Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   – Padam z nóg – powiedziałem sam do siebie, po czym położyłem się na miękkiej, soczysto zielonej, wiosennej trawie.

   Znajdowałem się na mojej polance w lesie. Dwugodzinny trening mnie wykończył, a nie mogłem się obijać, bo już jutro odbędzie się Turniej Przeznaczenia. Gdy o nim myślałem coraz bardziej nie chciałem brać w nim udziału. Powód? Rosnące wyrzuty sumienia związane z ostatnim etapem. Mógłbym sobie odpuścić i po prostu nie dawać z siebie wszystkiego, ale chęć pokazania Tenebrisowi, na co mnie stać, była większa. Miałem szansę się dostać do finału. Co jak co, ale należałem do pewnych siebie ludzi, którzy dobrze znali swoją wartość. Jednak mimo wszystko nie chciałem zabijać smoka. Kogo mogą dać? Cieszyłem się, że nie znałem jeszcze wielu z mojego gatunku. Czy byłbym w stanie zgładzić kogoś znajomego? Jakbym po tym miał spojrzeć sobie w oczy? Nie wybaczyłbym chyba sobie tego.

   – Co mam robić? – jęknąłem zasłaniając twarz rękami, po czym przesunąłem nimi po niej.

   Nie cierpiałem być bezsilny.

   Spojrzałem na lekko grzejące słońce. To od niego moje problemy się zaczęły. Czemu ktoś inny nie mógł być Smokiem Słońca? Dlaczego właśnie ja? Czy los musiał mnie tak karać? Chociaż czy jest to taka kara? Dzięki temu mogłem wyrwać się z twierdzy i nie patrzeć codziennie na Tenebrisa i Netuma. To był plus. Oczywiście pokochałem też latanie i tę cudowną wolność podczas tego.

   Nagle chyba obudziła się moja smocza natura, bo chciałem być w tym ciele. Naprawdę mimo wszystko zaczynało mi się to podobać.

   Wstałem, po czym obszedłem polanę dookoła, rozglądając się. Nikogo nie było, więc zmieniłem się w smoka. Spojrzałem na ciało, które przez promienie słońca ładnie błyszczało. Wyglądało to nawet tak jakbym się świecił. Rozłożyłem ogromne skrzydła. Prezentowałem się naprawdę majestatycznie. Uśmiechnąłem się w duchu, bo smocza głowa nie potrafiła tego ukazać.

   Wzbiłem się wysoko w powietrze. Raz na zawsze zapamiętałem już, żeby nie latać zbyt nisko. Na tej wysokości żadna strzała nie była w stanie mnie dotknąć. Rozkoszowałem się lotem. Patrzyłem na wijące się strumienie, które srebrzyły się, odbijając promienie słoneczne. Było je dobrze widać, bo drzewa dopiero się zazieleniały, ponieważ był początek wiosny. Lubiłem tę porę roku. Wszystko wtedy budziło się do życia. Nagle zdałem sobie sprawę, że przemieniłem się w pierwszym dniu wiosny. Teraz ja mogłem się stopniowo rozwijać zupełnie jak natura. Ciekawie się złożyło.

   Gdy byłem już blisko terytorium smoków, mój humor się pogorszył, bo przypomniałem sobie, że uraziłem wczoraj Melawi. No miłe spotkanie to, to nie będzie. Nie rozumiałem, dlaczego się aż tak obruszyła. Jednak jej zachowanie w stosunku do Arona, nie było jak dla typowych par. Nie cieszyła się, że go widzi, ani że ją dotyka. Dlaczego w takim razie są zaręczeni? Jest królewną, więc może to był jej obowiązek i nie miała wyjścia. Taka opcja była całkiem możliwa, choć oczywiście powód mógł być zupełnie inny.

   Zameldowałem się u strażników, ale dowiedziałem się, że nikogo nie ma w bazie, bo zawsze gdy tam byli, informowali ich o tym. Jednak postanowiłem i tak sprawdzić, czy rzeczywiście nikogo nie było. Okazało się, że wartownicy mieli rację. No cóż, nie trafiłem tym razem. Nie miałem jednak ochoty wracać do twierdzy, bo od jutra nie będę mógł jej opuszczać. Zgodnie z prawem na czas Turnieju nie wolno było wychodzić poza mury. Przez te kilka dni będzie to jak moje więzienie.

   Skoro tu byłem, mogłem potrenować, ale nie wiedziałem, co mógłbym robić. Nie będę przecież walczył z wymyśloną osobą. W ciele człowieka owszem to robiłem, ale nie wiedziałem, jak się za to zabrać w tym wcieleniu. Musiałem też odkryć swoje ukryte możliwości i w tym nikt mi nie pomoże, więc może tym się zajmę? Tylko pytanie, jak?

   Spojrzałem na błyszczące w słońcu łuski. Słońce to przecież ogromna, ognista gwiazda, a ja byłem jej tworem. Czy dałoby się, aby moje ciało w całości zapłonęło ogniem? Przypomniałem sobie nagle, że było to możliwe, bo łowcy opowiadali, że Smoki Słońca niejednokrotnie tak robiły, a nawet ten ogień wyrzucały. W sumie nawet nie umiałem nim zionąć, a co dopiero takie coś.

   Westchnąłem.

   I jak miałem być potężnym Smokiem Słońca, skoro nie wiedziałem, jak obudzić swoje umiejętności?

   To błyszczenie nie dawało mi spokoju. Spojrzałem na słońce.

   – Może mi jakoś pomożesz, co? – zwróciłem się do niego.

   Tak, ono na pewno coś mi odpowie. Od kiedy słońce mogłoby mówić?

   Pokręciłem głową z pobłażaniem na swoją głupotę.

   Zamknąłem oczy, by móc się lepiej skupić. To jak mógłbym to zrobić? Czy samo myślenie o tym wystarczy?

   – Niech to błyszczenie zamieni się w ogień, niech to błyszczenie zamieni się w ogień... – powtarzałem jak mantrę.

   Po jakimś czasie otworzyłem oczy, ale nic się nie zadziało.

   Świetnie. Z takimi umiejętnościami nie nadawałem się na Smoka Słońca. Jednak nie byłbym sobą, gdybym już teraz odpuścił. Nienawidziłem porażki.

   Skup się, Nawis!

   Powtórnie zamknąłem oczy, lecz tym razem napiąłem całe ciało i usilnie myślałem o ogniu. Po minucie zaczęły mnie już boleć od tego mięśnie, ale nie ustępowałem, aż w końcu poczułem, że ciało się rozluźnia, a całe skumulowane napięcie jakby uszło. Otworzyłem oczy i bardzo się ucieszyłem, gdy ujrzałem otaczający mnie ogień. Wprost nie mogłem uwierzyć i się temu napatrzyć. W opowieściach wydawało mi się to nierealistyczne.

   No, no, nieźle.

   Niby można tym ogniem rzucać, więc może i to sprawdzę? Tylko na jaką odległość on poleci? Dookoła był las, więc nie zamierzałem go palić. Może wysoko w powietrzu nic by się nie stało? Mógłbym to sprawdzić, bo czemu by nie. Ciekawość i tak musi ze mnie wyjść. Ona mnie kiedyś zabije.

   Poleciałem prawie aż do chmur. Taka wysokość chyba będzie odpowiednia. Swoją drogą ciekawe, czy stanowi on pewnego rodzaju tarczę? Kiedyś się tego pewnie dowiem. Może da się go wyrzucić skrzydłami?

   Napiąłem znów mocno mięśnie i dodatkowo zwiększyłem ilość ognia. Odchyliłem mocno do tyłu skrzydła, prostując je, a następnie ruszyłem mocno do przodu, rozluźniając ciało i myśląc, by ogień poleciał i tak się stało. Wielka kula pruła przed siebie z tak ogromną prędkością, że po kilku sekundach znikła mi z pola widzenia, ale spowodowane to też było chmurami.

   Wow, to było coś. To może jeszcze raz?

   Znów trochę mi zajęło, by wzniecić ogień, ale też ponownie udało mi się go wyrzucić z ciała. Bardzo mnie to cieszyło i podbudowywało. Przećwiczyłem to kilka razy i szło mi coraz lepiej. Poczułem się jednak zmęczony ciągłym napinaniem mięśni. Pewnie wystarczy o tym myśleć, ale na razie tak nie umiałem. Poleciałem z powrotem do bazy.

   Przemieniłem się w człowieka i usiadłem na kłodzie koło paleniska. Naprawdę byłem zmęczony.

   Jedną umiejętność zatem udało mi się odkryć, ale co może być następne? Nie miałem pomysłu, co jeszcze mógłbym umieć. Podobno Smoki Słońca potrafią uzdrawiać innych, a raczej było to możliwe, skoro moja rana zabluźniła się już dzień po zranieniu. Normalnie pewnie z dwa tygodnie by to zajęło, a może nawet i więcej jak na ranę po dość dużej strzale. Teraz jednak tego nie mogłem sprawdzić, lecz domyślałem się, że łatwe to by nie było. Jakie jeszcze ukryte moce posiadałem?

   Nagle zauważyłem, że w stronę polany leci czerwony smok. Czyżby to była Melawi? Musiałem w takim razie przygotować się na starcie. Koniec dobrego humoru za trzy... dwa... jeden...

   – A co ty tutaj robisz sam? – powiedziała zaraz po tym jak wylądowała i przemieniła się. Od razu zauważyłem, że nie ucieszył jej mój widok.

   – Przyleciałem jak zawsze, żeby poćwiczyć, ale nikogo nie było, więc sam to zrobiłem i odkryłem moją nową umiejętność – pochwaliłem się, by może rozmowa zeszła na ten temat. Mimo wszystko nie miałem ochoty na kłótnię.

   – To gratuluję, ale jakoś mnie to teraz nieszczególnie obchodzi. Nie mam też ochoty cię widzieć, więc jakbyś mógł, to idź już, poćwiczyłeś, dobrze, więc nic cię tu już nie trzyma – odparła chłodno.

   – Nie rozumiem, czemu cię to tak zdenerwowało. – Pokręciłem głową. – To źle, że powiedziałem, że pasujesz do swojego narzeczonego? Że oboje tylko od początku na mnie naskakujecie, skoro taka jest prawda. Dowód nawet teraz mam – powiedziałem z wyrzutem, wstając z kłody.

   – Nie znasz mnie, to nie oceniaj – rzuciła oschle, patrząc na mnie spod byka.

   – A jego to już czemu nie bronisz? Też nie wyglądało jakbyś pałała do niego sympatią.

   – Nie twój interes – warknęła. Złość emanowała z każdej komórki jej ciała.

   – Czy ty kiedykolwiek masz dobry humor? Ciągle tylko jesteś zła, jakbyś była obrażona na cały świat – wyrzuciłem, bo jej zachowanie zaczęło mnie już irytować.

   – Jeśli jeszcze coś powiesz, to nie ręczę za siebie! – Zacisnęła dłonie w pięści. – Co cię to w ogóle obchodzi, jaka jestem?! W ogóle mnie nie znasz!

   – I chyba nie mam ochoty poznawać – prychnąłem. Gdyby jej wzrok mógłby zabijać, leżałbym już martwy. – Czemu mnie tak nie lubisz, co?

   To pytanie chyba nieco zbiło ją z tropu, bo nie odezwała się od razu. Widziałem, że chwilę zastanawia się nad odpowiedzią.

   – Mam swoje powody – odparła krótko i wcale nie rozwinęła swojej wypowiedzi.

   Czyli coś ukrywała. Tylko co? I tak mi nie powie, więc bez sensu o to pytać. Nie wyglądała na chętną do jakiejkolwiek rozmowy.

   – Wiesz, chyba już sobie pójdę. Nie mam jakoś ochoty, żebyś nie bardziej denerwowała.

   – Proszę bardzo, droga wolna – odparła z pogardą.

   Przybrałem postać smoka, po czym odleciałem. Dlaczego ona jest taka irytująca? Co jej takiego zrobiłem, że od początku jest wrogo do mnie nastawiona? Nie rozumiałem jej. Mimo wszystko była dla mnie pewną zagadką, bo chciałem poznać powód, dlaczego tak mnie traktowała oraz jaka była naprawdę, bo skoro urażało ją stwierdzenie, że ciągle była w złym humorze i o wszystko się czepia, to może taka nie była po lepszym poznaniu. Może się kiedyś dowiem.

***

   Nadszedł w końcu wyczekiwany przez wielu Turniej Przeznaczenia. Odbędzie się on na specjalnej arenie, która była poza murami twierdzy, ale wyglądała jak jej mniejsza wersja, choć do małych obiektów nie należała. Okrągły środek był najniżej, a powyżej znajdowały się ławki, ustawione schodkowo. Każdy zatem mógł dobrze widzieć, co się działo wewnątrz. By zabezpieczyć ludzi przed smokiem, rzędy miejsc zaczynały się dopiero pięć metrów nad areną, z której nie dało się wydostać, bo pionowa ściana to utrudniała. Dodatkowo nad wnętrzem rozciągały się grube i mocne łańcuchy, uniemożliwiające ucieczkę smoka. Dodatkowo został on wykonany z żelaza, które sam bóg nocy wzmocnił tak, aby ogień go nie rozgrzał. Do środka budynku prowadziło jedno wejście, które strzegli strażnicy, a na samej arenie znajdowały się dwa. Jedno dla uczestników naprzeciwko tronu Tenebrisa i drugie dla smoka pod nim.

   Stałem teraz razem z dwudziestoma jeden uczestnikami za kratą, która nie została jeszcze uniesiona. Tłum już robił hałas, domagając się rozrywki. Turniej Przeznaczenia to niemalże święto i każdy chce zobaczyć zmagania przyszłych łowców, a zostanie nimi tylko jedenaście osób. Także emocji nie zabraknie. Lepsza połowa przegranych ma jeszcze jedną szansę za rok, a jeśli jej nie wykorzysta, nie otrzymają już tytułu. Oczywiście nie muszą jeszcze raz brać udziału. W tym roku nikt z poprzedniego Turnieju nie próbował po raz drugi.

   Czułem rosnącą adrenalinę, która rozpierała całe moje ciało. Chciałem wygrać, by pokazać Tenebrisowi, że na coś mnie stać. Choć on i tak nadal będzie twierdził, że byłem nikim. Mimo wszystko będę wtedy mógł czuć trochę satysfakcji.

   Spojarzałem na stojącą obok mnie Enuikę. Widziałem, że to przeżywała i była zestresowana. Zauważyłem, że gdy się denerwuje, co rusz zaciska i popuszcza dłoń oraz nerwowo skubie wargi.

   – Będzie dobrze – powiedziałem, a ona spojrzała na mnie rozbieganym ze stresu wzrokiem. – Dasz radę, musisz być tylko pewna siebie. Przypomnij sobie swoje uczucia po stracie ojca. Przedwczoraj przecież bardzo dobrze ci szło.

   – Ale teraz nie wiem, czy dam radę – odparła zrezygnowanym głosem.

   – Dasz, wyobraź sobie może, że mścisz się na tym smoku. Niech to doda ci sił i motywację.

   – Spróbuję, ale jak wyjdzie, to wyjdzie, to już zależy od przeciwnika.

   Nagle krata zaczęła się powoli podnosić, co spowodowało szybsze bicie mojego serca. Strażnik dał nam znać, po czym weszliśmy na arenę, a na trybunach podniosły się brawa i gwizdy. Skandowali też niektóre imiona. Najbardziej przebijało się imię Davetha, który był ze mną w grupie, więc mogłem stwierdzić, że był bardzo dobry. Gdy walczyliśmy to szanse na wygraną były równe. Nasz wynik starć to remis, więc teraz może dojść do ostatecznego rozstrzygnięcia. Oczywiście była jeszcze druga grupa i to z nią będziemy się mierzyć w pierwszym etapie, a potem wszystko się już wymiesza.

   Ustawiliśmy się w szeregu naprzeciwko tronu Tenebrisa. Popatrzył na nas wszystkich, a mi posłał pogardliwe spojrzenie.

   A niech sobie tak patrzy. Pokażę mu.

   Tenebris wstał i wyciągnął do góry rękę, a wszyscy ucichli.

   – W naszej twierdzy istnieje tradycja, że co rok na wiosnę wybieramy nowych łowców – odezwał się mocnym i głośnym tonem. – Selekcja jest dzięki Turniejowi Przeznaczenia. Wygrywają go tylko najlepsi, bo potrzebujemy najlepszych do zgładzenia naszych wrogów – smoków – przerwał na moment. – Przypominam, że tylko połowa z was otrzyma honorowy tytuł łowcy. Walka jest zatem o najwyższą stawkę. Dodatkowo zwycięzca Turnieju otrzyma miejsce w Naczelnej Armii Twierdzy. – Zamilkł i jeszcze raz popatrzył na nas wszystkich. – Uroczyście otwieram Turniej Przeznaczenia! – wykrzyknął i wybuchły gorące brawa.

   Tenebris usiadł na tronie, a jedną rękę ułożył na podłokietniku i zaczął się nią gładzić po swojej czarnej brodzie. Patrzył na nas z wyższością.

   Niedaleko niego za stołem siedzieli sędziowie Turnieju. Jeden z nich wstał i ucieszył tłum gestem ręki.

   – Pierwszy etap to walka z użyciem miecza. Przeciwnicy zostaną wylosowani spośród dwóch grup. Za chwilę odczytam pełną listę.

   Jeden sędzia losował osoby z jednego koszyka, a drugi z drugiego. Trzeci zapisywał wszystko.

   – Oby mi się trafiła dziewczyna – szepnęła do mnie Enuika.

   – Ja wolałbym chłopaka, bo nie czuję się dobrze, gdy muszę walczyć z dziewczynami – odparłem.

   Po krótkim czasie sędzia znów dał znak, by tłum był cicho. Wziął kartkę i zaczął czytać.

   Tylko czekałem, aż powie moje imię. Czułem jak brzuch nieprzyjemnie ściska się ze stresu, a serce waliło w klatce piersiowej jakby chciało się z niej uwolnić.

   W końcu usłyszałem, co chciałem. Moim przeciwnikiem był niejaki Amir. Dowiedziałem się też, że Enuika walczyła z dziewczyną, co przyjęła z ulgą. Pierwszy etap zatem może nie być trudny. Na liście byłem dopiero dziewiąty, więc będę musiał czekać dwie godziny.

   – Przypominam – powiedział sędzia – każda potyczka trwa maksymalnie piętnaście minut. Może się skończyć wcześniej, jeśli ktoś wygra. Można otrzymać trzydzieści punktów: dziesięć za zwycięstwo, a jeśli jest remis to po pięć, dziesięć za technikę oraz dziesięć za pomysł i skuteczność.

   Szkoda, że mierzy się tylko jedna para, a nie więcej. Szło by to szybciej. Jednak Tenebris oraz wszyscy łowcy chcą zobaczyć każdego z osobna, dlatego też czas jest taki, a nie inny.

   – Zapraszam pierwszą parę, czyli Golovana i Cedrika na arenę, a reszta może usiąść na ławkach pod ścianą i czekać na swoją kolej – odrzekł sędzia.

   Zrobiliśmy tak jak chciał. Jak ja tu wysiedzę? Mnie już nosiła energia. To dobra okazja dla poćwiczenia cierpliwości. Dwie godziny czekania w najgorszym wypadku. Miałem nadzieję, że jakoś sprawnie im to pójdzie.

   – Stresujesz się? – spytała Enuika.

   – Trochę – przyznałem. – Najchętniej to już bym walczył, ale niestety jestem dopiero dziewiąty. Ty masz lepiej, bo jesteś szósta.

   – Wolałabym być na twoim miejscu. Boję się – westchnęła.

   – Będzie dobrze. – Pogładziłem jej rękę, na co ona zarumieniła się lekko. – Pamiętaj o moich radach, masz być pewna siebie, nie wahać się niczego, a jak sytuacja będzie krytyczna, to nie pokazywać, że jesteś słabsza.

   – Tak, tak, pamiętam – przytaknęła. – Ale mimo wszystko się boję. Nie wiem nawet, jak ona wygląda.

   – Też nie znam swojego przeciwnika. Co będzie, to będzie. Zobaczysz, jeszcze zostaniesz łowcą. – Spojrzałem w jej oczy, w których widać było strach. – A to spojrzenie ma zniknąć. Poproszę o pewny siebie wzrok.

   – Teraz nie potrafię. Na razie muszę trochę ochłonąć i się opanować.

   Nagle usłyszałem odgłos uderzenia w bębny, więc spojrzałem na arenę, gdzie stali już gotowi przeciwnicy. Mieli założoną zbroję oraz hełm. Z tego co wiedziałem, miecze były stępione, by nic się nie stało, ale i tak wyglądały normalnie. Nagle uderzono w gong, co oznaczało, że walka ma się zacząć. Przez chwilę na widowni zapanowała cisza. Poczułem rosnące napięcie. Chłopaki zaczęli się okrężać. Każdy tylko czekał na atak. W końcu Cedrik wykonał pierwszy ruch, a Golovan odparł cios i tak zaczęła się walka. Wiedziałem, że Cedrik był dobry, bo był w mojej grupie, ale tamten też nie wyglądał na słabego. Zapowiadało się ciekawe starcie. Było dosyć wyrównane, choć zauważyłem, że szala zwycięstwa powoli przechylała się w stronę Golovana. Nagle jednak Cedrik wtrącił mu miecz, ale on nie dał się wywieść w pole i szybko do niego doskoczył i zaczął z wściekłością szarżę. Cedrik mógł się tylko bronić, nie był w stanie przejąć inicjatywy. W końcu padł na ziemię, a Golovan przysunął mu koniec miecza do gardła. Widownia zaczęła klaskać i skandować imię zwycięzcy. Wygrany odsunął broń od ciała przeciwnika i wyciągnął rękę, by pomóc wstać rywalowi. Punktację poznamy dopiero na końcu, więc stres nadal pozostawał.

   Kolejne walki były również ekscytujące. Czas mimo wszystko leciał szybko. Zakończyła się piąta walka, a stan wyglądał następująco: trzy wygrane i dwa remisy. Teraz zatem była kolej Enuiki. Widziałem jak bardzo się denerwowała, bo podczas piątego starcia zaczęła nawet obgryzać paznokcie.

   – Dasz radę, wygrasz, bądź tylko pewna swego. – Objąłem ją ramieniem, by dodać jej otuchy.

   – Enuika i Archea – oznajmił sędzia.

   Blondynka wstała automatycznie na dźwięk swojego imienia.

   – Powodzenia – powiedziałem, gdy już odchodziła. Odwróciła się i posłała mi blady uśmiech.

   Spojrzałem na jej rywalkę. Była to trochę wyższa od Enuiki szatynka. Nie wyglądała na nie wiadomo jak mocną, ale po dziewczynach można się wszystkiego spodziewać. Choćby taka Melawi nie wygląda na silną, a zdołała mnie powalić. Gdyby umiała, to nawet jej wzrok i pewność siebie odwaliłyby całą robotę. Dlaczego o niej teraz pomyślałem?

   Dziewczyny ubierały zbroje i nie wyglądały, jakby im się spieszyło do walki. Pozory jednak mogły mylić. Oby Enuika obudziła w sobie tę inną stronę siebie. W końcu ustawiły się naprzeciwko siebie, a bębny zaczęły grać. Serce niemal biło mi w ich rytm. Oby Enuice się udało. Nagle odezwał się gong. Dziewczyny zaczęły chodzić w kółko środka areny. Emocje zaczynały mi coraz bardziej o sobie dawać znak. Zacisnąłem kciuki i patrzyłem z oczekiwaniem na rozpoczęcie starcia. Pierwsza zaatakowała Archea i dodatkowo krzyknęła. Enuika odparła atak i zaczęły zadawać sobie nawzajem ciosy. Nie były jakieś szczególne mocne, ale szatynka była nieco lepsza. Zauważyłem, że jeszcze brakowało pewności w ruchach blondynki, ale jednak z czasem poprawiła się. W końcu jednak stała się tą Enuiką, która walczyła ze mną przedwczoraj – pewną i silną. Mimo tego jej przeciwniczka również nie dawała za wygraną. Ich ciosy stały się mocne i zdecydowane, co jakiś czas okraszone krzykami. Te pozostałe dzięsieć minut zaczynało być naprawdę ekscytujące. Początkowa leniwa walka przerodziła się pełną furii i chęci zwycięstwa.

   – Myślisz, że co, że wygrasz ze mną?! – krzyknęła Archea, jednak chyba nie spodziewała się, że to tak rozjuszy Enuikę. Zaczęła atakować tak gwałtownie i szybko, że szatynka z trudem trzymała się na nogach.

   – Dawaj, Enuika! Pokaż jej! – krzyknąłem z nadmiaru emocji i by dodać jeszcze siły jej.

   W końcu Enuika jednym, mocnym uderzeniem, wtrąciła miecz Archeii. Ta rzuciła się w jego stronę biegiem, ale Enuika szybciej się do niego zbliżyła i stanęła na nim nogą, gdy rywalka chciała go wziąć. Przyłożyła koniec miecza do jej piersi, a Archea uznając porażkę, uniosła ręce i wyprostowała się. Wtedy Enuika zabrała broń i arena zapełniła się brawami. Ja aż wstałem z ławki i zacząłem krzyczeć jej imię. Zwyciężczyni zdjęła hełm i uśmiechnięta szeroko, pomachała do tłumu, po czym pobiegła w moją stronę z radosnym piskiem, a ja złapałem ją w ramiona i mocno przytuliłem, robiąc jeden obrót.

   – Brawo, brawo, brawo! – krzyknąłem radośnie, puszczając ją. – A tak się bałaś.

   – Początkowo tak, ale potem już mi przeszło, co było chyba widać – powiedziała pełnym emocji głosem.  Cała promieniała.

   – Oj tak, zaczęłaś tak szarżować na nią, że myślałem, że zaraz biedna się przewróci – zaśmiałem się.

   – Jakoś tak wyszło. Pomyślałam po prostu o tacie, że nie chcę go zawieźć i tak jakoś to mi pomogło. Tak się cieszę – odrzekła, cały czas się uśmiechając.

   – Ja też się cieszę twoim szczęściem. Gratuluję.

   – A dziękuję – zaśmiała się, po czym usiedliśmy na ławce. – To teraz ty musisz wygrać. Tobie się na pewno uda.

   – Też jestem tej myśli, ale zobaczymy, co szykuje dla mnie los.

   – Wygrasz, jestem tego pewna – odparła. – Szkoda, że tata tego nie widział – westchnęła ciężko.

   – Myślę, że widział, bo jest przecież w twoim sercu. – Uśmiechnąłem się do niej, patrząc jej w oczy, a ona odwzajemniła gest. Chwilę tak siedzieliśmy w ciszy i patrzyliśmy na siebie, aż usłyszeliśmy bębny, przez co spojrzeliśmy na arenę.

   Jeszcze tylko dwie pary do mojej kolei. Znów poczułem, że serce bije mi szybciej. Już tak bardzo chciałem stanąć na arenie. Na ósmej walce już ledwo mogłem usiedzieć z rosnących we mnie emocji. Chciałem się wykazać.

   W końcu padło moje imię, a ja niemal zerwałem się z miejsca jak poparzony. Serce niemiłosiernie waliło mi o klatkę piersiową, aż myślałem, że zaraz mi wyskoczy. Adrenalina powoli zaczynała we mnie buzować, a nagromadzona przez prawie dwie godziny energia, musiała w końcu znaleźć swoje ujście.

   Idąc po zbroję, spojrzałem na Tenebrisa, który siedział niewzruszony na tronie. Gdy zauważył, że na niego patrzyłem, posłał mi pełne jadu i niechęci spojrzenie. Odwdzięczyłem mu się tym samym.

   Zaraz ci pokażę, na co mnie stać. Zobaczysz, jeszcze wygram ten Turniej.

   Pozytywną adrenalinę, zaczęła przyćmiewać nienawiść, co mogło skończyć się tylko na jednym – na moim wybuchu, który już zaraz nastąpi. Nie będę się hamował przed tym. Szkoda tylko, że to niewinnemu niczemu rywalowi się dostanie. Miałem jednak nadzieję, że kiedyś się zmierzę z Tenebrisem. Najchętniej chciałbym być wtedy w ciele smoka. Nagle zdałem sobie też sprawę, że musiałem się hamować ze swoim gniewem, bo większy wybuch mógl sprawić, że się przemienię, a nie miałem ochoty stawać się główną atrakcją dnia. Kiedyś przyjdzie pora, że pokażę się im w całej okazałości.

   Założyłem zbroje oraz hełm, a do ręki wziąłem miecz. Błysnął złowrogo w słońcu. Uśmiechnąłem się złowieszczo. Adrenalina i złość zaczynały przejmować kontrolę nad moim ciałem. Poszedłem na środek areny, gdzie stał już mój przeciwnik, niejaki Amir. Przywitaliśmy się skinieniem głowy.

   Nagle zabiły bębny, w rytm których biło moje serce, aż w końcu zabrzmiał gong. Bitwę zatem czas zacząć. Zaczęliśmy chodzić w kółko, by zbudować napięcie. Patrzyłem złowrogo na niego. Toczyliśmy niemą walkę na spojrzenie. W końcu to ja postanowiłem zakończyć ten wstęp i zadałem zdecydowany cios w stronę jego klatki, ale Amir odskoczył i zablokował mój ruch. Uwielbiałem ten zgrzyt metalu, gdy odsuwaliśmy swoje miecze. Teraz to on chciał przejąć inicjatywę, ale nie dałem się wytrącić z równowagi i odpierałem jego atak, ale gdy popełnił mały błąd, źle mierząc, to ja zacząłem kontratak. Ani ja, ani on nie zamierzał odpuścić. Nasze ruchy zaczynały być bardziej podstępne i przemyślane. Walka była naprawdę wyrównana i przez prawie dziesięć minut szala zwycięstwa nie przechylała się na żadną stronę, co niezmiernie mnie irytowało i nie tylko mnie. Obaj zaczęliśmy już sapać z wysiłku, a mięśnie trochę mnie paliły.

   Gdy byłem odwrócony w stronę Tenebrisa na moment spojrzałem na niego. Patrzył nadal na mnie tym swoim pełnym wyższości i pogardy wzrokiem. Podziałało to na mnie jak płachta na byka i automatycznie dodało mi nowych sił. Z furią zdawałem ciosy. Moje ruchy były niezmiernie precyzyjne i mocne, więc nie łatwym zadaniem było je odeprzeć. Zauważyłem, że przez jego spojrzenie chwilowo przeleciał strach, co wykorzystałem. Chciałem uwolnić moje ciało od złości i nagle też poczułem, że mięśnie zaczęły mnie palić w ten inny sposób. Mogłem zaraz przemienić się w smoka. Musiałem przez to nieco ochłonąć, co poskutkowało tym, że to Amir przejął inicjatywę. Gdy po chwili czułem się już normalnie, odparłem mocno jego cios, że nasze miecze się skrzyżowały, a twarze znalazły się blisko. Posłaliśmy sobie pełne furii spojrzenie, chwilę się siłując. Z całą mocą odepchnęliśmy się i od razu przeszedłem do ofensywy. Tym razem nie zamierzałem się już hamować, bo czasu też zostało niewiele.

   W końcu udało mi się zadać sprytne uderzenie, a jego miecz poleciał z dwa metry dalej. Amir chciał do niego podbiec, ale zagrodziłem mu drogę, wyciągając poziomo miecz, że znalazł się bardzo blisko jego szyi. Jego grdyka poruszyła się nerwowo. Nagle jednak posłał mi złowieszczy uśmiech i schylił się, jednak nie umknęło to mojej uwadze, bo załapałem go za rękę i przycisnąłem go gwałtownie plecami do mojej klatki, dodatkowo przyłożyłem miecz do jego szyi.

   – Tak łatwo mi się nie wywiniesz – warknąłem.

   Chciał się wyrwać, ale zabrzmiał gong kończący walkę. Wygrałem. Puściłem wściekłego Amira, który rzucił hełmem o ziemię i zaczął przeklinać. Spojrzałem na Tenebrisa i posłałem mu zwycięski i złośliwy uśmieszek. Ten nie zareagował nawet. Zdawać by się mogło, że prychnął lekceważąco. Przebiegłem wzrokiem po całej widowni i nagle mój wzrok przykuł ostatni rząd za Tenebrisem. Wydawało mi się, że siedziała tam cała Tajna Grupa Zwiadowcza. Jak oni się tu dostali? Chyba widocznie jeszcze niewiele wiedziałem o możliwościach smoków. Tym bardziej cieszyłem się, że wygrałem.

   Poszedłem na ławkę, a z niej nagle wstała Enuika i rzuciła mi się na szyję, po chwili jednak zaraz się odsunęła z rumieńcami na policzkach. Uśmiechnąłem się do niej.

   – Gratuluję, wiedziałam, że wygrasz – pochwaliła mnie.

   – Dzięki, ale muszę przyznać, że łatwo nie było. Trafiłem na równego sobie przeciwnika.

   – I tak było widać, że jesteś od niego lepszy – stwierdziła, a ja przyjąłem tę uwagę uśmiechem.

   – To teraz musimy tylko czekać na wyniki.

   – Już chcę je usłyszeć – odparła z ekscytacją. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Trochę mnie to bawiło.

   Ostanie dwie walki oglądałem bardzo przelotnie, bowiem chciałem poznać już punktację, lecz większą część uwagi poświęcałem na spoglądanie co jakiś czas na smoki. Nadal nie byłem pewny, czy to rzeczywiście oni, ale byli łudząco podobni. Rzędy sięgały naprawdę daleko, więc nie byłem w stanie utwierdzić się w moim przekonaniu. Niestety będę musiał poczekać jeszcze trzy dni na dowiedzenie się tego, bo nie wypuszczą mnie z twierdzy. Gdy tylko nadarzy się okazja po zakończeniu Turnieju, od razu polecę do smoków.

   W końcu ostatnia potyczka się skończyła i teraz była chwila na podliczenie i sprawdzenie punktów. Razem z Enuiką już nie mogliśmy się doczekać.

   W końcu główny sędzia wstał z kartką i uniósł rękę, by uciszyć tłum.

   – Zawodnicy, podejdźcie na środek – nakazał, a my zrobiliśmy, co chciał. Ustawiliśmy się w dwuszeregu.

   – Odczytam teraz punktację od najgorszego wyniku – oznajmił.

   Najmniej punktów miała jakaś dziewczyna, której rzeczywiście nie zależało na wygranej. Nie każdy chce zostać łowcą, ale każdy musiał stawić się na Turnieju. Musieliśmy też przejść szkolenie, by każdy był gotowy w razie potrzeby na obronę twierdzy. Pierwsza jedenastka została odczytana, więc zauważyłem, że Enuika odetchnęła z ulgą. Zajmowała przedostatnie miejsce, co ją ucieszyło. Ja nadal wyczekiwałem na swoje imię. W końcu usłyszałem je. Byłem uplasowany na drugim miejscu z dwudziestoma ośmioma punktami ex aequo z dwoma innymi chłopakami, a pierwszą pozycję zajmował Daveth z dwudziestoma dziewięcioma. Już czułem tę rywalizację z nim. Nie przepadaliśmy też za sobą. Spojrzałem na niego, bo stał niedaleko mnie i chyba wyczuł, że na niego patrzyłem, bo skierował również swój wzrok na mnie. Uśmiechnął się złośliwie, a ja posłałem mu chłodne spojrzenie.

   Jeszcze wygram Turniej Przeznaczenia. Niech sobie nie myśli, że jest najlepszy. To dopiero pierwszy etap. Najgorsze dopiero przed nami, a przynajmniej przede mną, jeśli dotrę do finału. Mimo wszystko nie zamierzałem odpuszczać. Ja się nigdy dobrowolnie nie poddaję.

No i teraz akcja zacznie się rozkręcać. Będzie się działo. Tak fajnie mi się to wszystko opisuje, że aż sama się doczekać nie mogę, a trzeba przelać swoje myśli tutaj. Jak się wam podoba Turniej? Jakieś emocje wywołał?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro