Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Wszedłem do gmachu Bractwa Łowców, ponieważ było dziś zebranie, odbywające się jak zawsze na koniec tygodnia, by wszystko podsumować oraz wydać nowe rozkazy. Wszyscy nie pomieściliby się, więc ustalone zostało, że przychodzą poszczególne grupy. Niezbyt ciekawiły mnie owe zebrania, ale jako świeży łowca musiałem na nich być co tydzień, by jak najlepiej poznać swoją fuchę. Mogło być to też dobre miejsce do zbierania informacji o planach ataków. Raczej musiało być to tutaj poruszane, chyba że Tenebris dyskutował o tym ze swoimi doradcami i po prostu obwieszczał, że w takim i takim dniu wyruszają.

   W sali było już sporo osób, ale udało mi się wypatrzyć Enuikę, siedzącą w środkowym rzędzie, więc poszedłem do niej.

   Spotykaliśmy się codziennie, co wcale nie pomagało w moim postanowieniu, by trzymać ją na dystans, aby nie robiła sobie nadziei. Nie chciałem, żeby cierpiała, ale nie potrafiłem widywać się z nią tylko podczas zadań. Naprawdę ją lubiłem, lecz nie mogłem dopuścić, bym się w niej zakochał. Co by było, gdyby się tak stało? Pochodziliśmy z dwóch różnych światów, w dodatku wrogich sobie, więc nie byłoby dla nas szczęśliwego zakończenia.

   W końcu przybył Tenebris i jakże ciekawe zebranie się rozpoczęło. Naprawdę starałem się go słuchać, lecz nie mówił nic wartego uwagi. Dowiedziałem się, że ja i Enuika mamy wyruszyć na polowanie oraz na zwiady, czyli zostało po staremu.

   – Dobrze, podsumowanie i zadania zaliczone, więc poruszę teraz pewien temat – powiedział nieco tajemniczym tonem, by być może wzbudzić większe zainteresowanie i udało się mu to, bo ja od razu się rozbudziłem. – Jak może już zauważyliście w żadnym raporcie nie został uwzględniony Smok Słońca. – Wbiłem w niego czujne spojrzenie, a moje ciało odruchowo się spięło. – Nie sądzicie, że jest on zbyt spokojny? Minęły już trzy tygodnie od jego przemiany, a tu jako go nie było, tak nie ma. Jak na razie tylko raz był widziany przez Netuma i uciekał w popłochu – powiedział pogardliwie, a niektórzy łowcy zaśmiali się też szyderczo. Poczułem, że mimowolnie zacząłem zaciskać dłonie w pięści, ale starałem się zachowywać kamienną twarz. – Może nasz wielce potężny Smok Słońca jest po prostu tchórzem i brakuje mu odwagi, by zaatakować? – dokończył, śmiejąc się cynicznie.

   – Może trzeba go zawołać: "smoczku, smoczku do nogi"? – powiedział, cmokając jakiś łowca z pierwszego rzędu, co tylko wzmogło podśmiechiwanie ze mnie, a ja wbiłem ostre spojrzenie w niego.

   Właśnie wydałeś na siebie wyrok. Zapamiętam cię.

   – Przyznaję, pomysł jest nie taki zły – zaśmiał się Tenebris. – Ale mimo jego bezczynności, powinniśmy mieć się na baczności, może celowo nic nie robi, by uśpić naszą czujność, a jasne jest, że nas nie da się zaskoczyć, ponieważ zawsze jesteśmy gotowi do walki – powiedział poważnie, wodząc wzrokiem po zgromadzonych.

   Przez sekundę również nasze spojrzenia się spotkały, a ja jeszcze bardziej się spiąłem. Miałem wrażenie, że czas na tę krótką chwilę się zatrzymał, a na sali zostaliśmy tylko my. Jednak zachowywaliśmy pozory, że temat nas nie poruszył. Obaj chcieliśmy ukryć przed sobą swoje tajemnice. Działo się to tak szybko jak pstryknięcie palcami, ale mimo to dało się wyczuć rosnące napięcie. Choć równie dobrze mogłem to za bardzo wyolbrzymić.

   Gdy przeszedł wzrokiem na inne osoby odetchnąłem z ulgą, bo nawet nie wiedziałem, kiedy wstrzymałem oddech. Zaraz jednak uderzył mnie nagły przyływ gniewu.

   Nie tylko wy czekacie na stracie. Chcecie, to je dostaniecie. Nikt nie będzie ze mnie kpił i nazywał tchórzem!

   – Mamy go atakować czy próbować łapać? – spytał jakiś łowca.

   – Wiadome jest, że go nie zabijecie, więc odpowiedź jest oczywista.

   Zatem nie mogłem dać się złapać. Już ja się o to postaram.

   – A czy to prawda, że posiadasz również Klejnot Potępienia? – spytał inny mężczyzna.

   Uważnie przyjrzałem się Tenebrisowi, lecz ten sprawiał wrażenie, jakby o niczym nie wiedział.

   – Plotki czasem mogą okazać się złudne – odparł obojętnym tonem, a jego twarz nie wyraziła żadnej emocji, która zdrazałaby, że kłamie.

   Chciałem w to wierzyć, lecz gdzieś w zakamarkach podświadomości miałem zakodowane, że to prawda. Ten cichutki wewnętrzny głosik nie dawał mi spokoju od trzech dni.

   – Jeszcze jakieś pytania? – spytał, lecz odpowiedziała mu cisza. – Też tak sądzę, że wszystko jest jasne, więc kończymy na dziś – powiedział, po czym odsunął się od mównicy i ruszył do drzwi.

   Wszyscy wstali, by również wyjść, a mimo dwóch par drzwi i tak powstała kolejka.

   – Temat Smoka Słońca staje się coraz głośniejszy – odezwała się Enuika.

   A będzie jeszcze bardziej, jak zaatakuję. Twierdza będzie wręcz huczeć. Będę na ustach każdego.

   – Nie ma się co dziwić, w końcu to Smok Słońca. – Wzruszyłem obojętnie ramionami, choć cały czas kotłowała się we mnie złość.

   – Mam wrażenie, że łowcy chcą, by się pojawił, a przecież to nie przyniesie niczego dobrego.

   – Po prostu się nudzą i potrzebują nowej rozrywki.

   Więc ją im dostarczę.

   – Nowe ofiary, wielka mi rozrywka – prychnęła.

   Ofiary... Czy będę w stanie kogoś zabić, skoro nadal miałem uraz? Chociaż to będzie co innego, bo łowcy byli przecież wrogami smoków, a jakby pojawił się tak ktoś, kogo nie cierpiałem, to emocje mogłyby wziąć górę.

   – Taka już niestety kolej rzeczy na wojnie – odparłem ponuro.

   – Mam tylko nadzieję, że nie stracę znów kogoś bliskiego – powiedziała ze smutkiem, a ja tylko pokiwałem głową ze smętną miną.

   Do tego nie dopuszczę. Nie będziesz cierpieć z mojego powodu.

   Kolejka zaczynała mnie już męczyć, chciałem być już jak najdalej stąd. Potrzebowałem odetchnąć od wybuchu złości, a ona tylko się spotęgowała, gdy spojrzałem na pustą już mównicę i przypomniałem słowa Tenebrisa: Może nasz wielce potężny Smok Słońca jest po prostu tchórzem i brakuje mu odwagi, by zaatakować? oraz łowcy: Może trzeba go zawołać: "smoczku, smoczku do nogi"?

   Zacisnąłem zęby, że aż zaskrzypiały. Moje spojrzenie mogłoby teraz zabić.

   – Nawis, wszystko dobrze? – spytała spokojnie Enuika.

   Tak, wszystko jest w porządku, tylko mam ochotę wyżyć się tak na jakiś łowcach, dzięki za troskę.

   Rozluźniłem trochę ciało, choć wewnętrzna burza rozszalała się na dobre.

   – Tak – odparłem sucho.

   Być może zabrzmiało to nawet ostro, bo blondynka zmieszała się nieco.

   – Porobimy coś razem może? – powiedziała z ostrożnością.

   – Nie mam jakoś na nic ochoty, chcę pobyć sam – odrzekłem już nieco normalniej, ponieważ nie chciałem, żeby ją to uraziło.

   – Rozumiem, widzę, że masz swój humorek – odparła z lekką uszczypliwością.

   No, no, odważne zagranie. Enuika, od kiedy ty umiesz się odgrywać? Ciesz się, że nie doprowadzasz mnie do szału, bo skończyłoby się to gorzej.

   – Jak widać – powiedziałem, wzruszając ramionami.

   Na szczęście dotarliśmy już do drzwi, więc w końcu mogłem opuścić Bractwo. Pożegnałem się szybko z Enuiką i pognałem truchtem do bramy, za którą czekała mnie upragniona wolność. Po opuszczeniu murów, nie hamowałem się i zacząłem biec. Dzięki temu wyładowywałem malutką część złości. Wysiłek zawsze mi pomagał. W końcu dotarłem na polankę i nie czekając ani sekundy, zmieniłem się. Od razu poczułem ulgę. Odetchnąłem pełną piersią, napawając się mą siłą. Poruszyłem energicznie skrzydłami, by wznieść się nad ziemię. Szybko wzbiłem się wysoko ponad korony drzew i zacząłem krążyć nad terytorium łowców.

   Skoro Tenebris uważa, że brak ataków z mojej strony, jest wyrazem tchórzostwa, to czas pokazać mu, że się myli. Wystarczy tylko namierzyć pierwszych lepszych łowców i iść na całość. Umiałem już walczyć z kilkoma osobami oraz omijać strzały w locie, czego uczyłem się przez dwa poprzednie dni. Szło mi już dobrze, choć początki łatwe nie były i gdyby nie moja zdolność do regeneracji, byłbym chyba cały naszprycowany nimi, bo groty były ostre, co oczywiście wymyśliła Melawi, która twierdziła, że w ten sposób poczuję realne zagrożenie. Jaka była jej satysfakcja, gdy mnie trafiała. Znalazła ciekawy sposób do wyżycia się na mnie. Byłem wtedy naprawdę na nią wściekły. Nawet teraz przez mój stan, miałem jej to za złe.

   Czy powinienem zaatakować już dziś? Czułem, że byłem gotowy, czego nie potwierdzała jaśnie wielmożna królewna, ale co ona może o mnie wiedzieć? To ja byłem Smokiem Słońca, więc to ja mogłem decydować o tym. Melawi niech się nie wtrąca do moich decyzji. W takim razie trzeba znaleźć jakiś łowców.

   Stanąłem w powietrzu, by lepiej się skoncentrować i doświadczyć słonecznego widzenia. Dziś niebo było co prawda zachmurzone, ale odkryłem już, że w niczym to nie przeszkadzało, bo Słońce przecież cały czas świeciło. Działało również w nocy z Księżycem. Szybko znalazłem kandydatów do mego pierwszego ataku. Z dwójką powinienem sobie poradzić. Oczywiście zamierzałem tylko ich postraszyć, przecież gdybym ich zabił, to kto złożyłby raport?

   Lecąc do łowców, zastanawiałem się, jak zaatakować. Zaczęły też nachodzić mnie wątpliwości, lecz wyparłem je. Pieprzyć rozwagę!Pieprzyć konsekwencje! Trzeba iść na żywioł!

   Znalazłem się dokładnie nad nimi i nie czekając ani sekundy, zleciałem, zionąc przy tym, ale niestety dostrzegli mnie wcześniej i uskoczyli od płomienia, lecz podłoże zajęło się ogniem, co uniemożliwiło im jedną drogę ucieczki. Jednak nie ona było im w głowie, ponieważ zaraz jeden z nich dobył topora, a drugi kuszy i popatrzyli na mnie z mordem w oczach. Zatem zapowiadała się ostra zabawa. Zaraz też jeden bełt poleciał w moją stronę, ale nie takie rzeczy już się robiło i wyminięcie go było łatwizną, gdyż byłem przygotowany na walkę między drzewami, a tylko i wyłącznie takiej podejmowali się łowcy.

   Zbliżyłem się do nich ponownie, chcąc podciąć im nogi ogonem, lecz nie wywarło to na nich żadnego wrażenia, bo bez przeszkód uskoczyli, dodatkowo ten z toporem zamachnął się, chcąc trafić mnie w tę część ciała, ale uchroniłem się przed atakiem. Wzbiłem się trochę wyżej i zaraz opadłem, by po chwili wnieść się i wytrącić kuszę z rąk łowcy, czego niestety mi się nie udało zrobić i przez to zarobiłem w skrzydło. Ryknąłem głośno, a uśpiony nieco gniew momentalnie się wzburzył jak ocean podczas sztormu. Odleciałem kawałek, by wyrwać bełt. Nie miałem teraz czasu na regenerację, a nie potrafiłem uzdrawiać się od razu. Ruszyłem wściekle na nich i wypuściłem ognień z paszczy dopiero, gdy byłem blisko nich, przez co mieli mniej czasu na uskoczenie i łowcy z toporem zapaliły się włosy, co go przeraziło i rozproszyło, przez co podleciałem do niego, wytrąciłem broń z rąk, chwyciłem przednimi łapami i wzniosłem się trochę, po czym cisnąłem na ziemię. Siła musiała być duża, bo nie poruszył się.

   – Pożałujesz tego! – krzyknął łowca z kuszą, wypuszczając kolejny bełt, który ominąłem.

   Zauważyłem, że poszkodowany ocknął się i zaczął w panice gasić ogień rękami, ale dostrzegł błoto niedaleko niego i włożył w nie głowę, trąc nią o ziemię. Udało mu się stłumić pożar, lecz leżał jeszcze na ziemi i nie rwał się do ataku.

   Dostrzegłem, że zbliżali się do nas dwaj inni mężczyźni z wyrzutnią żelaznych siatek na smoki, przypominającą trochę armatę. Jeden z nich już szykował łuk do strzału. Następny bełt poleciał w moją stronę, lecz nie czułem zagrożenia ze strony tego łowcy. Poleciałem natomiast do tamtych i również użyłem ognia, którego się ustrzegli, a łucznik zaczął strzelać. Moim celem była wyrzutnia, nie mogłem dopuścić, by mnie złapali, więc musiałem oddalić ich od niej, lecz również łowca prowadzący nią, uzbroił się w łuk i razem z tamtym zaczęli ostrzał. Wymijając strzały, zauważyłem, że biegł w naszą stronę kusznik z naciągniętą kuszą. Był za moimi plecami, więc musiałem mieć się na baczności.

   Zapragnąłem wyglądać gorźniej, więc wzbudziłem energię i pozwoliłem jej opuścić ciało, przez co byłem cały otoczony ogniem, którego mogłem użyć w ostateczności, wyrzucając go z siebie. Jako że doszło do tego, że ostrzał był już z trzech stron, musiałem w końcu działać, tym bardziej, że mężczyzna będący bliżej wyrzutni, przestał strzelać i chwycił za wajchę, która wprawia w ruch mechanizm w środku. Po chwili z rufy wystrzeliła siatka, którą ominąłem, lecz przez to nie koncetrowałem się na pozostałych dwóch łowcach i nagle bełt przeszedł przez moje gardło.

   To stało się tak szybko, że nawet nie poczułem bólu, dopiero po chwili zacząłem tracić panowanie nad oddychaniem i walczyłem o każdy oddech. Charczałem i plułem krwią. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, a w uszach zaczęło piszczeć. Łowcy wykorzystali moją bezradność, bo kolejne strzały wbijały mi się w brzuch oraz w szyję. Nie wiedziałem, jakim cudem unosiłem się jeszcze, ale skrzydła cały czas pracowały. Byłem otumaniony, nie wiedziałem, co się dzieje.

   Chyba resztkami świadomości zauważyłem, że łowca ponownie chwycił za wajchę. Miałem zaledwie kilka sekund na ucieczkę i byłem bardzo zdeterminowany, by to robić, więc ostatkami sił skupiłem się usilnie, by wzbudzić energię, nie zważając na kolejne obrażenia. Nagle poczułem, że znów żyję i wróciła mi część świadomości. Stało się to w porę, bo akurat w tej samej sekundzie siatka wystrzeliła w powietrze, a ja wzbiłem się, by się jej ustrzec i udało mi się to. Energicznie poruszałem skrzydłami, a każdy ich ruch był na wagę życia. W końcu znalazłem się ponad koronami drzew, ale wiedziałem, że nie dawało mi to bezpieczeństwa, gdyż kusza miała daleki zasięg. Rozbudziłem ponownie energię, która dodawała sił skrzydłom. Strasznie dłużyło mi się wznoszenie się, ale w końcu byłem na bezpiecznej wysokości. Zatrzymałem się i zacząłem dyszeć z wysiłku. Nie miałem już siły dłużej latać, ale musiałem się od nich oddalić. Leciałem prosto przed siebie, nie mając konkretnego celu. Każdy ruch mięśni w pobliżu wbitych strzał i bełtów bolał jak diabli, ale nie obchodziło mnie to. Przebite gardło wcale też nie pomagało w oddychaniu, ale część energii musiała już jakoś zregenerować uszkodzone tkanki, bo inaczej nie byłbym przytomny. Moc przyjemnie rozlewała się po moim ciele, szczególnie prowadziłem ją do ran. Z każdą sekundą odzyskiwałem siły, więc przyspieszyłem.

   Zauważyłem w oddali mur, świadczący, że byłem już niedaleko terytorium smoków. Życie do mnie wracało, więc skierowałem się w stronę polany, choć wiedziałem, że jeśli zastanę tam Melawi, czeka mnie opieprz. Jednak tylko tam mogłem czuć się bezpiecznie. Tylko to się liczyło. Zaczęło też do mnie docierać, co się właśnie wydarzyło.

   Dlaczego pozwoliłem na utratę kontaktu z pozostałymi dwoma łowcami?! Całą moją uwagę pochłonęła przeklęta siatka, bo wiedziałem, że przecina powietrze bardzo szybko, bo siła napędowa była duża. Przecież nie mogłem dać się złapać! Jak to w ogóle możliwe, że zdołałem cokolwiek zrobić po oberwaniu w gardło? Byłem kompletnie oszołomiony, a zdołałem wykrzesać z siebie energię. Naprawdę miałem ogromną chęć życia i to musiało mnie uratować.

   Poczułem ogromną ulgę, a kamień spadł mi z serca. Wprost nie mogłem uwierzyć, czego dokonałem.

   Jestem wolny. Żyję.

   Byłem już blisko bazy smoków i na moje nieszczęście niestety wszyscy tam byli. Cudownie. Otarłem się o śmierć, choć niby nie jest to możliwe w moim przypadku, a zaraz będę musiał stoczyć bitwę z Melawi, na co kompletnie nie byłem gotowy. Mogłem jednak polecieć gdzieś indziej, ochłonąć, pozbyć się strzał i później ich odwiedzić. Chyba nie myślałem jeszcze trzeźwo. Przecież Melawi mnie zabije.

   W końcu opadłem z ulgą na ziemię i odetchnąłem ciężko. Gdy tylko mnie zobaczyli, od razu podbiegli z szokiem wymalowanym na twarzy.

   – Nawis, co ci się stało? – spytała Melawi.

   – Darujcie sobie na razie jakiekolwiek komentarze i po prostu wyciągnijcie te cholerstwa ze mnie – powiedziałem wściekle.

   Wyjmowanie strzał i bełtów z ciała nie było czymś przyjemnym, bo trzeba było pociągnąć raz a porządnie, lecz było to jak ugryzienie osy w porównaniu z bólem przebitego gardła. Przy tym bełcie Melawi zatrzymała się i spojrzała na niego z lekkim strachem.

   – Wyciągaj go – odparłem pewnym tonem.

   Z niepewnością wymalowaną na twarzy chwyciła go i patrząc mi w oczy, szarpnęła. Po chwili krew z tętnicy wystrzeliła na jej twarz, więc odsunęła się szybko. Starła posokę rękami, ale część i tak zostało.

   Znów poczułem, że słabnę, ale skoncentrowałem się na energii, która zalała moje ciało. Docierała do każdej rany i powodowała, że tkanki się zrastały. Gdy poczułem się pełen sił, odetchnąłem głęboko z uglą, napawając się potęgą mej mocy.

   Spojrzałem na wpatrzonych we mnie z niepokojem przyjaciół. Pierwsza jak zawsze ocknęła się Melawi.

   – Skoro masz się już dobrze, mów w tej chwili, co się stało – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

   Wypuściłem głośno powietrze przez nozdrza i pokręciłem głową. Przemieniłem się w człowieka, bo tak lepiej się rozmawiało, zresztą oni też byli w tej postaci.

   – Nie będziesz zadowolona z tego, co usłyszysz – odparłem.

   – Domyślam się. – Uśmiechnęła się sztucznie.

   No dobra, czas zacząć walkę.

   – Cóż. – Wzruszyłem brawiami. – Miałem małe spięcie z łowcami.

   – Słucham, jak do tego doszło? – Założyła ręce na piersi i spojrzała na mnie oskarżycielsko.

   – Zacznę może od początku – odrzekłem. – Było dziś zebranie, na którym Tenebris poruszył mój temat, że nie atakuję i myśli, że jestem tchórzem – powiedziałem gniewnie, a Melawi pokiwała głową z ironicznym uśmiechem, prychając. Już domyśliła się reszty.

   Nagle znów zawrzał we mnie gniew, bo doszło do mnie, że przegrałem i się upokorzyłem. Tym bardziej będzie ze mnie drwił. Cholera!

   – Kontynuuj – westchnęła ciężko.

   – No więc ja jak to ja wkurzyłem się i zaraz po zebraniu zaatakowałem pierwszych lepszych łowców. Na początku było ich tylko dwóch i nie stanowili dla mnie zagrożenia, ale potem pojawiła się kolejna para z maszyną. Strzelali do mnie, ale nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu, lecz wtedy jeden z nich wystrzelił siatkę, więc chciałem ją ominąć i skupiłem się tylko na tym. Wtedy bełt przeszedł mi przez gardło, co mnie otumaniło i nie byłem zdolny do obrony przed kolejnymi strzałami. Będąc na granicy przytomności, rozbudziłem energię, by uciec i udało mi się to – zakończyłem opowieść.

   Melawi słuchała, patrząc na mnie pobłażliwie, w jej oczach nie było ani odrobiny złości. Jednak wiedziałem, że zaraz wybuchnie.

   – Czy ty w ogóle myślisz? – spytała opanowanym tonem. – Zdajesz sobie sprawę, jak nieodpowiedzialne i lekkomyślne było twoje zachowanie? – dodała z naganą.

   – Ja tylko chciałem udowodnić, że on się myli i nie jestem tchórzem – odparłem.

   – Tak, udowodniłeś to, ale również udowodniłeś swoją głupotę – wycedziła przez zęby i wbiła we mnie gniewne spojrzenie, a wyglądała strasznie przez pozostałości krwi na jej twarzy. – Powiedz mi, czy ty w ogóle potrafisz pohamować swoją złość? Naprawdę zawsze musisz wybuchać?

    – Taki już jestem, zawsze działam impulsywnie! – odparłem podniesionym tonem.

   – Robisz to nawet teraz – powiedziała pobłażliwie. – Naprawdę nie masz żadnych hamulców? Nie potrafisz się powstrzymać?

   – Nie! Nie potrafię! – wybuchłem, machając rękami.

   Miałem żal do siebie, że ich zaatakowałem, ale nie chodziło mi o ten fakt, lecz o to, że przegrałem.

   – Naucz się wreszcie panować nad sobą. W końcu zrobisz sobie krzywdę. Nie rozumiesz, że mogło ci się coś stać! W zasadzie to stało! – warknęła.

   – Od czegoś mam zdolność regeneracji, śmierć mi nie grozi – prychnąłem.

   – Ale i tak wszystko odczuwasz jak każdy, więc mogłeś tam stracić przytomność, a oni mogliby zrobić z tobą, co im się tylko żywnie podoba! Nie kiwnąłbyś nawet palcem i wylądował w więzieniu! – krzyknęła z wyrzutem.

   – Ale na szczęście tak się nie stało, mam się doborze! Powinnaś się z tego cieszyć.

   – Tak, cieszę się niezmiernie z twojej tępoty! – Uśmiechnęła się ironicznie. – Pomyśl czasem, zanim coś zrobisz!

   – Wszystko przemyślałem, byłem już gotowy na starcie.

   – No właśnie było to widać – odparła sarkatycznie. – Nie byłeś jeszcze gotowy, a teraz Tenebris już wie, że nie jesteś jeszcze taki silny i się tylko upokorzyłeś – powiedziała szczerze, patrząc mi prosto w oczy.

   Zabolało. Zabolało, że wytknęła mi porażkę.

   – Ach, tak?! A wy to od razu byliście tacy idelani? Wszystko wam wchodziło?! – odgryzłem się. – Wymykaliście się przecież, by walczyć! Pewnie nie raz popełniliście jakieś błędy i omal nie przypłaciliście czegoś życiem! Więc ja też miałem prawo spróbować. Jestem Smokiem Słońca, więc czemu miałem pytać ciebie o zgodę? – prychnąłem.

   – Nie zapominaj, kim jestem – syknęła i zrobiła kilka kroków, by stanąć bliżej mnie. Zaczęliśmy mierzyć się morderczym wzrokiem. – Pamiętaj, że mam nad tobą władzę, czy tego chcesz czy nie, ale nie chodzi mi teraz o pozycję w hierarchii, tylko próbuję wbić do twojego zakutego łba, żebyś w końcu ochłonął i nie myślał tylko o zemście, bo w ten sposób daleko nie zajdziesz, a widzę, że ona przyćmiła ci całkowicie wzrok oraz próbujesz odreagować mroki przeszłości, nie mam racji? – mówiła podniesionym tonem z naganą, a ja tylko patrzyłem na nią mściwie i zaciskałem mocno zęby. – Widzę też, że bycie Smokiem Słońca jeszcze bardziej podbudowało twoje wysokie ego. Nie rozumiesz jeszcze, na czym rzeczywiście polega bycie Smokiem Słońca. Nie możesz kierować się wyłącznie swoją urażoną dumą, powinieneś patrzeć też na resztę smoków, bo to ty jesteś obrońcą, to w tobie pokładają nadzieję, to ty jesteś autorytetem, więc masz być godnym tego pochodzenia, a nie się nim chełpić. Schowaj w końcu swoją dumę do kieszeni i nie myśl tylko o sobie. Otwórz też się na krytykę, bo wcale teraz cię nie obrażam, tylko mówię, co robisz źle i nad czym powinieneś się zastanowić.

   Cały czas patrzyła mi prosto w oczy, co łącznie z jej słowami, powodowało, że czułem się nieswojo. Nie potrafiłem zebrać myśli, jakkolwiek odpowiedzieć. Byłem całkowicie skołowany i wściekły. Oj, z wściekłością to nie umiałem się rozstać.

   – Co dotarło w końcu coś do ciebie? – spytała, kładąc szczególny nacisk na "dotarło".

   Popatrzyłem na nią rozbieganym wzrokiem i zacząłem dyszeć z nadmiaru emocji, rosnących z każdą chwilą we mnie. Poczułem przez to moc, więc nie chcąc się dłużej męczyć, przemieniłem się w smoka i zaraz też wzbiłem w powietrze. Melawi tylko pokiwała głową z pogardą.

   – Przede mną możesz uciekać, lecz przed samym sobą już nie! – krzyknęła.

   Warknąłem, po czym przyspieszyłem i leciałem po prostu przed siebie. Myśli tak kotłowały się w mojej głowie, że myślałem, że zaraz wybuchnie.

   – Nawis, zaczekaj! – Usłyszałem wołanie Kamatina, lecz zlekceważyłem go i tylko bardziej przyspieszyłem.

   Nie będzie mi kolejna osoba prawić kazań.

   – Nie będę nic mówić na ten temat! – krzyknął.

   – Zostaw mnie! – odpowiedziałem, lecz odrobinę zwolniłem, przez co Kamatin kilka sekund później dogonił mnie.

   – Wiem, że jesteś teraz skołowany, więc pomyślałem, że przydałoby ci się wsparcie.

   – Wolę być sam – odburknąłem.

   – Sam nie rozwiążesz problemów.

   – Jakoś sobie poradzę. Zawsze sobie radziłem – odparłem chłodno.

   – Ale teraz nie jesteś już sam i zawsze możesz na nas liczyć. Tak robią przyjaciele – powiedział miękko.

   Na dźwięk tego słowa serce zabiło mi jakoś inaczej. Radośniej.

   – Nie wytrzymacie ze mną długo. Na pewno coś schrzanię. – Pokręciłem głową.

   – Każdy popełnia błędy i daje się czasem ponieść emocjom. To zupełnie normalne.

   – Tylko że ja zbyt często wybucham i nie jestem w stanie tego kontrolować – powiedziałem posępnie.

   – Wszystko zależy od twojego zaparcia. Musisz odnaleźć w sobie siłę, która nie pozwoli wyjść na wierzch złości.

   – Łatwo powiedzieć, trudnej zrobić.

   – To tylko kwestia czasu i oczywiście ważne są ćwiczenia. Melawi może ci w tym pomóc, jeśli wytrzymasz z nią, to poradzisz sobie z innymi. Zgłoś się do niej na praktykę – zaśmiał się.

   – Ja i ona to mieszanka wybuchowa. To nie wróży sukcesu.

   – Nie zakładaj czegoś od razu z góry. Kto wie, może znajdziecie wspólny język?

   Już widzę naszą zgodę. Na pewno któreś z nas by pękło i się wściekło, a wystarczy tylko, że spotkamy się w jej jaskini.

   – Ciekawe wyzwanie – zaśmiałem się do swoich myśli.

   – Podejmujesz się?

   – A czy nie powinna też o tym ona decydować? – zdziwiłem się.

   – Jeśli ty nie będziesz jej wadził, to i ona nie będzie robiła problemów tobie.

   – Wiesz, że prędzej czy później się pozabijamy?

   – Z tego co wiem, to tobie to nie grozi – roześmiał się.

   – Czemu ci zależy, żebyśmy się dogadali?

   – A czy nie wyszłoby to wam na dobre? Chociaż lubię słuchać waszych sprzeczek. Dogryzać to sobie możecie.

   – Na treningu wyżyje się na mnie za mój wyczyn. – Pokręciłem głową.

   – Pewnie mocno ci dokopie, ale należy ci się – odparł, na co uderzyłem go żartobliwie skrzydłem.

   – Przyznaję, że nie było to mądre, ale chciałem po prostu przeżyć na własnej skórze walkę, a nie tylko słuchać teorii i trenować. To też była forma ćwiczeń. Wiem, co muszę poprawić.

   – Cóż, nie mnie to mów tylko Melawi.

   – Na razie nie mam ochoty na rozmowę z nią.

   – Ze mną też nie miałeś.

   – Racja, ale ty nie jesteś taki irytujący jak ona.

   – Schlebiasz mi – zaśmiał się. – Ale to z nią musisz się niestety pomęczyć, bo ona tu rządzi.

   – Czemu mnie tak do niej pchasz, co? 

   – Nie żebym robił zakłady na was – odparł, patrząc w przeciwną stronę.

   – Co? – zdziwiłem się.
 
   – Co? – odparł, spoglądając znów na mnie, jakby nie wiedział, o czym mowa.

   – Nie wiem, co kombinujesz, ale jeśli sądzisz, że moje stosunki z Melawi się poprawią, to muszę cię zawieść, ale wątpię w to.

   – Stosunki to zostaw na później – roześmiał się.

   – Kamatin... – Spojrzałem na niego spode łba.

   – No co? Czy ja coś mówię? – obruszył się, a ja zaśmiałem się pod nosem. – Ale wiesz, nie bądź taki hop do przodu, kto wie, co się stanie – odparł, a ja pokręciłem głową z rozbawieniem. – Widzę, że humor ci się poprawił.

   – Rzeczywiście – przyznałem. – Dzięki, Kam – powiedziałem z wdzięcznością.

   – Nie ma sprawy. Od tego są kumple, czyż nie?

   – Przyznaję, brakowało mi przyjaciela, któremu mógłbym się wygadać lub pożartować, chociaż naprawdę nie wiem, czemu chcesz się ze mną zadawać.

   – Dobrze ci z oczu patrzy, Nawis. Jejku, ale nam się na słodzenie zebrało, skończmy już – powiedział rozbawiony.

   – Masz rację – przytaknąłem. – Ale skoro ty mi tak przygadujesz, to teraz ja cię pomęczę. Jak tam z Kailianą?

   Zauważyłem, że nagle spochmurniał.

   – Musisz mi psuć humor? – westchnął.

   – Mów, co ci leży na sercu.

   – Wczoraj przypadkiem podsłuchałem, jak rozmawiała z Mel, o jakimś smoku, który jej się podoba od dłuższego czasu, ale nie słyszałem imienia. Mówiła, że boi się czegoś zrobić, by ją zauważył – powiedział smutno.

   – A może bądź facetem i pokaż jej, że jesteś lepszy od tamtego.

   – Nie wiem, czy warto ryzykować naszą przyjaźń, jeśli nic do mnie nie czuje. Może być potem dziwnie i nie będzie jak dawniej – odparł struty.

   – Ryzyko czasem popłaca. Przynajmniej wiedziałbyś, na czym stoisz i nie zachodził w głowę, czy coś do ciebie czuje czy nie. Kto wie, może ona też się boi?

   – Nie wiem, Nawis, nie wiem. – Pokręcił głową.

   – Jeśli mi by na kimś zależało, nie kryłbym się z tym i wyznał swoje uczucia. Nawet jeżeli się przegra, to przynajmniej podjęło się walkę.

   – Może masz rację. Zastanowię się.

   – Głowa do góry, Kam, dasz radę. Nie trać pewności siebie – powiedziałem motywująco.

   – Dobra, spróbuję, ale w swoim czasie. Muszę zbadać teren.

   – Teren to pewnie badasz od tych trzech miesięcy, od kiedy do ciebie to dotarło.

   – W sumie racja, ale tak czy siak, zrobię to, kiedy nadejdzie odpowiednia pora – powiedział pewniejszym tonem.

   – Walcz o nią, Kam.

   – Będę.

   – No i świetnie – powiedziałem radośnie.

   Na chwilę zapanowała cisza. Przyjemnie się lata i rozmawia. Cały gniew wyparował ze mnie i czułem się tak lekko na duchu. Z Kamatinem nie ma czasu na złości, potrafi on rozweselić.

   Lataliśmy dosyć długo, a paszcze nam się nie zamykały. Miło było się tak odprężyć, ale niestety nadszedł czas powrotu do twierdzy, czego tak bardzo nie chciałem, bo wiedziałem, że zepsuje sobie tam humor.

   Gdy szedłem między straganami, dostrzegłem, że panowało niecodzienne poruszenie. Czyżby z mojego powodu twierdza rzeczywiście huczała? Wyostrzyłem słuch, bo od kogo można dowiedzieć się plotek jak nie od przekupek. Niedługo musiałem czekać.

   – Słyszała pani, że dziś zaatakował Smok Słońca? – powiedziała sprzedawczyni do kobiety, która kupowała buty.

   – Ano słyszałam i jednemu głowę przypalił – odparła z przejęciem.

   – Tak, ale nasi pokazali mu, kto rządzi i biedaczek szybko uciekał w popłochu – zaśmiała się.

   Zacisnąłem zęby przez nagły przypływ złości. Jakoś nie umiałem być opanowanym, słysząc coś takiego.

   – Nie dziwię mu się, kto by nie uciekał przed mężnymi łowcami?

   Wyciszyłem lepszy słuch, bo nie chciałem więcej słyszeć. Tyle mi w zupełności wystarczyło. Jednak wyszedłem na słabeusza. Cudownie. Lepiej być nie mogło. Może niepotrzebnie się pospieszyłem. Chociaż kiedyś musiał nadejść ten moment i nie wiadomo, czy wtedy poszłoby mi lepiej, też mógłbym przegrać. Miałem przynajmniej za sobą pierwszy raz, a jak wiadomo pierwsze razy raczej nie należą do najlepszych. Praktyka czyni mistrza. Tylko dlaczego czułem teraz wstyd i złość?

   Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową.

   Porażka zawsze mnie boli, a przecież nie da się cały czas wygrywać. Trzeba się też uczyć na błędach. Nie no, kogo ja oszukuję? Nie pociesza mnie to. Za bardzo czuję gorycz klęski.

   Nagle od medyka wyszedł mężczyzna, któremu przypaliłem głowę. Miał zabandażowaną jej górną część. Chwilę miał wykrzywioną twarz z bólu, lecz zaraz spoważniał. No tak, łowca nie pokazuje słabości. Minęliśmy się i przypadkiem nasze spojrzenia się skrzyżowały, a w jego oczach widziałem nienawiść. Pewnie będzie pamiętał mnie dość długo, a znając dumę łowcy, przez resztę życia. Już zarobiłem jednego wroga. Jakoś dało mi to satysfakcję. Nie było to na miejscu, ale musiałem się jakoś pocieszyć. Choć jeden poszkodowany nie wynagradzał mi porażki i niepochlebnych opinii.

   Jak ja przeżyję następne zebranie? O ile wcześniej nie usłyszę od Tenebrisa czegoś na ten temat. Dlatego też wolałem dziś unikać zamku jak ognia, choć wiadomo nie miałem nic do tego żywiołu. Mogłem tu jeszcze nie przychodzić. A jakby tak wykmknąć się jeszcze raz? W sumie co mi szkodzi? Poćwiczę sobie słoneczne widzenie nad jeziorem w górach. Chociaż mógłbym spotkać tam też Melawi, która zmierzałaby lub wracała ze swojej samotni. Jednak wolałem już nią niż Tenebrisa. Jak postanowiłem, tak zrobiłem.

Witajcie, kochani!
Na początku chciałabym was przeprosić, że musieliście czekać tak długo, ale mimo że nawet miałam wenę, to nie chciało mi się pisać, a jak już to robiłam, to wychodziło mi to źle.
Przez te trzy miesiące przybyli nowi czytelnicy, co mnie niezmiernie cieszy. Wybiło też już ponad dwa tysiące wyświetleń. Może nie jest to nie wiadomo, jak dużo, ale dla mnie to wiele znaczy.
Chciałabym w sumie wiedzieć, ilu was tu jest, więc możecie się pokazać w jakikolwiek sposób. Dacie mi w ten sposób też kopa w dupę za to, że tyle mnie nie było. Da mi to też większą motywację, bo będę wiedziała, ile osób czeka.
Tak czy siak postaram się napisać szybciej rozdział. Mam jeszcze tydzień wolnego, to mogę to wykorzystać, bo potem nie wiem, co będzie, bo zbliża się styczeń, czekają mnie kolokwia i oczywiście w lutym moja pierwsza sesja.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro