Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Nadchodził już wieczór, a ja siedziałem przy kominku z pamiętnikiem Emasa w ręce. Powinienem już wychodzić z zamku, by pójść po Hagana, Ivara i Aidanę, ale nostalgia całkowicie mną zawładnęła. Czytałem niektóre opisy walk, a dzięki nim miałem wrażenie jakbym był blisko niego, jakbym sam uczestniczył w tych wydarzeniach, gdyż Emas pisał je ze swojego punktu widzenia. Może i nie powinienem tego już czytać, bo przez to nie mogłem przestać myśleć o nim, lecz jego śmierć nadal paliła boleśnie moje serce. Wspomnienia nadal były żywe.

   Przekartkowałem pamiętnik do samego końca, po czym go zamknąłem. Nie był on tu za bardzo bezpieczny, choć dobrze go ukrywałem za szafą. Mógłbym go dać królowi na przechowanie. W gnieździe nic mu się nie stanie. Włożyłem go zatem do małej torby, przypiętej do pasa, do którego miałem też oczywiście doczepiony sztylet, z którym nigdy się nie rozstawałem. Wstałem z ławki, po czym wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół. Na początku myślałem, żeby wymknąć się tylnym, niestrzeżonym wyjściem, lecz stwierdziłem, że normalne opuszczenie zamku, będzie mniej podejrzane, a gdy będę wracał i jeśli strażnicy, spytają mnie, gdzie byłem, mogę powiedzieć, że przebywałem w karczmie, a one przecież są otwarte do później nocy. Przy Bractwie Łowców zauważyłem, czekające już na mnie smoki.

   – Dłużej się nie dało? – upomniał mnie Ivar.

   – Jakoś tak zeszło. – Wzruszyłem ramionami. – Chodźmy już.

   Nie przedłużając, ruszyliśmy w stronę północnej części twierdzy. Na ulicach robiło się już cicho. Szybko też przedostaliśmy się poza mury, po czym zmieniliśmy się w smoki. Mogłem zatem zobaczyć ich prawdziwą postać. Ivar miał ciemnozielone łuski, a Aidana i Hagan w kolorze piasku, tylko on był nieco ciemniejszy. Nie lecieliśmy bardzo szybko, ale odpowiednio, by być na czas. Spojrzałem na zachodzące słońce i przypomniałem sobie wczorajsze odkrycie. Dziś nie miałem okazji się wykmnąć, by popracować na tym, gdyż po treningu Enuika chciała pojeździć ze mną konno, na co się zgodziłem, bo ostatnio mało czasu poświęcałem Piorunowi i tylko przychodziłem do niego raz na dzień. Pościgaliśmy się też, a ja wygrałem, bo chciałem się dać wyżyć memu koniowi, któremu naprawdę brakowało ruchu. Dzień zleciał w miłej atmosferze.

   W końcu dotarliśmy do gniazda, tym razem nie obawiałem się, przelecieć przez wodospad. Znów nie mogłem się napatrzeć na to miejsce. Wystrój jednak trochę się zmienił, gdyż na dole po prawej stronie wielkiego ogniska stały ławki i stoły, zastawione jedzeniem, a dokładniej rozmaitą zwierzyną, lewa natomiast była wolna i tam stało mnóstwo smoków, o wiele więcej niż ostatnio. Było kolorowo od ich rozmaitych barw. Zdążyłem jednak zauważyć, że czerwone i czarne łuski należały do rzadkości, dlatego że łowcy szczególnie z tymi kolorami utożsamiali sobie najsilniejsze okazy oraz takie smoki były władcami.  Oczywiście znów byłem sensacją i większość się na mnie patrzyła, lecz już mi to nie przeszkadzało. Przez chwilę nie wiedziałem, gdzie mam lecieć, lecz dostrzegłem króla i Melawi, która pomachała do mnie skrzydłem, co uznałem za znak, by do nich dołączyć. Stali na półce skalnej, jednej ze skał popierających sufit, która była na wysokości może z siedmiu metrów, a pod nią były inne smoki.

   – To ja lecę – odezwałem się, wskazując na nich głową.

   – Jasne – odparł Ivar, po czym polecili w dół w kierunku tłumu.

   Skierowałem się zatem na półkę skalną i wylądowałem przed nimi.

   – Wasza wysokość – powiedziałem uprzejmie, skinąwszy głową. – Melawi. – Spojrzałem na nią.

   – Witaj, Nawisie – odparł miło Rapidas.

   – Ja to już nie zasługuję na uroczyste powitanie? – spytała uszczypliwie.

   Jak zawsze milutka.

   – Och, przepraszam, królewno – odpowiedziałem niby dostojnym tonem, również skinąłem głową, ale oczywiście nie ukryłem nutki ironii, na co ona zmierzyła mnie wzrokiem.

   – Melawi, nawet się nie nakręcaj – upomniał ją z lekkim rozbawieniem król.

   – Oczywiście, tato. – Odwróciła od niego głowę i przewróciła oczami.

   – Doskanale wiem, że przewróciłaś właśnie oczami, za bardzo cię znam – zaśmiał się.

   Ile bym dał, żeby mieć takiego ojca.

   – Powoli wszyscy się już zbierają, więc niedługo zaczniemy – powiedział już poważnie.

   – A jak to dokładnie ma wyglądać?

   – Nic wielkiego tylko wygłosimy mowy, a potem zaproszę do uczty i zabawy.

   Miałem wygłosić mowę? Dlaczego wcześniej nie spytałem, z czym się je to uroczyste przedstawienie? E tam, przecież nie muszę mówić nie wiadomo, jak dużo. Ja nie dam rady? Ja?

   – Rozumiem. – Przytaknąłem głową. – Chociaż jeszcze nigdy nie przemawiałem.

   – Spokojnie, ja zacznę pierwszy, więc możesz się nieco wzorować. Mów po prostu, to co uważasz za słuszne, by cię dobrze przyjęli.

   – Coś wymyślę.

   – Stań teraz po mojej prawej stronie – nakazał, a ja tak zrobiłem.

   Przyjrzałem się zgromadzonym. Smoki wyglądały podobnie do siebie. Różniły się nieco odcieniami, rogami lub kolcami, ale jakoś ciężko było mi znaleźć już znane mi osoby. Dopiero po dłuższym czasie zauważyłem Okthana, a dzięki niemu resztę Tajnej Grupy Zwiadowczej. Ludzie jakoś bardziej się od siebie różnią.

   – Myślę, że możemy już zaczynać – zwrócił się do mnie król. – Gotowy?

   – Tak – odparłem.

   Rapidas wysunął się przed nas, zbliżając się do krańca półki, na co smoki zaczęły się wyciszać.

   – Drodzy poddani! – odezwał się potężnym tonem król. – Zebraliśmy się w ten wieczór, by świętować nadejście kolejnego Smoka Słońca, Nawisa, a jest on jednym z najpotężniejszych smoków tego rodu, gdyż przemienił się podczas całkowitego zaćmienia słońca. Pamiętajcie, że jest on naszym strażnikiem oraz pilnuje pokoju między nami a Daremis. Niektórzy z was znali jego ojca, Karantosa, wiecie też jak bardzo okrutny był dla łowców, a zabił przecież dwóch ich władców, Zethara oraz Travedica, więc życzę ci, Smoku Słońca. – Spojrzał na mnie. – Aby i tobie udało się zabić Tenebrisa. – Przeniósł wzrok z powrotem na zgromadzonych. – Zaufajcie mu, a nie pożałujecie. Dajcie mu jednak czas, ponieważ dopiero niedawno się przemienił i musi zgłębić tajemnice swej mocy, potem zacznie działać. Dotąd też go nie widzieliście, gdyż mieszka w twierdzy i jest naszym szpiegiem, więc jeśli kiedykolwiek spotkacie go z innym łowcą, nie atakujcie go, myśląc, że jest zdrajcą. Jest on jednym z nas – przerwał na chwilę. – Powitajcie zatem naszego nowego Smoka Słońca, Nawisa, głośnym rykiem! – wykrzyknął i zaraz wszystkie smoki tak uczyniły.

   Wpólny ryk zabrzmiał naprawdę potężnie. Zrozumiałem, jakie są silne, mimo że nie było ich tak dużo jak łowców. Ludzie nie mogą się równać z nami. Naprawdę byłem dumny, że miałem takie, a nie inne pochodzenie.

   – A teraz dajmy też przemówić Smokowi Słońca – powiedział, gdy ryki ustały.

   Rapidas nieco się cofnął i wzrokiem pokazał mi, żebym się zbliżył tak jak on stał. Zrobiłem zatem kilka kroków przed siebie. Mimo wszystko trochę się stresowałem i czułem niepewnie. Musiałem jednak im pokazać swoją siłę.

   – Drogie smoki! – odezwałem się głośno i pewnie, choć serce waliło mi szybko z nerwów. – Tak jak wspomniał już nasz król, możecie mi zaufać. Może i nie jestem smokiem długo, lecz pokochałem swe prawdziwe wcielenie, choć na początku był to dla mnie ogromny szok. Jednak naprawdę doskonale się już czuję jako smok, jako Smok Słońca. To dla mnie naprawdę trudne przejąć pałeczkę po moim ojcu. Nie znałem go, lecz podziwiam go, jego odwagę i całkowite oddanie wam. Pragnę być taki jak on, jak moi poprzednicy i zrobię wszystko, aby tak się stało. Możecie być pewni, że pomszczę śmierć waszych bliskich, a nienawidzę łowców całym sercem, a Tenebrisa szczególnie. Dołożę wszelkich starań, aby być dobrym Smokiem Słońca, takim jakiego oczekujecie – mówiłem to wszystko z uniesieniem i prosto z serca, a w miarę kolejnych słów nabierałem pewności siebie.

   Smoki znów zaczęły ryczeć, co przyjąłem z radością. Może i nie była to porywająca mowa, ale była po prostu szczera. Naprawdę chciałem być dla nich dobry, być wzorem do naśladowania. Poczułem się też częścią tego świata. W końcu odnalazłem swoje miejsce na ziemi, swój dom. Smoki wiele dla mnie znaczyły, a ja byłem przecież jednym z nich.

   – Dziękuję, Smoku Słońca, za tę mowę – powiedział uprzejmie król. – A teraz chciałbym ci wręczyć Oko Smoka, pierścień, który należy do Smoków Słońca, a pierwszy z nich dostał go od samych bogów słońca i ognia. Jest on symbolem wierności dla nas.

   Rapidas zmienił się w człowieka, dzięki czemu mogłem w końcu zobaczyć go w tej postaci. Miał siwe włosy, o długości przekraczającej koniec uszu oraz brodę tej samej barwy. Jego twarz wyglądała przyjaźnie i miło, a zielone oczy patrzyły na mnie z uznaniem. Ubrany był w czerwono-czarny, ozdobny kaftan, sięgający nieco za kolana, a w pasie oczywiście według mody miał przepiety gruby, skórzany pas z dużą klamrą. Spodnie było widać tylko trochę, bo włożone były w długie buty do połowy łydki. Taki strój był typowy dla osób wyżej postawionych.

   Ja również się zaraz przemieniłem. Król włożył rękę do małej torby przy pasie i wyciągnął z niej małe, drewniane pudełko, które po chwili otworzył i wyjął owy pierścień. Był on niezwykły, bowiem rzeczywiście miałem wrażenie jakby było na nim smocze, złote oko, chyba niemal identyczne do mojego.

   – Wyciągnij lewą rękę, a prawą połóż na sercu – nakazał, a ja tak zrobiłem. – Nosząc Smocze Oko nigdy nie zapominaj, gdzie twoje miejsce, bądź też nam zawsze wierny, a i my odpłacimy ci się tym samym – mówił i powoli wsuwał go na mój serdeczny palec, a wtedy czułem, jak mocno bije moje serce.

   – Przyrzekam wam wierność aż po grób – odpowiedziałem szczerze, patrząc mu w oczy.

   – Powitajmy zatem już uroczyście Nawisa, nowego Smoka Słońca! – wykrzyknął radośnie Rapidas i znów odpowiedziały mu ryki reszty smoków.

   Spojrzałem na pierścień. Teraz musiałem dołożyć wszelkich starań, abym nie wyszedł na zdrajcę. Nie mogłem zawieść ich oczekiwań. Wypełnię należycie swe zadanie.

   – A teraz nie przedłużając, zapraszam was na ucztę i zabawę. Świętujmy wszyscy – dodał z werwą, na co odpowiedziało mu trochę ryków.

   Smoki zaczęły iść lub lecieć w stronę stołów, gdzie wiele zmieniło są postać na ludzką, by usiąść na ławkach.

   – Nawis, zapraszam cię do stołu razem ze mną, Melawi, jej narzeczonym i radą, potem już będziecie mogli dołączyć do przyjaciół – powiedział Rapidas.

   Skinąłem tylko głową, po czym polecieliśmy do dłuższego od innych stołu, który stał nieco w odosobnieniu i podążało ku niemu kilka smoków. Akurat z narzeczonym Melawi wolałem nie mieć już niż wspólnego, ale cóż. Widziałem go tylko raz, a ja już wtedy zalazł mi za skórę. Na stole na drewnianych podkładkach leżały dwa upieczone dziki i trzy jelenie oraz przepiórki i zające, stały też kielichy napełnione czerwonym winem, co mnie zdziwiło, ale zauważyłem kilka beczek z kranikiem. Na innych stołach były kufle do piwa, więc wino musiało być zarezerwowane tylko dla nas. To smoki też piją alkohol? No proszę. Oprócz niego dostrzegłem wodę nalaną do otwartych beczek. Nie widziałem natomiast talerzy ani sztućców, czyli rozumiem, że będziemy jeść po smoczemu?

   Król zmienił postać na ludzką, po czym odsunął krzesło obite czerwonym materiałem, które znajdowało się na szycie stołu.

   – Smoku Słońca, usiądź po mojej prawej stronie – poprosił.

   Po lewej natomiast zasiadła Melawi, a obok niej Aron. Również sześć innych smoków zajęło miejsca, zapewne to radcy.

   – Smoku Słońca, chciałbym ci przedstawić narzeczonego Melawi, Arona, który jest również głównym dowódcą armii oraz moich radców: Amargeina, Doriana, Ravelina, Emira, Flawena oraz Bariona – mówił, na każdego wskazując głową.

   – To zaszczyt was poznać – powiedziałem uprzejmie, a oni również uroczyście mnie przywitali.

   – Ja już miałem przyjemność poznać Smoka Słońca – odezwał się Aron, bezczelnie na mnie patrząc.

   – Tak, była już ku temu okazja – odparłem niby miło.

   Dostrzegłem, że Melawi też się nieco poddenerwowała.

   – O, no proszę, nie wiedziałem – odrzekł Rapidas. – Wznieśmy teraz toast za Smoka Słońca – powiedział, unosząc kielich. – Niech mu się powodzi.

   – Niech mu się powodzi – odparli pozostali, po czym upiliśmy łyk.

   – To już nie przedłużając, zacznijmy ucztę, gdyż osobiście ślinka mi cieknie na widok tych jeleni i dzików. Smoku Słońca, będziesz posilał się razem ze mną – powiedział, po czym zmienił się w smoka, nachylił się nad leżącym przed nim dzikiem i odgryzł spory kawał mięsa, który zaraz też połknął, unosząc głowę.

   Czyli rzeczywiście w ten sposób ,,kroi się". Cóż, trzeba przywyknąć. W sumie to oszczędza to czas na sprzątanie później.

   Zrobili tak też pozostali. Czułem się nieco niezręcznie jedząc z samym królem, ale również odgryzłem kawałek dzika. Przynajmniej było to upieczone mięso, a nie surowe i ociekające świeżą krwią jak ostatnio. Pięć dużych zwierząt zostało pochłonięte w bardzo szybkim czasie, a na dwa smoki przypadło jedno. Najadłem się, to musiałem przyznać, jako człowiek nie byłbym w stanie zjeść pół wielkiego dzika. Kości radcy zabrali ze stołu i położyli na ziemi dalej od nas. Po tym król zmienił się w człowieka, więc pozostali też tak uczynili. W ogóle to dziwne, że po spożyciu takiej porcji mięsa niczego nie widać po ludzkim ciele, żadnego wiekszęgo brzucha, nic. W sumie to już sama przemiana jest magiczna, bo nie powiększa się do rozmiarów smoka, ubrania nie pękają, tylko po prostu się zmienia. Ciekawie to bogowie wymyślili.

   – Jak się mają sprawy w twierdzy, Smoku Słońca? – spytał Ravelin, siedzący obok mnie.

   Zauważyłem, że czworo radców było w podeszłym wieku, a dwoje w średnim. Wiek jak widać miał znaczenie, bo niósł ze sobą doświadczenie. Tylko dlaczego Aronowi przypadło już miano głównego dowódcy, skoro miał coś ponad dwadzieścia lat?

   – Na razie nic ciekawego, dopiero skończył się Turniej Przeznaczenia, więc teraz muszę uczyć się być łowcą – odpowiedziałem.

   – A właśnie, które miejsce zająłeś? – spytał Aron.

   Tylko spróbuj mnie wyśmiać.

   – Drugie.

   – Ach, tak, czyli miałeś okazję zabić smoka, zrobiłeś to? – spytał, patrząc na mnie z niebezpiecznym błyskiem w oku.

   Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a mina od razu mi zrzedła. Ile razy jeszcze ktoś będzie to wspominał? Było mi wstyd przyznawać to przy najważniejszych smokach.

   – Niestety tak. – Zwiesiłem smutno głowę.

   – Czy to nie podchodzi pod zdradę? – zdziwił się.

   – Aron, weź już nic nie mów – odezwała się chłodno Melawi, aż na nią spojrzałem zszokowany, widziałem w jej oczach współczucie.

   Przypomniało mi się, jak mnie przytuliła. Mimo jej kąśliwości, miała dobrą stronę, za którą byłem jej wdzięczny.

   – Aronie, to nic nie znaczy, Smok Słońca nie chciał tego i bardzo żałuje – odrzekł łagodnie król, a na jego słowa polepszyło mi się. – Niech ta informacja pozostanie tylko w tym kręgu, inni nie muszą wiedzieć – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

   – Tak, jest – odpowiedzieli.

   – Smoku Słońca, a wiesz może dlaczego Tenebris zwiększył liczbę zwiadowców? – spytał Amargein, siedzący obok Arona, był on w starszym wieku.

   – Jest to związane ze mną, bo w końcu mam zacząć swoją działalność, więc Tenebris chce zwiększyć czujność.

   – My też zatem powinniśmy się mieć na baczności, nie wiadomo, co on knuje – odparł, a inni radcy przyznali mu rację.

   – A jaką masz posadę, Smoku Słońca? – odezwał się Barion, który zajmował miejsce obok swojego poprzednika rozmowy.

   – Jestem zwiadowcą, a moim opiekunem jest Hagan.

   – To świetnie się złożyło.

   – Dzięki tej posadzie, będziesz mógł się spokojnie do nas wymykać – odrzekł Flawen.

   – Tak i właśnie bardzo mi ona odpowiada.

   – Smoku Słońca, a wiesz coś może, czy Tenebris rzeczywiście ma Słoneczną Tarczę? – spytał Dorian.

   – Nie, ale będę starał się tego dowiedzieć.

   – To kluczowa informacja, bo zagraża twojemu życiu.

   – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, więc mam to zadanie na uwadze.

   – Smoku Słońca, a nie wiesz, czy Tenebris szykuje kolejną wojnę, potyczkę, większe polowanie lub cokolwiek? – odezwał się Emir.

   Zaczynałem czuć się jak na jakimś przesłuchaniu, a zwrot Smoku Słońca, powoli mnie denerwował. Mogli sobie darować już taką oficjalność.

   – Na razie jest cicho, nic się nie szykuje, ale jeśli o czymkolwiek się dowiem, powadomię was.

   – Masz już jakiś plan działania na przyszłość? – powiedział Amargein.

   – Cóż, jeszcze nie wiem dokładnie, co robi Smok Słońca, więc nie, chwilowo muszę skupić się na treningach, opanować moją moc, dopiero wtedy będę nad tym myślał.

   Oni naprawdę już od razu czegoś ode mnie oczekiwali? Nie minęło dużo czasu od mojej przemiany, a miałem wrażenie, jakby już domagali się nie widomo jakich cudów. Nawet w gnieździe byłem dopiero drugi raz, cały czas też poznawałem obyczaje, zachowania smoków i różne istotne rzeczy. Przy tym wszystkim miałem się uczyć walki, a na dokładkę być łowcą oraz szpiegiem. Przecież miałem urwanie głowy, ciągle musiałem myśleć, kiedy i jak by się wymknąć, co robić, żeby nikt nie nabrał podejrzeń.

   – Może nie mówmy o twierdzy ani o wszystkich rzeczach z nią związanych, mamy dziś świętować – odparł król. – Smoku Słońca, mam też jeszcze jedną rzecz do powiedzenia ci.

   – Słucham, wasza wysokość.

   – Skoro jesteś oficjalnie tu już z nami, powinieneś poznać swoją jaskinę, w której mieszkali twoi przodkowie, a znajduje się ona obok mojej po prawej stronie, ale teraz nie czas na jej pokazywanie, chciałem ci tylko to zakomunikować.

   – To miło, że mam tu swój kąt. – Uśmiechnąłem się lekko.

   Jego uprzejmość i życzliwość dodawały mi otuchy. Musi być lubianym władcą.

   – A czy mógłbym tu zostawić ten pierścień i pamiętnik, który należał do Emasa? – spytałem.

   – Z pierścieniem nie powinieneś się rozstawać, chyba możesz go gdzieś dokładnie ukryć, a pamiętnik mogę przechować. Co w nim takiego jest, że nie chcesz go w twierdzy?

   – Emas opisywał tam wszystkie wojny, w których brał udział. To też ważny element historii, jakby mała kronika, więc myślę, że tu jest jej miejsce – odpowiedziałem, po czym sięgnąłem do torby i wyciągnąłem pamiętnik.

   Żal trochę ścisnął mi serce, że nie będę już miał go pod ręką, ale czytanie go tylko mnie dobijało i nie pozwalało choć trochę zapomnieć. Przecież też nie oddawałem go na zawsze, bo chciałem mieć do niego dostęp.

   – Przetrzymam go w takim razie – odparł, więc podałem mu pamiętnik, a Rapidas włożył go do swojej małej torby przy pasie.

   – Dziękuję – odrzekłem z wdzięcznością.

   Spojrzałem przelotnie na Melawi i dostrzegłem, że uważnie mi się przyglądała. Jej wyraz twarzy był jednak nieodgadniony.

   – Mi już chyba wystarczy tych smętów – odezwała się. – Smoku Słońca, chcesz ze mną dołączyć do reszty Tajnej Grupy Zwiadowczej?

   – Jeśli tylko król pozwoli – odpowiedziałem, patrząc na niego.

   – Oczywiście, możecie odejść – odrzekł życzliwie.

   – To wy tu sobie gadajcie o politycznych sprawach, a my pójdziemy – odparła sztucznie miłym głosem, wstając, więc również podniosłem się z krzesła.

   – A ja z wami nie mogę iść? – spytał Aron.

   – Ależ przecież ty lubisz to towarzystwo, więc nie musisz – odparła, nie zmieniając tonu i poklepując go po ramieniu, po czym odwróciła się i zaczęła iść.

   Byłem nieco skołowany zaistniałą sytuacją.

   – Idziesz? – spytała, patrząc w moją stronę.

   – Tak, tak – odparłem. – Wasza wysokość. – Skinąłem głową, a on tylko przytaknął.

   – Nie cierpię takiej pseudo uprzejmości – prychnęła.

   – To król nie jest taki na codzień?

   – On tak, jest dobrym królem, ale reszta robi wszystko, aby przy nim dobrze wypaść, a ty to też nie lepszy – odparła kpiąco.

   – Chyba przy królu i radcach, muszę się tak zachowywać, zresztą chcę też zdobyć wasze zaufanie – oburzyłem się trochę. – Ale też takie postępowanie jest typowe dla wszystkich będących w pobliżu władcy. – Wzruszyłem ramionami. – Choć twój narzeczony nie wyglądał na miłego – powiedziałem zimno.

   – Nim się nie przejmuj. – Machnęła lekceważąco ręką. – Choć też jesteście trochę podobni, szczególnie wasze ego, czyli jaki to jestem odważny i pewny siebie, zrobię wszystko, aby to udowodnić – powiedziała ironicznie.

   – A ty to wcale nie lepsza – prychnąłem – jeśli chodzi o twoją złośliwość, która mnie denerwuje.

   – Cóż, nikt nie jest idealny, takie życie – odparła obojętnie.

   Chyba nigdy jej nie zrozumiem. Przy stole mnie jakby broniła przed Aronem, a teraz... Nie nadążam za nią.

   – A w ogóle, dlaczego twój narzeczony nie może być z nami? – spytałem.

   – A co ci do tego? – odparła z poddenerwowaniem.

   – Nic, to trochę dziwne, że nie spędzacie czasu razem.

   – Zajmij się swoim życiem, okej? – warknęła.

   Dostrzegłem po chwili jej przyjaciół, którzy siedzieli przy pustym już stole z kuflami piwa. Podeszliśmy do nich, a Melawi usiadła obok Kailiany, na tej ławce byli również Aira i Marlo, ja natomiast usadowiłem się na drugiej obok Kamatina, siedział na niej też Okthan. Zauważyłem, że Kailiana i Aira ubrane były w sukienki, ale Melawi jak zawsze miała spodnie, koszulę i bezrękawnik. Sam uwielbiałem taki strój i miałem go oczywiście też dziś, ponieważ nie wiedziałem, jak się ubrać, ale dostrzegłem też, że raczej wszystkie kobiety były ubrane w sukienki, więc nie rozumiałem, dlaczego Melawi musiała być inna.

   – Cześć – przywitałem się, a oni odpowiedzieli mi tym samym.

   – Jak tam królewska uczta? Jakoś szybko przyszliście – zaśmiał się pod nosem Kamatin.

   – Bo ja już nie miałam ochoty tam dłużej siedzieć – odparła Melawi.

   – Jak ty wytrzymasz, gdy obejmiesz tron? – Szatyn pokręcił głową z rozbawieniem.

   – Jakoś to zniosę. – Wzruszyła ramionami. – A na razie jeszcze mogę unikać panującego tam zakłamania i pseudo uprzejmości.

   – Twoje rządy zatem będą ciekawe, o wielka pani ironii – odparł ze śmiechem Marlo.

   – Dobra, dobra, a teraz muszę się napić – powiedziała, chwytając kufel, po czym podniosła się z ławki.

   – Ja też pójdę – odezwałem się.

   Mi też przyda się nieco procentów, skoro jest ku temu okazja. Choć lepiej, żebym nie przesadzał, jak ostatnio.

   – Musisz za mną łazić? – odrzekła z lekką złością.

   – A ty jak zawsze musisz mówić do mnie w ten sposób? – odgryzłem się jej.

   – Poczekaj, aż trochę się napiję, wtedy tym bardziej mnie nie zniesiesz, bo u mnie alkohol działa w drugą stronę, raczej nie poprawia mi humoru.

   – Może się załóżmy, kto szybciej nieco się podpije? – rzuciłem wyzwanie.

   – Wchodzę w to – odpowiedziała pewnym siebie tonem.

   Jeszcze pożałujesz tej decyzji, mnie tak szybko nie ścina.

   Nalaliśmy piwa, mierząc się wzrokiem, po czym wróciliśmy na swoje miejsca.

   – Słuchajcie, mamy zakład z Melawi – powiedziałem wesoło.

   – Ocho, będzie się działo – zaśmiała się Kailiana.

   – Założyliśmy się, kto się pierwszy podpije – wyjaśniła Melawi.

   – Dokładnie, a ja już wiem, że wygram. – Uśmiechnąłem się szelmowsko, patrząc na nią.

   – Jeszcze się przekonamy – powiedziała, mierząc mnie wzrokiem.

   – Nawis, ale wiesz, ty się miarkuj, bo potem musisz jakoś wrócić, a lata się jeszcze trudniej niż chodzi po pijaku – odezwał się Okthan.

   – Wiem, to może ustalmy dokładną ilość. – Spojrzałem na Melawi. – Może tak trzy piwa? Mniej nie ma sensu, a więcej to dla mnie ryzykowne.

   Mi nic się nie stanie, tylko trochę się podpiję, ale co z nią? Melawi i Kailiana popatrzyły po sobie, a blondynka spojrzała na szatynkę przeciągle, ale ona nic sobie z tego nie robiła, bo zaraz wróciła do mnie wzrokiem z pewnością siebie wymalowaną na twarzy.

   – Stoi – odparła.

   – To w takim razie do dzieła. – Podniosłem kufel i upiłem spory łyk. Dobre.

   Melawi nie ociagając się, również się napiła i położyła naczynie na stół z głośnym hukiem, patrząc na mnie kpiąco. Och, kochana nie pogrywaj tak ze mną, bo nie masz szans.

   – A tak w ogóle, wy sami uprawiacie chmiel czy skądś sprowadzacie piwo? – spytałem.

   – Sprowadzamy z Daremis, oczywiście za opłatą, a jako że nie mamy pieniędzy, płacimy im w zwierzynę, więc nie jest to dla nas takie korzystne, dlatego rzadko pijemy alkohol – odpowiedziała Melawi.

   – W świecie potrzebne są pieniądze, by przeżyć, a tu radzicie sobie bez nich – zdziwiłem się.

   – Nie zapominaj, że jesteśmy smokami, zwierzętami, a ludzkie ciało do niczego nie zobowiązuje. Żyjemy według zasad natury, czyli wygrywają najsilniejsi, choć z biegiem czasu się to zmieniło i pomaga się starszym smokom i tym słabszym, bo każdy jest przydatny na wojnie, szczególnie że łowców jest więcej od nas.

   – O tych sprawach mogliście sobie gadać przy królewskim stole, ale tu dajcie sobie na wstrzymanie, żeby się rozluźnić – odezwał się Kamatin.

   Przytaknąłem głową, popijając piwo. Nagle usłyszałem wesołą muzykę, co mnie zdziwiło, więc spojrzałem w kierunku, skąd dochodziła i rzeczywiście zauważyłem kilka osób, grających na instrumentach. Zasiedli niedaleko miejsca wolnego od stołów i ław, gdzie niektóre pary podeszły i zaczęły tańczyć.

   – A ty znów taki zdziwiony – roześmiał się Marlo. – Tak, smoki też potrafią się bawić w ludzki sposób.

   – Zaskakujecie mnie coraz bardziej. – Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

   – A skoro muzyka już gra, Marlo, idziemy nieco popląsać? – spytała Aira, na co blondyn odpowiedział jej szerokim uśmiechem, więc zaraz zerwali się z miejsca, trzymając się za ręce. Na pewno byli razem.

   – Oni to zawsze pierwsi do tańca – powiedział Kamatin, uśmiechając się.

   – Młodzi, zakochani, to czego chcieć więcej. – Wzruszyła ramionami Kailiana.

   – Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że robisz z nas staruszków, a jesteśmy starsi od nich tylko o dwa lata – zaśmiał się szatyn.

   – To w takim razie, pokaż, na co się stać – odparła zaczepnie.

   – Nie dajesz mi wyboru. – Wstał z ławki równo z nią, po czym odeszli w stronę tańczących.

   Popatrzyłem na Melawi, która popijała piwo z nieobecnym, zamyślonym spojrzeniem, jednak gdy zauważyła, że jej się przyglądam, zmieniła wyraz twarzy na obojętny.

   – Co się patrzysz? Ja nawet nie zamierzam tam iść – burknęła.

   – Nawet nie pomyślałem o tym, żeby zaprosić cię do tańca. – Przewróciłem oczami. – Nie przepadam za tym. – Podniosłem kufel i napiłem się.

   – Ja również. – Wzięła porządny łyk.

   – Jakoś wolno idzie to picie, przyśpieszmy nieco – powiedziałem zaczepnie.

   Melawi nie trzeba było dwa razy powtarzać tego samego i od razu przeszła do akcji, a ja po chwili również przyspieszyłem tempo, by nie być z tyłu. Piliśmy nieprzerwanie, tocząc niemą bitwę na spojrzenia i oczywiście żadne z nas się nie ugięło. W tym samym momencie odrwaliśmy usta od kufla i położyliśmy go na stół z impetem.

   – Niezła z ciebie zawodniczka – odparłem, unosząc brwi.

   – Ty też dajesz radę. – Uśmiechnęła się szelmowsko.

   – To idziemy po drugą kolejkę. – Wstałem, a ona zaraz do mnie dołączyła.

   – Smoku Słońca? – Usłyszałem damski głos, gdy kończyłem nalewać trunek.

   Odwróciłem się i ujrzałem przed sobą kobietę w średnim wieku. Dostrzegłem, że była nieco zawstydzona, ale też przygnębiona.

   – Tak? – odpowiedziałem łagodnie.

   – Wybacz mą śmiałość, ale mam pytanie – odrzekła niepewnie.

   – Słucham. – Uśmiechnąłem się lekko, by ją pokrzepić.

   Widziałem, że z czymś wewnętrznie walczyła i to sprawiało, że z sekundy na sekundę coraz bardziej smutniała.

   – Skoro mieszkasz w twierdzy, to może wiesz, co się stało z moim mężem Alawarem? Wyszedł kilka dni temu na polowanie i nie wrócił, a ja obawiam się najgorszego – powiedziała z bólem, ale w jej oczach dostrzegłem nadzieję.

   Jak na zawołanie przypomniałem sobie nieszczęsny finał i walkę Davetha właśnie z Alawarem. Prosił mnie wtedy, abym powiedział jego żonie i dzieciom, że je kocha. Oto właśnie stoi ona przede mną, z nadzieją, że jej mąż ma się dobrze i miałem odebrać jej tę nadzieję. Poczułem się okropnie. Nie potrafiłem się odezwać, tylko patrzyłem na nią bezradnie i wtedy zauważyłem jak ostatnie iskierki właśnie nadziei uciekają z jej oczu, a oblicze tężeje. Po chwili dostrzegłem łzy w kącikach i kobieta opuściła głowę z westchnieniem.

   – Wiedziałam – wyszeptała, a po jej policzku pociekła pierwsza łza.

   Współczułem jej. Tak bardzo jej współczułem. Doskonale wiedziałem, co czuła. Dlaczego to ja musiałem być informatorem? Dlaczego też właśnie przypomniał mi się Emas i moment, gdy jego oczy zamknęły się po raz ostatni? Serce ścisnęło mi się boleśnie i poczułem pieczenie pod powiekami, ale szybko kilka razy pomrugałem, by pozbyć się niechcianych łez. Musiałem być silny.

   – Tak bardzo mi przykro – powiedziałem ze współczuciem.

   – Jak? – wyszeptała. – Jak do tego doszło? – Spojrzała mi w oczy.

   Tak bardzo nie chciałem na nią patrzyć, bo widziałem w niej odbicie własnych emocji, ale nie złamałem się.

   – Podczas finału Turnieju Przeznaczenia. Walczył dzielnie do samego końca.

   – Cały Alawar – westchnęła, lekko się uśmiechając.

   – Poprosił mnie, abym przekazał, że kochał ciebie i wasze dzieci.

   – Dziękuję ci, Smoku Słońca, za twe wieści – odparła, skinąwszy uprzejmie głową.

   – Nie chciałem sprawić przykrości – odrzekłem smutno.

   – Spodziewałam się tego, tylko potwierdziłeś nieuniknione – powiedziała, po czym odeszła.

   Patrzyłem jak dochodziła i ocierała łzy z twarzy. Dlaczego los musi tak karać? Dlaczego ta wojna nie może się skończyć? Co rusz ktoś cierpi, czy w tym naszym małym świecie możemy zaznać szczęścia? Bo nawet jeśli je znajdziemy, to może nam ono zostać odebrane w najgorszy możliwy sposób. Śmierć jest nieunikniona i czeka każdego z nas, lecz taka nagła, gwałtowna śmierć jest okropna, bo nie da się na nią przygotować. Jednego dnia można stracić wszystko, co się kochało, a to przez tę przeklętą wojnę.

   Nagle zorientowałem się, że całemu temu wydarzeniu przyglądała się Melawi. Nic nie powiedziała, kiedy na nią popatrzyłem, lecz w jej oczach widziałem współczucie i smutek. Niestety i ona poznała ten gorzki smak śmierci.

   – Chodźmy się napić – odezwałem się, wymijając ją i ruszając w stronę stołu, nie patrząc, czy idzie za mną. Usiadłem na ławce, wziąwszy duży łyk piwa.

   – A ty co taki przybity? – spytał Okthan.

   – Nie chcę o tym gadać – odparłem smętnie, kręcąc głową.

   – Rozumiem – odrzekł.

   – To co na drugą nóżkę – powiedziałem weselej, unosząc kufel i patrząc na Melawi.

   Szatynka tylko skinęła głową, po czym napiliśmy się.

   – Mimo wszystko dobry z ciebie kompan do picia – odezwała się, lekko się przy tym uśmiechając.

   – No wiesz, narzucam szybsze tempo, aby wygrać. – Puściłem zaczepnie oczko.

   – To się jeszcze okaże, kto tu kogo wyroluje – odgryzła się.

   – Po drugim piwie sprawdzimy nasz chód, co ty na to?

   – A nie lepiej zaczekać do trzeciego?

   – To już jak ty wolisz. – Wzruszyłem obojętnie ramionami.

   Jej spojrzenie ze mnie przeniosło się na coś za mną, a jej mina skwasiła się.

   – A ten tu czego? – westchnęła, przewracając oczami, po czym napiła się.

   Odwróciłem głowę i ujrzałem Arona, który szedł w naszą stronę. No to będzie ciekawie. Po chwili pojawił się obok nas i jak gdyby nigdy nic, usiadł obok Melawi po lewej stronie, gdzie wcześniej było to miejsce Kailiany. Biła od niego taka pewność siebie. Naprawdę go nie lubiłem. Posłał mi tylko ostrzegawcze, zimne spojrzenie, po czym całą uwagę poświęcił Melawi, która w ogóle nie była zachwycona jego przybyciem. Nawet na niego nie patrzyła, tylko wbiła wzrok w kufel, który trzymała dwoma rękami, a jej twarz nic nie wyrażała. Ona to naprawdę co rusz zmienia swój nastrój. Nie nadążysz za tą kobietą.

   – Mel, może zatańczymy? – spytał miło, obejmując ją ramieniem, a szatynka strzepnęła jego rękę.

   – Wiesz, że za tym nie przepadam – odparła, nadal na niego nie patrząc.

   – Kiedyś jakoś to lubiłaś.

   Na tę uwagę, Melawi spięła się jeszcze bardziej, a przez moment na jej twarzy zawitał smutek, jednak zastąpiła go zaraz obojętność

   – Właśnie dobrze to ująłeś, kiedyś – powiedziała, kładąc nacisk na ostatnie słowo.

   – A może wolisz zatańczyć z Nawisem, co? Bo jakoś wolałaś z nim odejść od stołu – powiedział, po czym spojrzał na mnie chłodno.

   – Dobrze wiesz, że nie lubię tej waszej sztuczności, choć po winie nieco się rozluźniacie, ale też chciałam spędzić ten czas z przyjaciółmi, tu nie chodzi o Nawisa, bo nawet za nim nie przepadam – odparła ostro. W końcu też na niego patrzyła.

   – Wiesz, co? Może w końcu przestań stroić fochy i niech dotrze do ciebie, że wyjdziesz za mnie za mąż i nic już temu nie przeszkodzi, bo nawet nie masz wyboru.

   Melawi zacisnęła mocno szczękę, że jej kości policzkowe bardziej się uwidoczniły, z jej oczu natomiast biły pioruny.

   – Nie bądź taki pewny, bo równie dobrze przez ten czas mogę się zakochać w kimś innym – warknęła.

   – Nikogo nie znalazłaś, to już nie znajdziesz tak nagle, zresztą i tak bym go pokonał – odparł pewny siebie, zakładając ręce na piersi. – Przecież ja cię kocham, więc co stoi na przekodzie ku zawarciu małżeństwa?

   – Ty już dobrze wiesz, co – prychnęła. – A teraz możesz już odejść. To rozkaz – odparła tonem nieznoszącym sprzeciwu, patrząc mu prosto w oczy.

   Aron przygryzł nerwo wargi, kręcąc głową ze złością, po czym wstał z ławki.

   – Jak rozkażesz, królewno Melawi – odparł ironicznie, kłaniając się, po czym odszedł.

   Melawi zaraz po tym podniosła kufel i kilkoma wielkimi chaustami, opróżniła naczynie.

   – Co się tak gapice? – warknęła.

   – Ja się wolę nie odzywać – odparł Okthan, unosząc ręce w geście obrony.

   – Szczególnie ty, Nawis, się zamknij – powiedziała dosadnie, nim nawet zdążyłem jakoś zareagować.

   Nic zatem chwilowo nie odpowiedziałem, ale aż mnie korciło, żeby to zrobić.

   – Naprawdę bardzo się kochacie – odezwałem się w końcu, wplątałem też odrobinę sarkazmu, na co ona wzięła głośny wdech, jakby chcąc się uspokoić.

   – Chyba wyraziłam się jasno, żebyś się zamknął i nie komentował tego – odparła ostro, patrząc na mnie spode łba.

   – A wyglądam na osobę, która cię słucha? – zaśmiałem się pod nosem.

   – I w tym właśnie problem. – Uśmiechnęła się ironicznie.

   Zapadła cisza. Popijając piwo, żeby też skończyć drugą kolejkę, patrzyłem na tańczące pary. Dostrzegłem Airę z Marlo, którzy szeroko się uśmiechali i patrzyli tylko na siebie. Miło tak widzieć udany związek, bo wyglądali na szczęśliwych. Potem dosięgnąłem wzrokiem Kailianę i Kamatina, również byli radośni. Widziałem, jak dwóch facetów próbowało zrobić odbijanego, ale Kamatin musiał się nie zgadzać, bo nie puszczał blondynki. Jej widocznie to nie przeszkadzało, ponieważ nie protestowała. Nie wiedziałem, jak dokładnie wyglądała ich relacja, ale pasowaliby do siebie. To wtedy aż dwie pary byłyby w tej grupie. Ogólnie to fajnie, że trzymali się taką większą paczką. Naprawdę lubiłem przebywać z nimi. Dobrze, że to oni byli moimi trenerami, gdyż dzięki temu miałem przyjaciół. Może i to za mocne słowo, ale czułem już nić przywiązania do nich.

   Przestałem patrzyć na tańczących i zorientowałem się też, że właśnie wypiłem ostatni łyk. Zerknąłem na Melawi, która bębniła paznokciami o blat stołu z zaciętą miną i wzrokiem wbitym gdzieś przed siebie. Z nią zadrzeć to mogiła. Nie odpuści i musi mieć ostatnie słowo. Jej humorki to mogły dać w kość. Minęło kilka minut w ciszy, aż w końcu do stołu wrócili zdyszani i weseli Kamatin, Kailiana, Aira i Marlo, zasiedli z powrotem na swoje miejsca.

   – Naprawdę powinniście się rozurszać ponuraki – powiedział żartobliwie Kamatin. – Nic tylko siedzicie i pijecie. Co innego też by bo, gdybyście mieli choć trochę humoru, a nie te smętne miny.

   – Skoro wróciliście, to już nam to nie grozi – zaśmiał się Okthan. – Szczególnie weźcie w obroty tę dwóję. – Kiwnął na nas głową.

   – Bo jak nie o kogo innego mi chodziło – odparł. – Mel, Nawis, jak tam wasz zakład?

   – Na razie jakoś nic nie widać po nas – odpowiedziałem.

   – A która kolejka już poszła?

   – Druga.

   – Szybko się uwijacie, to też pewnie szybciej was zetnie – zaśmiał się.

   – Takie siedzenie, to nic nie daje, trzeba sprawdzić, jak się mają wasze kroki – odezwał się Marlo.

   – Niedługo się pójdzie po trzecią kolejkę, więc wtedy się okaże – powiedziałem.

   – A coś się w ogóle działo podczas naszej nieobecności? – spytała Kailiana, patrząc na Melawi.

   – Nic takiego. – Machnęła lekceważąco ręką. – Kaili, wyrwał cię ktoś czy tylko Kam ci partnerował? – powiedziała już weselej.

   – Cóż, Kam nie pozwalał mi się od siebie oderwać – zaśmiała się pod nosem, patrząc na niego. – Ale wcale mi to nie przeszkadzało, bo dobry tancerz z niego.

   – Dziękuję za tę uwagę i polecam się na przyszłość. – Puścił jej zalotnie oczko.

   Działaj, Kam, działaj.

   – Ale naprawdę szkoda, że nie tańczycie, przecież to takie przyjemne – odezwała się wesoło Aira.

   – Nie ma z kim. – Wzruszyła ramionami Melawi.

   – Nie ma, powiadasz? – zakpiłem.

   – Nie, nie ma – odpowiedziała wolno i wyraźnie. Jej wzrok mówił też ,,nawet nie poruszaj już tego tematu, bo pożałujesz".

   – To co, Nawis, przychodzisz jutro na trening? – spytał Kamatin.

   – Tak, a wam się chce? Jutrzejszy dzień może nie należeć do przyjemnych po tej uczcie – odpowiedziałem.

   – Tylko wy pijecie więcej, my tu tylko po jednym piwie i starczy.

   – Zawsze gotowi, co?

   – Tak, ale mniejsza teraz o to. – Machnął ręką. – Może dla rozluźnienia atmosfery poopowiadamy sobie jakieś śmieszne sytuacje z życia? My to znamy dużo z nich, ale i tak się można pośmiać, ale w ten sposób Nawis nas lepiej pozna, a my też jego – zaproponował.

   – Ja jestem za – odparł z entuzjazmem Marlo, a pozostali też się zgodzili.

   – Dobra, to ja zacznę – powiedział Kamatin z uśmiechem. – Ta historia to trochę śmieszna, trochę żenująca. Było to rok temu, latam sobie, fajnie jest, cieszę się życiem, ale zachciało mi się pić, a że byłem nad lasem, trochę tak za górami, to zacząłem szukać jakiegoś strumienia lub czegokolwiek. Tak latam i latam, no i znalazłem jakieś małe jeziorko. Ląduję, piję sobie spokojnie, ale nagle słyszę jakieś stękania i jęki dobiegające zza wysokiej trawy niedaleko drzewa – roześmiał się, a my mu zawtórowaliśmy. – Domyśliłem się, co się tam dzieje, więc po prostu chciałem tylko ugasić pragnienie i po cichu odlecieć, ale nagle jak już się wzniosłem nieco, odgłosy ustały i owa para, kompletnie naga, nagle wyszła zza tego drzewa i pobiegieła do jeziorka ze śmiechem. Ja stanąłem z wrażenia, bo mnie po prostu wcięło. Wtedy też dopiero mnie zauważyli i od razu się głębiej zanurzyli. Pogonili mnie, a ja odleciałem w mgnieniu oka – powiedział, wybuchając śmiechem, a nam on również się udzielił. – Do dziś jak ich mijam, to patrzą na mnie tak dziwnie, a to jest taka para po czterdziestce. – Pokręcił głową z rozbawieniem. – Teraz to mam uraz, żeby pić w jakimś oddalonym miejscu.

   – Dobrze wiedzieć na przyszłość – zaśmiałem się.

   – Uważaj, bo jeszcze ich też przyłapiesz.

   – Wolałbym nie.

   – Dobra, ja mam kolejną historię i to taką świeżą – powiedziała Kailiana.

   – Chyba się spodziewam – parsknął Kamatin.

   – No więc jako że mam powodzenie, to w czasie godów, a zaczęły się one od marca, to mam swoich zalotników. Przyszedł raz do mnie trzynastolatek i mówi, że jego straszy brat, który jest w moim wieku, chce się ze mną spotkać, a wysłał jego, by było to bardziej tajemnicze. Był przy tym bardzo przekonujący i zupełnie poważny. Zgodziłam się, bo czemu by nie, choć też trochę stresowałam, bo nigdy nie umawiałem się w taki sposób. Poszłam w ustalone miejsce nad rzeką w lesie na małej polance, ładnie było. Owy chłopak nie pojawił się jeszcze, więc czekałam i nagle widzę lecącego mniejszego smoka, ląduje, przemienia się i widzę właśnie tego trzynastolatka. Nic nie rozumiałam z tego, więc spytałam, gdzie jest jego brat, a on na to, że nie ma brata i że jestem miłością jego życia – roześmiała się. – Zachciało mi się tak śmiać, ale nie chciałam go urazić, to spędziłam z nim ten czas. Traktował mnie z taką uprzejmością i naprawdę był poważny jak na swój wiek. Oczywiście na końcu powiedziałam mu, że jest za młody, ale stwierdziłam, że na pewno kiedyś znajdzie sobie kogoś, bo bardzo dobrze traktuje kobiety. Nie zapomnę tego spotkania – zaśmiała się.

   – Niezły młody, podstępny – odezwał się Marlo.

   – Trzeba kombinować, żeby spotkać się z wybranką serca – odparł ze śmiechem Kamatin.

   – Może kiedyś na jakąś zadziała – powiedziała Kailiana.

   – To teraz może nasz mały epizodzik, Kam? – Uśmiechnął się zadziornie Marlo.

   – Dajesz, bracie – odparł wesoło, a blondyn odchrząknął teatralnie.

   – W lesie niedaleko gór rośnie duże drzewo, które jest puste w środku, bo po prostu spróchniało. Jak byliśmy młodsi, to często ja i Kamatin się tam bawiliśmy. Kiedyś wpadliśmy na pomysł, żeby zabawić się coś w rodzaju mitycznych wyroczni, że rzekomo przez to drzewo przemawiają bogowie i można zadawać im pytania odnośnie przyszłości. Oczywiście, aby jeszcze na tym skorzystać, wymagaliśmy ofiary z drobnej zwierzyny. Nie za bardzo nam wierzono, nakłoniliśmy głównie młodszych, ale czekaliśmy na kogoś dorosłego. W końcu się udało i przyszedł jakiś smok, który miał dwadzieścia lat. Był widocznie bardzo zdesperowany, bo podobała mu się taka jedna, ale starał się też o nią inny, a on był trochę nieśmiały. Zaczął też opowiadać, że ma z nią sny, które no dla dzieci to wtedy nie były – wybuchł śmiechem.

   – Fantazje miał ciekawe – powiedział, śmiejąc się Kamatin.

   – Poradziliśmy mu, oczywiście mówiliśmy takim grubym, poważnym tonem, a echo drzewa dodawało efektu, żeby zebrał się w garść i nie bał się o nią walczyć, bo jest ona mu pisana. Nie minął chyba tydzień, a wrócił, by podziękować za wysłuchanie i radę, bo ją zdobył. Musiał to rozgadać, bo zaczęli przychodzić też inni dorośli. Naprawdę się wprawiliśmy i jak na dzieci to dawaliśmy całkiem mądre rady – przerwał na chwilę. – Pewnego dnia to przybył nawet sam król, choć nie dokońca w to wierzył, z tego co słyszeliśmy. Niestety wtedy nasz misterny plan spalił na panewce – westchnął, kręcąc głową – bo w tym drzewie była taka jakby półka i gdy na niej stawaliśmy, byliśmy na wysokości otoworu, przez który mówiliśmy, no i właśnie wtedy ona się zawaliła, krzyknęliśmy, a król widocznie musiał to usłyszeć, bo zaczął pytać, co się dzieje. Znalazł otwór, przez który wchodziliśmy, a był on przy wystających korzeniach i zajrzał do środka, zobaczył nas leżących na ziemi i kazał wychodzić. Nakrzyczał na nas, zaprowadził do rodziców i cóż, dostaliśmy karę, że nie mogliśmy wychodzić poza teren doliny bez opieki, bo zresztą wtedy nie mogliśmy tego robić sami. Jednak było warto, bo tego pierwszego smoka, to nigdy nie zapomnę – zaśmiał się.

   – Niezły pomysł naprawdę – powiedziałem, parskając śmiechem.

   – Mieliśmy darmowe jedzienie – odparł Kamatin. – Interes życia.

   – Szkoda, że was wtedy nie znałam – westchnęła Aria. – Bo chętnie bym dołączyła – zaśmiała się.

   – A właśnie, jak się poznaliście? – spytałem.

   – Ja i Mel znamy się od zawsze, bo nasze mamy były przyjaciółkami od dzieciństwa, więc przeszło też na nas – powiedziała Kailiana z uśmiechem. – Kama i Marlo poznałyśmy właśnie po upadku ich planu, a i z tym poznaniem wiąże się śmieszna historia – zaśmiała się, a Melawi i bracia jej zawtórowali.

   – Zamianam się w słuch. – Uśmiechnąłem się.

   – Było to dokładnie pięć lat temu, mieliśmy po czternaście lat, no Marlo dwanaście, a było to właśnie w czasie ich kary. – Spojrzała na nich. – Ja i Mel nie wychodziłyśmy wtedy poza granice doliny, wtedy jeszcze się słuchałyśmy – zaśmiała się pod nosem. – Chłopaki chcieli się zemścić za daną im karę i zastawili pułapkę na Melawi, był to wykopany dołek, który zasłonili gałązkami i liśćmi. Było to miejsce, w którym często bawiłyśmy się, więc no znałyśmy je dobrze i nie spodziewałyśmy się niczego. Nieźle to wykombinowali, bo zmieściłoby się tam nawet pod postacią smoka, ale wtedy akurat byłyśmy ludźmi – przerwała na chwilę i popatrzyła na nich z politowaniem. – Szłyśmy sobie spokojnie, a nagle Melawi wpadła do tego dołu i to jeszcze nie byłoby złe, gdyby nie złamała sobie lewej ręki w przedramieniu. Usłyszałam wtedy jednocześnie jej krzyk i jęki z bólu oraz śmiech dobiegający z krzaków niedaleko dziury. Melawi wyleciała z niej, a ja jak się wtedy wkurzyłam, gdy podeszłam do tego krzaka i zobaczyłam ich, rozbawionych do łez, jak zaczęłam się na nich wydzierać, to od razu spoważnieli, gdy zobaczyli, co się stało Mel.

   – Z tobą, jak się wściekniesz, to lepiej nie zadzierać – zaśmiał się Kamatin.

   – Oj, nie warto. – Pokręciła głową. – Przeprosinom nie było końca i przez to też przychodzili do nas, by wiedzieć, jak z Mel i tak jakoś zaczęliśmy spędzać czas razem – powiedziała z uśmiechem.

   – Ciekawa historia – odparłem. – A z was – spojrzałem na braci – to były nieźle ziółka.

   – Z nami nigdy nie jest nudno – zaśmiał się Marlo.

   – Dwa lata później poznaliśmy Okthana i Ama... – przerwała nagle ze zdenerwowaniem, patrząc niepewnie na Melawi, ale ta miała neutralny wyraz twarzy. O co chodzi? – Poznaliśmy Okthana – sprostowała. – Wtedy już mogliśmy latać poza terenem doliny, oczywiście limit jest do gór, bo tak ma każdy smok w tym wieku, ale mniejsza – przerwała. – Spodobała nam się wtedy nasza polana pod górami, bo stwierdziliśmy, że jest to idealne miejsce do ćwiczeń. Okazało się, że oni, znaczy on – pokręciła nerwowo głową – znał już to miejsce i też tam ćwiczył, więc zaczęliśmy robić to razem i również tak wyszło, że się zaprzyjaźniliśmy.

   – W jego przypadku już jest normalnie – stwierdziłem.

   – Tak, już bez wygłupów tej dwójki. – Uśmiechnęła się, patrząc głównie na Kamatina.

   – Natomiast Airę poznaliśmy dzięki mnie – odezwał się Marlo, który spojrzał na rudowłosą z uczuciem.

   – Tak. – Uśmiechnęła się promiennie do niego. – Po prostu sobie latałam w typowy dla mnie sposób, czyli robiłam różne obroty, salta w powietrzu i tak dalej, a Marlo mi się przyglądał, siedząc na gałęzi wysokiego drzewa. Zauważyłam go dopiero później, co mnie nieco speszyło, ale zagadałam, że czemu się tak na mnie patrzy, a on zaprzeczył, że patrzy sobie na ptaki, ale nie było tam ani jednego – zaśmiała się.

   – Zapatrzyłem się wtedy i tak palnąłem bez namysłu – odparł, naburmuszając się.

   – Ale słodkie to było, bo też się wtedy tak zawstydziłeś. – Uśmiechnęła się do niego.

   – Wcale nie – burknął.

   – Jasne, jasne – powiedziała ironicznie, przytakując z rozbawieniem głową. – Ale jak widać taki podryw zadziałał, bo już jesteśmy razem rok. – Złapała go za rękę, którą trzymał na stole i spletli razem palce.

   – Fajnie, że wam wyszło. – Uśmiechnąłem się.

   – No i tak się razem trzymamy i jakoś to leci – powiedział radośnie Okthan.

   – A kiedy powstał pomysł na Tajną Grupę Zwiadowczą? – spytałem.

   – Dwa lata temu – odezwała się w końcu Melawi. – Chcieliśmy po prostu nazwać jakoś naszą grupkę i jakoś tak wyszło. – Wzruszyła ramionami. – A nazwa wzięła się stąd, że czasem bez zgody wylatywaliśmy dalej, nawet w pobliże twierdzy, bo po prostu chcieliśmy zobaczyć coś więcej niż dolinę i góry. Zdarzały się też momenty, że zobaczyli nas łowcy i zaczęli strzelać, więc trochę adrenaliny też było, ale traktowaliśmy to jako doświadczenie, nie zagrożenie, bo przecież nie mieliśmy kontaktu z łowcami.

   – A czyj to był pomysł? – spytałem.

   Wszyscy jakoś dziwnie się spięli, a z Melawi oczu uleciała radość i zastąpił ją przez chwilę smutek, by zaraz typowo stały się obojętne.

   – Między innymi był to też mój pomysł – odparła, patrząc na mnie z miną ,,nawet nie dociekaj, kogo jeszcze, bo i tak ci nie powiem".

   – Dobra inicjatywa, bo skąd nabrać doświadczenia na wojnie, jak nie właśnie z kontaktu z wrogiem – odpowiedziałem.

   Zorientowałem się też, że atmosfera jakoś zgęstniała i każdy unikał siebie wzrokiem. O co im chodzi? Na pewno wiązało się z tym coś nieprzyjemnego. Może z tym kimś, Ama-coś tam, o którym prawie wspomniała Kailiana i się trochę zmieszała.

   – Ej, wy przecież jeszcze macie zakład do zrealizowania – powiedział z werwą Kamatin, by pewnie przerwać ten dziwny nastrój.

   – A właśnie – ożywiłem się. – Idziemy po trzecią kolejkę? – Posłałem Melawi wyzywające spojrzenie.

   – Nie odpuszczam tak łatwo – odparła, wstając, choć trochę się zakołysała i złapała się o blat stołu, zamrugała też kilkakrotnie.

   – Czyżby ktoś tu już wymiękał? – Posłałem jej szelmowski uśmiech.

   – Tylko ci się wydawało – prychnęła zła.

   Ruszyła ,,pewnie" przed siebie, chwytając kufel, choć jej kroki no takie pewne to nie były, ale wcale jakby na to nie zważała i szła z zaciętą miną. Chciało mi się trochę śmiać z jej nieugiętości, ale jak widać ona, tak samo jak ja, nie rzucała słów na wiatr.

   – Na pewno chcesz tę umowną trzecią kolejkę? – spytałem, gdy stanęliśmy przy beczce.

   – Oczywiście – odparła, po czym odkręciła kranik i zaczęła nalewać piwa. – A co masz jakieś wątpliwości co do siebie? – powiedziała z powątpiewaniem.

   – Ja się o siebie nie boję – zaśmiałem się pod nosem. – Ale ty powinnaś już o siebie.

   – O mnie się nie martw. – Machnęła lekceważąco ręką, po czym odsunęła się z pełnym kuflem, więc ja się zbliżyłem do kranika.

   – Może być ciekawie – szepnąłem sam do siebie, uśmiechając cię.

   – Co tam mruczysz pod nosem? – powiedziała z drwiną, bo pewnie wszystko słyszała.

   – Co? Ja? Nic – odparłem z udawanym zdziwieniem.

   – Gadanie do siebie zdrowe nie jest – odrzekła kpiąco.

   – Ale ja się bardzo dobrze czuję – zaśmiałem się pod nosem, bo zaczęło mnie to bawić.

   – Mam ku temu małe wątpliwości – odpowiedziała nieco złośliwie, ale zauważyłem, że jej kąciki ust lekko są uniesione.

   – Dobra, to czas wypełnić zakład – odparłem, zakręcając kranik.

   – Niech wygra lepszy. – Była zacięta i pewna siebie.

   – Chciałaś chyba w ten sposób powiedzieć, że ja? – zaśmiałem się.

   – Nie, nawet nie przeszedłeś mi przez myśl.

   – Tylko wiesz, uważaj, żeby nie wylać piwa, jak idziesz tak trochę chwiejnie – zadrwiłem, gdy ruszyliśmy.

   – Idę zupełnie normalnie – warknęła.

   – Och, oczywiście, że tak – powiedziałem sarkastycznie, przytakując głową.

   – Działasz mi na nerwy – odparła ze złością.

   – Cóż, ma się ten dar. – Uśmiechnąłem się szeroko, na co Melawi przewróciła oczami.

   Dotarliśmy do stolika i usiedliśmy na swoich miejscach.

   – Już się nie mogę doczekać, jak to się skończy – zaśmiał się Kamatin.

   – Oj, wierz mi, ja też, ja też – odpowiedziałem z uśmiechem.

   – Ha ha, bardzo śmieszne – odparła ironicznie Melawi.

   – Nawis, może ty teraz opowiesz jakąś historię z życia? Coś śmiesznego lub cokolwiek, ale może nic dołującego? – spytał Kamatin.

   – Takich zabawnych przygód jak wy nie miałem. – Wzruszyłem ramionami.

   – To mów o czymś miłym, co lubisz, cokolwiek.

   Zastanawiałem się przez dłuższy czas, popijając w tym czasie piwo.

   – Lubię być w samotności, szczególnie w lesie, na mojej polance uwielbiam nie tylko ćwiczyć, ale i też leżeć na trawie, patrzyć w niebo i słuchać odgłosów natury, to mnie uspokaja. – Upiłem łyk. – Mam też ukochanego konia, Pioruna, który jest tak samo burzliwy jak ja. On jest odbiciem mojej duszy, dlatego też dobrze się dogadujemy. Jest taki narowisty, bo kiedyś był bity za nieposłuszeństwo, przez to nie pozwalał się dosiąść i dotykać. Tylko mi pozwala, bo go oswoiłem, a dostałem go od Tenebrisa, bo myślał, że to mi się nie uda. – Znów się napiłem, by chwilę się zastanowić, a oni mi nie przeszkadzali. – Miałem też dwa lata temu dziewczynę, która całkowicie się ode mnie różniła, bo była bardzo energiczna, myślała pozytywnie i po prostu cieszyła się życiem, nadal taka jest. To jest taki lepszy okres mojego życia, bo wtedy byłem szczęśliwy. Jednak różnice charakteru zaczęły nam przeszkadzać, bo ja wolałem przebywać z nią na osobności, a ona chciała mnie zapoznać z jej przyjaciółmi, ale tego nie chciałem. Rozstaliśmy się w przyjaznych stosunkach. Jednak nie żałuję ani chwili, którą z nią spędziłem. – Uśmiechnąłem się.

   – Miłość tak już działa, że zmienia spojrzenie na świat, poszerza horyzonty, daje też oczywiście szczęście, dlatego tak do niej dążymy – powiedziała Kailiana.

   Dostrzegłem, że mówiąc zerknęła raz na Kamatina, który patrzył na nią, podczas jej wypowiedzi z lekkim uśmiechem. Tą dwójkę ewidentnie ciągnęło do siebie. Czuć było takie napięcie między nimi. Może bali się, że ta druga osoba widzi tylko przyjaźń? Jednak Kamatinowi to całkowicie zawróciła w głowie.

   – To coś miłego jednak ci się przytrafiło – odezwała się Melawi.

   – Tak, może to mało, ale dla mnie jest wystarczające.

   – U nas będziesz już mógł zapomnieć o smutkach, już my się tym zajmiemy – odparł Marlo, spoglądając na Kamatina.

   – Tak. – Uśmiechnął się szatyn. – Może też znajdziesz sobie dziewczynę, to też zawsze poprawia humor. – Poruszał zabawnie brwiami.

   – Na razie chyba nie mam czasu na szukanie kogoś, muszę ćwiczyć – odparłem.

   – Och, już nie bądź taki obowiązkowy. – Machnął ręką.

   – Nie mówię nie, ale to się okaże, nic na siłę.

   – Teraz mamy okres godowy, który trwa do końca maja, wszelkie instynkty teraz działają na najwyższych obrotach, to wiesz może niejedna ci zawrócić w głowie – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałem.

   – Zaraz, zaraz, czyli to działa tak jak u innych nie zwierząt, nie jak u ludzi, że zajść w ciążę można przez cały rok?

   – Tak, może cię pewnie dziwić, czemu tak późno, bo inne zwierzęta mają gody raczej na przełomie listopada i stycznia, by młode były na wiosnę. W naszym przypadku smoczątka wykluwają się najpóźniej w październiku, gdzie panuje już jesień. Cóż ten cykl niestety zmienili nam bogowie, na wypadek, gdyby ich odmienione smoki, nie były takie, jak chcieli, by przeżywały najsilniejsze młode. Na dodatek jeszcze powstaje tylko jedno jajo, a nie kilka jak kiedyś. Niby ich transformacja przynosiła korzyści, ale i negatywy też są. Jednak tutejsze zimy nie są takie złe, więc nawet słabsze smoczątka przeżywają.

   – Nigdy mi się nie znudzi odkrywanie kolejnych faktów ze smoczego życia – powiedziałem z uśmiechem.

   – Nie oszukujmy się, mamy ciekawą historię – odparł Okthan.

   – Zdecydowanie – potwierdziłem.

   Zauważyłem, że opróżniłem już do połowy kufel, a Melawi wcale nie była gorsza, bo jak widziała, że piję, to ona też. Jednak wcale jej to na dobre nie wychodziło, bo widziałem, że twarz miała zaczerwienioną, a wzrok trochę nieobecny i czasami sprawiała wrażenie jakby odpływała.

   – Mel, nie sądzisz, że ci już wystarczy? – spytałem.

   – Czy ja wyglądam na osobę, która się poddaje? – odburknęła trochę niewyraźnie.

   – Przecież ty się upijesz.

   – Wcale nie – czknęła.

   – Właśnie widzę – odparłem, patrząc na nią z politowaniem.

   – Mel, on ma rację – powiedziała Kailiana.

   – Gdzieś mam jego racje – warknęła, po czym wzięła duży łyk.

   – Dobra, skoro tak stawiasz sprawę – odparłem i również się napiłem.

   Tak łyk po łyku i kufle stały się puste. Nie ukrywałem, że te trzy piwa na mnie nie działały, bo poczułem przez chwilę lekkie zawroty głowy, ale nic mi takiego nie było, o taki stan chodziło, a nie o upicie.

   – Dobra, to teraz sprawdźmy, kto wygrał – powiedziałem, po czym wstałem i zbliżyłem się do Melawi.

   Szatynka jak widać nawet po pijaku nie traciła swej pewności siebie, bo również wstała, ale nie ustała długo i by się przewróciła, gdybym jej w porę nie złapał.

   – Zabieraj te łapy – burknęła, wyrywając mi się.

   Pokręciłem z politowaniem głową. Pomogłem jej usiąść i sam też wróciłem na miejsce.

   – No i widzisz, wygrałem. – Uśmiechnąłem się.

   – To się tym naciesz, bo ja mam teraz bardzo dobry humor i mi go nie popsujesz – powiedziała, nieco plącząc się w słowach.

   – Ty masz dobry humor? Nie spodziewałbym się tego – zaśmiałem się drwiąco.

   Jak ja lubiłem patrzyć, jak się na mnie złości, tak wtedy mrużyła lekko oczy i marszczyła brwi.

   – Jak dzieci jesteście, no jak dzieci. – Pokręciła z rozbawieniem głową Kailiana. – Nic tylko byście się droczyli i każdy jakąś szpilę musi dołożyć.

   – Bywa. – Wzruszyła ramionami Melawi.

   – I przez to idealnie do siebie pasujecie – roześmiał się głośno Kamatin.

   – My? Chyba coś ci się pomieszało w głowie – odburknęła szatynka.

   – Popieram ją. – Kiwnąłem głową na królewnę i ze zdziwieniem patrzyłem na szatyna.

   – Patrzcie się na mnie jakbyście chcieli mnie już za to zabić. – Uniósł ręce w geście obrony. – Ja tylko stwierdzam fakty – wskazał na siebie ręką – że oboje macie swoje ego i każdy musi postawić na swoim oraz mieć przy tym ostatnie słowo. Chociaż tak patrząc teraz na was, to nie wiem, czy byście ze sobą wytrzymali bez dnia kłótni – zaśmiał się.

   – Oj, wątpię. – Pokręciłem przecząco głową.

   – Teraz ja się muszę z nim zgodzić – odparła Melawi.

   – To jednak w czymś się zgadzcie, to już coś. – Uśmiechnął się szeroko.

   – Och, skończ już – prychnąłem, ale z lekkim śmiechem, bo mimo wszystko bawiło mnie to.

   Zauważyłem, jak głowa Melawi nagle opadła, ale zaraz ją uniosła, jednak i tak dziwnie nią kręciła na boki, aż w końcu podparła ją ręką. Ktoś tu naprawdę już przegiął z alkoholem.

   Nagle do stolika podeszli Hagan, Ivar i Aidana.

   – Przepraszamy, że przeszkadzamy, ale powinniśmy już lecieć – powiedział Ivar.

   – Szkoda, bo w ogóle nie chce mi się wracać – odparłem ze smutkiem.

   Zaszumiało mi trochę w głowie. Ten zakład chyba nie był dobrym pomysłem, a przynajmniej taka ilość i to w takim tempie.

   – Naprawdę już musicie? – powiedział Kamatin. – Melawi przecież nam się tu dopiero rozkręca – zaśmiał się.

   – No właśnie – odparła, na co parsknąłem śmiechem.

   – Dla nas to nie problem, ale ty musisz wejść do zamku – odrzekł Hagan.

   – Racja, a jednak w tym stanie wolę też wejść głównym wejściem – odpowiedziałem, wstając.

   – Nawis, skoro już wstajesz, może odprowadzisz Mel do jej domu? – powiedziała proszącym tonem Kailiana. – Ona i tak niedługo odpłynie, a też nie chce mi się z nią użerać, bo będzie teraz strasznie irytująca, a też to twoja wina, że się upiła – odparła karcąco.

   – To już nie moja wina, że też ma swoją dumę – prychnąłem.

   – Proszę cię. – Spojrzała na mnie przeciągle.

   Zerknąłem na Melawi, która z niezwykłą ciekawością mi się przyglądała, nic się nie odzywając. Jeśli jest taka jak ja po pijaku, to już sobie współczułem. Współczułem też Enuice, która ostatnio się ze mną użerała.

   – No dobra – westchnąłem z rezygnacją.

   – Dziękuję. – Uśmiechnęła się blondynka.

   – Wiecie, co? Poczekajcie na mnie przy wyjściu z gniazda – powiedziałem do trójki smoków.

   – Dobrze – odparł Ivar, po czym zmienili się w smoki i polecieli, a ja podszedłem do Melawi.

   – No dobra, królweno, wstajemy – powiedziałem, chwytając ją za ręce, po czym pociągnąłem ją, ale ona oczywiście musiała się zaprzeć.

   – Ja nigdzie nie idę – wybełkotała.

   – Nie zamierzam się z tobą cackać – odparłem, po czym zmieniłem się w smoka. Chwyciłem ją przednimi łapami w pasie i podniosłem z ławki.

   – Puszczaj mnie – warknęła, uderzając mnie w kończyny i wyrywając się, lecz nie zważałem na to.

   – To do zobaczenia – powiedziałem do przyjaciół.

   – Do zobaczenia – odpowiedzieli, uśmiechając się.

   – Powodzenia z Mel – zaśmiała się Aira, na co tylko pokręciłem głową.

   – Weź mnie zostaw, sama sobie poradzę – odparła Melawi, gdy się wzniosłem wyżej.

   – Taa, już to widzę. – Przewróciłem oczami.

   – Jestem już duża i samodzielna.

   – W to nie wątpię.

   Cieszyłem się, że nie przyszło jej do głowy, aby też się przemienić, bo wtedy tak łatwo by nie poszło. Jednak oczywiście bez przeszkód się nie obyło, gdyż nagle przede mną pojawił się Aron, który zastawił mi wejście do jaskini. Nie no, jeszcze z nim się musiałem użerać?

   – A ty czemu ją niesiesz? – warknął, mrużąc oczy.

   – Odstawiam ją do domu, jak nie widać, bo się upiła – odpowiedziałem spokojnie.

   – Może ja już się tym zajmę? A ty już leć, bo widzę, że twoja eskorta czeka na ciebie przy wyjściu.

   Mimo wszystko wolałem samodzielnie ją odstawić. Zobowiązałem się do tego, więc dotrzymam słowa.

   – Poczekają, a teraz odsuń się – powiedziałem ostrzej i chciałem go wyminąć, ale znów zablokował mi drogę, co mnie zdenerwowało.

   – Chyba się nie zrozumieliśmy. – Pokręcił nerwowo głową. – Puszczaj ją – warknął.

   – Kailiana poprosiła mnie, żebym ją zaprowadził, więc chcę to zrobić. Nie wchodź mi już w drogę – syknąłem.

   – Ale to moja narzeczona i nie chcę abyś to ty się nią zajmował.

   – Jakoś nie zauważyłem, żeby pałała do ciebie miłością – odparłem sarkastycznie.

   Widziałem, że go tym rozwścieczyłem, ale miałem to gdzieś.

   – Aron, daj spokój – odezwała się Melawi. – A ty, Nawis, już mnie zanieś, bo spać mi się chce.

   – Widzisz? Ja mam to zrobić – odparłem drwiąco.

   Aron warknął i sapnął nosem.

   – Ale zaraz masz wyjść. – Zmierzył mnie wzrokiem.

   – Spokojnie, nie musisz być zazdrosny – prychnąłem.

   Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy się na siebie z chęcią mordu wymalowaną w oczach, po czym czarny smok odsunął się, dając mi dostęp do wejścia.

   – Dzięki za fatygę – powiedziałem sarkastycznie, po czym wyjąłem drzwi tylnymi łapami i wleciałem do środka, zamykając wejście.

   Taki rodzaj drzwi nadal był dziwny, ale musiałem się przyzwyczaić. Postawiłem Melawi na ziemi i zmieniłem się w człowieka, by łatwiej było mi się tu poruszać, bo do przestronnych miejsc mimo wszystko ta jaskinia nie należała. Złapałem ją w pasie, a jej rękę przerzuciłem sobie przez szyję.

   – Śpisz w tej jaskini po prawej? – spytałem.

   – Tak, ale nie musisz mnie tam zaprowadzać, już tyle dam radę – wybełkotała.

   – Jednak i tak ci pomogę, a teraz ruszamy i współpracuj ze mną.

   Zaczęliśmy iść, co wiadome, że nie było takie łatwe, bo co jakiś czas znosiło ją na boki, ale od czegoś była moja siła, by ją przytrzymać, choć i mi czasem zaburzała się nieco równowaga, mimo wszystko te trzy piwa miały na mnie wpływ. Podziwiałem teraz Enuikę, która jest przecież taka drobna i udźwignęła mnie. Dotarliśmy do "pokoju" Melawi, który był nieco mniejszy niż ten króla, ale również na ziemi leżały skóry ze zwierząt. Weszliśmy na nie, już szykowałem się, żeby ją puścić i nieco poluzowałem uchwyt, a wtedy Melawi zatoczyła się i wpadła plecami na ścianę, ciągnąc mnie za sobą, przez co omal się z nią nie zderzyłem, bo oparłem się wolną ręką w miejscu obok jej głowy. Nasze twarze znalazły się blisko siebie jak nigdy dotąd, że mogłem policzyć wszystkie jej piegi na nosie. Przez chwilę byłem w szoku po tym całym zajściu i nie ruszyłem się. Melawi natomiast wpatrywała się we mnie z dziwnym uśmiechem, jej spojrzenie było trochę już nieobecne, ale uparcie patrzyła mi w oczy. Poczułem się naprawdę dziwnie, bo nic z tego nie rozumiałem. Nagle Melawi wspięła się na palcach i nim zdążyłem jakoś zareagować, wpiła mi się w usta. Zamrugałem kilkakrotnie z szoku, jaki ogarnął moje ciało. Przez moment stałem jak jakiś kołek, jakbym nie kontaktował z rzeczywistością, bo to co się właśnie stało, wykraczało poza jej granice. Jednak po kilku sekundach oszołomienia, wrócił mi zdrowy rozsądek i odsunąłem się od niej. Spojrzałem na nią z wielkim znakiem zapytania, wymalowanym na twarzy, a Melawi uśmiechała się.

   – Amaris – szepnęła, po czym jej oczy się zamknęły, a ciało zwiotczało.

   Przytrzymałem ją, po czym wsunąłem jedną rękę pod jej uda, a drugą za plecy i podniosłem ją. Jej głowa bezwładnie opadła na moje ramię. Uśmiech nadal nie zszedł jej z ust, a jej twarz wyglądała tak błogo. Zupełnie nie przypominała tej surowej Melawi, która tylko czekała, aby mi dopiec. Pokręciłem głową z rozbawieniem, zaśmiewając się pod nosem. Położyłem ją na skóry, a ona tylko mruknęła coś niezrozumiale i przewróciła się na lewy bok. Po chwili też usłyszałem ciche chrapnięcie.

   Wyszedłem z jej pokoju, a następnie z pomieszczenia Rapidasa i skierowałem się do wyjścia. Gdy już znalazłem się poza jaskiną dotarło do mnie, co się właśnie stało. Melawi mnie pocałowała. Melawi mnie pocałowała, do cholery! Było to dla mnie nie do pomyślenia. Jednak wzięła mnie za jakiegoś Amarisa. Kto to może być? Nagle przypominałem sobie imię, które prawie wymsknęło się Kailianie, zaczynało się na Ama, więc Amaris by pasował. Pewnie to dawny chłopak Melawi, skoro mnie za niego wzięła i pocałowała. Nadal jednak do mnie nie docierało, dlaczego to zrobiła. To było dla mnie niepojęte, że wydałem się jej owym Amarisem.

   Zdałem sobie też sprawę, że tylko unosiłem się w powietrzu, a miałem przecież już wracać. Potrząsnąłem głową, jakby miało mi to pomóc w dojściu do siebie po tym szoku, ale nie dało żadnego skutku. Poleciałem do wyjścia z gniazda, prawie że nie kontaktując.

   – Nawis, wszystko dobrze? – spytała z troską Aidana.

   Jej słowa trochę mnie obudziły.

   – Tak, tak – wyrzuciłem z siebie szybko. – Możemy już lecieć.

   Przez chwilę jeszcze przyglądali mi się niepewnie, ale odpuścili i ruszyli się. Gdy opuścilimy już dolinę, dotarło do mnie, że nie pożegnałem się z królem, a nie wiedziałem, czy tak przystoi. Zrobiło mi się głupio.

   – Nie powiedziałem królowi, że wychodzę – odezwałem się.

   – Spokojnie, powiadomiliśmy go – odpowiedział Hagan, choć i tak nie zmieniło to mojego samopoczucia, bo wolałem zrobić to osobiście.

   Szybko jednak Rapidas wyleciał mi z głowy, bo znów wróciła Melawi. Naprawdę ten pocałunek nie dawał mi spokoju. Ta bliskość była dziwna, bo nawet jakoś za nią nie przepadałem. Dlaczego tak się stało? Co ten alkohol potrafi robić, to jest niepojęte. Cóż, nie pozostało mi nic innego, jak jutro spytać jej, co zaszło, choć może tego nie pamiętać. Wolałbym jednak, żeby nie zapomniała, bo musiałem wiedzieć, co jest grane, inaczej nie da mi to spokoju. Ten Amaris musiał nieźle jej zawrócić w głowie, skoro wzięła mnie za niego. Ciekawe, jak to z nim było. Oj, Melawi, jeśli będziesz pamiętać, nie dam ci żyć bez powiedzenia mi prawdy.  

Hej!
Znów bardzo długi rozdział, bo ma prawie 10k słów :D
Jakoś tak wyszło, bo ciągle dopisywałam jakieś skrawki rozmowy, coś wtrącałam, zmieniłam, ale ważne to dla mnie było, bo chciałam już w końcu nieco bardziej nakreślić charaktery reszty smoków. Co o nich myślicie?
W ogóle wolicie Melawi czy Enuikę?piszcie, bo jestem tego też ciekawa.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro