Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Stałem na arenie, ubrany w zbroję. W prawej ręce dzierżyłem miecz, a w lewej tarczę. Było przeraźliwie cicho. Rozejrzałem się po trybunach, ale nikogo nie było. Dostrzegłem jednak Tenebrisa, siedzącego na tronie i patrzącego tym pełnym pogardy wzrokiem wprost na mnie. Nagle ułyszałem dźwięk otwieranych wrót. Spojrzałem na nie i w jednej chwili twarzą w twarz stanął przede mną czerwony smok. Emas. Ruszył do ataku, a ja tylko zamachnąłem się mieczem, który zaraz utkwił w jego szyi.

   – Zdradziłeś mnie, Nawis. Smoki powinny się ciebie wstydzić. Zdrajca – powiedział z nienawiścią w oczach, po czym jego głowa opadła bezwładnie, a chwilę później i całe ciało.

   Wyciągnąłem miecz z szyi i zamiast jego w mojej ręce pojawił się topór. Spojrzałem na leżącego przede mną smoka. Musiałem to zrobić. Uniosłem broń, po czym spoglądając na Tenebrisa, opuściłem ją z mocą, odcinając głowę.

   – Zdradziłeś, Nawis, zdradziłeś – powiedziała głowa.

   Spojrzałem na Tenebrisa, lecz ten zniknął z tronu, więc wróciłem wzrokiem do Emasa, ale i on wyparował. Zorientowałem się, że stałem na czterech łapach. Zlustrowałem ciało wzrokiem. Byłem smokiem. Nagle poczułem zaciskające się na mojej szyi ręce. Spojrzałem w dół. To Tenebris. Nie broniłem się, tylko stałem jak posąg. Po chwili padłem na ziemię. Tenebris miał nienawiść wymalowaną na twarzy. W jego ręce zmaterializował się topór, który natychmiast uniósł nad moją głową. Chciałem uciec, coś zrobić, lecz byłem jak sparaliżowany.

   – Jesteś nikim – odrzekł, po czym topór zaczął lecieć w stronę mojej szyi...

   Obudziłem się, zrywając się do siadu. Ciężko oddychałem, a całe ciało miałem zalane potem. Serce waliło mi jak oszalałe. Odruchowo złapałem się za szyję. Rozbieganym wzrokiem przeleciałem po pokoju. Odetchnąłem z ulgą, gdy zdałem sobie sprawę, że to był tylko sen i byłem bezpieczny. Opadłem na poduszki i starałem się unormować przyspieszony oddech. Przyłożyłem prawą rękę do serca. Wręcz całe je czułem. Lewą otarłem pot, spływający mi po czole.

   Wdech. Wydech. Wdech. Wydech...

   Powoli dochodziłem do siebie, lecz w myślach nadal miałem ten sen, a właściwie koszmar. Odzwierciedlał dokładnie moja uczucia, a nawet to, gdy myślałem o mieczu Tenebrisa, który miałby dusić, bo była tam moja podobizna. Masakra.

   Zauważyłem, że przez okna do środka wpadało już światło i to dosyć mocne. Poranna godzina to z pewnością nie była. Musiałem zatem długo spać. Poczułem też suszę w gardle i ból głowy. No cóż, pijaństwo mogło skończyć się tylko w ten sposób.

   Zorientowałem się, że byłem w ubraniach z wczoraj. Przez chwilę nie pamiętałem wieczoru i jak znalazłem się tutaj, lecz potem mnie olśniło. Enuika. Będę musiał jej podziękować i pewnie przeprosić, bo nie przypominałem sobie, co jej mówiłem, a niekoniecznie musiało to być coś przyjemnego.

   Znów pomyślałem o śnie. Poczułem wyrzuty sumienia. Zabiłem go... Wpatrywałem się tępo w sufit i tylko te dwa słowa krążyły po mojej głowie.

   Zabiłem go. Zabiłem go. Zabiłem go.

   Westchnąłem ciężko.

   Zerwałem się z łóżka, bo leżąc cały czas myślałem o Emasie i śnie. Przebrałem tylko koszulę, bo niczego tak bardzo nie kochałem jak skórzanych bezrękawników, brązowych spodni, wysokich butów i grubego pasa przepiętego w pasie, a wiosna już pozwalała mi na taki ubiór, choć zimy w tym rejonie nie były zbyt zimne, tylko w styczniu czasem spadł śnieg, ale nie utrzymywał się długo. Chcąc nie chcąc spojrzałem na lustro. Wyglądałem jak siedem nieszczęść. Włosy rozczochrane w różne strony, podkrążone oczy i blada twarz. Przesunąłem kilka razy po głowie, bym jakoś od biedy wyglądał, po czym wyszedłem z komnaty. Chciałem jak najszybciej opuścić twierdzę, a na szczęście nie miałem dziś jeszcze obowiązków, bo każdy był świadom stanu po takiem wieczorze. Musiałem jednak pójść do kuchni, by ugasić pragnienie i coś zjeść, bo zaburczało mi w brzuchu, gdy schodziłem po schodach.

   – Dzień dobry – przywitałem się, wchodząc do pomieszenia i siadając przy stole obok wejścia.

   Po kuchni kręciło się już kilku zajętych swoimi działami kucharzy.

   – Dzień dobry – odpowiedział główny kucharz.

   Był on dobry w swoim fachu. Wręcz uwielbiałem dzika przyrządzonego przez niego. Palce lizać.

   – Poproszę o wodę, najlepiej jak najwięcej oraz coś do jedzenia – odrzekłem uprzejmie.

   – Dziś na obiad podam przepiórki z sosem z żurawiny. Wszystko już prawie gotowe, więc niedługo będzie.

   Skinąłem głową, a kucharz po chwili podał mi mój upragniony napój. Opróżniłem szklankę jednym duszkiem i poprosiłem o kolejną, która zniknęła równie szybko. Pragnienie trochę ugaszone. Siedziałem przy stole i obserwowałem uwijających się mężczyzn. Nie było to dla nich nic dziwnego, bo odkąd pamiętałem, przesiadywałem w kuchni, czekając na posiłek, który też tutaj jadłem, przez co miałem swój mały stolik w kącie, nie przeszkadzający nikomu w pracy. Musiało być przed południem, skoro przygotowywali już obiad. Śniadanie było jadane przed wyprawami lub też cięższymi treningami, więc to nic dziwnego.

   Moje myśli znów nawiedził sen i Emas. Nie mogłem przestać nad tym się rozwodzić oraz ciągle czułem palące moje serce wyrzuty sumienia. Zdradziłeś. Zabrzmiało mi w uszach, to słowo wypowiedziane przez odciętą głowę.

   Zdradziłeś mnie, Nawis. Smoki powinny się ciebie wstydzić. Zdrajca.

   Nie, nie, nie! Stop! Koniec!

   Już miałem poderwać się z miejsca i uciec ile sił w nogach jak najdalej od twierdzy, gdy kucharz położył przede mną talerz z potrawą.

   – Smacznego – powiedział uprzejmie.

   – Dziękuję – odparłem nieco cicho.

   Pomimo nerwów zjadłem wszystko, bo głód zwyciężył. Potem wręcz wybiegłem z kuchni. Na szczęście nie spotkałem na korytarzach Tenebrisa ani Netuma. To by mnie tylko dobiło. Szybko szedłem do bramy twierdzy, momentami nawet truchtałem. Myślałem, że strażnicy mnie zatrzymają, ale się nie odezwali. Gdy byłem za mostem nad fosą, puściłem się biegiem w stronę polany. Aż przypomniałem sobie, jak tak samo uciekałem podczas przemiany. Tyle się wydarzyło od tamtej pory. Zabiłem swojego przyjaciela...

   Mięśnie zaczęły mnie piec, ale nie od biegu, lecz od rosnącego we mnie gniewu i chęci przemiany. Jednak powstrzymywałem się, bo bałem się, że byłem zbyt blisko twierdzy. Polana znajdowała się w bezpieczniejszej odległości. Swoją drogą to chyba robiłem jakieś postępy, bo miałem kontrolę nad przemianą nawet w chwili tak wielkiego gniewu. W końcu wpadłem zadyszany, chyba bardziej od emocji, na polanę. Z ulgą zmieniłem się w smoka. Nie czekając długo wzbiłem się wysoko w powietrze. Pogoda nie była dziś zbyt ładna, bo pojawiły się szare chmury i wiał mocniejszy wiatr i to jeszcze prosto we mnie. Jednak nie zważałem na to. Leciałem co prawda w stronę gór, lecz nie miałem żadnego celu. Po prostu prułem przed siebie. Nawet ta przyjemna czynność nie polepszała mi humoru. Naprawdę czułem się bardzo źle z myślą, że zabiłem swego najlepszego przyjaciela. Musiałem przestać o to rozpamiętywać.

   W końcu dotarłem do gór. Ich widok znów mnie zauroczył. Duże jezioro między pasmami wyglądało cudownie. Może znalazłbym tu kolejne ulubione miejsce? Mijałem szczyty, zaglądałem do jaskiń, lecz nic nie przykuło mojej uwagi. Lecąc coraz dalej prawie na koniec najwyższego pasma, znalazłem źródło z którego wypływał strumyk, który potem zmieniał się w szeroką rzekę z wieloma odnogami w bliskiej odległości, na jej drodze był też wodospad, gdzie mieszkały smoki. Zapragnąłem go zobaczyć oraz wejść do gniazda. Kiedyś na pewno tam się znajdę. Postanowiłem podążać za strumieniem. W pewnym momencie rozchodził się na dwie części, więc wybrałem lewą odnogę, która była nieco szersza. Płynęła pomiędzy dwoma niewielkimi zboczami, jakby w dolince. W pewnym momencie zauważyłem, że się kończy, a dokładniej spada w dół do dziury między skałami, a była ona sporych rozmiarów. Wodospad tworzył na jej dnie małe jeziorko bez odpływu, chyba że był gdzieś pod wodą. Zaintrygowało mnie to miejsce, więc wleciałem do środka otworu. Jeziorko było krystalicznie przezroczyste, dzięki czemu widać było kamieniste dno. Nie było bardzo głębokie. Przynajmniej tak wyglądało z góry. Ściany zagłębienia były gładkie, zauważyłem również raczej niewielkich rozmiarów jaskinę jakieś trzy metry od powierzchni wody. Wleciałem do niej. Bez problemu zmieściłyby się tu dwa smoki. Położyłem się, a głowę ulokowałem między przednimi łapami. Wpatrywałem się w czystą wodę, a szum małego wodospadu mnie odprężał. Przymknąłem oczy. Poczułem się tak błogo i beztrosko. Chyba znalazłem kolejną samotnię. Oby tylko nikt nie wiedział o jej istnieniu.

   Jednak chwila relaksu została przerwana przez te same myśli. Naprawdę miałem już dość tego tematu, ale to cały czas za mną chodziło i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Potrzebowałem się komuś wygadać, ale komu? Enuika odpadała, bo nie mogłem z nią być do końca szczery, choć rozmowa z nią i tak mnie czekała. Przydałby się jakiś smok, lecz jeszcze nie zbliżyłem się do kogoś dostatecznie, bym się zwierzał. Chociaż w sumie miałem gdzieś to, komu bym o tym powiedział. Jako smok mógłby mnie zrozumieć. Nie chciałem jednak na razie opuszczać tego pięknego miejsca.

   Nagle usłyszałem, że ktoś wylatuje do dziury. Uniosłem głowę i zobaczyłem czerwonego smoka. Rozpoznałem kto to. Cóż, to chwile relaksu teraz naprawdę miałem już z głowy.

   – Co ty tutaj robisz? – spytała z oburzeniem i zaskoczeniem Melawi.

   – Leżę, nie widać? – odparłem lekceważąco.

   – Właśnie widzę, ale nie mógłbyś sobie polecieć, znaleźć inne miejsce? – zirytowała się.

   – Nie – odrzekłem, na co Melawi sapnęła ze złości. – Bardzo mi się tu spodobało i nie zamierzam się stąd ruszać. – Pokręciłem się trochę, by ułożyć się w wygodniejszej pozycji.

   Widziałem w jej oczach rosnącą z każdą sekundą irytację i złość. Mimo wszystko nie miałem nic przeciwko droczeniu się z nią. Chyba że przerodziłoby się to w kłótnię. Podziękuję wtedy.

   – Idź stąd – nakazała.

   – A niby czemu?

   – Bo to miejsce było już zajęte – odparła.

   – Zajęte, powiadasz? Jakoś nie zauważyłem karteczki.

   Miałem ogromną ochotę się śmiać z jej miny, a pozwalała na to nawet smocza mimika, lecz zachowałem powagę. Ona za to była na skraju wytrzymałości.

   – Jaki ty jesteś irytujący – jęknęła. – To jest moja samotnia, znajdź sobie własną.

   – Właśnie to zrobiłem.

   Myślałem, że para zacznie zaraz wylatywać z jej pyska lub nozdrzy. Jej oczy z chęcią mordu, naprawdę mnie bawiły. No proszę, nie spodziewałem się, że w taki sposób mogłem poprawić sobie nieco humor. Może częściej powinienem ją denerwować. Gdybym widział ludzką mimikę, mógłbym się już śmiać, ale pod postacią smoka mój uśmiech nie był widoczny. Groźny wygląd uniemożliwiał to.

   – Naprawdę zaraz mogę wyrzucić cię stąd siłą – zagroziła, lecz nic nie robiłem sobie z jej słów. Spojrzałem lekceważąco na pazury u przedniej łapy. Ostre.

   – Myślę, że wystarczyłoby miejsca dla nas dwojga, jaskinia jakoś nas pomieści – odrzekłem.

   – A może nie chcę się nią z tobą dzielić?

   – Jak na razie to ja w niej siedzę, a nie ty – odpowiedziałem, czym zbiłem ją trochę z pantałyku.

   Sapnęła z frustracji.

   – Dobra, niech ci będzie – dała za wygraną. – Ale to tylko jeden jedyny raz, zrozumiano? – Zmrużyła oczy.

   – Tak, tak – odparłem, choć nie zamierzałem jej posłuchać.

   – A teraz się posuń i opowiadaj, jak ci poszło na Turnieju Przeznaczenia – powiedziała już poważniejszym tonem.

   Dzięki, że właśnie znów zepsułaś mi humor.

   Z ciężkim westchnieniem, zmieniłem się w człowieka, bo jakoś bardziej wolałem mówić normalnie na głos, a nie w myślach i też chciałem widzieć jej reakcje. Melawi wleciała do jaskini i również się przemieniła. Spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Podsunąłem się pod ścianę i oparłem się o nią. Szatynka usiadła za to naprzeciwko mnie, krzyżując nogi.

   – Co się stało? Nie wyglądasz na szczęśliwego.

   – Owszem, mam okropne wyrzuty sumienia, które zmieniły się nawet w koszmary – odpowiedziałem ponuro, a Melawi milczała, ale jej spojrzenie mówiło, bym kontynuował wypowiedź. – Od czego by tu zacząć? – westchnąłem.

   – Najlepiej od początku.

   – O samym przebiegu Turnieju nie chcę mi się mówić, ale zdobyłem drugie miejsce.

   – Drugie? A taki byłeś pewny, że będziesz miał pierwsze – powiedziała nieco złośliwie.

   Już nie miałem ochoty na odpowiedzenie na jej zaczepkę.

   – Owszem, ale jedna sprawa w tym mi przeszkodziła – odparłem smutno.

   Nie miałem ochoty właśnie jej o tym opowiadać, ale potrzebowałem się wyżalić.

   – Jaka?

   – Wiesz, jakie zadanie jest w ostatnim etapie?

   – Wiem.

   – To wyobraź sobie, że musiałem zabić Emasa.

   Serce ścisnęło mi się boleśnie, bo przypomniałem sobie moment jego śmierci.

   – Zrobiłeś to?

   – Tak – westchnąłem, spuszczając głowę i przymykając na chwilę oczy. – Na początku gdy go zobaczyłem, byłem w kompletnym szoku. Nie spodziewałem się, że to właśnie jego dostanę. Już przed wejściem na arenę miałem wyrzuty sumienia, bo Smok Słońca miał zabić niewinnego smoka? Jednak pewnie jakoś bym to przebolał, zacisnął zęby i dał radę i może nie czułbym się tak okropnie jak teraz, ale pewnie i tak bym to sobie wytykał. Zabiłem najlepszego przyjaciela, rozumiesz to? – powiedziałem rozpaczliwie, a Melawi tylko westchnęła ciężko, smutniejąc. – Nie zamierzałem tego robić, nawet mu to mówiłem, ale on chciał, żebym trzymał się planu. Powiedział też, że to tylko bardziej zaszkodzi mojemu wizerunkowi w oczach Tenebrisa i wtedy na niego spojrzałem. – Przed oczami stanęła mi ta scena, jakbym znów to widział. – Przypomniałem sobie niektóre jego upokarzające słowa do mnie i poczułem ogromną nienawiść, którą wyładowywałem na Emasie. Zaślepiła mnie i nim się obejrzałem, zatopiłem miecz w jego szyi. – Poczułem wzbierające się pod powiekami łzy. – Wybaczył mi to... Nazwał mnie synem. – Samotna łza popłynęła wolno po moim policzku, ale szybko ją otarłem.

   Spuściłem głowę. Sumienie okropnie mnie paliło. To znów było nie do wytrzymania. Znów to zobaczyłem i poczułem to samo.

   – Nawis – szepnęła, a ja spojrzałem na nią. Współczuła mi. – Chodź, przytul się – powiedziała, rozciągając ramiona. – Nie zgrywaj tylko twardziela, bo obecność drugiej osoby pomaga.

   – Nawet jak ledwo się ją zna? – zakpiłem.

   – To nic, ale rozumiem twój ból – odparła spokojnym tonem.

   Zbliżyłem się do niej, a ona objęła mnie. Przez chwilę byłem jak kamień i nie ruszyłem się, ale ból ścisnął mnie w środku i schowałem głowę w zagłębieniu jej szyi, otaczając rękami jej talię. Oddychałem ciężko, serce biło mi szybko. Ku mojej niechęci kilka łez wydostało się z moich oczu.

   – Pamiętaj, że nawet faceci mogą pozwolić sobie na płacz – odezwała się delikatnym tonem. – To nic strasznego w takich chwilach. To tylko pokazuje, że ma się uczucia. Śmierć bliskiej osoby zawsze załamuje, a tobie jest jeszcze ciężej. Naprawdę cię rozumiem, nie potępiam cię za to, co zrobiłeś.

   Jej słowa podziałały na mnie trochę kojąco. Odetchnąłem głęboko i odsunąłem się od niej. Melawi zaraz też mnie puściła. Oparłem się znów o ścianę.

   – Lepiej ci trochę?

   – Trochę tak – odparłem. – Nie powiesz nikomu o tej chwili słabości? – spytałem prosząco.

   – Spokojnie, nic bym nie powiedziała. – Uśmiechnęła się lekko.

   – Dziękuję. – Skinąłem głową.

   Zapadła cisza, wypełniona tylko odgłosem spadającej wody. Stopniowo uspokajałem się. Chciałbym, aby nie wywoływało to we mnie takich emocji, ale była to zbyt świeża rana, która musi się zasklepić z czasem.

   Spojrzałem na Melawi. Nie patrzyła na mnie. Wzrok miała wbity w wodospad i raczej wyglądała na zatopioną we własnych myślach. Nagle przypomniał mi się pewien incydent podczas Turnieju Przeznaczenia.

   – Melawi? – odezwałem się, a dziewczyna zwróciła na mnie swoją uwagę.

   – Tak?

   – Czy ty i reszta Tajnej Grupy Zwiadowczej nie byliście przypadkiem na pierwym etapie Turnieju? Bo miałem wrażenie, że was widziałem.

   Odpowiedź nie padła od razu, co było tylko potwierdzeniem.

   – Tak, byliśmy tam – odparła, przeciągnąć litery. – Dobrze ci poszło, jednak potrafisz walczyć – powiedziała ironicznie.

   – Od zawsze to wiedziałem – prychnąłem. – Ale jak się tam znaleźliście? Jak ominęliście strażników? Jak w ogóle weszliście do twierdzy, skoro była zamknięta już od wieczora poprzedniego dnia.

   – Bo widzisz... – przerwała. – Na pewno mogę ci ufać? Nie jesteś po stronie łowców? – spytała z rezerwą.

   – Gdybym był, to chyba nie miałbym wyrzutów sumienia z powodu zabicia smoka, nieprawdaż? – odpowiedziałem sarkastycznie.

   – No prawda, ale to był twój przyjaciel.

   – Przecież mówiłem, że miałem wątpliwości co do tego, nawet jeśli byłby to ktoś inny! Po co w ogóle przed chwilą jeszcze byłaś dla mnie taka miła? – odparłem ze złością.

   – Bo mam serce i uczucia, a ty byłeś załamany, co miałam robić?! – wyrzuciła podnosząc głos. – Ja się tylko upewniam, bo muszę mieć pewność, że mogę ci całkowicie ufać – powiedziała spokojniejszym tonem.

   – To trzeba było mnie nie wsadzać do twierdzy – warknąłem.

   Melawi zacisnęła szczękę ze złości, ale po chwili jej oblicze złagodniało.

   – Dobrze, ufam ci. – Spojrzała mi w oczy. – Twierdza ma podziemne przejścia, które mogą być użyte w razie potrzeby, ale nikt jak widać o nich nie wie. Jest takie jedno na jej tyłach w północnej części, niedaleko kilku drzew. Tego wyjścia używał też Emas – przerwała, sprawdzając moją reakcję.

   Przypomniałem sobie jak go śledziłem, a on nagle zniknął. Nic nie znalazłem. Po chwili jednak niemal przed moimi oczami pojawiła się strona z jego notatnika, gdzie było narysowane to miejsce. Był tam wyraźny kamień. To musiało być przejście. Czemu wcześniej na to nie wpadłem?

   – Już nawet wiem, gdzie ono jest – odparłem.

   – Teraz właśnie zaczniesz je używać, więc sprawdź je. Jest ono w miarę bezpieczne, bo znajduje się pod takim kątem od wieży strażniczej, że nie widać za bardzo jak się tam wchodzi czy też wychodzi. Oczywiście później trzeba pokonać fosę, co wymaga już ostrożności, gdyż jest ona zbyt szeroka, by ją przeskoczyć nawet z rozbiegu. Trzeba na moment przemienić się w smoka i przelecieć nad nią, a potem zmienić z powrotem w człowieka i biec jak najszybciej w las, a drzewa są blisko fosy.

   – No dobra, ale po co byliście na Turnieju?

   – Z ciekawości, chcieliśmy zobaczyć, jak sobie radzisz. Potem już nie przychodziliśmy, ale... – przerwała na moment – ja potajemnie byłam na finale. – Spojrzała na mnie uważnie, jakby badając moją reakcję.

   – Zatem widziałaś to wszystko – powiedziałem niemal szeptem.

   – Tak, widziałam, że nie chcesz go zabić, bo twoje uderzenia na początku były niezbyt precyzyjne. Nie odciąłeś też mu głowy. Udowodniłeś, że można ci ufać – odparła spokojnym tonem, na koniec patrząc mi w oczy.

   – W takim razie chcę poznać plan oraz zobaczyć wasze gniazdo – odrzekłem twardo, nie spuszczając z niej wzroku.

   – Dobrze, możemy polecieć nawet teraz. Jesteś gotowy całkowicie oddać się nam, smokom? – spytała poważnym tonem.

   – Tak, nie zdradzę was nigdy – przysięgnąłem.

   – Obyś tylko nie rzucał słów na wiatr, ale chodź. – Kiwnęła głową, po czym zmieniła się w smoka, a ja zrobiłem to samo.

   Melawi wyleciała z jaskini, więc też się ruszyłem. Nie rozmawialiśmy. Czułem rosnącą ekscytację, ale też stres. Miałem zobaczyć smocze gniazdo. Coś o czym marzą łowcy od pokoleń. Cóż ja też nim byłem, lecz to nie miało dla mnie znaczenia. W sercu czułem się smokiem. Śmierć Emasa jeszcze bardziej zbliżyła mnie do tego wcielenia. Do mojego przecież prawdziwego wcielenia. Smok Słońca niedługo wejdzie do swego domu.

   Patrzyłem na rozległą rzekę. Wszystkie jej odnogi były szerokie, a pomiędzy nimi rosły nawet drzewa na jakby wysepkach. Minęliśmy mur na granicy lasu i w końcu zobaczyłem wielką dolinę. Jej ściany były kamieniste, strome, człowiek nie byłby w stanie się po nich wspinać i wysokie na kilkadziesiąt metrów. Jednak moją największą uwagę zwrócił ogromny wodospad, ciągnący się na całą szerokość rzeki, mającej również spokojnie z kilkadziesiąt metrów. Widać było doskonale potęgę tego miejsca. Naprawdę był to majestatyczny widok. Natura to coś niezwykłego. Człowiek nigdy nie stworzy czegoś, co mogłoby się równać z jej siłą i pięknem.

   – Wprost nie mogę się napatrzeć – powiedziałem z wrażeniem.

   – Tak, to miejsce jest jedyne w swoim rodzaju – przyznała.

   Podziwiając wodospad, nie zwróciłem uwagi, jak dużo smoków latało w dolinie. Gdy zlatywaliśmy w jej dół, niektóre zatrzymywały się i patrzyły na mnie. Poczułem się nieswojo. Zawsze chciałem być znany, ale przez te lata, żyłem głównie w samotności. Nie przywykłem do bycia tak obserwowanym.

   – Wszyscy się na mnie gapią – powiedziałem.

   – Dziwisz się? Nie zapominaj, kim jesteś.

   – Właśnie teraz to do mnie dociera.

   – Tu i tak nie jest ich tak dużo jak w środku. Twój wlot będzie sensacją.

   Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem, a Melawi tylko się zaśmiała.

   – Gdzie w ogóle jest wejście? I jak się przedrzeć przez wodospad? Jego siła musi być potężna.

   – Zaraz wszystko zobaczysz, leć za mną.

   Melawi poruszała się blisko spadającej wody, więc kropelki pokryły nasze ciała. Nagle ona przeleciała przez ciecz. Zatrzymałem się, bo czułem pokorę przed wodospadem.

   – No dalej, Nawis. – Melawi znalazła się po mojej stronie.

   – Już, już – odparłem, po czym przeciąłem szybko wodę. Spojrzałem na nią.

   – I co było tak strasznie? – zaśmiała się.

   – Wcale się nie bałem – prychnąłem.

   – Jasne – odparła ironicznie. – Popatrz teraz na to. – Kiwnęła głową za siebie.

   Odwróciłem się i zamurowało mnie. Znajdowaliśmy się w ogromnej, okrągławej jakby dziurze. W ścianach było mnóstwo jaskiń lub półek skalnych. Kilka skał ciągnęło się na całą wysokość tego miejsca, podpierając jakby ,,sufit". Wnętrze wypełniało pomarańczowo-żółte światło, ponieważ na dole, na kamienistej ,,podłodze" płonęło ogromne ognisko. Języki płomieni sięgały nawet do kilku metrów. Było tu mnóstwo smoków. Niektóre siedziały w jaskiniach, inne latały, a jeszcze następne chodziły niedaleko ognia.

   – Wow – szepnąłem, nadal będąc w szoku.

   – Robi wrażenie, prawda?

   Pokiwałem twierdząco głową, nadal patrząc na gniazdo. Prawdę mówiąc było tu przytulnie. Wejścia do jaskiń były pozasłaniane drzwiczkami zrobionymi z gałęzi, związanych sznurkiem, więc prywatność była zachowana. Ogień prócz światła dawał oczywiście też ciepło. To miejsce miało swój urok. Ludziom nie mieszkałoby się tu raczej zbyt dobrze, chyba że pobudowaliby mnóstwo drabin, by wejść do swojego lokum. Charakter gniazda naprawdę pasował do smoków. I pomyśleć, że mogłem tu mieszkać przez te dziewiętnaście lat.

   – W gnieździe nie zmieniacie się w ludzi? – spytałem.

   – Jesteśmy przecież smokami, więc takie ciało jest naszym prawdziwym, zatem nie powinno cię to dziwić.

   – No wiesz, żeby tak ciągle paradować jako smok to nie przywykłem, a nawet nie miałem takiej sposobności.

   – To możesz już zacząć korzystać z tej opcji.

   – Dziś się w końcu nacieszę.

   – Cieszenie cieszeniem, ale teraz musimy lecieć do mojego taty.

   – Eee... Mam już dziś poznać króla? – zmieszałem się trochę.

   – Spokojnie, nie musisz się go bać, to nie jest Tenebris i nie zachowuje się jak on.

   – Dobrze, to lećmy. – Pokiwałem głową.

   Moja obecność wywoływała spore zamieszanie. Co chwilę słyszałem: to przecież Smok Słońca, popatrz na niego lub coś w tym stylu. Tutaj w końcu byłem kimś, liczyłem się. Nie będę ukrywać, mile łechtało to moje ego.

   – Będziesz tematem numer jeden przez resztę dnia – zaśmiała się Melawi.

   Przelecieliśmy wszerz całe gniazdo i stanęliśmy przed wejściem do jaskini na samej górze.

   – Gotowy? – spytała, patrząc na mnie.

   – Powiedzmy, że tak – odpowiedziałem.

   – Zatem zapraszam do środka. – Melawi chwyciła przednimi łapami drzwi i zabrała je z wejścia.

   – Ciekawie się u was używa drzwi – odparłem ze zdziwieniem.

   – A widzisz gdzieś w tej skale i ziemi, by zrobić zawiasy? – zadała pytanie retoryczne. – Wlatuj.

   Znalazłem się chyba w korytarzu, bo było tu trochę ciemniej, a dalej widziałem pomarańczowe światło. Było tu też wąsko, bo mieściłem się tylko ja. Dwa smoki na jego szerokość, już nie dałyby rady. Odwróciłem się do Melawi, która zastawiła wejście.

   – No idź do przodu – poinstruowała mnie.

   Czułem się nieswojo i niepewnie szedłem. Weszliśmy do dużych rozmiarów jaskini. Światło dawały pochodnie, stojące dookoła. Obok wejścia po lewej stronie na specjalnej podporze, wisiało kilka mieczy, toporów i łuków. Po prawej oraz lewej zauważyłem też kolejne otwory, zapewne prowadzące do kolejnych grot, a niedaleko niego we wgłębieniu było kilka zabitych zająców. Pod przeciwległą od nas ścianą na ziemi leżały skóry z jeleni, a na nich siedział czarny smok. Jego spodnia strona ciała była w kolorze szarym, natomiast rogi na jego głowie oraz kolce ciągnące się od szyi po sam ogon były jakby srebrne. Oczy za to miał czerwonawe, które wyglądały groźnie. Budził respekt. Był idealny na władcę.

   Serce zaczęło mi szybciej bić. Nie wiedziałem, co robić. Nie znałem zwyczajów smoków, ale coś by wypadało uczynić.

   – Wasza wysokość – powiedziałem, spuszczając głowę, by go pozdrowić i ukłonić się.

   – Witaj, Nawisie – odezwał się grubym głosem. – Podejdź bliżej i usiądź.

   Zrobiłem kilka kroków w jego stronę. Wzrostem byliśmy tacy sami, co dodawało mi trochę pewności. Gdy Melawi pojawiła się obok mnie, trochę się uspokoiłem.

   – Ależ spięty jesteś, spokojnie, jesteś wśród swoich – zaśmiał się, ale mnie wcale do śmiechu nie było. – Ale co ze mnie za król, skoro nawet się nie przedstawiłem. Nazywam się Rapidas.

   – To dla mnie zaszczyt cię poznać. – Skłoniłem się lekko.

   – Nie musisz mi się kłaniać, jesteś przecież Smokiem Słońca, więc pozycją jesteśmy równi – odrzekł.

   – Rozumiem.

   Stres nadal mnie trzymał. Dziwnie było mi siedzieć w jaskini, mając przed sobą króla smoków. Na dodatek jego córka miała niezły charakterek.

   – Zatem opowiadaj, jak ci poszło na Turnieju Przeznaczenia? – zapytał.

   Że też akurat musiał wybrać ten temat. Miałem go już dość.

   – Zająłem drugie miejsce – odpowiedziałem krótko, bo nie wiedziałem, czy mogę wspominać o zabójstwie.

   – To gratuluję.

   – Dziękuję.

   – Kogo ci dali do zabicia? – spytał, czym zbił mnie z tropu.

   Miałem powiedzieć prawdę? Czy za to mogłem być ukarany? Przecież zabiłem smoka, swego pobratyńca. Na pewno była za to jakaś kara.

    – Eee... – Nie potrafiłem z siebie wydusić imienia. – Emasa. – Spuściłem głowę, by nie patrzeć mu w oczy, bo było mi wstyd.

   Co teraz?

   – Musiało to być dla ciebie trudne, bo wiem, że byliście przyjaciółmi.

   – Wasza wysokość, ja przepraszam za to, naprawdę nie chciałem jego śmierci, zawładnęła mną nienawiść do Tenebrisa i tak wyszło. Nie chciałem też zabijać żadnego innego smoka. Zrozumiem, jeśli mnie ukażesz, bo nawet czuję się jak zdrajca – wyrzuciłem to z siebie rozpaczliwie na niemal jednym tchu.

   Nie odważyłem się patrzeć na niego. Nie byłem tego godzien.

   – Nawis, nie mam ci tego za złe. Wprowadzając cię do twierdzy, liczyliśmy się z takim obrotem spraw. Nie musisz czuć się winny, ale domyślam się, że jest ci ciężko, bo to był twój przyjaciel – powiedział spokojnym tonem.

   Ulżyło mi. Niepewnie uniosłem głowę i spojrzałem mu w oczy. Pomimo ich groźnego wyglądu, biła od nich łagodność i współczucie.

   – I tak przepraszam cię za to – odrzekłem głosem pełnym skruchy.

   – Przyjmuję przeprosiny i wybaczam ci.

   – Dziękuję. – Skinąłem głową.

   – Jak się czujesz w smoczej skórze? – spytał, zmieniając temat.

   – Już przywykłem i polubiłem być smokiem. Czuję się taki silniejszy przez moją moc i bardzo pragnę ją poznać i okiełznać. Nienawidzę Tenebrisa, więc będę ci wierny, obiecuję – odrzekłem poważnym tonem.

   – Cieszy mnie twoje nastawienie, obawiałem się, że będziemy musieli nawet siłą przeciągnąć cię na naszą stronę. Dobrze, że trafiłeś pod opiekę Tenebrisa, chociaż przez to nie miałeś łatwo w życiu.

   – Owszem, wręcz pragnąłem uciec z twierdzy, ale chciałem mu udowodnić swoją wartość przez zostanie łowcą. To był cel mego życia, dla którego wiele poświęciłem, a teraz nic mnie ten tytuł nie obchodzi.

   – Doceniam cię za twą szczerość, Nawisie. Wiele też o tobie słyszałem od Emasa. Twój charakter idealnie obrazuje twoją smoczą duszę. Masz w sobie ducha walki, niech on nigdy nie zgaśnie.

   – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by tak było.

   Rapidas spojrzał przelotnie na Melawi, a jego wzrok był wymowny, smoczyca tylko skinęła głową twierdząco.

   – Myślę, że mogę ci już zaufać i wtajemniczyć w plan – powiedział, czym wzbudził moją ciekawość. – Domyślasz się może czegoś?

   – Obstawiam szpiega.

   – I dobrze myślisz, masz być oczami i uszami łowców, a jesteś jednym z nich.

   – Co mam robić? – spytałem.

   – Rozmawiaj z nimi, przebywaj w ich towarzystwie, a przynajmniej bądź blisko. Zawsze uważnie słuchaj, co mówią. Pamiętaj, że nie możesz wyglądać podejrzanie. Musisz robić to z wyczuciem. Plusem też jest, że mieszkasz w zamku, więc jeśli tylko ci się uda, podsłuchuj obrady lub patrz, czy nie dzieje się coś podejrzanego.

   – Wiem tylko, gdzie się odbywają, a nie mogę stać pod drzwiami, ponieważ pilnują ich wtedy strażnicy.

   – No cóż, w każdym razie masz być czujny i nie daj się złapać, jeśli dowiesz się czegoś istotnego, mów mi o tym, zrozumiano? – spytał poważnie.

   – Tak, zrozumiałem – odpowiedziałem szczerze.

   – Przydałoby się też, żebyś zapoznał się z naszymi smokami w twierdzy.

   – To macie więcej szpiegów? – zapytałem zdziwiony.

   – Tak, a nawet mamy dwóch łowców, więc ty będziesz kolejnym informatorem.

   – Jak to możliwe, że oni sobie tam ot tak żyją?

   – Bo widzisz, dzięki naszej ludzkiej postaci mamy przewagę nad zwykłymi ludźmi. Łowcy nie mogliby wprowadzić szpiega bezpośrednio do gniazda, bo szybko by się okazało, że nie jest smokiem. Dodatkowo mamy układy z królestwem Daremis, więc to stamtąd oni rzekomo pochodzą, dając akt urodzenia na dowód – wytłumaczył mi.

   – To ile jest smoków w twierdzy?

   – Ivar i Aidana z synem Haganem. Ojciec i syn to łowcy. Para została wprowadzona już czterdzieści lat temu, a Ivar ma już prawie sześćdziesiąt lat, więc nie pełni już czynnie zawodu, natomiast Hagan ma trzydzieści pięć lat. Znajdź ich, ale nie powiem ci, gdzie mieszkają i jak wyglądają, sam ich namierz węchem, bo smoki inaczej pachną, wyczujesz od razu nawet będąc w ciele człowieka.

   – Dobrze, zrobię, jak każesz – odparłem.

   – Swoją drogą, jak ci idą treningi?

   – Na razie miałem tylko dwa, z czego jeden taki porządny, ale za to umiem uzdrawiać się i otaczać ciało ogniem, a potem go wyrzucić – odpowiedziałem.

   – To teraz zaczniesz ostro ćwiczyć, Mel cię już przypilnuje – zaśmiał się.

   – Oj tak, dam ci popalić – odezwała się z przekąsem.

   – Będziesz musiał wymykać się z twierdzy lub znajdować jakąś wymówkę, to już od ciebie zależy. Powinieneś, jak najszybciej poznać siebie – odparł Rapidas.

   – Dobrze, ale jak mam używać tej mocy? Nie macie jakiejś książki czy coś?

   – Owszem, jest Księga Smoków Słońca, ale najpierw spróbuj sam coś wymyślić, wczuj się siebie, w swoją moc, jak widać już kombinowałeś, skoro coś ci się udało, oby tak dalej.

   – Rozumiem, postaram się – odrzekłem.

   – Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się dobrze układać.

   – Również mam taką nadzieję.

   Król naprawdę nie był zły. Wyglądał groźnie, jak każdy zresztą smok, ale był wyrozumiały i opanowany. To zupełne przeciwieństwo Tenebrisa, a to niby smoki to takie okropne bestie bez serca.

   – Może się przelecimy? Pokażę ci nasze królestwo. Muszę też trochę rozprostować kości. – Poruszał kilka razy szyją.

   – Dobrze.

   – Melawi, ty zostań, chcę pobyć sam ze Smokiem Słońca – powiedział Rapidas, gdy wstaliśmy.

   Melawi widocznie się zdziwiła, ale posłuchała go. Posłałem jej nieco przestraszone spojrzenie, a ona tylko pokręciła głową z rozbawieniem w oczach. Mimo wszystko denerwowałem się na myśl, że będę sam na sam z królem smoków. Szedłem za nim korytarzykiem, po czym wylecieliśmy z jaskini. Teraz to dopiero przyciągaliśmy na siebie uwagę. Jednak z czasem naprawdę mi się to spodobało. Dodawało mi pewności siebie. Tym razem bez oporów przeleciałem przez wodospad. Podążaliśmy wzdłuż niego i rozległej, głębokiej doliny. Znów nie mogłem się napatrzeć na tę okolicę.

   – Masz piękne królestwo, panie – odezwałem się z zachwytem.

   – Mówiłem ci już, że nie musisz zwracać się do mnie w tak oficjalny sposób. Podczas zgromadzeń owszem, powinieneś i ja wtedy będę mówił do ciebie Smoku Słońca, lecz na codzień mówmy sobie po imieniu – powiedział miłym tonem.

   – Dobrze – przytaknąłem.

   Zapanowała cisza. Mimo wszystko byłem spokojny, czułem się wręcz wybornie.

   – Kró... – przerwałem. – Rapidasie, czy daliście mnie do twierdzy tylko po to, bym był waszym szpiegiem, skoro macie tam kogoś? – spytałem, bo nagle zaczęło mnie to nurtować.

   – To jest już dłuższa historia, nawiązująca również do twoich rodziców – odpowiedział poważnym tonem.

   Moje rozluźnienie, zastąpiła trwoga. Moi rodzice. Czy oni mnie nie chcieli czy stało za tym coś więcej? Co jeśli moja matka żyje? Bo ojciec już nie.

   – Zatrzymajmy się tam. – Wskazał na krawędź doliny po przeciwnej stronie wodospadu. Znajdowaliśmy się już dalej od niego, więc nie było tu nikogo. 

   – Opowiedz mi wszystko o nich, nawet jeśli będzie to coś nieprzyjemnego – odrzekłem, gdy usiedliśmy.

   – Dobrze, nie pominę niczego.

   Widać było, że zbiera się na mowę, bo milczał. We mnie tylko narastał niepokój.

   – Miałem przyjemność współpracować z twoim ojcem – powiedział po dłuższej chwili czekania. – Nazywał się Karantos, był naprawdę wspaniałym smokiem. Odważny, dzielny, wyrozumiały, opanowany, ale też do czasu, bo gdy był zły, to można było się go wręcz bać, zawsze też pomagał w potrzebie. Idealny Smok Słońca, a żył długo, bo dziewięćdziesiąt lat. Na przemianę w smoka musiał dłużej czekać niż ty, miał wtedy dwadzieścia pięć lat, więc panował przez sześćdziesiąt pięć. Smoki Słońca mają też to do siebie, że wolno się starzeją, rozwijają się normalnie jako człowiek, ale po przemianie już dłużej pozostają młodzi, ale odbiegam teraz od tematu. – Na chwilę przerwał. – Miał on żonę, Lavenę, była młodsza od niego o dziesięć lat, ale nie przeszkadzało im to, bo kochali się ponad życie. Świata poza nią sobą widzieli. Zawsze gdy szliśmy na wojnę, Karantos nie pozwał jej, by ona też walczyła, lecz Lavena przeciwstawiała się mu. Była to bardzo piękna, silna i pewna swego smoczyca, nie pozwalała sobą pomiatać i rzadko ulegała. Szczególnie była nie do zniesienia, gdy byłeś w jaju, a siedziałeś w nim pięćdziesiąt lat. Oka z ciebie nie spuszczała – przerwał na moment i posmutniał. – Dziesięć lat po złożeniu ciebie, wybuchła ogromna wojna. Mniejsze starcia oczywiście odbywały się też przez ten czas, ale nie na taką skalę. Oczywiście chodziło o ciebie. Łowcy chcieli zniszczyć jajo, bo jest to możliwe, gdyż swoją nieśmiertelność Smoki Słońca osiągają dopiero po wykluciu. Walczyli wszyscy dorośli, w gnieździe została Lavena i młode smoki. Ówczesny władca twierdzy, Zethar, wraz ze swoim przyjacielem dostali się do gniazda niezauważeni. Twoja matka dzielnie walczyła, nawet pomimo wielu ran. Zethar zabił ją, odciął głowę i nakazał przyjacielowi ją zabrać i uciekać. On miał się wtedy rozprawić z tobą. Jednak młody smok w czasie tej walki zawiadomił Karantosa, który rzucił się na ratunek. Niestety nie zdążył przed zabójstwem twojej matki, lecz w samą porę uratował ciebie. Zabił Zethara. Rozpaczliwie chciał wskrzesić Lavenę, lecz nie było to możliwe – powiedział smutno. – Na szczęście wojna nie przyniosła dużo ofiar, skończyła się naszym zwycięstwem, lecz twój ojciec się załamał. Nie był już taki jak dawniej, stał się gburliwy, porywczy, wolał spędzać czas w samotności. Nienawidził łowów całym sercem, przez to przez resztę swojego panowania często latał ponad lasem i upatrywał zwiadowców, by ich zabić. Mój ojciec, a potem też ja nie za bardzo to popieraliśmy, bo obawialiśmy się odwetu, ale łowcy nie wypuszczali ich zbyt często, a większe starcia odbywały się bardzo rzadko. Wtedy też zasiadł na tron młodszy brat Zethara, czyli ojciec Tenebrisa, jego również potem zabił Karantos – zamilkł.

   – A dlaczego ja dostałem się do twierdzy? – spytałem.

   – Karantos stwierdził, że będziesz tam bezpieczniejszy. Ja również się z nim zgodziłem, by nie narażać moich poddanych. Nakazaliśmy też puścić plotkę, że schowano cię daleko stąd i podziało to, bo łowcy łyknęli haczyk i gdy się wyklułeś, szukali cię. Zostałeś podrzucony pod bramę wraz z aktem urodzenia, że pochodzisz z Daremis i nazywasz się Nawis oraz karteczką, że nikt cię w królestwie nie chce, a twoi rodzice zmarli. Tak właśnie znalazłeś się w twierdzy.

   Milczałem. Przyswajałem do siebie te informacje. Moja matka zginęła, by mnie ratować. To takie okropne. Szkoda, że nie mogłem jej poznać, a nawet gdyby przeżyła starcie, to umarłaby ze starości. Poczułem się taki samotny. Moi rodzice nie żyli, nie miałem nikogo tutaj. Nigdzie nikogo nie miałem.

   – Jak wyglądali? – spytałem, bo nagle zapragnąłem się dowiedzieć, czy byłem do kogoś podobny. Z charakteru pasowałem do obojga.

   – Karantos jako smok był taki jak ty, bo Smoki Słońca wyglądają zawsze tak samo. Jako człowiek miał brązowe włosy i niebieskie oczy. Lavena była srebrzysto-szara, jej łuski ponoć jakby lśniły w słońcu. Miała blond włosy i zielone oczy – odrzekł.

   – A powiesz mi do kogo byłem bardziej podobny? – spytałem, zmieniając się w człowieka.

   – Jesteś bardzo podobny do ojca, ale masz nieco łagodniejsze rysy twarzy. On miał widoczniejsze kości policzkowe. Oczy za to masz jak on. Włosy pewnie odziedziczyłeś po matce, a jej już niestety nie widziałem.

   Przemieniłem się w smoka. Swoją drogą to byłem ciekawy, jak wygląda Rapidas.

   – Ta wojna jest okropna, co rusz kogoś zabiera, mi matkę, mojej przyjaciółce ojca, tobie żonę – powiedziałem smutno, ale zaraz dotarło do mnie, że mogłem go tym zranić. – Ja przepraszam, że poruszyłem jej temat, tak jakoś wyszło – zmieszałem się.

   – Nic się nie stało, to nie jest już tak świeża rana – odpowiedział spokojnie, ale ze smutkiem. – Zresztą łowcy nie tylko ją zabili, bo i również mojego syna. Miał wtedy tylko trzynaście lat, Melawi wykluła się dopiero rok później – westchnął ciężko. – Ale masz rację, ta wojna wszystkich nas wykańcza. Najlepiej jakby się skończyła, ale nic na to nie da się poradzić. Nasi przodkowie wielokrotnie próbowali przekonać łowców, że nie jesteśmy tacy źli, królestwo Daremis przecież nas toleruje. Jednak zabójstwo powoduje nienawiść, która rodzi znowu nienawiść i tak to się toczy przez te tysiąc lat. Końca nie widać.

   – Czy jako Smok Słońca mógłbym coś zdziałać?

   – Konflikt jest zbyt żywy, by go przerwać, a na dodatek nie wiadomo, czy łowcy rzeczywiście posiadają Słoneczną Tarczę. Jeśli te sześć lat temu to była prawda, to brakuje im już tylko Klejnotu Potępienia, a wtedy byłbyś już poważnie zagrożony. Dlatego musisz zbliżyć się do łowców.

   – Zrobię, co się da.

   – Jeszcze jest jedna ważna sprawa – odrzekł. – Jeśli masz partnerkę bądź też masz kogoś na oku, zakończ to. Jako smok nie możesz być z człowiekiem. To nawet nie ma racji bytu. Tak ma być, koniec i kropka. Oczywiście też nie możesz nikomu zdradzić swojej tożsamości – powiedział poważnym tonem.

   – Nie mam nikogo ani nie jestem zakochany.

   – To dobrze, ale się pilnuj, lepiej oglądaj się za smoczycami, na pewno dzięki swojej pozycji znajdziesz jakąś.

   – Na razie chyba nikogo nie szukam.

   – A odbiegając już od tych poważnych spraw, w najbliższym czasie odbędzie się twoje oficjalne przedstawienie. Będzie też uczta i tańce. Wyprawimy to wieczorem po zachodzie słońca, żebyś spokojnie mógł się wymknąć z twierdzy.

   Impreza na moją cześć. No nieźle.

   – Tylko powiedz kiedy, a na pewno się stawię.

   – Może tak za trzy dni, zapoznasz się przez ten czas z naszymi łowcami, którzy mogą cię kryć lub też wyjdziesz bez powiedzenia nikomu, gdyby oni też zechcieli przyjść – odpowiedział po chwilowym zastanowieniu.

   – Dobrze – przytaknąłem.

   Zapanowała cisza, wypełniona tylko odgłosem wodospadu w oddali. 

   – Naprawdę mi ufasz? – spytałem nagle, czym go zaskoczyłem.

   – Muszę zaryzykować i ci ufać, jesteś nam potrzebny – odpowiedział z rozwagą.

   – Domyślam się, że nieprędko całkowicie mi zaufacie, ale będę się starał, abyście mi uwierzyli – odrzekłem poważnym tonem.

   – Zobaczymy, co zgotuje nam los – odparł. – Skoro już tu jesteś, może poćwiczyłbyś trochę?

   – Bardzo chętnie.

   – To lećmy po Mel. – Poderwał się z ziemi.

   – Latanie jest cudowne, to naprawdę sprawia, że czuję się smokiem.

   Może w taki sposób będę zdobywał ich zaufanie. Może moje ciągle gadanie, jak to lubię być smokiem, po części im wystarczy.

   – Owszem, jest to bardzo przyjemne – przytaknął. – Jeśli chcesz sobie wyobrazić, jak wyglądał twój ojciec, spójrz w dół.

   Lecieliśmy blisko rzeki w dolinie, więc mogłem zobaczyć swoje odbicie w czystej wodzie, choć było oczywiście zniekształcone. Zatem tak też wyglądał mój ojciec. Taki potężny i groźny. Naprawdę mógł budzić postrach. Chciałbym być taki jak on, by być godnym następcą, a byłem nawet do niego podobny. Szkoda, że nie mogłem go poznać.

~*~

   – Wiecie co? Zgłodniałam aż od tego treningu – powiedziała Melawi, a wszyscy jej zawtórowaliśmy.

   Miałem za sobą trzygodzinny trening, podczas którego walczyłem z każdym z ich szóstki, Melawi oczywiście szczególnie dała mi się we znaki oraz ponownie miałem test zwinności w lesie z Airą, który wyszedł już lepiej niż ostatnio. Nauka walki z człowiekiem natomiast nadal szła mi mozolnie i co rusz popełniałem jakieś błędy, które mogły skończyć się tragicznie. Zginąłem z kilkadziesiąt razy, przy dziesiątym przestałem liczyć. Także jakby nagle wyskoczył mi łowca i jeśli miałbym z nim się zmierzyć, bez moich zdolności regeneracyjnych, nie uszedłbym raczej z życiem. Oczywiście nadal nie chcieli mnie nauczyć ziać ogniem, ale to pewnie z ostrożności, jakbym okazał się jednak ich wrogiem, a nie sprzymierzeńcem. W każdym razie byłem już wykończony.

   – To kto idzie na polowanie? – spytał Marlo.

   – Myślę, że Nawis wręcz się pali do tego – odparła Melawi.

   – Ja? – zdziwiłem się.

   – Nie, ja się nazywam Nawis – odpowiedziała sarkastycznie. – Skoro już ćwiczysz, to odbębnisz również to. Nikt ci nie będzie przynosił jedzenia, sam sobie musisz coś upolować.

   – No dobra, ale sam mam iść?

   – Okthan z tobą pójdzie.

   – Naprawdę ja muszę go tego uczyć? – sapnął.

   – No co, lubisz to robić, więc wtajemniczysz naszego wspaniałego Nawisa.

   – Jak ja nie cierpię tego sarkazmu – powiedziałem cicho.

   – Co tam mruczysz do siebie? – zagadnęła Melawi, na co tylko spojrzałem na nią spod byka. – No na co czekacie, lećcie już, zwierzyna sama nie nie złapie. – Gdyby była człowiekiem, idealnie by pasowało, jakby jeszcze zaklaskała.

   – Patrz uważnie w dół – powiedział Okthan, gdy wzbiliśmy się nieco ponad korony drzew.

   Mimo że pownienem się skupić, zacząłem myśleć o Melawi. Gdy byliśmy sami, była inna, mniej złośliwa. Jednak wtedy nie trenowałem, więc tutaj miała duże pole do przyczepienia się do czegoś. Naprawdę mnie irytowała. A może odgrywała się za to, że odkryłem jej sekretne miejsce? Kto by tam wiedział.

   – Nawis, skup się, a nie lecisz z głową w chmurach – upomniał mnie nagle Okthan.

  Mijały minuty i niczego nie widzieliśmy. Jednak wiadomo, że polowanie opiera się też na cierpliwości. Wtem znaleźliśmy się nad małą polanką i moją uwagę przykuł ruch. Między drzewami blisko łąki zauważyłem lochę z sześcioma warchlakami.

   – Ona jest celem? – spytałem.

   – Tak, postaraj się ją złapać łapami i ugryź w szyję, nie puszczaj od razu. Jak zaatakujesz, pobiegnie w las, więc do tego przyda ci się trening Airy, bo trochę się pogimnastykujesz. Gdy ją będziesz gonił, zajmę się młodymi. Będziemy mieć małą wyżerkę.

   Dziki schowały się już głębiej w las, więc może matka nas zauważyła.

   – Zasadź się na nią od góry i nagle zleć w dół.

   – Robi się – odparłem.

   Poszybowałem nad drzewami, aby ponownie ją znaleźć. Locha szła spokojnie, wcale nie spodziewając się zagrożenia.

   Tylko jak by tu tak szybko przelecieć przez gałęzie, nie robiąc hałasu? I tak się spłoszy, więc będę musiał ją gonić. Cóż, do dzieła.

   Obniżyłem gwałtownie lot, kierując się wprost na dzika. Nie udało mi się tego zrobić bezszelestnie, więc zaczął biec. Może i nie poruszał się zbyt szybko, ale latania pomiędzy drzewami nadal nie lubiłem, a szczególnie, że zwierzę robiło zakręty. Kilka razy omal nie wleciałem na drzewo, gdy locha nagle skręciła, omijając moje łapy. Jednak mimo to treningi Airy miały swoje plusy. Zauważyłem, że dzik zmierzał do miejsca, gdzie było mniej drzew, więc musiałem to wykorzystać. Gdy tylko znalazłem się na otwartej przestrzeni, przyspieszyłem i rzuciłem się na zwierzę, chwytając je łapami. Przygniotłem je do ziemi, wbijając pazury głębiej w brzuch. Locha wierzgała, chcąc się uwolnić, lecz udało mi się ugryźć ją w szyję, zatopiając w niej całe swoje zęby. Dzik poruszył się niespokojnie kilka razy, ale po kilku sekundach, przestał się ruszać. Jego głowa opadła bezsilnie na ziemię. Spojrzałem na oczy, z których uszedł blask życia.

   Wtem przez umysł przemknął mi widok oczu Emasa, gdy witał się ze śmiercią. Odsunąłem się gwałtownie od zwierzęcia. Zacząłem niespokojnie oddychać.

   Byłeś mi jak syn.

   Nie, nie, nie! Koniec! Nie myśl o tym!

   – Ej, Nawis, pomóż mi złapać jeszcze dwa młode – powiedział Okthan, który nagle znalazł się obok mnie, trzymając w łapach i paszczy dziki.

   Nie ruszyłem się. Znów mnie zmroziło. Znów to widziałem. Znów to czułem.

   – Nawis, wszystko gra?

   Zabiłem go. Jak ja mogłem to zrobić!

   – Nawis! Odezwij się! – krzyknął Okthan, co wyrwało mnie z mojego jakby transu.

   – Jasne, już ci pomagam – odpowiedziałem, jak gdyby nic się nie stało i wzniosłem się nad ziemię.

   Okthan przyjrzał mi się niepewnie przez dłuższą chwilę.

   – Za mną. – Kiwnął głową.

   Polecieliśmy kawałek dalej. Dwa warchlaki stały spokojnie, ale gdy nas zobaczyły, zaczęły uciekać. Jednak Okthan szybko dopadł jednego, a ja zaraz zrobiłem to samo z drugim. Wróciliśmy do reszty naszej zdobyczy. 

   – Bierz matkę, pochwalisz się Melawi – zaśmiał się Okthan.

   – Nawet nie uwierzy, że ja ją złapałem – prychnąłem.

   Chwyciłem lochę przednimi łapami, a dwa młode wziąłem do pyska, tak że wystawały ich zady. Oktan zabrał resztę, po czym polecieliśmy w stronę gór. W drodze jednak nie mogłem się powstrzymać od myślenia o zaistniałej sytuacji. Czy nawet w takim momencie musiałem pomyśleć o Emasie? Tylko zabiłem dzika, a tu nagle wspomnienia wróciły. I jak tu zapomnieć?

   Dotarliśmy na miejsce i wylądowaliśmy tuż obok miejsca na ognisko i kłód dookoła niego. Smoki od razu zwróciły na nas swoją uwagę, bo były zajęte rozmową.

   – O, żarełko przyleciało – powiedział wesoło Kamatin.

   – Główne danie locha, a na przegryzkę warchlaki. Cóż na mały głód może być – odparł Marlo.

   Okthan zatrzymał dla siebie młodego, a resztę dał im. Nim się obejrzałem, były już w ich brzuchach. Tylko je rozgryźli na pół, a następnie połknęli.

   – Nawis, a ty czemu nie jesz? – spytała Melawi.

   – A to nie jest dla was? – zdziwiłem się.

   – Na każdego wyjdzie po jednym lub dwa gryzy, więc bierz, ucz się być smokiem.

   Spojrzałem na dzika. Nie wyglądał zachęcająco na surowo oraz z sierścią. Jednak nie mogłem go nie zjeść, bo Melawi by ze mnie zadrwiła. Zresztą byłem smokiem, więc powinienem zachowywać się jak on.

   Nachyliłem się nad zwierzyną, po czym zatopiłem zęby w jej brzuchu. Szarpnąłem mocno i oderwałem kawałek mięsa. Poczułem metaliczny smak krwi, więc od razu połknąłem, choć sierść nieprzyjemnie połaskotała mnie w przełyk. Przynajmniej nie poczułem za bardzo smaku.

   – I jak? – spytała Melawi.

   – Ujdzie – odparłem.

   – Przywykniesz, a teraz posuń się, bo ja też chcę.

   Każdy z nich zjadł po jednym kawałku. Widok jak pożerali również jelita był dla mnie obrzydliwy. Z ich pysków kapała krew.

   – Nawis, bierz jeszcze gryza – odezwała się Melawi.

   Zrobiłem to znów tylko po to, by nie wysłuchiwać jej potem, bo nie miałem na to ochoty. Teraz niestety poczułem już smak surowego mięsa i nie było to smaczne. Po chwili z dzika zostały same kości, a oni tylko się oblizywali.

   – Pojedliwe to nie było, ale na jakiś czas może być – odparła Aira.

   – Wiecie co, chyba już muszę się powoli zbierać – odezwałem się.

   – Trafisz sam czy potrzebujesz eskory? – spytała Melawi.

   – Poradzę sobie sam – odparłem, wznosząc się. – To do zobaczenia.

   – Do zobaczenia – odpowiedzieli.

   Leciałem spokojnie, nie spiesząc się. Potrzebowałem po prostu samotności. Dzisiejszy dzień był już dla mnie wyczerpujący. Jeśli tylko spotkam Tenebrisa lub Netuma to może być gorszy. Że też to oni musieli być moją rodziną. Szkoda, że nie mieszkałem ze smokami, że nie poznałem swoich rodziców. Nagle przypomniałem sobie jak kiedyś Tenebris, ja i Netum staliśmy w jadalni, a zarazem sali obrad pod smoczymi głowami. Byliśmy wtedy mali. Tenebris mówił wtedy, że należały one do ważnych smoków, między innymi do żony Karantosa, Smoka Słońca. Później dołączyła tam też głowa żony Rapidasa. Moje ciało przeszedł jakby dreszcz na to odkrycie. Musiałem tam pójść.

   Przyspieszyłem lot. Jak zawsze, gdy znalazłem się na swojej polanie, przemieniłem się. Idąc na dwóch nogach, czułem się trochę dziwnie. Spędziłem dziś dużo czasu w ciele smoka, więc przywykłem do czterech łap i skrzydeł. Szedłem szybkim tempem. Byłem naprawdę zdeterminowany, by zobaczyć moją matkę, nawet jeśli była to tylko jej głowa. Gdy znalazłem się w zamku na szczęście nie zobaczyłem w pobliżu Tenebrisa, więc wszedłem do jadalni. Nikogo w niej nie było, palił się tylko ogień w kominku. Nad nim zaś wisiały smocze głowy w kolorze czarnym, czerwonym, ciemnozielonym, jasnobrązowym oraz srebrzysto-szarym. To właśnie na tej zatrzymałem swój wzrok. Podszedłem bliżej i zadrałem głowę do góry. Naprawdę była to piękna smoczyca. Jej łuski rzeczywiście jakby lśniły w kontakcie ze światłem. Pasowała idealnie do Smoka Słońca. Spojrzenie szarych, martwych oczu utkwione było gdzieś przed siebie. Zapłaciła życiem za moją ochronę, a w nagrodę dostała miejsce na tej ścianie. To podłe. Nie dziwiłem się, że ojciec potem mścił się, bo i ja bym to zrobił, a nawet mogę zrobić. Wezbrała się w mnie nienawiść do łowców. Kiedyś zapłacą za moją matkę i Emasa, a szczególnie Tenebris. Tak bardzo pragnąłem jego śmierci.

   Nagle zachciałem dotknąć głowy. Była co prawda trochę wysoko, ale jakbym stanął na czymś, mógłbym ją dosięgnąć. Spojrzałem na stół i krzesła, po czym wziąłem jedno i postawiłem pod ścianą. Stanąłem na nie i wyciągnąłem rękę, by poczuć łuski. Przesuwałem wolno palcami po głowie. Gdybym tylko ją kochał, czułbym teraz coś więcej niż lekki smutek i gniew.

   – Zemszczę się na nich, mamo. Obiecuję ci to – szepnąłem, patrząc w jej oczy.

   Zszedłem z krzesła i odstawiłem je na miejsce. Jednak nie chciałem jeszcze stąd wychodzić. Spojrzałem na czerwoną głowę, żonę Rapidasa i matkę Melawi. Współczułem im. Dodatkowo Melawi nawet nie poznała swojego brata. Okthan również cierpiał z powodu straty młodszej siostry, a Enuika za to z powodu jej ojca. Właśnie, Enuika, powinienem z nią porozmawiać. Ostatni raz rzuciłem wzrokiem na moją matkę, po czym wyszedłem. Niestety, gdy tylko zamknąłem drzwi, ze swojego gabinetu wyszedł Tenebris.

   Niech to szlag!

   – O, Nawis, dobrze cię widzieć – odezwał się, ale ja nic nie odpowiedziałem. – Jak tam plecy?

   Całe i zdrowe, dzięki, że pytasz.

   – Nie bolą już – odparłem.

   – A tak w ogóle z okazji nadania ci tytułu łowcy, ofiarowałem ci prezent. Czeka na ciebie w twojej komnacie.

   – Prezent od ciebie? – prychnąłem.

   – Taki od serca. – Przyłożył do niego rękę.

   – Oczywiście – zakpiłem.

   Ruszyłem w stronę schodów, a on nadal stał w tym samym miejscu. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Na pewno to był jakiś podstęp. Co to mogło być? Z głębokim wdechem otworzyłem drzwi. Przeleciałem wzrokiem po pokoju i nagle mnie zmroziło, momentalnie poczułem jak krew odpływa mi z twarzy, a serce wali jak oszalałe. Nie! To nie może być prawda! To tylko zwidy!

   Na ścianie nad kominkiem wysiała głowa Emasa. Znów przed oczami stanął mi moment, gdy wbiłem miecz w jego szyję. Znów usłyszałem jego ostatnie słowa. Znów zobaczyłem, jak umiera i jak Daveth odcina mu głowę. Potem przypomniałem sobie sen.

   Przez chwilę zakręciło mi się w głowie, że aż oparłem się o framugę drzwi. Wzrok miałem cały czas wbity w głowę. Nie poleciały żadne łzy. Stałem tylko kompletnie osłupiały, bez jakiegokolwiek ruchu.

   Nagle jednak jakby zawżało we mnie. Zacząłem nierówno oddychać, a mięśnie niemiłosiernie mnie piekły. Czułem, że oczy miałem już smocze. Nie potrafiłem się opanować, zdusić tego w środku. Zamknąłem więc z hukiem drzwi i pozwoliłem na przemianę. Odetchnąłem z ulgą, dysząc. Od razu było mi lepiej. Jednak nienawiść w sercu i tak pozostała. Spojrzałem na głowę, po czym wzniosłem się, chwyciłem metalową ramę dookoła i z całej siły pociągnąłem, aż kamienna ściana w niektórych miejscach odprysnęła. Położyłem głowę na podłodze. Nie będę tu jej trzymał za nic w świecie.

   Opanowałem się trochę, więc zmieniłem się. Nie mogłem jednak tak tego zostawić. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je z impetem.

   – Tenebris! – wydarłem się na całe gardło.

   Zbiegłem szybko po schodach i znów na skraju wytrzymania stanąłem przed nim, bo nigdzie się nie ruszył. Jego stoicki wyraz twarzy jeszcze bardziej mnie denerwował.

   – Dlaczego ta głowa jest u mnie? – spytałem, a może raczej warknąłem.

   – Już mówiłem to prezent – odrzekł spokojnym tonem.

   – Ach, tak? To zabierz go sobie, bo go nie chce – wycedziłem przez zęby.

   – A myślałem, że ci się spodoba. To przecież twój pierwszy zabity smok, uczestnicy finału zwykle tak robią.

   – To niech robią sobie, co chcą, ale ja mam to w głębokim poważaniu. Ta głowa ma zniknąć.

   – Ech – westchnął. – Naprawdę nie nadajesz się na łowcę.

   Akurat niedaleko nas przechodziła służąca.

   – Zabierzcie głowę z pokoju Nawisa – nakazał, a ona posłusznie skinęła głową.

   Nie wierzyłem, że on naprawdę to zrobił. Tak po prostu ją zabrał?

   – Widzę, że się dziwisz, że kazałem ją zabrać. Chciałem tylko zobaczyć twoją reakcję i przypomnieć ci o twojej słabości – odparł obojętnym tonem, po czym ruszył w stronę wyjścia z zamku.

   Stałem przez chwilę jak kołek wbity w ziemię. Nie cierpiałem, jak tak ze mną pogrywał. Uwielbiał się na mnie wyżywać.

   – Oj, Tenebrisie naprawdę kiedyś za to zapłacisz – powiedziałem cicho do siebie złowrogim tonem.

   Nie zamierzałem nawet wchodzić do mego pokoju, gdyż głowa nadal mogła tam być. Wyszedłem zatem z zamku i kierowałem się w północne strony twierdzy do mego cichego zakątka. Potrzebowałem tylko samotności i spokoju. Musiałem odetchnąć po tym dniu. Gdy byłem już blisko, zauważyłem, że pod drzewami siedziała Enuika, która na dodatek mnie zobaczyła. Czy naprawdę nie mogłem być dziś przez chwilę sam? Mimo to powinienem z nią porozmawiać o wczorajszym wieczorze.

   – Cześć – przywitała się, ale nie zabrzmiało to jakoś wesoło.

   – Cześć – odpowiedziałem. – Mogę się przysiąść? – Wskazałem na miejsce obok niej.

   – Jasne.

   Usiadłem obok i oparłem się o pień. Zapanowała niezręczna cisza. Cóż, musiałem ją przerwać.

   – Chciałbym pogadać o wczoraj – odezwałem się nieco niepewnie.

   – Ach, tak?

   – Nie miałem wtedy za bardzo humoru, ale nie powiniem mówić, że się cieszysz, że zabiłem Emasa, bo przecież jeden smok odebrał życie twojemu ojcu. Przepraszam cię za to – powiedziałem szczerze.

   Enuika westchnęła, po czym spojrzała na mnie.

   – Nic się nie stało. – Uśmiechnęła się lekko.

   – Dziękuję ci też, że zaprowadziłaś mnie do zamku. Za moje zachowanie po pijaku też pewnie powinienem cię przeprosić. Możesz mi powiedzieć, co mówiłem bądź robiłem?

   – Zbyt miły to nie byłeś, ciągle tylko myślałeś o piciu i co chwilę chciałeś tam wrócić. Wręcz siłą musiałam cię stamtąd zabrać.

   – Musiałaś być zatem bardzo zdeterminowana i stanowcza. Skąd u ciebie taka pewność? – spytałem zdziwiony.

   – Bo widzisz, czasem tata lubił popić i musiałam pomóc mu dojść do domu lub przynajmniej do pokoju. On również nie był łatwy w obejściu w takim stanie, a trzeba być wtedy stanowczym, więc stąd się tego nauczyłam – odparła, wzruszając ramionami.

   – Taka spokojna, a tu proszę – zaśmiałem się. – Nie mówiłem ci niczego nieprzyjemnego?

   – Nie, tylko ciągle chciałeś wrócić i czasem się wyrywałeś to tyle.

   – Okej, ale i tak ci dziękuję za to i przepraszam za fatygę. – Uśmiechnąłem się.

   – Tak w końcu robią przyjaciele.

   Nagle przypomniałem sobie ten skrawek rozmowy.

   – Tak, ale przyjaciel nie zabija przyjaciela – odpowiedziałem ze smutkiem.

   – Nawis, nie obwinaj się już za to. Domyślam się, że jest ci ciężko, ale kiedyś zapomnisz i będzie lepiej – powiedziała, kładąc mi dłoń na przedramię.

   – Taa, zapomnę – prychnąłem. – Tenebris robi wszystko, żebym zbyt szybko nie wybił sobie tego z głowy – powiedziałem ze złością.

   – Coś zrobił?

   – Powiesił jego głowę w mojej komnacie.

   – To naprawdę już szczyt podłości.

   – Znalazł sobie kolejny mój czuły punkt i pewnie jeszcze trochę mnie pomęczy albo przestanie i zrobi coś, gdy nie będę się tego spodziewał. On taki jest.

   – Nie możesz się wyprowadzić? Teraz już zaczniesz zarabiać.

   Słuszna uwaga, ale chyba nie mogłem tego zrobić, choć bardzo bym chciał. Mieszkałem w zamku, więc mogłem dostrzec coś podejrzanego. Musiałem się poświęcić, by trzymać się planu.

   – To nie jest takie proste – odparłem.

   – Jak to nie? – zdziwiła się.

   – Po prostu nie jest i tyle, ten temat jest zamknięty – westchnąłem.

   – Rozumiem, ale wytrzymasz jeszcze jego zagrywki?

   – Tyle lat to znosiłem, więc dam radę. Przywykłem. – Wzruszyłem ramionami.

   – Jesteś silny i tu nie chodzi mi o siłę fizyczną, której oczywiście też ci nie brakuje, ale o psychiczną. Naprawdę podziwiam cię, że mimo wszystko się nie załamałeś i poddałeś się, a dzielnie walczysz – powiedziała, patrząc mi w oczy.

   Przez chwilę pozwoliłem sobie odpłynąć w tych niebieskich tęczówkach, lecz opanowałem się. Nie mogłem pozwolić sobie na coś więcej. Musiałem zachowywać pewien dystans. Mógłbym po prostu zakończyć znajomość, tak byłoby prościej, ale życie nie było proste.

   – Jak ty ze mną wytrzymujesz? Czasem jestem do niczego – odparłem.

   – Ludzie nie są idelani, to normalne, że każdego czasem ponoszą nas nerwy lub powie się coś, czego by się nie chciało.

   – Owszem, ale mnie może rozdrażnić każda kąśliwa uwaga.

   – Nie miałeś w życiu łatwo, więc to chyba przez to.

   – Słuszna uwaga. Naprawdę mnie rozumiesz, a nie znamy się długo – odpowiedziałem ze zdziwieniem.

   – Mam już taki dar, że widzę w człowieku drugie dno.

   Te wszystkie zdania wymienialiśmy patrząc sobie w oczy. Miałem nawet wrażenie, że Enuika nieco się do mnie przybliżyła. Mimo że podobała mi się ta cała sytuacja, nie mogłem na nic pozwolić. Nie chciałem, żeby potem cierpiała. Odwróciłem głowę, a ta dziwna atmosfera prysła. Potem rozmawialiśmy głównie o pracy łowców i o jutrzejszym zebraniu. Enuika była naprawdę podekscytowana. Gdybym nie był smokiem, pewnie też dzieliłbym z nią ten zachwyt, bo teraz stało się to dla mnie nijakie. Cena, jaką zapłaciłem za ten tytuł, była zbyt wysoka. Gdybym tylko mógł się cofnąć w czasie... Zostało mi niestety pogodzenie się z tym faktem.

No i wleciał 14 rozdział,
który znów jest dłuższy.
Weny jak na razie mi nie brakuje. Oby tylko starczyło mi jej do października, ale na studiach będę się starała pisać. Dlatego teraz mi zależy, żeby dodać jak najwięcej rozdziałów, a mam jeszcze te dwa i pół miesiąca. Mam nadzieję, że mi się uda, a zależy mi na tej historii, choć zaniedbywałam ją przez dwa lata.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro