Taka rada na przyszłość – powiedział, a ja tylko skinąłem głową. – Teraz zatem musisz znaleźć smoka. Masz iść prosto. – Wskazał przed siebie.

   – Dobrze – przytaknąłem.

   Znów szedłem, rozglądając się. Powoli zatem zbliżałem się do końca tego etapu. Ciekawe, jak innym on poszedł, czy się nie zgubili. Nikt z naszej jedenastki nie mógł się ze sobą widzieć podczas trwania tej części, bo zajmowała ona dwa dni. Byliśmy po prostu zamknięci cały dzień w domu i wypuszczani, gdy nadeszła nasza kolej. Mi przypadł termin niestety w drugi dzień. Nudząc się w zamku, przeczytałem cały notatnik Emasa. Niektóre starcia obyły się bez ofiar, ale wtedy były to te mniejsze. Te wielkie, gdzie zbierała się większość armii łowców i wszystkie dorosłe smoki już zbierały swoje żniwo. Podczas jednego zabito nawet królową smoków, czyli matkę Melawi. Nie wiedziałem o tym wcześniej. Miała wtedy dwanaście lat, musiał to być dla niej cios. To była okropna wojna, pełna ofiar. Później przez kolejne siedem lat nie było aż takich wielkich. Podobno rozpętała się ona przez to, że smoki dowiedziały się, że być może Tenebris posiadł Słoneczną Tarczę, więc chcieli mu ją odebrać i wedrzeć się do zamku. Nie udało się. Musieli uciekać, by nie ponieść większych strat. Zmartwiło mnie, że Tenebrisowi brakowało już tylko Klejnotu Potępienia, by mnie zgładzić i przekreślić ród Smoka Słońca raz na zawsze. Miałem jednak nadzieję, że nie uda mu się jej odnaleźć lub była tylko podpucha, by rozpętać wojnę. Nadzieja umiera ostatnia.

   Nagle na ziemi dostrzegłem odbite ślady smoczych łap, co zwiększyło moją czujość. Wyciągnąłem więc miecz w razie czego. Rozglądałem się dookoła, by nikt mnie nie zaatakował i szedłem za tropem. Mógł to być niby smok lub równie dobrze ten prawdziwy, ale tego drugiego raczej nie musiałem się obawiać. Wystarczyłoby pokazać złote oczy, by przekonał się, kim byłem.

   W końcu ślady się skończyły, więc szukałem wskazówki, uważnie przysłuchując się otoczeniu, lecz tylko ptaki dawały znać o swojej obecności, dając swój koncert. Nagle ujrzałem karteczkę oddaloną o kilka metrów, więc szedłem w jej stronę, lecz usłyszałem dźwięk łamiania drobnych gałązek w górze po lewej stronie. Spojrzałem tam i zobaczyłem jak wypchana kukła smoka leci na sznurkach w moją stronę. Zauważyłem też siedzących na grubej gałęzi dwóch łowców. Przygotowałem się do ,,ataku" i gdy atrapa była blisko mnie, wbiłem miecz w jej brzuch, zatrzymując też tor jej lotu, ale trochę do tyłu mnie pociągnęło. Wyciągnąłem broń, gdy dwaj mężczyźni zaczęli schodzić z drzewa. W końcu stanęli przy mnie.

   – Brawo za dobre skupienie, jak widać karteczka nie rozproszyła cię aż tak, żebyś na ślepo tylko szedł do niej jak to czynili niektórzy – pochwalił mnie brunet.

   To raczej zasługa mojego smoczego słuchu, bo do góry nie patrzyłem. Dobre posunięcie ze strony organizatorów.

   – Jakoś się udało – odparłem. – To teraz co mnie czeka?

   – Nasz smok już zabity, więc pora na prawdziwe zwiady – odezwał się szatyn.

   Obaj wyglądali młodo. Dałbym im z trzydzieści lat.

   – A teraz padnij i przeturlaj się po ziemi, po prostu wcieraj ją w siebie – nakazał drugi łowca.

   – Ale po co takie coś?

   – Nie słyszałeś o kamuflażu? Smoki mają dobry węch, więc jak pachniemy jak podłoże, to wyczuwają nas po dłuższym czasie.

   – Rozumiem – odparłem.

   Położyłem się i zacząłem się wiercić jakby oblazło mnie stado mrówek. Z góry musiało wyglądać to komicznie, lecz nie widziałem u nich uśmiechu. Musieli już przywyknąć do tego.

   – Tak może być? – spytałem, wstając.

   – Myślę, że tak – odparł brązowowłosy.

   – Jesteśmy już w połowie do terytorium smoków, więc tym bardziej musimy uważać – napomnął brunet. – Mamy iść na zachód, więc gdzie to będzie?

   Spojrzałem na niebo. Było południe i słońce znajdowało się po mojej prawej stronie, więc musiałem obrócić się w prawo.

   – Zachód jest tutaj – oznajmiłem.

   – No to teraz już ty prowadź.

   Idąc, co jakiś czas sprawdzałem, gdzie było słońce, by wiedzieć, czy nie zszedłem z właściwego kierunku, rozglądałem się też za śladami. Przez długi czas nic się nie działo ani nie było żadnych oznak obecności smoka. Jednak tu chodziło o to, by znaleźć jakieś tylko po to, by podsłuchać o czym mówią. Cieszyło mnie, że szliśmy w przeciwną stronę do gór, bo tam była baza, a nie chciałbym ich wydać. Szliśmy widocznie w jakieś nieznane jeszcze mi miejsce.

   – Młody, jesteśmy już blisko, więc teraz uważaj i zachowuj się jak najciszej – szepnął szatyn.

   Zaczęliśmy iść wolniej i ostrożniej stawialiśmy kroki. Oczywiście ciężko o to w lesie, gdzie jest mnóstwo gałęzi i liści. Powoli słychać już było szum ogromnego ponoć wodospadu, gdzie w jaskiniach za nim mieszkały smoki. Między drzewami prześwitywał też trochę odległy mur. Po naszej lewej stronie dosyć daleko stali dwaj strażnicy.

   – Stój już i wchodź między te krzaki – powiedział cicho czarnowłosy.

   Wyglądaliśmy tylko pomiędzy drobnymi gałązkami. W kompletnej ciszy mijały tak nam minuty, które zdawały mi się ciągnąć w nieskończoność. Nie była to ciekawa praca. Przez moją skłonność do porywczości byłem też niecierpliwy i nie lubiłem długo czekać. Traciłem wtedy koncentrację i zaczynałem myśleć o czymś innym.

   Czy smoki wiedziały, gdzie były kryjówki łowców czy też oni stale je zmieniali? Powinienem o to spytać je. Przy okazji mogliby mi w końcu zdradzić szczegóły planu. Co smoki knuły? Przypuszczałem, że byłem szpiegiem, ale co miałem robić? Tak też miałem zachowywać się przy zwiadach, bo każdy łowca raz na jakiś czas dostaje takie zadanie.

   – Długo jeszcze będziemy tu tak siedzieć? – spytałem szeptem.

   – Możemy się już przenieść gdzie indziej, bo tu nikt się nie zjawia – odparł.

   Już mieliśmy wychodzić z krzaków, gdy nagle tuż niedaleko nas wylądował brązowy smok, więc znieruchomieliśmy. Szatyn spojrzał na mnie i przystawiał palec wskazujący do ust, bym był cicho. W napięciu obserwowaliśmy zwierzę. Rozejrzało się dookoła niespokojnie, jakby coś wyczuło, a tym czymś mogliśmy być my.

   – Zaraz, zaraz czy tu jest smok? Ale czuję też kogoś jeszcze – powiedział nagle w myślach.

   Nie byłem pewny, czy powinienem się odezwać, bo nie wiedziałem, czym to się może skończyć, jeśli zdradzę naszą pozycję, gdy byliśmy tak blisko terytorium smoków. Może jednak mógłby mnie jakoś kryć, gdybym mu się przedstawił. Jak też może to odczytać? Jednak, gdy spojrzał w stronę krzewu, postanowiłem działać.

   – Tak, jest tu smok – odpowiedziałem w głowie.

   – A jest z tobą ktoś jeszcze? – spytał podejrzliwie.

   – Bo widzisz, jestem Smokiem Słońca i jeśli może wiesz, to mieszkam w twierdzy, a teraz odbywam czwarty etap Turnieju Przeznaczenia, więc tak, jestem też z łowcami, ale jakbyś mógł, to nie rób nic nam – odparłem łagodnie.

   – Czemu mam ci wierzyć, że jesteś Smokiem Słońca, a nie na przykład zdrajcą? Udowodnij mi.

   – Nie udowodnię ci, bo nie przemienię się ot tak. Nie mogę się ujawnić. Musisz uwierzyć mi na słowo. – Starałem się wyjść jak najbardziej wiarygodnie.

   Smok przez dłuższy czas nie odpowiedział, być może się zastanawiał.

   – Niestety nic nie wiem o obecnym Smoku Słońca, bo nawet jeszcze się nie pojawił, więc załóżmy, że ci wierzę, ale jak tylko wyjdziecie z tych krzaków i sobie pójdziecie, to na chwilę zmienisz oczy – odparł stanowczo.

   – Dobrze, zrobię to, a teraz odleć kawałek, jakbyś nas nie zauważył.

   Smok uniósł się nad ziemię i poleciał do koron drzew, a następnie zniknął mi z pola widzenia.

   – Dlaczego go nie zaatakowaliśmy? – spytałem.

   – A nie uważasz, że atak dwójki łowców i uczącego się mógłby się źle skończyć zważywszy na to, że nieopodal są też strażnicy, którzy mogliby wezwać więcej smoków? – zadał pytanie retoryczne mężczyzna z brązowymi włosami.

   – No, nie byłoby to mądre, a skoro smok odleciał, to teraz idziemy czy co?

   – Lepiej już tak, jakoś podjerznie się patrzył w naszą stronę, a potem jak gdyby nigdy nic odleciał, więc może wezwać też kogoś. Zapamiętaj tę lekcję, bo to bardzo ważne.

   – Zapamiętam.

   Brunet rozejrzawszy się, wstał i wyszedł pierwszy z kryjówki, potem zrobiłem to ja, a następnie szatyn. Znów szliśmy wolno i ostrożnie. Dziwiło mnie, że smok się nie pojawiał. Może jednak mi uwierzył na słowo i odpuścił. Moje przypuszczenie okazało się złudne, bo po kilku minutach pojawił się tuż przed nami. Zdjąłem szybko łuk z siebie, wyciągnąłem strzałę z kołczanu i nałożyłem ją na cięciwę, naciągając ją. Musiałem zachować pozory. Łowcy dobyli swoich mieczy i szykowali się na atak.

   – Teraz możesz – powiedział smok, a ja na chwilę zmieniłem oczy na złote. Łowcy w tym czasie ruszyli na niego, ale on wzbił się wyżej. – Już wierzę i przepraszam za przypuszczenia, ale to różnie bywa na tej wojnie.

   – Rozumiem cię, lepiej mieć się na baczności, ale teraz lepiej już stąd idź, bo nie chcę w ciebie trafić.

   – Wiesz co, skoro to jest Turniej, to pewnie jest punktowany, więc ja polecę do góry w prawo, a ty tam strzelisz – zaproponował.

   – Okej – odparłem, po czym smok zrobił jak chciał, a ja wypuściłem strzałę w jego stronę, ale on zgrabnie ją ominął i szybko poleciał wyżej, by uniknąć starcia.

   – Zmywajmy się stąd, bo robi się niebezpiecznie – odezwał się szatyn. – Dobre posunięcie z tym łukiem. Strzał celny, ale smok cię rozszyfrował.

   – Starałem się – odparłem.

   Ruszyliśmy szybszym krokiem i zwolniliśmy dopiero, gdy byliśmy dostatecznie daleko. Nie odzywali się, więc nie przerywałem tej ciszy. Odprowadzili mnie do drogi prowadzącej do twierdzy, a sami poszli znów do lasu. Wróciłem zatem do zamku, zgodnie z nakazem. Resztę dnia musiałem czekać na wyniki. W końcu wieczorem zebrano nas na placu szkoleniowym. Wypadłem bardzo dobrze, brakowało mi pięciu punktów do całości. Enuika zajęła jedenaste miejsce, co i tak ją ucieszyło. Dalia była dziewiąta. Davethowi niestety zabrakło czterech, przez co prowadził w generalnym rankingu, ale byłem drugi, więc i tak dostałem się do ostatniego etapu. Miałem obawy co do niego, bo nie wiedziałam, czy dam radę zabić smoka. Nie chciałem tego, ale chyba nie miałem wyjścia. Nie mogłem wyjść na tchórza. Mimo wszystko jeszcze nie do końca dociarało do mnie, że mi się udało, a moje odczucia mogły się jeszcze jutro zmienić.

Hej!
Jak mnie tu dawno nie było. Nie miałam po prostu weny przez naukę do matury, która i tak na złość pokrzyżowała moje plany, więc tym bardziej też nie miałam siły pisać. W końcu jednak jakaś wena przychodziła momentami, ale ten rozdział i tak mi się nie podoba. Brakuje mu jakby akcji. Po prostu jak siadałam go pisać, to automatycznie mi się nie chciało. Tak naprawdę tylko ten rozdział blokował mi dalsze posunięcie fabuły, więc stwierdziłam, że po prostu go już odbębnię i kiedyś go poprawię. Zaczęłam pisać rozdział 13, który jest już lepszy i mam go napisanego tak 3/4, a mam na niego wenę, więc może się niedługo pojawić. Niestety zbliża się lipiec, więc znów czeka mnie stres. Wyniki, oczekiwanie na ogłoszenie list. Masakra. Mam jednak nadzieję, że wtedy będę choć trochę pisać.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro