Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   – Szybciej, Nawis, ruszaj się! – krzyczał trener.

   Biegłem już dziesiąte kółko wokół placu szkoleniowego, który do małych nie należał. Byłem już wykończony, chociaż odbywałem takie treningi każdego ranka od roku. Zresztą miał je każdy, kto skończył osiemnaście lat. Istniały one po to, abyśmy byli dobrze przygotowani do Turnieju Przeznaczenia, po którym możemy zostać łowcami smoków. Na dwadzieścioro dwoje w tym roku tytuł otrzyma połowa osób, więc łatwo nie będzie. Byliśmy podzieleni na dwie grupy po jedenaście osób. Te treningi były istną mordęgą, a zmęczenie dawało się już we znaki na ,,rozgrzewce". Jednak przynosiło to wszystko efekty, ponieważ każdy miał już dobrze wyrobioną formę.

   Przebiegliśmy jeszcze jedno kółko, a Edgar w końcu powiedział, żebyśmy skończyli. Rozgrzewkę mieliśmy już za sobą, więc czekały nas bardziej istotne rzeczy, potrzebne do zabicia smoka, czyli strzelanie z łuku, kuszy, walka na miecze, walka wręcz i jeszcze od groma innych umiejętności. Wszystko to zajęło pięć godzin. Potem mogłem wrócić do domu, ale oczywiście nie mogłem pozwolić sobie na odpoczynek. Ojciec załatwił mi pracę w kuźni. Na szczęście pracował tam Emas, który był moim przyjacielem.

   By dotrzeć tam musiałem iść na krańce twierdzy-miasta w kształcie sześcioramiennej gwiazdy. W jej centrum stał potężny, kamienny zamek z licznymi wieżami, a dostać można było się do niego tylko przez główne wejście, które było pilnowane non-stop. Od niego dookoła rozchodziły się uliczki, ułożone równolegle do siebie i poprzecinane w poprzek innymi, co z wysokości wyglądało jak pajęczyna. Były one do siebie podobne. Tak samo domy, które stały jedne przy drugim, aby zajmowały jak najmniej miejsca. Budynki były prawie takie same. Trzy piętra (na każdym były po trzy mieszkania, składające się z dwóch izb), białe ściany, ciemnobrązowe dachy oraz belki pomalowane na ten kolor, które tak jakby były konturami kształtu domu, okien i drzwi. Ani trochę oryginalności. Można było zanudzić się ciągłym widzeniem tego samego. Przynajmniej ja odnosiłem takie wrażenie.

   Wokół miasta ciągnął się gruby na dwa metry kamienny mur z licznymi wieżami strażniczymi, a dookoła niego znajdowała się jeszcze fosa. Nikt nieproszony nie wszedłby do środka, gdyż strażnicy ciągle bacznie obserwowali teren, by wypatrywać smoków, które czasami atakowały. Gdy tylko strażnik zauważy jakiegoś, alarmuje o tym, uderzając w dzwon, który był w każdej wieży. Wtedy w zależności od zagrożenia za mur wybiega określona ilość łowców i toczy się walka. 

   Nim się spostrzegłem, byłem już przed wejściem do kuźni. Wszedłem przez otwarte drzwi, których Emas nigdy nie zamykał, ponieważ w środku było gorąco od mocno rozpalonego pieca, co odczuwało się już od progu. Zastałem go uderzającego wielkim młotem w świeżo wytopione ostrze do miecza, które jeszcze było czerwone.

   – Dzień dobry – przywitałem się, a Emas odwrócił na chwilę głowę w moją stronę, aby odpowiedzieć mi to samo.

   Emas był wysokim, dobrze zbudowanym, trzydziestosiedmiolatkiem o brązowych włosach i zielonych oczach. Z biegiem czasu zauważyłem u niego drobne zmarszczki w okolicach oczu i czoła oraz siwe włosy przeplatające się z naturalnymi nad uszami. Nie wskazywałoby oczywiście to na to, że był słabszy czy stary. Moim zdaniem z pewnością byłby w stanie pokonać smoka, ale tytułu łowcy nie miał. Jego umięśnienie było lepsze niż niektórych łowców. Wzrostu bogowie też mu nie poskąpili.

   Emas nie był stąd. W wieku niecałych osiemnastu lat przybył do twierdzy z królestwa Daremis, bo chciał stać się łowcą, lecz nie udało mu się to. Nie dostał się jednym punktem. Chodziły pogłoski, że zrobił to celowo. Ile było w nich prawdy, nie wiedziałem, lecz sam miałem pewne ,,ale" co do tego. Jednak Emas zaprzeczał temu i mówił, że po prostu mu się nie poszczęściło. Próbował różnych prac rzemieślniczych, aż trafił do kuźni.

   Mężczyzna odłożył gotowy miecz na półkę. Wziął szmatę ze stołu i wytarł spoconą twarz oraz brudne dłonie.

   – Jak tam na treningu, młody? – spytał, siadając na krześle.

   – Jak zawsze dostaliśmy wycisk – odpowiedziałem, opierając się o blat.

   – Ale przez to masz świetną kondycję i dobrze sobie radzisz z innymi ćwiczeniami.

   – Tak, są plusy. Chociaż dobrze wiesz, że ojciec dał mnie do lepszej grupy z bardziej wymagającym trenerem, ale nie wiem, jak mu się to udało, skoro członkowie byli losowani – powiedziałem. – Jednak myślę, że nawet jeżeli wygrałbym Turniej, on i tak nie dałby mi dobrego stanowiska. Ma mnie za nic – westchnąłem.

   – Gdybyś tylko mógł, uciekłbyś, co?

   – Tak, ale to byłaby oznaka tchórzostwa i ojciec miałby z tego pełną satysfakcję, a jeśli stanę się łowcą, udowodnię mu, że jestem coś wart – odparłem pewnym głosem.

   – Dobre myślenie, nie ma co się poddawać. W życiu ciągle trzeba walczyć o swoje, nie ma lekko. Na sukces należy zapracować.

   – To dlaczego ty nie jesteś łowcą? Jesteś bardzo dobry w walce – zdziwiłem się. 

   – Już ci mówiłem wiele razy, że nie udało mi się załapać – odparł od niechcenia.

   – Ale słyszałem, że ponoć celowo nie trafiłeś wtedy w tarczę.

   – Ludzie lubią gadać. – Machnął lekceważąco ręką. – Nie wiem, czy nadawałbym się na łowcę, czy potrafiłbym zabić smoka.

   – Z twoją siłą i umiejętnościami pewnie tak – stwierdziłem.

   – Nie miałeś nigdy do czynienia z nimi. Nie dość, że są większe i silniejsze, to jeszcze potrafią latać i ziać ogniem. Nie można z nimi zadzierać – odparł trochę wzburzony.

   – Gdybym tak zabił jakiegoś, może wtedy zyskałbym w oczach ojca – powiedziałem z nadzieją.

   – A może tobie nie jest pisane bycie łowcą? – odrzekł z jakąś lekką nutą tajemniczości.

   – A niby kim? – prychnąłem.

   – Czas na pewno pokaże, kim będziesz.

   – Obym został łowcą, innej opcji nie chcę przyjąć. – Założyłem ręce na piersi.

   – A tak w ogóle, za dwa dni będzie zaćmienie słońca, wiesz, co to oznacza? – spytał, a ja zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, co ma na myśli. – Przecież Smok Słońca wtedy się przeobrazi po raz pierwszy. Nie zauważyłeś, że łowcy zbroją się jak mogą? Codziennie mam ręce pełne roboty. Inne kuźnie też.

   – On naprawdę jest taki potężny, jak mówią? – spytałem.

   – Tak, on nie jest taki jak inne smoki. Został stworzony przez samych bogów słońca i ognia, a słońce działa na niego jak nic innego. Wykluwa się, przeobraża pierwszy raz i umiera przy jego zaćmieniu. Dodatkowo posiada inne umiejętności. Smok Słońca, który przeobrazi się za dwa dni, będzie najsilniejszym, bo ma to być całkowite zaćmienie słońca.

   – Jakoś dużo o nim wiesz – odparłem.

   – Po prostu o nim czytałem sporo rzeczy. Mam przy sobie nawet książkę z przeróżnymi historiami o smokach. Mam ją nawet teraz – odparł, po czym otworzył szufladę pod stołem, a następnie wyciągnął z niej gruby, brązowy egzemplarz.

   – Po co ci ona tutaj? – spytałem zdziwiony.

   – Jeśli chcesz, możesz ją przeczytać, dowiesz się kilku rzeczy o nim.

   – Jakoś nie mam ochoty czytać o smokach – odpowiedziałem ze znudzeniem.

   – Chcesz być łowcą, a nie zdobywasz informacji o smokach?

   – Coś tam o nich wiem, praktyka jest lepsza.

   – Jak chcesz – odparł, chowając książkę z powrotem do szuflady. – No dobra, koniec tych pogaduszek, pora wziąć się do roboty – odrzekł, wstając z krzesła. – Dziś łowcy idą sobie zapolować na smoki i dostałem zlecenie, aby zrobić nowe oręże i mają je zabrać o drugiej. Tu mam listę. – Wskazał na kawałek papieru przyczepiony do belki nad stołem.

   Wzięliśmy się do pracy, która szła nam sprawnie. Współpracowaliśmy ze sobą od prawie trzech lat, więc dogadywaliśmy się w pewnych sprawach bez słów. Jeśli bardziej przyjrzeć się mojemu życiu, to Emas był jedyną osobą, która traktowała mnie poważnie i mnie lubiła. Raczej unikałem bliższych kontaktów z innymi ludźmi, przez co najczęściej mieli o mnie podobne zdanie co ojciec lub traktowali z rezerwą. Tak to było, gdy ktoś miał nad wszystkim władzę i nie dał jej sobie wyrwać z rąk. Zastanawiałem się, czy było coś, o czym on nie wiedział. Na pewno posiadał pełno szpiegów, którzy donosili mu o czymś podejrzanym. Ciekawe, czy mnie ktoś obserwował. Wiedziałem, że ojciec od samego początku miał pewne wątpliwości, co do mojego pojawienia się. Gdyby nie mama, nie wiedziałem, co by się ze mną stało.

   Przed drugą przyszło kilku żołnierzy po broń. Emas dostał wynagrodzenie. Ja nie otrzymałem nic, ale przyjaciel jak zawsze dał mi jedną czwartą sumy. Za pierwszym razem chciał dać mi połowę, ale nie zgodziłem się na to, bo musiał mieć przecieć pieniądze na życie. Czasami nazywałem go wujaszkiem, bo był mi jak rodzina. Ba, był mi nawet prawie jak ojciec.

   – A teraz muszę coś jeszcze załatwić – powiedział Emas.

   – Zamknę kuźnię, więc możesz już iść – odrzekłem.

   – Nawis, mam prośbę – powiedział, otwierając szufladę. Chwilę w niej poszperał, aż wyciągnął jakąś małą, chudą książkę oraz tamtą brązową. Przewertował kartki tej grubej, wyrwał jedną stronę i włożył do chudej. – To jest mój notatnik. Mógłbyś go wziąć?  – poprosił.

   – Ale po co mi on? – spytałem, nic nie rozumiejąc.

   – Po prostu go weź i zatrzymaj dla siebie. Możesz też wziąć książkę o smokach. Chyba tyle możesz zrobić?

   – Tak, mogę – odparłem.

   – Schowaj go u siebie i przeczytaj po zaćmieniu – nakazał. – Wtedy może okazać się odrobinę potrzebny. Tam znajdziesz trochę informacji.

   – Dobrze, ale dlaczego brzmisz jakbyś się żegnał? – spytałem.

   – Nie, tylko ci się wydaje – odpowiedział Emas. – A teraz muszę już iść.

   – Zawsze jak jest jakaś walka, to ty gdzieś znikasz. Powiesz mi kiedyś gdzie?

   – Dowiesz się w swoim czasie – zbył mnie, po czym wyszedł z kuźni.

   Dlaczego tak mu zależało, żebym przeczytał ten notatnik i czemu dał mi go już teraz, skoro chciał, żebym do niego zajrzał za dwa dni? Gdzie on w ogóle szedł?

   Nagle w głowie zrodziła mi się myśl, aby go śledzić. Te jego nagłe zniknięcia, gdy tylko łowcy idą na łowy, były podejrzane.

   Szybko zamknąłem kuźnię, a notatnik wsunąłem pod skórzany bezrękawnik, który miałem na sobie. Widziałem, że Emas skręcił w prawo, więc poszedłem w tamtą stronę. Trzymałem się w bezpiecznej odległości od niego, co jakiś czas chowałem się za domy lub stragany. Po kilku minutach chodzenia po uliczkach, zorientowałem się, że Emas szedł w stronę północnego muru, który znajdował się na tyle twierdzy. Gdy był już niedaleko niego, zaczął się rozglądać, ja przez to musiałem być lepiej schowany, a domów już powoli brakowało. Na szczęście niedaleko muru rosło kilka drzew. Doskonale wiedziałem, jak mogłem się ukryć za nimi, bo było to miejsce, w które lubiłem przychodzić.

   Co jakiś czas zerkałem w stronę Emasa. Gdy stał tuż przed murem, nagle dłużej spojrzał w kierunku zabudowań oraz drzew i nawet wydawało mi się, że przez chwilę nasze spojrzenia się skrzyżowały, więc szybko schowałem się. Poczekałem trochę i ostrożnie się wychyliłem, ale Emasa już nie było. Ale jak to? Przecież nie mógł się rozpłynąć.

   Po cichu podszedłem do miejsca, w którym stał. Rozejrzałem się po murze, ale nie zobaczyłem żadnego przejścia. Nawet dotykałem kamieni, ale nie wyczułem jakiś obluzowanych. To wyjście musiało być dobrze ukryte. Po kilkunastu minutach odpuściłem i poszedłem w stronę miasta. 

   Łowcy wyruszyli, więc nikt teraz nie mógł wychodzić poza mury, bo takie były zasady. Nigdy nie wiadomo do czego dojdzie na wojnie ani w jakim nagle może obszarze się pojawić. Teraz nawet nie miałem nic do roboty. Ludzie w moim wieku spotykali się z sobą, ale mnie jakoś do nich nie ciągnęło. Kilka razy próbowałem, ale skończyło się na tym, że wyzwali mnie od przybłęd i tym podobne. Tak, nie ma to jak mieć takiego ojca. Dlatego zamiast tego najwięcej czasu spędzałem w lesie na mojej polanie, na której trenowałem. Właściwie, jeśli bliżej przyjrzeć się mojemu życiu, to nic mnie tu nie trzymało. Jednak przyrzekłem sobie, że nie odejdę, bo to by splamiło mój honor. Może pozycja łowcy w czymś mi pomoże. Choć wtedy będę jeszcze bardziej w zasięgu ojca.

   Postanowiłem iść na plac szkoleniowy, aby poćwiczyć, bo nie miałem nic lepszego do roboty. Zresztą im się więcej ćwiczy, tym jest się lepszym.

   Bardzo chciałbym zostać łowcą. Mój starszy o pięć lat brat już jest dowódcą jednego z oddziałów. Oczywiście to stanowisko osiągnął dzięki ojcu, który jest przywódcą i rządzi w tym mieście. Tenebris to władca, który wszystko trzymał żelazną ręką. Nic nie umknęłoby jego uwadze. Był okrutny dla zdrajców, a smoków nienawidził całym sercem. Choć zdawało mi się, że ja zajmowałem miejsce tuż po nich.

   Nie byłem jego prawdziwym synem. Pewnego dnia jako niemowlę zostałem podrzucony pod bramę, a strażnicy przekazali mnie Tenebrisowi. Kazał mnie wyrzucić, gdyż obawiał się, że to jakaś pułapka, lecz jego żona – Miriam, sprzeciwiła się mu, bo było jej mnie żal. Wychowywała mnie jak własnego syna i bardzo ją kochałem. Jednak ojciec nigdy nie nazwał mnie swoim synem. Dla niego byłem bękartem, którego nawet rodzice nie chcieli. To smutne, lecz przywykłem do jego oziębłego traktowania.

   W końcu doszedłem na plac, który był pusty. To po prostu prostokątny teren pokryty trawą i otoczony trybunami wykonanymi z drewna. W zbrojowni były przedmioty potrzebne do treningu. Odbywały się tu różne zawody, ale Turniej Przeznaczenia na specjalnie wydzielonej poza murami twierdzy arenie. Był on złożony z pięciu etapów, a po trzecim pewna ilość zawodników odpadała. Na końcu zostają dwaj najlepsi i ubiegają się o stanowisko w najlepszym oddziale. Jednak by do niego dotrzeć, należy się wykazać nie lada umiejętnościami. Ostatnim zadaniem było oczywiście zabicie smoka. Kto zrobi to szybciej i lepiej wygrywa.

   Nagle mój wzrok przykuła postać na samym końcu placu, a wcześniej jej nie dostrzegłem. Była to dziewczyna i ćwiczyła walkę na miecze przy słomianej kukle. Zacząłem do niej iść, a gdy byłem już blisko rozpoznałem ją. Była to Enuika.

   Jej blond włosy były związane w sięgający do łopatek warkocz tak jak na treningach. Spojrzenie jej niebieskich oczu spoczywało na kukle, a pełne usta były rozchylone. Jej wątła budowa utrudniała wiele ćwiczeń. Ćwiczyła w tej samej grupie co ja i była przeciętna. Nie najlepiej właśnie szła jej walka na miecze. Czasem jednak miała przebłyski talentu i była dobra.

   Gdy mnie zobaczyła, przestała się poruszać i oparła broń o ziemię.

   – Co tu robisz? – spytała trochę zawstydzona.

   – Nie idzie ci walka na miecze, co? – zagadałem.

   – Jeśli masz zamiar ze mnie drwić jak wszyscy, to lepiej stąd odejdź – rzuciła oschle.

   – Jakbyś nie zauważyła, ja też nie jestem lubiany, ale to oczywiście sprawka mojego ojca – powiedziałem łagodnym tonem.

   – Ale ty przynajmniej jesteś dobry, a ja? Nawet nie przejdę pewnie pierwszego etapu. Zresztą nie ma się co dziwić, bo ani trochę nie wyglądam na łowcę – odparła ze smutkiem, spoglądając na swoje ciało.

   Zrobiło mi się jej żal. Wcześniej nie zwracałem na nią szczególnej uwagi, bo byłem zajęty ćwiczeniami, ale teraz dotarło do mnie, że przecież wiele osób ją wyśmiewało.

   – Przecież może się udać. Musisz tylko w siebie uwierzyć i nie słuchać tego, co mówią inni. Oczywiście musisz też dużo ćwiczyć, ale chyba tylko z mieczem masz trochę problemu – starałem się ją pocieszyć.

   – Nie jestem też jakoś bardzo zwinna. Jak mówi trener, zbyt delikatna i ostrożna. Chyba naprawdę się nie nadaję na łowcę, bo nie wiem, czy potrafiłabym zabić smoka – westchnęła.

   – Masz jeszcze nieco ponad tydzień na ćwiczenia. Myślę, że dasz radę, bo aż taka zła nie jesteś. – Uśmiechnąłem się do niej, a ona nieśmiało odwzajemniła mój gest.

   Tak, brakowało jej pewności siebie, a tej musiało być całkiem sporo do zabicia smoka. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Cicha woda brzegi rwie.

   – Jak chcesz, to ci pomogę. Co ty na to? – zaproponowałem.

   – Gdybyś był taki miły – odpowiedziała, nieco się rumieniąc.

   – Okej, to zaraz wracam – odparłem, po czym poszedłem do zbrojowni.

   Wszystko było w niej uporządkowane. Dany rodzaj broni był w jednym miejscu, więc nie trzeba długo czegoś szukać. Wziąłem miecz, a następnie wróciłem do Enuiki.

   – A więc tak – zacząłem – najważniejsze: patrz w oczy przeciwnika. Po nich można poznać, kiedy ktoś zaczyna się bać lub nagle zaatakuje. Przez to ta druga osoba będzie bardziej na ciebie uważała, bo utrzymywanie stałego kontaktu wzrokowego, podnosi twoją pewność siebie, a przez to stajesz się silniejsza. To tak jakby bitwa w spojrzenia, kto pierwszy spuści wzrok, przegrywa – powiedziałem. – W takim razie spójrz mi w oczy.

   Enuika zrobiła to, choć zauważyłem, że po chwili się zarumieniła i spuściła wzrok.

   – No nie bój się. Oczy nic ci nie zrobią – powiedziałem łagodnie. – Jeszcze raz.

   Blondynka kiwnęła głową, po czym skierowała swoje spojrzenie na mnie.

   Musiałem przyznać, że miała ładne oczy, ale teraz nie czas o tym myśleć.

   – Dobrze, a teraz przyjmij pozycję bojową – odparłem, wysuwając przed siebie lewą nogę oraz prawą rękę, w której trzymałem miecz, jednocześnie pochylając się trochę do przodu. Enuika zrobiła to samo.

   Oboje zachowywaliśmy kamienne twarze. Zacząłem mierzyć ją wzrokiem, aby podbudować ją do walki. Dziewczyna zaraz odpłaciła mi się tym samym. Zrobiliśmy dwa kółka tocząc walkę na spojrzenia. Zauważyłem, że trochę nabrała pewności siebie. Początkowa niepewność i nieśmiałość nieco minęła.

   Nagle wykonałem pierwszy ruch mieczem, a ona zablokowała mój cios i zadała swój. Pozwoliłem jej, aby to ona najpierw atakowała. Już po kilku uderzeniach stała się pewniejsza siebie i coraz śmielej się poruszała, więc zacząłem bardziej na nią szarżować. Enuika wytrwale się broniła, a kilka razy to ona sama atakowała. Jednak nie była taka zła. Walczyliśmy z jakieś kilka minut, aż nagle wybiłem jej miecz z rąk, co ją trochę przestraszyło.

   – Pamiętaj, że miecz musisz cały czas mocno trzymać, bo ktoś może ci go wybić, jak ja przed chwilą – powiedziałem zdyszanym głosem. – Jednak nie jesteś taka zła jak myślisz, nie wiem, czemu cię nie doceniają. 

   – Zapamiętam, ale może ty mi dawałeś mi fory – odparła.

   – Na początku trochę tak, ale potem już nie, choć wiadomo, że nie używałem całej siły. Jednak szło ci bardzo dobrze.

   – Naprawdę?

   – Tak, naprawdę – przytaknąłem, uśmiechając się.

   – Dzięki. – Odwzajemniła mój gest.

   – To teraz odpoczniemy i za chwilę znów walczymy – odparłem, siadając na trawie, a Enuika zrobiła po chwili to samo. – Nie rozumiem, dlaczego na treningach ci to nie wychodzi.

   – Bo wiesz, wtedy jest więcej ludzi, którzy się na mnie patrzą i czasami mi docinają, a przez to się rozpraszam.

   – Ale wiesz, że na wojnie będzie podobnie? Też będzie mnóstwo osób i coś będą mówić do ciebie. Do tego musisz przywyknąć albo po prostu nie zwracać na nich uwagi, choć dowódcy musisz słuchać.

   – Tak, wiem, moje myślenie jest inne – westchnęła.

   – Rozumiem, że obelgi bolą, ale czasem trzeba zachować kamienną twarz i nie wyrażać żadnych emocji, a szczególnie nie dać komuś pokazać, że można cię zranić.

   Kamienną twarz miałem opanowaną do perfekcji. Bardzo rzadko zdarzały mi się chwile słabości. Musiałem zgrywać twardego.

   – Jutro postaram się dostosować do twoich wskazówek.

   – Zobaczymy, co z tego wyjdzie – odparłem. – Wiesz, uważam, że to twoje myślenie, że jesteś słaba, powoduje, że w siebie nie wierzysz. Czasem problem tkwi w głowie. Trener mówiąc nam niezbyt miłe rzeczy, chce nas tylko zmotywować do pracy, abyśmy byli lepsi. Przestań też słuchać, co mówią inni z grupy. Skup się tylko na sobie i uwierz w siebie, bo naprawdę nie jesteś taka zła, jak uważasz.

   – Może i jest tak jak mówisz. Zapamiętam twoje rady i postaram się nie słuchać innych.

   – W takim razie trzymam za słowo. Będę cię obserwował – powiedziałem z uśmiechem. – A tak w ogóle, czemu chcesz zostać łowcą? Wiem, że każdy musi wziąć udział w Turnieju, ale jak ktoś nie chce nim zostać, to się nie stara.

   – Po prostu chciałabym samej sobie udowodnić, że jestem dobra, choć wątpię w to, ale postaram się to zmienić. Przy okazji też chcę dopiec tym, którzy mnie wyśmiewali. Chcę też zrobić to dla mojego taty, bo bardzo mu na tym zależy. Przecież jest jednym z lepszych łowców – powiedziała.

   – A wiesz, że ja myślę podobnie? Chcę pokazać ojcu, że mogę zostać łowcą, a nawet wygrać Turniej.

   – Nie rozumiem, dlaczego nie jesteś lubiany, przecież jesteś dobry, masz ojca władcę. Cieszyłabym się, gdybym tak miała.

   – Ty nie wiesz, jak to jest naprawdę – westchnąłem, kręcąc głową. – Dobra, bierzmy się do ćwiczeń, pogadać możemy też kiedy indziej – odparłem, wstając z ziemi, a Enuika również tak zrobiła.

   Chwyciliśmy swoje miecze i zaczęliśmy walczyć. Ćwiczyliśmy jakieś dwie godziny, bo potem robiliśmy jeszcze inne rzeczy, jak strzelanie z łuku, w czym Enuika była naprawdę dobra, oraz z kuszy. Na koniec odprowadziłem dziewczynę do domu i poszedłem do swojego, czyli do zamku, którego nie lubiłem, dlatego bywałem w nim rzadko.

   Jego wnętrze było ponure, światło dawały świece z żyrandoli oraz świeczników przybitych do ścian. Podłogi wyłożone były brązowymi dywanami z drobnymi wzorami. Korytarze nie były szerokie. Zrobione zostały tak celowo, aby smoki nie miały miejsca, gdyby do niego wtargnęły. Nastrój tego zamku nie należał do przyjemnych, chyba że ktoś lubił półmrok i ciszę. Ona bywa dobra, ale tu wydawała się nieco straszna.

   Wszedłem po kamiennych schodach na piętro, gdzie znajdowały się sypialnie. Mój pokój był na samym końcu korytarza. Nie przepadałem w nim przebywać. Nie należał on do dużych, ale też nie do małych. Podłoga była wyłożona burgundowym dywanem. Po lewej stronie stało dwuosobowe łóżko, a prostopadle do niego duża, drewniana szafa. Na prawo od drzwi znajdował się stół zagracony moimi rzeczami oraz krzesło. Naprzeciwko wejścia były dwa, osłonięte burgundowymi zasłonami sięgającymi podłogi, okna, które od zewnątrz zabezpieczone zostały dodatkowo kratą. Tak, nie ma to jak podobieństwo pokoju do więzienia, ale wszystkie okna je miały. Po prawej stronie natomiast był kominek pomalowany na jasno i ciemnobrązowo. Przed nim stała ławka, na której ułożone były poduszki. W tym pokoju właściwie lubiłem tylko kominek i często przy nim siedziałem, bo trzaskające w nim płomienie działały na mnie kojąco.

    Zrobiłem tak i teraz. Zamek nawet w lecie trzeba było choć trochę ogrzewać przez jego grube mury. Teraz był początek wiosny, więc tym bardziej było zimno w środku. Wyciągnąłem zza bezrękawnika notatnik. Otworzyłem go i zobaczyłem wyrwaną kartkę, która pochodziła z książki o smokach. Przeczytałem tytuł: Legenda o Smoku Słońca. Szczerze powiedziawszy nie miałem ochoty jej czytać, ale miałem to zrobić za dwa dni. Dlaczego akurat wtedy?

   Ciekawe, gdzie też poszedł Emas i po co? Jak on wyszedł? Mogłem sprawdzić, czy wrócił, ale dopiero teraz sobie przypomniałem o nim. Będę miał go na oku, bo coś mi tu nie grało. Właściwie, po co dał mi ten notatnik i dlaczego musiałem go przeczytać, skoro znałem trochę historię o Smoku Słońca?

   Przewertowałem kartki, a nagle ze środka wypadła na podłogę jakaś karteczka. Podniosłem ją i zauważyłem, że było coś na niej napisane. Nawis, gdy twoje oczy zmienią kolor na złoty, idź jak najdalej od miasta. Masz wtedy jakieś kilkadziesiąt minut. Zaraz, zaraz, co? Przeczytałem tekst jeszcze raz, ale nie miał on dla mnie żadnego sensu. Dlaczego moje oczy miałyby zmienić kolor na złoty? To dziwne.

   Nagle do drzwi ktoś zapukał, a ja szybko wsadziłem karteczkę do notatnika, po czym schowałem go pod poduszkę.

   – Proszę – odezwałem się opanowanym tonem.

   Odwróciłem się w kierunku wejścia i w otwartych drzwiach zobaczyłem sługę.

   – Nawisie, twój ojciec cię wzywa do swojego gabinetu – przekazał.

   – Dobrze, za chwilę przyjdę. Idź już – odpowiedziałem, a on wyszedł.

   Szybko wyciągnąłem notatnik spod poduszki. Wstałem z ławki i podszedłem do łóżka, po czym podniosłem materac i wsunąłem tam go.

   Oby nikt go nie znalazł, bo coś na pewno w nim było, ponieważ ta karteczka była podejrzana.

Witam was wszystkich w mojej nowej książce! Pracowałam nad nią półtora miesiąca, chciałam, aby fabuła była spójna, nie było jakiś niedopatrzeń. Gdy tylko nasuwało mi się jakieś pytanie, od razu próbowałam znaleźć na nie odpowiedź, aby zawrzeć je w trakcie historii, bo przecież takie pytanie mogłoby paść od was. Naprawdę bardzo się starałam i zależy mi na tej książce, bo wymyśliłam myślę, że ciekawą fabułę. Piszcie, co wam się podoba i co nie, bo to jest ważne. Chcę wiedzieć, co robię dobrze, a co źle. Także piszcie śmiało, co myślicie. Cały czas się uczę i chcę pisać coraz lepiej, a konstruktywna krytyka mi w tym pomoże. No to tyle ode mnie.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro