Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Zszedłem na dół do gabinetu ojca. Przed wejściem zapukałem, a po usłyszeniu pozwolenia, wszedłem do środka. Wnętrze doskonale pasowało do niego, bo utrzymane było w ciemnych kolorach. Dwie prostopadłe do siebie ściany zapełnione zostały aż do sufitu książkami. Po lewej stronie od drzwi stał kominek, nad nim wisiała mapa okolic, a naprzeciwko wejścia były dwa okna, zasłonięte do połowy ciemnymi zasłonami. Przed nimi znajdował się stół, za którym siedział mój ojciec, a obok niego stał mój brat.

   Tenebris to postawny, dobrze zbudowany czterdziestoczteroletni mężczyzna o surowym wyrazie twarzy. Nie należał on do osób, których wygląd wzbudzał zaufanie. Czarne włosy z niektórymi siwymi pasmami, oczy prawie takiego samego koloru, ciemne, grube brwi, czarna krótko ścięta broda i dobrze widoczne kości policzkowe oraz mocno zarysowana kwadratowa szczęka dodawały mu powagi oraz sprawiały, że można było się go bać. Nie bez powodu nazywał się Tenebris, czyli mrok. To on nadał sobie takie imię w dniu koronacji, bo tak nakazywała tradycja.

   Mój brat, Netum, był dosyć do niego podobny. Miał ciemnobrązowe włosy i piwne oczy po mamie, ale pod względem budowy ciała przypominał ojca, choć jego rysy twarzy były nieco łagodniejsze. Charakter też po nim odziedziczył.

   Ja w żadnym stopniu nie byłem do nich podobny, bo nie dość, że moje włosy były w kolorze ciemnego blondu, miejscami podchodzące trochę pod jasnobrązowy i miałem niebieskie oczy, to też mój charakter znacznie się różnił od ich. Już bardziej byłem podobny do mamy, choć nie była ona moją biologiczną matką.

   – Witaj, ojcze – przywitałem się. – Po co mnie wezwałeś?

   Zauważyłem, że oboje byli źli, a ojciec szczególne, bo miał mocno zaciśniętą szczękę, a jego oczy ciskały pioruny.

   – Wiesz coś może na temat Emasa? – spytał, a jego ton był chłodny.

   Coś widocznie musiało się stać, skoro o niego pytał i był taki wściekły. W co był zamieszany Emas?

   – W jakim sensie? – spytałem, postanawiając nie mówić o jego wymknięciu.

   – Na pewno nic szczególnego o nim nie wiesz? Nie mówił ci nic, co powinienem wiedzieć? – spytał, a po chwili wstał i stanął wyprostowany przede mną. 

   Nie dość, że był trochę wyższy ode mnie, to jeszcze zadzierał dumnie głowę ku górze, aby pokazać swoją wyższość. Nie cierpiałem, gdy tak robił, ale jego pozycja, sporo dodawała mu do jego ego.

   – Nie wiem, do czego zmierzasz, bo Emas nie mówi mi o tym, co robi poza pracą – powiedziałem.

   – Nigdy nie zauważyłeś, że dziwnie się zachowuje, nagle gdzieś wychodzi? Na przykład podczas wojny?

   – Nie – odparłem, a serce zabiło mi trochę szybciej.

   Co Emas zrobił? Czy ktoś mnie widział, gdy go śledziłem?

   – Jeśli coś ukrywasz, lepiej to powiedz, bo nie ręczę za siebie – odrzekł ostrzej.

   – Nic nie ukrywam – odparłem pewnym tonem. Musiałem zachować zimną krew i przybrać kamienną twarz.

   – Skoro tak, możesz odejść, ale przyjdź jutro do sali sądowej o dwunastej, dobrze? – spytał, uśmiechając się, ale nie był to życzliwy uśmiech. To był uśmiech demona.

   – Dobrze, przyjdę – odparłem, po czym odwróciłem się, aby wyjść, ale, gdy chwyciłem klamkę, usłyszałem jeszcze głos ojca.

   – Jeśli choć trochę jesteś zamieszany w jego sprawę, gorzko tego pożałujesz, rozumiesz? Ja zawsze dowiaduję się prawdy – powiedział groźnym głosem, a na plecach poczułem delikatne ciarki.

   Odczekałem jeszcze kilka sekund, czy jeszcze czegoś nie powie, ale milczał, więc wyszedłem. Gdy tylko znalazłem się z dala od jego komnaty, wypuściłem głośno powietrze, które nawet nie wiedziałem, kiedy wstrzymałem. Obejrzałem się dookoła czy ktoś za mną nie szedł i poszedłem do swojego pokoju, a w głowie cały czas brzmiały mi ostanie słowa ojca.

   Co takiego zrobił Emas? Miałem złe przeczucia. To nie było coś błahego, bo ojciec nie byłby wtedy taki wściekły. Oby nikt mnie nie widział, gdy go śledziłem, bo będzie ze mną źle.

   Wpatrywałem się przez dłuższy czas w ogień w kominku, a w głowie odtwarzałem dzisiejsze zdarzenia z Emasem.

   Emas chyba był przygotowany na jakieś niepowodzenie, skoro już dziś dał mi ten notatnik. Gdy odchodził, miałem wrażenie, że się żegnał i w jego oczach było trochę strachu, choć starał się tego nie okazywać. Ta karteczka została napisana przez niego, bo rozpoznałem jego pismo. Ale co oznaczały te słowa: Nawis, gdy twoje oczy zmienią kolor na złoty, idź jak najdalej od miasta. Masz wtedy jakieś kilkadziesiąt minut.

   Dlaczego tak miałoby się stać? Dlaczego dał mi swój notatnik? Dlaczego wyrwał stronę z Legendą o Smoku Słońca? Czemu w ogóle zaczął jego temat? To było zbyt skomplikowane. Nic z tego nie rozumiałem. W co był wplątany? Był jakimś szpiegiem? Właściwie nie pochodził stąd. Pojawił się dziewiętnaście lat temu, pół roku przede mną. To mogło wzbudzić podejrzenia ojca i może dlatego nie chciał mnie przyjąć. Ale to coś oznacza? Jest jakoś ze sobą powiązane? Może pochodzimy z tego samego miejsca? Może to nawet jakaś moja rodzina? Od początku dobrze mnie traktował. Choć raczej to nie było wyjaśnienie.

   Emas wychodził zawsze, gdy tylko łowcy wyruszyli na wojnę, nigdy nie mogłem go znaleźć. Jednak zanim oni wrócili, on już był. Pamiętałem też jego słowa, które kiedyś powiedział: Praca w kuźni to dobra robota, wiesz o każdej walce. Nie chciałbym pracować gdzie indziej. To trochę dziwne. Teraz też, gdy tylko łowcy zabrali nową broń, Emas od razu gdzieś poszedł. To było podejrzane. Jednak, co to oznaczało? Przecież walczyć razem z łowcami nie mógł. Nawet jeśli po kryjomu by tak robił, to ktoś by go rozpoznał, bo dużo osób go znało. Co robił, gdy tylko łowcy wyruszali na wojnę?

   Nie miałem zielonego pojęcia, jak to wszystko ze sobą powiązać. Tyle myśli i wspomnień mi się teraz nasunęło. Nie wiedziałem, czy to w jakiś sposób się łączy.

~*~

   Obudziłem się, jak tylko wzeszło słońce i nie miałem już siły ponownie zasypiać. W zasadzie spałem może tylko kilka godzin, bo cały czas myślałem o Emasie i nadal nic nie wywnioskowałem.

   Wstałem z łóżka i ubrałem się. Jak zawsze założyłem lnianą koszulę, będącą bielizną, na nią cieplejszą, podszytą jelenią skórą, krótką tunikę w jasnoszarym kolorze. Włożyłem ją w ciemnobrązowe spodnie, które związałem grubym pasem ze srebrną, dużą sprzączką. Na wierzch przywdziałem jeszcze czarny, skórzany bezrękawnik. Na stopy nałożyłem buty sięgające przed łydkę. Ostatnim elementem była para karwaszy na przedramiona. Gotowy wyszedłem z pokoju. W zamku panowała grobowa cisza. Miałem wrażenie, że każdy mój krok głośno słychać. Nie chciałbym spotkać ojca. Cały poranek miałbym wtedy zepsuty.

   Strażnicy jak zawsze stali na warcie. Nic nigdy nie mówili, gdy tak rano wychodziłem. Pewnie się już przyzwyczaili.

   Spojrzałem na wieżę zegarową. Widniała na niej godzina siódma. O ósmej trening, więc miałem godzinę na włóczenie się po lesie.

   Gdy doszedłem do głównej bramy, most zwodzony był zamknięty. Zawsze o tej porze był otwarty. To dziwne. Strażnicy byli na swoich miejscach, więc podszedłem do nich.

   – Moglibyście spuścić most? – spytałem.

   – Nie, otrzymaliśmy rozkaz, aby nikogo dziś nie wypuszczać, a szczególnie ciebie – odpowiedział jeden z nich.

   Czyli ojciec mnie podejrzewał. To musiała być naprawdę poważna sprawa, skoro nikt nie mógł wychodzić z twierdzy.

   – Dobrze, rozumiem – odparłem, kiwając głową.

   Co porobić w takim razie? Miałem odrobinkę poćwiczyć na polanie w lesie, aby się rozgrzać przed treningiem, ale zawsze mogłem to zrobić na placu szkoleniowym, więc poszedłem tam. Jednak po zobaczeniu brata ćwiczącego strzelanie z łuku, postanowiłem pójść na inny plac, lecz gdy tylko się odwróciłem, by odejść, usłyszałem jego głos:

   – Nawis, a ty dokąd?! Chciałeś pewnie poćwiczyć tutaj! – krzyknął.

   Zignorować go czy iść tam? Hmm... jakoś nie miałem ochoty widzieć go z rana. Zacząłem iść przed siebie, lecz znów do mnie mówił:
 
   – Ach, tak? Czyli się mnie boisz? – zakpił.

   Natychmiast stanąłem. Moje pięści mimowolnie się zacisnęły, a ciało napięło. Nienawidziłem, gdy ktoś myślał, że tchórzyłem. Odwróciłem się w jego stronę i zobaczyłem na jego twarzy złośliwy uśmiech, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Szybko podszedłem do niego.

   – Myślisz, że się ciebie boję? To jesteś w wielkim błędzie – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.

   – Skoro tak, udowodnij mi to – powiedział, rzucając mi miecz z ziemi, a on wyjął swój z pochwy.

   – Przyjmuję wyzwanie – odparłem, uśmiechając się złośliwie.

   Przybraliśmy bojowe pozycje i zaczęliśmy chodzić dookoła oraz mierzyć się wzrokiem. Chyba oboje czekaliśmy, aby jeden z nas zrobił pierwszy ruch, ale żaden z nas się nie spieszył. To tylko podnosiło moją adrenalinę, a moje ciało było mocno napięte i gotowe do każdego ciosu. Nagle zauważyłem delikatny ruch jego ramienia, a po chwili wykonał szybkie pchnięcie w moją stronę. Od razu instynktownie zablokowałem uderzenie, odpychając jego miecz i zadając swój cios, który Netum również powstrzymał. Zaczęła się walka i żaden z nas nie chciał przegrać. Nasze ruchy były bardzo dokładne i precyzyjne jakbyśmy byli na wojnie i walczyli z przeciwnikiem. Z każdą sekundą nasze stracie stawało się coraz bardziej agresywne. 

   Nagle Netum wykonał bardzo silne uderzenie, a miecz wyleciał mi z dłoni. Szybko się ogarnąłem i zrobiłem unik, widząc, że Netum zadał cios na wysokości pasa. Usłyszałem tylko, jak miecz przeciął powietrze. Przeturlałem się do broni i natychmiast wstałem. Od razu bez wahania zaatakowałem, ale Netum był na to przygotowany i odpierał każde moje uderzenie. Nagle wpadłem w taki szał, że uderzałem w niego raz po raz, a on po kilku chwilach ledwo blokował moje ciosy, aż w końcu moja szarża się opłaciła, bo wybiłem mu miecz z ręki, a nim ten do niego podszedł, stanąłem na nim.

   Z szyderczym uśmiechem dotknąłem końcem miecza jego piersi, a Netum mordował mnie wzrokiem.

   – I co, braciszku? Nie jestem taki słaby, jak ci się wydaje – powiedziałem z wyższością. – Nie jestem już dzieckiem – dokończyłem ostro.

   – I tak nie jesteś lepszy ode mnie. Ja – zaakcentował – zajmę pozycję ojca, a ty będziesz tylko moim poddanym.

   – To się jeszcze okaże – syknąłem, podrzucając miecz z ziemi nogą, a następne cisnąłem go w jego stronę. Netum zręcznie złapał broń.

   Rzuciłem swoją broń na ziemię, po czym się odwróciłem i odszedłem jak najszybciej.

   – Jak zawsze odchodzisz – zaśmiał się złośliwie, a we mnie jeszcze bardziej się zagotowało.

   – Posłuchaj – zacząłem, gdy w jednej chwili stanąłem tuż przed nim i mierzyłem go wzrokiem. – Nie dam sobą pomiatać rozumiesz?! Gdy zostanę łowcą, nie będę siedział cicho! Upomnę się o swoje!

   – Jeszcze nim nie jesteś – odparł spokojnym tonem, ale to mnie tylko bardziej drażniło.

   – Ale będę. Nawet wygram Turniej – powiedziałem pewnym głosem.

   – Ach, tak? Zobaczymy – odrzekł znów takim samym tonem.

   Zacisnąłem pieści tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Miałem ogromną ochotę go uderzyć, lecz jakimiś szczątkami rozwagi opamiętałem się. Netum natomiast tylko stał i patrzył na mnie z kpiącym uśmiechem.

   – Uwielbiam patrzyć, jak się tak wściekasz – zaśmiał się, a ja tylko warknąłem pod nosem i odszedłem, nie odwracając się.

   Netum coś jeszcze mówił, ale nie słuchałem tego. Musiałem najszybciej znaleźć się jak najdalej od niego. Zacząłem biec prosto przed siebie. Nie miałem obranego celu. Chciałem po prostu pozbyć się gniewu, męcząc się biegiem.

   Po kilku minutach prawie że sprintu zatrzymałem się i oparłem ręce o kolana, aby lepiej oddychać i odpocząć. Złość prawie ze mnie uszła, ale nadal byłem poddenerwowany. Jednak starałem się nie myśleć o bracie.

   Przynajmniej miałem rozgrzewkę za sobą. Na treningu będę już gotowy, choć i tak będziemy biegać na sam początek.

   Nienawidziłem swojego życia. Dlaczego akurat żona Tenebrisa musiała mnie przygarnąć? Nie mógł ktoś inny? Zwyczajny człowiek, nawet nie łowca. Naprawdę mógłbym stąd odejść, ale chciałem udowodnić ojcu i bratu, że zasługiwałem na tytuł łowcy, a nawet wygram Turniej Przeznaczenia. Jednak jeśli jakimś dziwnym i niewyjaśnionym zbiegiem okoliczności nie zmieściłbym się w jedenastce, wtedy mógłbym rozważać odejście. Nie zamierzałem wtedy słuchać ich drwin. Mógłbym pójść do Daremis i spróbować wstąpić do królewskiej armii, ale to był plan B. Teraz moim priorytetem było zostanie łowcą i wygranie Turnieju. Nic i nikt mnie od tego mnie powstrzyma.

~*~

   Wybiła dwunasta, więc nadeszła godzina sądu. Wszyscy, którzy mieli w nim uczestniczyć, już przybyli.

   Sala sądowa mogła zmieścić pięćdziesiąt osób. Pod ścianą naprzeciwko drzwi na podwyższeniu znajdował się tron oraz dwa krzesła po jednej jego stronie i dwa po drugiej. Przed nimi stał wysoki stół z zakrytym dołem, przez co człowieka widać tylko od połowy klatki piersiowej w górę. To była tak zwana ława sędziowska. Ich rolę pełnili mój ojciec oraz czterej łowcy w podeszłym wieku znający się na tutejszym prawie. To był teraz ich zawód. Po obu stronach ławy, jak i pod prawą i lewą ścianą stały trzy rzędy ławek, które ułożone zostały piętrowo jak w amfiteatrze. Wszystko to otaczało pusty środek, w którym za chwilę miał się pojawić skazany. Osoba stojąca tam musiała czuć się osaczona.

   Siedziałem tuż przy brzegu w trzecim rzędzie po lewej stronie od ławy sędziowskiej, przez co byłem tylko trochę niżej niż sędziowie, a ojciec mógł mnie dobrze widzieć, jeśli spojrzałby w moją stronę. Serce biło mi mocno, choć proces jeszcze się nie zaczął. Bałem się o Emasa i nie chciałbym go stracić. Był jedyną bliską mi osobą. Musiałem być dobrej myśli. Przecież to chyba nie mogło być coś aż tak złego. Co tam się stało?

   Nagle mój ojciec przemówił głośnym tonem:

   – Wprowadzić oskarżonego!

   Po chwili drzwi się otworzyły i do sali weszli dwaj strażnicy, a po nich Emas z dwoma kolejnymi po bokach. Był zakuty w kajdany z grubym łańcuchem. Pewnie musiał być ciężki. Na dodatek miał jeszcze skrępowane nogi.

   Nagle nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jego twarz wyrażała ból i zmęczenie. Jednak o dziwo nie zobaczyłem na niej strachu. Może dobrze się maskował, bo na pewno choć trochę się bał. Oprócz tego zauważyłem smutek w jego oczach, gdy mnie zobaczył. Było w nich jeszcze słowo ,,przepraszam". Po chwili spuścił głowę.

   Strażnicy stojący przed nim odsunęli się na bok, aby Emas był widoczny, lecz dwaj przy jego boku nadal przy nim zostali w bardzo bliskiej odległości.

   – Zebraliśmy się tu dziś, aby osądzić Emasa Viride – przemówił potężnym głosem mój ojciec. – Jest on winien zdrady. Proszę teraz o przedstawienie zarzutów.

   – Oskarżony był widziany poza murami twierdzy, gdy wojsko walczyło ze smokami, co jest niezgodne z prawem – orzekł sędzia siedzący po prawej stronie ojca.

   – Oskarżony przebywał w pobliżu bitwy. Został zauważony, gdy ona się zakończyła. Był blisko smoków i wyglądał jakby od nich wracał. Dla niepoznaki ubrany był w czarną pelerynę z kapturem i idąc, rozglądał się co jakiś czas na boki, jakby nie chciał zostać zauważony – powiedział mężczyzna po lewej od ojca.

   – Oskarżony zobaczywszy jednego z naszych ludzi, zaczął iść szybciej, lecz został złapany i rozpoznany – dodał trzeci sędzia.

   Gdy to mówili, w głowie pojawiła mi się ta scena. Czyli tak to wyglądało, ale co Emas robił w pobliżu bitwy? Moja ciekawość coraz bardziej rosła, ale również bałem się o niego.

   – Czy oskarżony ma coś na swoją obronę? – spytał mój ojciec.

   Emas milczał i nie podnosił głowy. Miał kamienną twarz.

   – Milczenie tylko ci szkodzi – powiedział surowym tonem.

   Czułem, że atmosfera stawała się napięta. Z wyczekiwaniem patrzyłem na Emasa, który nadal nic nie odpowiadał.

   – A może Nawis coś nam opowie. – Na te słowa ojca moje serce zabiło szybciej i czułem, że zbladłem. Nie odważyłem spojrzeć się na niego, ale czułem jego wzrok na sobie.

   Patrzyłem tylko na Emasa, który po tym zdaniu jak oparzony podniósł głowę i odezwał się ze złością:

   – Jego nie mieszajcie w moją sprawę, bo nie ma nic z nią wspólnego! On nie wie o niczym.

   – Czy Nawis może to potwierdzić?

   – Tak, mogę – odezwałem się, choć ciężko było mi coś powiedzieć z nerwów. – Nie wiem, co Emas robi po pracy. Nie spędzam z nim wtedy czasu. Nie mówił mi o tym, o co go posądzacie – powiedziałem już pewniej.

   Po części było to kłamstwo, bo często wieczorem przychodziłem do niego, by się napić i porozmawiać.

   – Skoro tak oboje twierdzicie, to chyba to prawda. Nikt też nie widział Nawisa z tobą, więc być może jest niewinny – odparł Tenebris z wyczuwalnym zawodem w głosie.

   – Wiem, że go nienawidzicie, ale nie posądzajcie go pochopnie o coś, czego nie zrobił – odrzekł Emas.

   – Spokojnie, teraz całą uwagę poświęcimy tobie – odparł z groźbą w głosie mój ojciec. – Skoro jesteś taki wygadany, zacznij mówić o sobie. Co tam robiłeś?

   – Byłem się przejść – odpowiedział lakonicznie Emas.

   – Przejść się w trakcie wojny i to w jej pobliżu? – spytał podejrzliwie.

   – Tam mnie po prostu zaniosły nogi, trochę się też zgubiłem.

   – Zgubiłeś, mówisz? A dlaczego byłeś ubrany w pelerynę i miałeś zasłoniętą twarz kapturem? Dlaczego uciekałeś przed jednym z nas?

   Tym razem Emas nie odpowiedział od razu.

   – Po prostu włączył mi się instynkt, aby uciekać.

   – Przed osobą, którą widziałeś wcześniej, gdy odbierała od ciebie broń?

   Emas milczał.

   To pewne, że kłamał. Każdy raczej się tego domyślał. To co mówił, nie brzmiało wiarygodnie. Przynajmniej starał się jakoś obronić. Jednak nadal nie było wiadomo, co rzeczywiście tam robił. Naprawdę byłem ciekawy, w co był zamieszany.

   – Nie mówisz prawdy, więc zapytam wprost – przerwał na chwilę. – Jesteś smokiem?

   Przez moment przez twarz Emasa przemknął strach, ale zraz znów nie wyrażał żadnych uczuć.

   Dlaczego ojciec pytał go o coś takiego? Przecież nie mógłby być smokiem. Czemu miałby żyć z łowcami, a nie z nimi? Ta sprawa była naprawdę dziwna.

   Przez dłuższą chwilę panowała cisza i nikt się nie odzywał.

   – Czemu nagle nic nie mówisz? Nie słyszałeś może pytania, to je powtórzę, czy jesteś smokiem? – spytał mój ojciec, podkreślając ostatnie słowo.

   Emas milczał, a atmosfera znów stała się ciężka i napięta. Nie miałem pojęcia, co się mogło zaraz wydarzyć.

   – Czyli wybrałeś cierpienie – powiedział Tenebris, po czym strażnik stojący dalej od Emasa, przytaknął głową, po czym wyszedł na chwilę z sali.

   Ojciec chyba dał mu jakiś znak, skoro opuścił pomieszczenie. Tylko po co?

   Panowała grobowa cisza, choć myślałem, że odgłos bijącego mi mocno serca, roznosił się echem po całej sali. Z każdą chwilą coraz bardziej przeżywałem to, co się działo i bałem się wyroku, choć czułem, że to dopiero początek.

   Nagle drzwi się otworzyły i wszedł ten sam strażnik, ale za nim jeszcze czterej mężczyźni ciągnęli coś. Ci co stali obok Emasa, kazali mu się posunąć, a na środek wjechała tak zwana maszyna prawdy, o której słyszałem, ale nigdy nie widziałem i tak jednak było lepiej.

   Maszyna wyglądała strasznie. Jej podstawa przypominała człowieka z rozłożonymi szeroko rękami i nogami. Na górze rąk i po bokach nóg znajdowała się deska z długimi na jakieś pół metra trzema ostrymi szpikulcami, oddalonymi od siebie o niewielką odległość. Teraz były w odległości prawie metra, ale potem się zbliżą i przebiją całe ręce i nogi na wylot.

   Maszyna ta służyła do rozpoznania, czy ktoś był smokiem, a gdy miał postać człowieka i zadawało mu się ból, przemieniał się, aby się obronić. Jednak, aby tak się stało osoba musiała przeżyć okropne męczarnie przez przebicie kolcami. Wtedy nawet jak już wiadomo, że to smok, nie przestawało zadawać mu się bólu. Tak przynajmniej słyszałem.

   Gdy zobaczyłem ową maszynę prawdy, jeszcze bardziej się przeraziłem. Spojrzałem na Emasa, który nadal zachowywał kamienną twarz, choć teraz był cały blady. Naprawdę był odważny, skoro tak długo stał z obojętną miną. Ile trzeba mieć w sobie siły, żeby tyle wytrzymać i jeszcze widząc tę maszynę?

   – A więc coś powiesz czy nie? – spytał spokojnym głosem Tenebris.

   – To i tak nie zmieniłoby mojego losu – odpowiedział obojętnie Emas.

   – Masz rację – odparł złowieszczo. – Przykuć go! – rozkazał.

   Dwaj strażnicy złapali Emasa, który zaczął się szarpać, ale nic mu to nie pomogło. Położyli go siłą i przykuli go za nadgarstki i kostki do maszyny, a dodatkowo obwiązali jego kończyny grubym sznurem, aby mocniej przylegały do podstawy. Teraz dopiero na twarzy Emasa pojawił się ogromny strach i panika. Szarpał się, ale był mocno przytwierdzony do narzędzia tortur.

  Widząc go takiego, przeżywałem to co on, choć Emas miał sto razy gorzej. Zacząłem głośno oddychać, a serce biło mi jak oszalałe. Patrzyłem z przerażeniem na to, co się działo. Ledwo siedziałem z nerwów.

   – Do dzieła! – krzyknął mój ojciec.

   Czterej mężczyźni, którzy stali po bokach kończyn Emasa, zaczęli obracać wystającą z każdej belki rączką, a kolce powoli się zbliżały. Mój przyjaciel starał się poruszać rękami i nogami, ale nie mógł tego zrobić. Wyginał plecy jakby to miało mu pomóc odsunąć się od szpikulców. Gdy kolce w końcu dotknęły jego kończyn, sam poczułem, jakby to działo się moim ciałem. Powoli wbiły się trochę w niego, a Emas krzyczał z bólu.

   Miałem ochotę zakryć oczy lub je zamknąć, ale nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu. Siedziałem jak sparaliżowany, a od patrzenia, bolały mnie ręce i nogi.

   Nagle ciało Emasa zaczęło się trząść jak w konwulsjach, aż w końcu z jego gardła wydobył się ogłuszający ryk. Po chwili na maszynie prawdy leżał czerwony smok z przebitymi na wylot łapami.

Co myślicie o rozdziale? Spodziewaliście się czegoś takiego? Liczę, że choć trochę was coś zaciekawiło. Wszelkie komentarze są mile widziane.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro