Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Dzień jak co dzień, bo wstałem, gdy wzeszło słońce, ale i tak nie mógłbym pospać dłużej, ponieważ czekało mnie dziś polowanie. Nigdy jeszcze tego nie robiłem, używając broni, ale pazury i zęby są lepsze, co z tego że używałem ich w ten sposób tylko raz. Za to jedzenie po smoczemu nadal było dla mnie dziwne.

   Szybko się ubrałem jak zawsze tak samo, ale wybrałem gorsze rzeczy, bo polowanie wiązało się z krwią, która nie spiera się tak łatwo, po czym wyszedłem z pokoju i udałem się na dół. Na moje nieszczęście zauważyłem Tenebrisa, który akurat wchodził do swojego gabinetu i oczywiście mnie usłyszał.

   – Witaj, Nawis – odezwał się oschle.
 
   – Witaj – odparłem takim samym tonem.

   – Upoluj tylko coś, przynajmniej do czegoś się przydaj – zakpił, a we mnie momentalnie zawrzało, zacisnąłem szczękę.

   – Coś się znajdzie, chyba że smoki znów pożarły zdobycz z pułapek – powiedziałem, a na usta pchał mi się złośliwy uśmieszek, ale się powstrzymałem.

   Tenebris zmierzył mnie wzrokiem, mrużąc oczy. Widziałem, że go tym zdenerwowałem, bo nie lubił sprowadzać pożywienia z innych miast, ale był na to skazany, gdyż smoki zjadały większość zwierząt występujących na naszym terenie. Nie mógł też uprawiać zboża, ponieważ by spłonęło. Bydło czasem wypasano tylko w pobliżu twierdzy na dużej łące, strzeli go wtedy łowcy.

   – Lepiej, żebyś coś znalazł – odparł ostro, po czym wszedł do gabinetu, zamykając głośniej drzwi.

   Och, jak bardzo chciałbym stanąć przed nim w smoczej postaci. Najlepiej jakbym widział w jego oczach strach. Strach, jaki ja przeżywałem w dzieciństwie.

    Biegałem po korytarzach zamku z małym, drewnienym mieczykiem, udawałem, że walczę ze smokami. Zatraciłem się zupełnie w swojej wyobrażonej sytuacji i przez przypadek wpadłem z impetem na jedną ze zbroi, stojących przy ścianach, przez co przewróciła się, a jej elementy rozpadły. Na moje nieszczęście akurat zobaczył to Tenebris, który szybko do mnie podszedł ze złością wymalowaną na twarzy.

   – Coś ty narobił?! Nie możesz bawić się gdzie indziej?! – krzyknął tak głośno, że aż drgnąłem ze strachu i szoku spowodowanego tym wypadkiem.

   – Ja... Ja... – zająkałem się. – Ja nie chciałem, to przez przypadek – powiedziałem ze skruchą, spuszczając głowę.

   – Przez przypadek to zaraz dostaniesz pasem – odparł, a ja zamarłem ze strachu. Byłem blady jak ściana.

   Tenebris z nienawiścią w oczach, ale i też ze złośliwym uśmiechem, ściągnął pas, który nosił przepięty w pasie. Zacząłem się aż trząść z lęku przed nim.

   – Wypnij się – odparł tak bezuczuciowym tonem, że aż przeszły mnie kolejne ciarki.

   Posłusznie się wykonałem jego rozkaz. Poczułem napływające łzy. Zamknąłem oczy, gdy zauważyłem, że podnosi rękę, która zaraz opadła, a wiedziałem to przez świst pasa. Po chwili też poczułem okropny ból, mimowolnie poleciały mi łzy, a z gardła wydostał się przeraźliwy krzyk. Nie chciałem otwierać oczu. Nie chciałem go widzieć. Nie chciałem go znać.

   – To nauczka na przyszłość, żebyś był mi posłuszny i nie robił głupstw – wyszeptał mi do ucha, ale miałem wrażenie, jakby mi to wykrzyczał.

   Jego słowa jeszcze kilkukrotnie odbijały się echem po moim umyśle.

   Potem odszedł, usłyszałem tylko jego kroki. Dopiero jak był już daleko, otworzyłem oczy. Pomyślałem wtedy, że nigdy więcej nie będę płakał z jego powodu. Przynajmniej nie przy nim. Miałem tylko dziesięć lat, a już wtedy dorosłem do tej decyzji.

   To był pierwszy raz, gdy uderzył mnie pasem.

   Zacisnąłem mocno pięści na to wspomnienie. Zapiekły mnie też oczy, ale szybko pomrugałem, a niechciane łzy zniknęły.

   Spojrzałem z nienawiścią i wściekłością na drzwi, które mnie od niego dzieliły.

   – Pożałujesz kiedyś, że mnie uderzyłeś. Pożałujesz za wszystkie nieprzyjemności, które mi wyrządziłeś. Zobaczysz wtedy, co to znaczy czysta nienawiść – wysyczałem przez zaciśnięte zęby.

   Poczułem ciepło rozlewające się w moim wnętrzu, aż westchnąłem z rozkoszą. Kiedyś nie zawaham się użyć na nim tej mocy.

   Gdyby nie to polowanie, poleciałbym jak najdalej od twierdzy. Najchętniej do samotni Melawi, bo dźwięk wodospadu mnie uspokajał. Niestety łowca miał swoje obowiązki. Miałem taką ochotę rzucić to życie, by być tylko smokiem, ale nie mogłem tego jeszcze zrobić. Jeszcze. Ile to jeszcze potrwa?

   Wyszedłem z zamku i zacząłem iść główną ulicą, prowadzącą do bramy, ponieważ znów przy niej miałem spotkać się z Enuiką i Haganem. Mój nastrój niestety był zepsuty, więc miłym towarzyszem, dziś nie będę. Najchętniej wyładowałbym się, walcząc, o tak, przydałby się trening.

   Gdy byłem w połowie drogi z uliczki po lewej wyszła Enuika, która po chwili mnie dostrzegła. Już za daleka lekko się uśmiechała.

   – Cześć – przywitała się wesoło, gdy zbliżyłem się do niej.

   – Cześć – odpowiedziałem, starając się zabrzmieć miło.

   – Widzę, że coś nie jesteś w humorze – stwierdziła.

   Po mnie zawsze było widać, gdy byłem zły? Oczy musiały mnie zdradzać, bo poza tym starałem się zachowywać obojętną twarz.

   – Zgadłaś.

   – Nie będę też pytać dlaczego, bo pewnie mi nie powiesz.

   – Jak ty mnie już znasz – zdziwiłem się.

   – Jakoś tak wyszło. – Wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko.

   Zapadła cisza, lecz nie przeszkadzało mi to. Jednak widziałem, że Enuika zerkała na mnie co jakiś czas, jakby chciała sprawdzić, czy nie zechcę rozmawiać. Po mojej obojętnej minie widocznie stwierdziła, że nici z konwersacji, bo nie odezwała się. Kiedyś byłaby zmieszana, gdyby nastała taka cisza, a teraz chyba już do niej przywykła, może zrozumiała, że gdy nie miałem humoru, nie byłem skory do jakichkolwiek kontaktów.

   – Jak myślisz złapiemy coś? – zagadała w końcu.

   – Jeśli smoki nie zjadały zwierzyny, to może – odpowiedziałem.

   – Polowanie chyba jest ciekawsze niż zwiady, które polegają tylko na bezczynnym siedzeniu w miejscu – odrzekła, przewracając oczami.

   – Można się nieco poruszać, postrzelać, coś się dzieje.

   – Ciekawe co będziemy robić w następnym tygodniu.

   – Jeśli pójdziemy na zwiady, to tym razem powstrzymaj się od strzelania do smoka – powiedziałem z lekką naganą, na co blondynka trochę się zmieszała.

   – To się już nie powtórzy, nie wiem, czemu wtedy byłam taka lekkomyślna, to do mnie nie podobne. – Pokręciła głową.

   Miałem nadzieję, że nigdy nie natknie się na nas Melawi. Każdy tylko nie ona.

   – Przynajmniej masz już jakieś doświadczenie, na nim buduje się swoją siłę.

   –  Wyobrażasz sobie, co by było, gdybyśmy się natknęli na Smoka Słońca? Jego bym się bała – powiedziała rzeczywiście z lekkim strachem.

   Właśnie z nim rozmawiasz i się nie boisz.

   – Ciekawe, czy rzeczywiście jest taki potężny, jak się mówi – odparłem.

   – Widziałam jego rysunek i już sam wygląd budził respekt, wszędzie ma pełno kolców.

   – Jednak na razie coś nie atakuje.

   Chciałem wiedzieć, co o tym myśli.

   – Właśnie większość osób to dziwi, jednak to lepiej dla nas, że na razie pozostaje w ukryciu.

   – Bo jak zaatkuje to pewnie z pełnym rozmachem.

   – Aż strach pomyśleć. – Pokręciła nerwowo głową. – Dlatego też nie wychodzę sama poza mury twierdzy, nie chciałabym go spotkać.

   No i to się nazywa respekt. Niezłą reputację zrobiły sobie Smoki Słońca. Aż poprawiło mi to nieco humor.

   – Ja to chciałbym go zobaczyć, to by było coś – powiedziałem z rozmarzeniem.

   – O ciebie to bym się nie bała, że coś mogłoby ci się stać, bo wyglądasz na łowcę z krwi i kości – odparła, lekko się rumieniąc, na co uśmiechnąłem się do niej.

   – Te miłe, że tak o mnie myślisz – odrzekłem łagodnie.

   Dotarliśmy do bramy i dostrzegliśmy Hagana, opierającego o ziemię kuszę, więc podeszliśmy do niego. Obok niego stał mały wóz na dwóch kołach, w którym znajdował się mały worek oraz sznury.

   – Dzień dobry – przywitaliśmy się.

   – Dzień dobry, gotowi na polowanie? – powiedział z energią.

   – Tak – odparliśmy równocześnie, na co zaśmialiśmy się pod nosem.

   – To zapraszam do zbrojowni. – Wskazał na nią ręką.

   Enuika wybrała łuk, a ja kuszę. Oczywiście każdy z nas miał też swój miecz. Szybko opuściliśmy twierdzę, ale nie szliśmy jak zawsze do lasu od strony bramy, tylko podążaliśmy wzdłuż jej murów na jej tył. W tamtych rejonach nie bywałem, bo zwyczajnie nie chciało mi się obchodzić pół ogromnej twierdzy.

   – Musimy sprawdzić pułapki, a specjalnie są po tej stronie twierdzy, choć smoki i tak mogą tu spokojnie dotrzeć – powiedział Hagan. – Jednak mam nadzieję, że coś nam zostawią.

   – Ciężko się z nimi żyje – odezwała się Enuika.

   – Bardzo zatruwają nam życie, ale cóż my się nigdy nie poddamy – odparł pewnym tonem.

   – My tym bardziej – powiedziałem w myślach do niego.

   – Oczywiście, utrudnienie im życia to czysta przyjemność – odrzekł ze złośliwością. – Jak tam treningi?

   – Wczoraj miałem i walczyłem nawet z trzema osobami.

   – No to widzę robisz postępy. Naprawdę nie mogę się doczekać, gdy zaatakujesz.

   – Wy tak wszyscy czekacie, i łowcy i smoki, to wcale mi nie pomaga, bo też chciałbym się ujawnić, ale jeszcze chyba nie czas.

   – W sumie to trzymaj łowców dłużej w niepewności, zresztą i tak o tobie często gadają.

   – Zobaczę, ile jeszcze wytrzymam.

   – Niedługo będą pułapki, są małe i trochę schowane w liściach lub krzakach, ale powiem wam, gdzie szukać – powiedział na głos.

   Szliśmy jeszcze kawałek, aż Hagan nie wspomniał, że jesteśmy na miejscu i wskazał nam, gdzie znajdują się klatki. Ich działanie polegało na tym, że ofiara wchodziła do zasypanej nieco pułapki, bo znajdowało się tam pożywienie, a wtedy półokrągłe połówki zamykały się.

   Sprawdziliśmy wszystkie i w dwóch złapały się zające.

   – Teraz bardziej drastyczna rzecz, bo musimy je zabić – powiedział.

   Enuika spojrzała smutno na zająca w klatce, którą trzymała. Mi trochę też zrobiło się ich żal, ale taka już kolej losu. Zresztą musiałem przywyknąć do zabijania zwierzyny. Hagan wyciągnął swojego szaraka, który wierzgał i nie chciał się dotykać, ale mężczyzna złapał go za futro nad karkiem i mocno go trzymał. Chwycił sztylet, który miał schowany w pochwie, położył zająca na ziemi i poderżnął mu gardło. Zwierzę jeszcze chwilę podrygiwało, chcąc uciec od śmierci, ale z czasem blask z oczu zgasł i przestało się ruszać. Najbardziej drastyczny dla mnie był właśnie ten moment walki z nią, bo tak samo patrzył Emas. Dlaczego to aż tak musiało się odbić na mojej psychice? Jak się tego pozbyć? Powinienem chyba po prostu przywyknąć do tego widoku, by mnie już tak nie ruszał.

   – Może teraz ktoś z was chce spróbować? – spytał, wyciągając drugiego zająca.

   – Ja podziękuję – odpowiedziała Enuika, która nieco zbladła i była przygnębiona.

   Czas stawić czoła lękowi.

   – Ja mogę – odrzekłem pewnym tonem.

   Hagan dał mi szaraka, a ja chwyciłem go tak samo jak on i przygniotłem do ziemi. Wyciągnąłem sztylet. Zając cały czas próbował odepchnąć się od ziemi nogami, lecz jego starania były na nic. Był taki bezradny.

   Nie myśl tak!

   Podłożyłem sztylet pod jego szyję, po czym jednym, mocnym ruchem przesunąłem nim po delikatnym ciele i po chwili popłynęła krew, która zabrudziła moją rękę. Cały czas jednak nie patrzyłem w jego oczy. Jeszcze nie potrafiłem zabijać z bezwzględną obojętnością.

   Oczyściłem sztylet i rękę o trawę, choć trochę krwi i tak zostało co niezmiernie mnie denerwowało i źle się przez to czułem, bo przypomniałem sobie posokę Emasa na moich dłoniach. Jeszcze raz mocno potarłem o trawę, aż nie było prawie śladu.

   Hagan położył zające obok siebie i przywiązał sznurek do ich tylnych łap, po czym pociągnął za niego, podnosząc szaraki, a one bezwładnie zwisały. Z ich gardeł nadal spływała krew, przez co nie wyglądały już tak uroczo. Mężczyzna po chwili włożył je do wozu i wyciągnął z niego worek, w którym było pożywienie, daliśmy je do pułapek i ponownie je nieco ukryliśmy w tym samym miejscu. Hagan załapał za dyszel wozu, po czym ruszyliśmy dalej. 

   Zauważyłem, że Enuika nie chciała nawet patrzeć na ofiary, wzrok miała wbity przed siebie. Jak wiele jeszcze pracy przed nami, by przestać przejmować się śmiercią zwykłych zajęcy. Ona przynajmniej nie zabiła smoka, to dopiero jest coś. Czemu znowu o tym pomyślałem?

   Po jakimś czasie dotarliśmy do kolejnych pułapek, ale tym razem były puste, więc ruszyliśmy dalej i w następnych sidłach znaleźliśmy trzy kosy. Jakoś one nie ruszały mnie tak bardzo i bez większych wyrzutów sumienia podcinałem im gardła. Enuika nadal odmawiała i patrzyła na to z lekką odrazą. Hagan przywiązał sznurek do nóg drobiu i również włożył je do wozu. Kolejne dwa miejsca z pułapkami nie przyniosły nam zwierzyny, a do jednej nawet złapał się jeż, ale puściliśmy go wolno. Następne sidła już były zapełnione. Niestety znów trafiły się zające. Naprawdę ich było mi szkoda, lecz znów je zabiłem. Nadal nie patrzyłem w oczy.

   Powoli stało się nudne takie chodzenie, sprawdzanie pułapek i zbieranie zdobyczy. Nie ma gdzieś w okolicy jakiś jeleni, saren lub dzików? Przydałoby się teraz smocze widzenie, lecz równie dobrze mogłem wyostrzyć zmysły, co zaraz zrobiłem. Jednak lepszy węch nieco mnie denerowował, bo zapach krwi stał się intensywniejszy i jakby kusił do zjedzenia ofiar. Widocznie odezwały się we mnie dzikie instynkty.

   Nagle z daleka po lewej stronie usłyszałem jakiś szelest, więc spojrzałem tam, ale nic nie zauważyłem. Hagan też tam popatrzył, czyli też musiał mieć wyostrzone zmysły, bo Enuika nie zwróciła na to uwagi.

   – To chyba coś większego – powiedział w myślach, gdy szelest stał się głośniejszy.

   – Chodźmy teraz w lewo – zarządził po chwili na głos.

   Nabierałem też więcej powietrza nosem, aby coś wyczuć, aż w końcu poczułem inny zapach niż zajęcy i ptaków. Nie był to też smok, więc musiał być to jakiś roślinożerca. Szelest stał się donośniejszy.

   – Gdzieś tam musi coś być – odezwała się Enuika. 

   – Idźmy teraz ostrożniej, patrzcie pod nogi, żeby nie łamać gałęzi i nie rozmawiajmy – pouczył Hagan. – Strzelacie, gdy machnę ręką.

   Zapach stawał się mocniejszy, więc byliśmy coraz bliżej, aż w końcu z daleka zauważyłem sarnę, która pasła się na małej polance, porośniętej świeżą trawą. Hagan spojrzał na nas i przyłożył palec wskazujący do ust. Schował się za dużym pniem drzewa i na migi nam też to nakazał. Oddaliłem się trzy kroki od niego, a Enuika jeszcze dalej ode mnie, ale trochę bliżej zwierzęcia. Byliśmy z jakieś dziesięć metrów od sarny, która musiała nas nie słyszeć, bo nawet nie zwracała uwagi na otoczenie i skubała trawę jak gdyby nigdy nic. Mogła być to też zasługa tego, że staliśmy pod wiatr.

   Hagan naciągnął kuszę i przygotował się do strzału, a gestem ręki nakazał zrobić nam tak samo. Wymierzyłem w szyję i czekałem na znak od mężczyzny. On jeszcze chwilę czekał i obserwował zwierzę, które nadal nie było świadome naszej obecności. Sarna opuściła głowę, by poskubać trawę, a wtedy Hagan machnął ręką jak do startu, więc wszyscy prawie że równo strzeliliśmy i każdy idealnie trafił w szyję. Zwierzę nerwowo zerwało się do biegu, lecz nie mogło uciec daleko, bo dwa bełty i strzała musiały być zabójcze. Pewnie był to tylko instynkt.

   – Zaraz padnie, daleko nie ucieknie – powiedział Hagan. – Dobrze się spisaliście.

   Zauważyłem, że sarna rzeczywiście zrobiła tylko kilka kroków i upadła na ziemię.

   – Idziemy po nią – nakazał, odchodząc od drzewa.

   Podeszliśmy do zwierzęcia i przywitał nas niezbyt miły widok, bo jego szyja była cała zakrwawiona, a bełty i strzała wbiły się głęboko. Z oczu również zniknął blask życia.

   Czując intensywny zapach krwi, znów poczułem jakieś dziwne pragnienie, jednak zaraz się opanowałem.

   Hagan wyrwał przedmioty z ciała sarny, wytarł dokładnie o trawę i zwrócił nam je.

   – Zostało nam do sprawdzenia jeszcze osiem miejsc i musimy to zrobić, ale sarna taka lekka nie jest, więc może wy pójdziecie, a ja tu na was poczekam. Dam wam mapę i wam wszystko powiem, a wy sobie już chyba poradzicie. – Spojrzał na nas uważnie i z rozwagą.

   – Damy radę – odpowiedziałem pewnym tonem, a Enuika tylko potwierdziła moje słowa, przytakując głową.

   – Raczej nie zanosi się, że spotkacie smoka, ale wiecie, bądźcie ostrożni.

   – Poradzimy sobie jakoś.

   – Mam nadzieję, choć strzelać umiecie.

   Wyciągnął mapę z torby przypiętej do pasa i rozłożył ją. Zauważyłem, że były zaznaczone na niej krzyżyki, które pewnie oznaczały miejsca pułapek.

   – To jest mapa pułapek, które my mamy sprawdzić. Popatrzcie teraz uważnie, bo wskażę wam, gdzie byliśmy i gdzie wy macie iść – powiedział, a my przybliżyliśmy się do niego.

   Wskazał palcem konkretne miejsca i miałem nadzieję, że je zapamiętam. Jednak chyba zrozumiał, że możemy zapomnieć, gdzie mamy się udać, więc złożył mapę tak, by pokazywała tylko te obszary, gdzie zastawione zostały sidła. Było to tylko osiem miejsc, ale trochę oddalonych od siebie.

   – Tylko mi się nie zgubcie. – Pogroził palcem.

   – Jakoś tu trafimy – odpowiedziałem.

   – Ale i tak wam w tym pomogę, zaznaczę miejsce poprzedniej pułapki, bo tam będę czekał.

   Schylił się i dotknął placem wskazującym krwi sarny, po czym przyłożył go do krzyżyka, zostawiając czerwoną plamę.

   – Gotowe, więc bierzcie mapę, sznurki, worek i ruszajcie czym prędzej – odparł, wręczając mi te rzeczy. – I pamiętajcie, rozglądajcie się i miejcie oczy dookoła głowy, bo smok może czyhać za rogiem – pouczył, a my pokiwaliśmy głowami.

   – To ruszamy – powiedziałem, patrząc na Enuikę.

   – Tylko tak żwawo. Nie będę streczał tu pół dnia.

   – Postaramy się – odparła Enuika, po czym odwróciliśmy się i zaczęliśmy iść.

   – Jak to wszystko zabierzesz? – spytałem jeszcze w myślach, spoglądając na niego.

   – Od czegoś ma się skrzydła, co nie? – Mrugnął do mnie, na co pokiwałem głową z lekkim uśmiechem.

   Obraliśmy szybsze tempo, by mieć już zadanie za sobą.

   – Szkoda mi tych zwierząt – odezwała się blondynka.

   – Mi też, ale taka już kolej rzeczy. – Wzruszyłem ramionami.

   – Od razu uprzedzam, że jak znajdziemy coś, nie zamierzam podrzynać im gardeł – odpowiedziała, unosząc ręce w geście niewinności.

   – Dobrze, ja się tym zajmę, ale kiedyś będziesz musiała się przełamać.

   – To dopiero nasze pierwsze polowanie, więc mam jeszcze czas.

   – Też nie odczuwam przyjemności z tego.

   – Podziwiam cię, że potrafisz to robić, a nawet też zabiłeś już smoka – powiedziała, a ja spochmurniałem, więc zaraz zmieszała się. – Przepraszam cię, nie powinnam tego mówić – odrzekła ze skruchą.

   – Nic się nie stało – odparłem obojętnym tonem. – Ale przez to nie potrafię patrzeć w oczy zabijanym zwierzętom. – Pokręciłem nerwowo głową.

   – Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co musisz przeżywać – powiedziała smutno ze współczuciem.

   Przez chwilę nic nie mówiłem, ale odczułem potrzebę podzielenia się swoją udreką.

   – Najgorszy jest moment, gdy widzisz, jak uchodzi życie – zamilkłem na sekundę. – Wtedy oczy tracą ten blask i zostają takie puste. – Wypuściłem głośniej powietrze ustami wraz z ostatnim słowem. – Dlatego gdy zabijam te zwierzęta, nie patrzę im w oczy, bo wtedy przypominam sobie ten wzrok Emasa – dodałem nieco zbolałym tonem.

   – Tak ci współczuję tego, naprawdę szkoda mi cię.

   – Kiedyś to minie. – Machnąłem lekceważąco ręką. – Ale skończmy już ten temat i lepiej już się skupmy na robocie.

   – Masz rację. – Skinęła głową i zamilkliśmy.

   Niedługo potem dotarliśmy do pierwszego krzyżyka, bo nagle Enuika potknęła się, ale zachowała równowagę i jak się okazało była to metalowa klatka, w której siedział akurat zając.

   – Dlaczego znowu zajączek? – odparła ze smutkiem.

   – Ja się z nim rozprawię, a ty poszukaj resztę pułapek.

   Wyjąłem szaraka i już z wyprawą złapałem go, przycisnąłem do ziemi, po czym przeciągnąłem sztyletem po jego szyi.

   Znaleźliśmy jeszcze jednego zająca oraz dwa drozdy. Nogi zdobyczy przywiązałem do jednego ze sznurków i zarzuciłem na plecy. Nawet sprawnie szły nam dalsze poszukiwania. Ostatnim miejscem była rozległa łąka na skraju lasu. Dobrze, że każde sidła były oznaczone, bo nie uśmiechało mi się przeczesywanie całego terenu. Znaleźliśmy sześć przepiórek, cztery kuropatwy i jednego zająca. Polowanie takie złe nie było, bo nie wracaliśmy z niczym.

   Nagle usłyszałem, że z lasu leci w naszą stronę smok. Cudownie, że znajdowaliśmy się na otwartej przestrzeni. Spojrzałem nerwowo w tamtym kierunku i rzeczywiście zauważyłem gada o łuskach w kolorze piasku.

   Enuika z przerażeniem popatrzyła do góry, ale od razu chwyciła łuk i zaraz nałożyła strzałę na cięciwę. Ja wycelowałem w górę kuszę, upuszczając zdobycz na ziemię. Musiałem wyglądać profesjonalnie. Jednak smok zatrzymał się nad drzewami na skraju lasu i nie wyglądało na to, by zaatakował.

   – Nic na razie nie rób – powiedziałem rozkazującym tonem.

   – Dobrze – odparła, cały czas mierząc w jego stronę. Była naprawdę poważna, ale też widziałem w jej oczach strach.

   Nagle pomyślałem, że mógłby to być Hagan, bo kolor się zgadzał. Może chciał sprawdzić, jak reagujemy albo po prostu mu się nudziło czekanie na nas.

   Po chwili odleciał, skąd przybył, a było to od strony miejsca, gdzie Hagan miał na nas czekać, więc mogłem się nie mylić, co do moich przypuszczeń.

   Enuika odetchnęła z ulgą i opuściła łuk. Pozostawiła go jednak napiętego w razie powrotu smoka.

   – Chyba nie miał w planach nas atakować – odezwałem się, opierając kuszę o ziemię. – Może tylko chciał się przelecieć.

   – No mam nadzieję, że już się nie zjawi – powiedziała z lekką obawą.

   – Gdyby chciał, to już by nas zaatakował, a tym bardziej, że znajdujemy się na otwartej przestrzeni, więc odłóż łuk – odrzekłem łagodnie.

   Enuika jeszcze rozejrzała się nerwowo z uwagą wokół, po czym włożyła strzałę do kołczanu, a łuk przełożyła na skos przez siebie.

   – Wracajmy już, nie ma co się bać – odparłem nonszalancko, łapiąc za końce sznurków i zarzucając na plecy ofiary, a zaraz też ruszyłem w stronę lasy.

   – Chyba masz rację, że nie wróci. – Zrównała się ze mną.

   – Jednak bądźmy czujni.

   Dziewczyna bardzo wzięła do siebie moje słowa, bo co jakiś czas nerwowo zerkała za siebie oraz do góry. Ona naprawdę w oka mgnieniu była gotowa na obronę i chyba nawet się nad tym nie zastanawiała, tylko od razu przechodziła do działania. Jej metamorfoza była błyskawiczna. Przynajmniej się nie bała i nie mroziło jej na widok smoka. Aż chciałbym zobaczyć ją w akcji. Chociaż lepiej nie, nie chciałbym, żeby jej się coś stało.

   Bez przeszkód dotarliśmy do miejsca, gdzie czekał na nas Hagan, który siedział na ziemi i opierał się o drzewo, lecz na nasz widok, wstał i otrzepał spodnie.

   – Widzę, że łowy udane – powiedział z uśmiechem.

   – Poszczęściło się nam – odparłem.

   – To kładźcie wszystko na wóz i wracamy.

   Posłusznie zrobiliśmy, co kazał. Dobrze, że zające i ptaki były takie małe, to bez problemu się zmieściły w wolne miejsca, bo większość przestrzeni zajmowała sarna.

   – Jakieś smoki były? – spytał, a ja od razu na niego spojrzałem uważnie.

   – Był jeden, ale tylko sobie latał – odpowiedziałem.

   – To się wam poszczęściło. – Uśmiechnął się lekko. – Skoro jesteście cali i zdrowi, to wracamy, a ty, Nawis, pomóż mi ciągnąć wózek, daj swoją kuszę Enuice, a ja swoją położę na wozie – zarządził, po czym wykonaliśmy to i ruszyliśmy.

   – To byłeś ty? – spytałem w myślach.

   – Tak, nudziło mi się, więc chciałem się trochę przelecieć i przy okazji sprawdzić, gdzie jesteście. Enuika szybko się przygotowała do ataku, a nie wygląda na taką – powiedział z uznaniem, zerkając na nią.

   – To prawda, ale w chwili zagrożenia potrafi zachować zimną krew.

   – Jak prawdziwy łowca – przyznał.

   – Przez to ja muszę udawać. Mam nadzieję, że nie będziemy spotykać zbyt często smoków, bo stanie się to podejrzane, że żadne nas nie atakują. – Pokręciłem lekko głową.

   – To fakt, ale nie macie na to wpływu.

   – Niestety.

   Zamilkliśmy i przez resztę drogi nikt się nie odzywał. Obyło się też bez żadnych atrakcji. Ja i Enuika odstawiliśmy broń do zbrojowni i zawieźliśmy zwierzynę do rzeźni, po czym rozstaliśmy się z Haganem. Zauważyłem wtedy Dalię, która pomachała do mnie, uśmiechając się, po czym podeszła w naszą stronę.

   – Cześć – przywitała się wesoło.

   – Cześć – odpowiedziałem miło.

   Enuika trochę się zmieszała, ale cicho powiedziala to samo.

   – Co tam u was słychać? Jak widzę, byliście na polowaniu. – Omiotła wzrokiem rękawy mojej koszuli, które były trochę poplamione krwią.

   – Tak, poszczęściło się nam, bo ustrzeliliśmy sarnę i też drobna zwierzyna się złapała – odparłem.

   – A jak zwiady?

   – Nie jest to zbyt ciekawe. – Machnąłem lekceważąco ręką. Nie chciałem też wspominać o Okthanie. – A ty miałaś jakieś zadania?

   – Tak, właśnie godzinę temu wróciłam z Bastylii, więc pożywienia na jakiś czas nam nie zabraknie.

   – Smoki was nie atakowały?

   – Na szczęście obyło się bez nich. – Uśmiechnęła się lekko. – Spotykam się z moimi przyjaciółmi dziś wieczorem o siódmej w karczmie, może macie ochotę do nas dołączyć? – zaproponowała.

   Spojrzałem na Enuikę, ale ona nic nie powiedziała, lecz widziałem, że nie była za bardzo zadowolona z tej propozycji. Ja w sumie też. Już miałem odmówić, lecz przypominiałem sobie o swoim zadaniu. Może będzie to okazja do przeszpiegów. Niech stracę.

   – Czemu by nie – odpowiedziałem bez entuzjazmu, ale Dalia zrobiła wielkie oczy.

   – Jestem w szoku, że się zgodziłeś – odparła z niedowierzaniem, kręcąc głową. – W końcu wychodzisz do ludzi?

   – Coś w tym stylu. – Wzruszyłem ramionami. – Będzie tam też Netum?

    – Zadajemy się, więc tak – powiedziała, na co westchnąłem ciężko, przewracając oczami i zwiększając głowę.

   Czy na pewno warto tam iść i się z nim męczyć? Chociaż może by coś chlapnął przypadkiem. Jakoś przeżyję. Chyba. Robię teraz wspaniałomyślny gest dla smoków.

   – Powiem mu, żeby nie zwracał sobie tobą głowy.

   – Jak go znam, to i tak w końcu wbije jakąś szpilę – odrzekłem z grymasem.

   – Może się nie pozabijacie – zaśmiała się.

   Taa, to tylko kwestia czasu.

   – Może jakoś damy radę – odburknąłem.

   – Czyli rozumiem, że przychodzicie? – spytała, patrząc na nas z osobna.

   – Enuika? – powiedziałem, spoglądając na nią.

   – Czemu by nie – odparła również bez entuzjazmu.

   – To świetnie. – Uśmiechnęła się szeroko Dalia. – To widzimy się o siódmej w karczmie Pod halabardą – dodała wesoło, a my skinęliśmy głowami, po czym odeszła.

   – Też się dziwię, że się zgodziłeś, a tym bardziej, że będzie tam twój brat – powiedziała ze zdziwieniem Enuika.

   – Najwyższej się upijemy i nie będzie nas to obchodzić. – Machnąłem ręką.

   – O nie! Nie będziesz się upijał, bo nie zamierzam potem cię taszczyć do zamku – oburzyła się.

   A przed chwilą była jeszcze taka nieśmiała.

   – Dobra, za dużo tego pijaństwa – zaśmiałem się.

   Aż znów przypomniałem sobie upitą Melawi i ten nieszczęsny pocałunek. Trzeba wymazać to z pamięci.

   – Naprawdę musimy tam iść? – powiedziała z grymasem.

   – Jak nie chcesz, to nie musisz, nie zmuszam cię przecież.

   – Pójdę, zresztą ciocia ciągle zrzędzi, żebym wyszła do ludzi, bo tak nigdy męża nie poznam – odparła, przewracając oczami, ale też lekko się zarumieniła.

   – Jeszcze ci sama jakiegoś wybierze.

   – Tym też mnie straszy.

   Zamilkliśmy na chwilę.

   – Odprowadzić cię do domu? – spytałem.

   – Możesz. – Uśmiechnęła się lekko, po czym ruszyliśmy. – W ogóle my to mamy szczęście, bo już drugi raz widzieliśmy smoka.

   – Jakieś atrakcje przynajmniej mamy.

   – Zdziwiło mnie, że nie zaatakował, tylko na nas popatrzył i poleciał.

   – Może nie miał na to ochoty. – Wzruszyłem ramionami.

   – Może, ale dziwniejszy był tamten brązowy smok z blizną, pomimo że do niego strzelałam, nic nie robił. – Pokręciła głową ze zdziwieniem.

   Jeśli tak dalej pójdzie, to jeszcze zacznie coś podejrzewać. Obyśmy nie spotykali za dużo smoków. Chyba że odstawiłoby się przedstawienie i udawało. Tak, jeśli pojawi się jakiś, zaproponuję to. Najwyżej potem go wyleczę.

   – No cóż, bywa i tak – odparłem obojętnie. – Nie rozmawiajmy już może o smokach? Jesteśmy po pracy – zaproponowałem.

   – Zgoda – przytaknęła.

~*~

   Znaleźliśmy się przed wejściem do karczmy, nad którym powieszona była halabarda. Dało się już słyszeć głośne śmiechy, lecz i tak mnie nie zachęcały do przekroczenia progu.

   Spojrzałem na Enuikę, która była trochę zestresowana i przez to czasem nerwowo skubała dolną wargę. Podobało mi się, że rozpuściła swoje długie włosy. Wyglądała ładniej. Nie powinienem tak o niej myśleć.

   – To co wchodzimy? – spytałem.

   – Tak. – Skinęła głową, lecz jej głos nie był pewny.

   Otworzyłem przed nią drzwi i weszła do środka, a ja zaraz po niej. Od razu dało się odczuć zapach potu i alkoholu. Nie była to przyjemna mieszanka. Wzrokiem odszukałem ową grupę, składającą się z trzech dziewczyn i pięciu chłopaków, siedzącą przy trzech złączonych stolikach. My oczywiście przyszliśmy trochę po czasie. Dalia siedziała naprzeciwko wejścia, więc zauważyła nas i pomachała ręką. Czas zacząć szopkę.

   Podeszliśmy do nich i usiedliśmy na dwóch wolnych miejscach z brzegu stołu. Niestety mi przypadło miejsce naprzeciw Netuma, który zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem. Cudownie zapowiada się ten wieczór. Musiałem tylko trzymać moje nerwy na wodzy, a już one się rwały, gdy tylko zobaczyłem jego. Na dokładkę siedział obok niego jego przyjaciel, Ladus, a przecież to z nimi miałem do czynienia.

   – Już myśleliśmy, że nie przyjdziecie – odezwała się Dalia.

   – A miałem taką nadzieję, że się zgubili – powiedział z wyraźną kpiną w głosie Netum, na co spojrzałem na niego spode łba.

   – Netum, prosiłam cię o coś – upomniała go Dalia.

   – I tak nie rozumiem, po co ich zaprosiłaś – prychnął, wzruszając ramionami.

   Naprawdę działał mi już na nerwy.

   – Zaraz podadzą piwo i jedzenie – powiedziała szatynka. – A teraz przedstawię wam wszystkich. To mój chłopak, Ksawier. – Spojrzała na bruneta obok niej, który trzymał rękę na oparciu jej krzesła. Przedstawiła też resztę osób, ale niespecjalnie słuchałem ich imion.

   Po chwili też dziewka karczemna podała nam trunki i jedzenie. Ciągle nie byłem głodny po przedwczorajszej uczcie, czyli  rzeczywiście smoki mogą jeść raz na mniej więcej pięć dni, jeśli był to duży posiłek. Zresztą dania w karczmie nie były zbyt dobre i wyszukane. Ot, kasza okraszona słoniną, wędzone śledzie i czasem wieprzowina. Te potrawy zostały podane na nasz stół. Nie chcąc siedzieć bezczynnie, gdy ci zabrali się już do jedzenia, wziąłem najmniejszy kawałek mięsa, bo na kaszę nie miałem ochoty.

   Przypomniała mi się uczta u smoków i sposób spożywania. Rzeczywiście za pomocą dużych gryzów było to o wiele szybsze i nie trzeba było męczyć się ze sztućcami.

   Grupa zaczęła rozmawiać o sprawach związanych z handlem, gdyż widocznie większość z nich tym się trudniła. Nie słuchałem za bardzo ani nie udzielałem się. Widziałem, że Enuika również nie była za bardzo zainteresowana rozmową. Nie wyglądała też na zadowoloną. Mi się nudziło, czułem, że marnowałem tylko czas. Niech w końcu porozmawiają o smokach, to chyba ciekawszy temat.

   Zjadłem wieprzowinę i popijałem wolno piwo, żeby cokolwiek robić.

   – W ogóle słyszeliście, że podobno dziś przybyli łowcy, którzy poszukiwali Klejnotu Potępienia? – powiedziała blondynka o imieniu, którego nie pamiętałem, ale na wzmiankę o tym od razu się ożywiłem.

   Dostrzegłem, że Enuika również, bo patrzyła z zaciekawieniem na tamtą dziewczynę.

   – Też mi się to obiło o uszy – odparł jakiś blondyn.

   Ukradkiem spojrzałem na Netuma, ale on zachowywał obojętną twarz i pił piwo jak gdyby nigdy nic.

   – Przybyli w nocy, ale widział ich jakiś mężczyzna i tak wieść się rozeszła, a skoro się tu pojawili, to musi to coś znaczyć, bo podobno nie było ich tu szmat czasu – kontynuowała dziewczyna.

   – Może to znaczy, że znaleźli Klejnot Potępienia – powiedział brunet o nieznanym mi imieniu.

   Poczułem ciarki na plecach, a serce szybciej zaczęło obijać się o klatkę piersiową. Czułem też, że blednę. Co jeśli to prawda?

   – Jeśli rzeczywiście król posiadł też Klejnot Potępienia i rzekomo ma Słoneczną Tarczę, to jesteśmy coraz bliżej do pozbycia się Smoków Słońca raz na zawsze, ba, może nawet król ustalił już datę jego śmierci – odrzekł Ksawier.

   Kolejne ciarki przeszły po moim ciele. Mimowolnie przełknąłem też nerwowo ślinę, lecz starałem się zachowywać kamienną twarz. Może to prawda, a jeśli tak, nie zostało mi dużo czasu. Jednak czy można wierzyć plotkom? Równie dobrze ten ktoś mógł ich pomylić, może nawet nigdy ich nie widział, a rozsiał taką pogłoskę. Mimo wszystko jednak obawiałem się, że to prawda.

   – Netum, ty nic nie wiesz o Klejnocie Potępienia? – spytała blondynka, która zaczęła ten temat.

   – Nic takiego nie słyszałem – zbył ją, nadal mając obojętną minę.

   – Sądziłam, że twój ojciec mówi ci swoje sekrety na wypadek, gdyby tak nagle Smok Słońca chciał go zabić.

   Nawet nie wiesz, jak o tym marzę.

   – Smok Słońca jest na razie nieszkodliwy – odparł nonszalancko, a we mnie nagle zapłonął gniew.

   – Czemu tak uważasz? – spytałem zdziwiony, nie mogąc się powstrzymać, a przez to, że się w końcu odezwałem, pozostali popatrzyli na mnie.

   – Już raz oberwał ode mnie strzałą i uciekał tak blisko koron drzew, jakby zupełnie nie wiedział, jak się bronić – odparł pogardliwie.

   Złość narastała z każdym wypowiedzianym przez niego słowem, ale nie pokazywałem tego po sobie.

   – Może akurat was tak kiedyś dopadnie – odparłem złośliwie, mierząc go wzrokiem.

   – Spełniłoby się twoje marzenie, ale tu twoje marzenia nie spełniają się tak łatwo – przedrzeźnił mój ton, uśmiechając się perfidnie.

   Zacisnąłem na chwilę szczękę, ale zaraz popuściłem, tylko patrzyłem na niego z mordem w oczach.

   – Ej, ej, ej, skończcie to docieranie sobie, bo mieliśmy przecież spokojnie się napić i porozmawiać – odezwała się nagle Dalia, patrząc to na mnie, to na Netuma.

   – Dla mnie i tak jego tu nie ma – prychnął, a mi mimowolnie zacisnęły się pięści.

   – Koniec tego, jasne? – powiedziała ostrzej, a my posłaliśmy sobie po jeszcze jednym zabijającym spojrzeniu i przestaliśmy na siebie patrzeć.

   – A właśnie to dziwne, że Smoka Słońca w ogóle nie widać – odezwał się brunet.

   – Minęły już prawie że trzy tygodnie odkąd nastąpiła jego przemiana, a tu jak go nie było, tak nie ma – powiedział Ksawier.

   – Mówię wam, że jest na razie słaby i pewnie się boi zaatakować – odparł z pogardą Netum.

   Radziłbym ci się już zamknąć, bo jak kiedyś ci dokopię, to się nie pozbierasz.

   – Król tylko niepotrzebnie wysyła tylu zwiadowców, on pewnie na razie nic nie zrobi – odezwał się Ladus.

   – Może się cieszmy, że nie atakuje, a nie dziwimy, czemu tego nie robi – odrzekła z rozwagą jakaś brunetka.

   – Dokładnie, smoki i tak przysparzają nam wystarczająco problemów – powiedziała Dalia.

   – Bez ryzyka nie ma frajdy z bycia łowcą, a Smok Słońca to jest coś –odparł z ekscytacją blondyn.

   – Doczekacie się, niech tylko zaatakuje pierwszy raz, to już potem pewnie nie przestanie. Zapomnieliście już, jaki postrach siał Karantos? – powiedziała brunetka.

   Przynajmniej ona podchodziła do sprawy z większym respektem. Pozwalała mi też utwierdzić się w tym, jak silnym smokiem był mój ojciec. Też chciałbym być taki jak on. Naprawdę szkoda, że nie mogłem go poznać.

   – Karantos to był kawał smoka – powiedział Ladus z uznaniem, potakując głową. – Jak panował, to przecież byłem dzieciakiem i miałem koszmary po nocach, że dopada moją rodzinę.

   – Ja tak samo, ale przez to, że zabił mojego ojca, gdy był na zwiadach – odparł Ksawier ze złością.

   – Ciekawe, czy obecny Smok Słońca taki będzie – odrzekła Dalia.

   – Jeśli w ogóle zdąży cokolwiek zrobić – zaśmiała się pogardliwie blondynka.

   Zdążę.

   – Chciałbym zobaczyć działanie Słonecznej Tarczy i Klejnotu Potępienia, ciekawe, jak by zdechł – odparł blondyn.

   Gniew znów dał o sobie znać. Ja wam jeszcze wszystkim pokażę, na co mnie stać.

   – Szkoda, że nie można go zabić bez tych pierdół, bo już dawno bym się na niego wyprawił – powiedział Netum.

   – Mieć głowę Smoka Słońca nad kominkiem, to by było coś – odrzekł z rozmarzeniem Ladus.

   – Prędzej sami byście się pozabijali, o to kto ma go zabić – zaśmiała się brunetka.

   – Przynajmniej możnaby go złapać i wsadzić do lochu, tam by nic nie zrobił – powiedział brunet.

   – A jakby tak urządzić polowanie na Smoka Słońca i dostać za to należną zapłatę? – powiedział Ksawier. – Netum, nie możesz podsunąć swojemu ojcu takiego pomysłu?

   – Mój ojciec trzyma rękę na pulsie i wie, co ma robić – odparł oschłym tonem.

   – Nie ma co gdybać i denerwować się na zapas, Smok Słońca się pojawi, to wtedy król pewnie podejmie więcej działań – odrzekła Dalia.

   – To niech w końcu się pojawi, bo przydałaby się jakaś nowa rozrywka – powiedział blondyn.

   To niech w końcu się pojawi. Dobrze, chcecie, to będziecie mieli. Tylko wybiorę odpowiedni moment. Wtedy zobaczycie Smoka Słońca w pełnej okazałości. Bez potknięć. Bez strachu. Liczyć się będzie tylko zwycięstwo.

   Ja, Nawis, Smok Słońca, jestem już gotowy.

Hej!
Chciałam uwinąć się szybciej z tym rozdziałem, ale było już tak blisko mojego wyjazdu na studia, że straciłam wenę ze stresu. Teraz powoli muszę przyzwyczaić się do tego życia. Jak już tak się stanie, to będę normalnie pisać, gdy tylko będę miała czas i chęci.

Rozdział może i nie jest jakoś bardzo ciekawy, ale jak myślicie, czy plotka jest prawdziwa? Czy Nawisowi rzeczywiście grozi niebezpieczeństwo?

Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro