Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Biegłem właśnie jak najdalej od Hagana i Enuiki, by móc się przemienić i polecieć jak najprędzej do gniazda. Dziś będę w Daremis. W końcu opuszczę te tereny i zobaczę inny świat. Jak bardzo się różni od mojego? Czy jest lepszy? Wyobrażałem sobie potężny, piękny zamek z mnóstwem wież. Na pewno nie był szary i ponury jak w twierdzy. Pewnie był przestronny, miał większe okna, przez które wpadałoby dużo światła. Naprawdę chciałem już zobaczyć stolicę Daremis.

   Gdy dotarłem do gniazda, od razu poleciałem do mojej jaskini przebrać się w przygotowany już wczoraj strój. Na wierzch koszuli założyłem granatowy kaftan, sięgający przed kolana, ozdobiony wyszywanymi srebrną nicą ornamentami, ulokowanymi wokół kołnierza, skąd ciągnęły się przez cały środek i otaczały dół, znajdowały się również na obwodzie rękawów. Ozdobą był też czarny pas, a jego jeden, dłuższy koniec swobodnie zwisał. Do tego czarne spodnie oraz buty przed łydkę.

   Wyglądałem w tym dobrze, choć bardzo odbiegało od mojego codziennego ubioru – skórzanego bezrękawnika, zwykłej koszuli oraz karwasza, sięgającego od nadgarstka do połowy przedramienia. Przynajmniej spodnie i buty zostały na swoim miejscu.

   Byłem gotowy, więc poleciałem do jaskini króla, w której był już też Kamatin. Stanąłem obok niego. Myślałem, że główna grota nie była zbyt duża, a jednak zdołała pomieścić trzy smoki. Chociaż trochę ciasno mimo wszystko było.

   – Wasza wysokość – powiedziałem dostojnie, skinąwszy głową.

   – Dobrze cię widzieć, Nawisie – odrzekł.

   – Jak ja wyglądam? Przecież to jest takie niewygodne. – Nagle usłyszałem marudzenie Melawi, dobiegające z jej sypialni.

   – Mel, weź mnie już nie denerwuj, ładnie wyglądasz i musisz być tak ubrana – powiedziała poddenerowanym głosem Kailiana.

   Następnie dało się słyszeć warknięcie, a ja doskonale wiedziałem, że to Melawi.

   Kamatin parsknął śmiechem pod nosem. Rapidas również nie ukrywał rozbawienia.

   – O co chodzi? – spytałem zdziwiony.

   – Mel zakłada suknię, a jak już mogłeś się domyślić, nie przepada za nią – zaśmiał się ciemnozielony smok.

   – Jak dziecko, jak dziecko. – Pokręcił z pobłażaniem głową król.

   – Melawi nie w spodniach i bezrękawniku to będzie jak nie Melawi – powiedziałem, śmiejąc się.

   Choć nie ukrywałem, że chciałem zobaczyć ją w takim wydaniu z czystej ciekawości.

   – Wierz mi, aż sam jestem ciekaw efektu – odparł Kamatin.

   – Melawi, czy możesz się pośpieszyć i przestać zachowywać niedojrzale? – odrzekł Rapidas.

   Po chwili z groty wyszła Melawi z niezadowoleniem wypisanym na twarzy. Miała na sobie czerwoną suknię, która od pasa w dół rozdzielała się na dwie części, ukazując spodnią białą spódnicę. Długie rękawy były z przodu rozcięte w miejscu, gdzie zginały się łokcie, a ich koniec obszyty był złotą nicią, którą ozdobiono też zaokrąglony dekolt oraz zakończenia czerwonego materiału. W talii miała przewiązany ozdobny złoty sznur, którego jeden, dłuższy koniec swobodnie zwisał. Na nogach miała jasnobrązowe niskie buty. Najbardziej jednak zwróciłem uwagę na jej rozpuszczone, lekko pofalowane włosy, sięgające jej do połowy pleców. Zawsze miała je związane w warkocz. Wyglądała inaczej. Bardziej kobieco. W czerwonym kolorze było jej do twarzy.

   – Przestańcie się na mnie gapić – warknęła.

   – Ślicznie wyglądasz – powiedział król, a szatynka przewróciła oczami.

   Zaraz za Melawi wyszła Kailiana w podobnej sukni, lecz w kolorze niebieskim, a ozdobne nici były srebrne. Barwa materiału pasowała jej do oczu.

   Zerknąłem na Kamatina i zauważyłem, że wręcz oczu nie mógł oderwać od blondynki, która lekko zarumieniła się.

   Przeniosłem wzrok jeszcze raz na Melawi. Musiałem przyznać, że ładnie wyglądała, lecz jej naburmuszona twarz powodowała, że mimo wszystko była tą Melawi, którą znałem. Nagle nasze spojrzenia się spotkały, więc szybko odwróciłem wzrok.

   – Myślę, że na was już pora, czeka was pół dnia lotu – powiedział Rapidas.

   – Tak, ruszajmy, wolę być już w smoczej skórze – odparła Melawi, kierując w stronę korytarza, gdzie przemieniła się.

   – Bawcie się dobrze – odrzekł król.

   – Dziękujemy – odpowiedzieliśmy w trójkę.

   Następnie jeden za drugim wylecieliśmy z jaskini, szybko pokonaliśmy drogę do wyjścia i po przebiciu się przez wodospad, znaleźliśmy się w dolinie. Przelecieliśmy na jej drugi koniec i obraliśmy kierunek południowy. Jeszcze nie mi przyszło znaleźć się w tych rejonach terytorium smoków. Jednak znacząco się nie różniły od północej części, bo ziemię pokrywał las. Jedyną różnicą był brak rzeki, ponieważ płynęła ona doliną na wschód.

   Nie musieliśmy lecieć wysoko, gdyż tutaj łowcy się nie zapuszczali. Było to udogodnieniem, ponieważ nie trzeba było zachowywać zwiększonej czujności.

   – No kochani, czeka nas pół dnia lotu, więc proponuję wypełnić go rozmową – odezwał się Kamatin, bo dotychczas milczeliśmy. – Mel, jak się masz z myślą, że musisz być w sukni? – zaśmiał się.

   – Chyba widać było moje zadowolenie – odparła poddenerwowana.

   – Nie rozumiem, o co ci chodzi, przecież ładnie wyglądasz – powiedział miło.

   – Nawet jeśli, to nie czuję się w tym sobą – prychnęła.

   – No tak, bo przecież twarda Melawi musi ubierać się ją facet, by pokazać jak bardzo jest silna i niezależna – odrzekł z przekąsem.

   – A wiesz, zgodzę się z tobą, choć po prostu taki ubiór jest praktyczny.

   – Ale teraz choć raz wyglądasz kobieco – wtrąciła się Kailiana.

   – Mamy rację, Nawis, czyż nie? – spytał Kamatin.

   – Poniekąd się zgodzę – odparłem, a Melawi spojrzała na mnie spod ukosa.

   Byliśmy oddaleni od siebie przez Kamatina i Kailianę, lecz to może i dobrze, bo jeśli wkurzyłaby się, to przypadkiem nie dostanie mi się. Kam, chyba myślał podobnie, bo od królewny dzieliła go srebrzysto-szara smoczyca.

   – Skończmy już ten temat – opowiedziała ze znudzeniem Melawi.

   – A tak w ogóle – zacząłem – bo tak dziś sobie pomyślałem, dlaczego nie leci z nami Aron?

   – Gdybyś nie miał jak się wyrwać, to by tu był na twoim miejscu – odparła obojętnym tonem.

   – A i też Mel woli ciebie, więc tak wyszło – dodał ciemnozielony smok z rozbawieniem.

   – Kam, proszę cię, skończ – warknęła ostrzegawczo.

   – Ale czy to nie jest prawda? No prawda – odparł jakby to rzeczywiście było takie oczywiste, a Melawi przewróciła oczami.

   – Kam, weź odpuść – odezwała się Kailiana.

   – Już nawet pożartować nie można, sztywniacy. Z kim ja się zadaje? – odparł niby obruszony.

   – Bo jak paplasz jakieś swoje farmazony, to nie chcę mi się tego słuchać – powiedziała królewna.

   – Ja się tylko troszczę o dobro moich przyjaciół czy to źle? – odrzekł z udawnym przejęciem.

   – Ci twoi przyjaciele bardzo dobrze sobie radzą bez twojej pomocy.

   – Bardzo dobrze sobie radzą? Czy ja o czymś nie wiem? – podchwycił.

   Melawi westchnęła ciężko, kręcąc głową.

   Jak ja lubiłem ich sprzeczki.

   – Coś ty się tak uwziął, co?

   – A tak jakoś – odparł obojętnie.

   – To może sam znajdź sobie kogoś, a nie na siłę bawisz się w swatkę – odbiła pałeczkę, a Kamatin zmieszał się lekko.

   – Cóż, może kiedyś się uda. – Przez sekundę zerknął na Kailianę.

   Na chwilę zapadła cisza.

   – Byliście kiedyś w Daremis? – spytałem.

   – Gdy byłam młodsza, co jakiś czas tam bywałam, bo mama lubiła bale, więc tata nas tam zabierał – odpowiedziała Melawi, odrobinę smutniejąc pewnie na wspomnienie mamy.

   To okropne stracić rodzica, a ona miała wtedy dwanaście lat. Królowa smoków zginęła w wojnie, która wybuchła przez wzmiankę, że Tenebris posiada Słonczną Tarczę. Nie wiedziałem tego bezpośrednio od Melawi. W tamtym czasie było bardzo głośno o tym w twierdzy.

   – Jak tam jest?

   – Zamek jest naprawdę piękny, na tyłach rozciąga się ogród z roślinami, których nazw już zapomniałam. Samo miasto jest równie ładne, zupełnie inne niż w twierdzy. Zresztą sam zobaczysz.

   – Nigdy jeszcze nie opuściłem tych ziem, więc to dla mnie nowość – przyznałem z lekkim entuzjazmem.

   – Ja ani Kam też nigdy tam nie byliśmy, więc też trochę czuję podekscytowanie – odrzekła Kailiana.

   – Pamiętajcie, by przy powitaniu i pożegnaniu ukłonić się. Mówić nie musicie, bo ja się tym zajmę, a ty, Nawis, też się odpowiednio wyrażaj, grzeczne będzie zwracanie się per wasza wysokość – poleciła Melawi.

   – Rozumiem, a co będę musiał zrobić, by uaktualnić pokój?

   – Tego już nie wiem, mogłeś spytać mego ojca. Rób po prostu to, co król będzie ci kazał.

   – Dobrze. – Skinąłem głową.

   Cała droga minęła nam w przyjemnej atmosferze i nawet dosyć szybko. W międzyczasie pościgaliśmy się trochę, a Kamatin umilał nam czas swoimi żartami. W końcu dolecieliśmy do stolicy Daremis. Na początku powitały nas wysokie mury obronne z licznymi basztami. Brama zastawiona była kratą nad którą widniał wykuty herb – głowa orła z koroną na tle dwóch skrzyżowanych mieczy. Przelecieliśmy spokojnie po pozwoleniu wydanym przez strażników.

   Miasto wyglądało zupełnie inaczej niż w twierdzy. Domy pomalowane na różne jasne kolory nie stały ciasno, jeden obok drugiego, lecz bliżej centrum budynki przywierały do siebie, tworząc zwartą, ale idealnie dopasowaną zabudowę. Najbardziej wyróżniały się strzeliste świątynie z ogromnymi oknami. Ulice były przestronne, nawet gdy po obu jej stronach stały kramy, to ludzie mogli swobodnie się przemieszać. Wydzielono również większe place, które szczególnie zostały zastawione stoiskami. Miasto tętniło życiem, a nasz widok był małą sensacją, niektórzy nawet nieco się chowali. No tak, widok smoków nie był czymś codziennym.

   Jednak największą moją uwagę przykuł potężny, jasnobeżowy zamek z licznymi wieżami, stojący pośrodku miasta. Okna miał małe, co było celowy zabiegiem, bo gdyby doszło do oblężenia, łatwiej byłoby się bronić. Otoczony został grubym murem, zakończonym blankami oraz oczywiście posiadającym baszty. Przed budowlą był rozległy dziedziniec, który z trzech stron okalały krużganki. Musieliśmy wylądować przed zamkniętą bramą, a po pozwoleniu przelecieliśmy na teren zamku. Stanęliśmy po drugiej stornie muru i przemieniliśmy w ludzi.

   Teraz dopiero mogłem zobaczyć, że Kamatin ubrany był w ciemnozieloną tunikę, którą obszyto złotymi nićmi, tworzącymi geometryczne wzory. W pasie również miał założony brązowy pas. Strój dopełniały brązowe spodnie oraz buty.

   Spojrzałem w górę. Gmach z tej perspektywy naprawdę był ogromny. Zauważyłem, że arkady ozdobiono pozłoconymi płaskorzeźbami roślinnych ornamentów, przez co mieniły się w promieniach słonecznych, które skąpały dziedziniec. Ozdobiony on był białymi wstęgami, przywieszonymi do balustrad, znajdujących się pomiędzy filarami, a na nich samych zawiązano duże kokardy. Kręciło się tu dużo ludzi, zajętych zapewne przygotowaniami do ślubu.

   Weszliśmy po schodach, prowadzących ku odlanym z brązu wrót zamkowych, po których obu stronach stało dwóch strażników z halabardami. Wpuścili nas do środka po naszym przedstawieniu się. Melawi zastukała trzy razy kołatką, a drzwi stanęły przed nami otworem. Odźwierny zawołał lokaja, by ten powiadomił króla o naszym przybyciu. W międzyczasie mieliśmy zaczekać przy wejściu. Dzięki temu mogłem dokładnie przyjrzeć się pięknemu wnętrzu.

   Podłogę zdobiła mozaika, zawierająca elementy roślinne. Do ścian w kolorze beżu przylegały ozdobne świeczniki. Okna, zakończonyne łagodnym łukiem, udekorowano pozłacanymi płaskorzeźbami. Wnętrze uatrakcyjniało sklepienie krzyżowo-żebrowe, podpierane smukłymi kolumnami, stojącymi pośrodku rozległego korytarza, prowadzącego do wielu pomieszczeń, gdyż po jednej stronie były drzwi we wnękach. Najozdobniejsze podwoje znajdowały się naprzeciw głównego wejścia.

   Skoro tak prezentował się korytarz, to jak wyglądały komnaty?

   Zauważyłem, że Kailiana i Kamatin również z zachwytem przyglądali się wnętrzu.

   – A my żyjemy sobie w skalnych jaskiniach – podsumowała blondynka.

   – Ten zamek jest tak duży, że spokojnie my wszyscy moglibyśmy się tutaj pomieścić – powiedział szatyn.

   – Naprawdę robi wrażenie, zamek w twierdzy się do niego nie umywa – odparłem. – Tam stawiają na prostotę i bezpieczeństwo, a tutaj wszystko jest za takim rozmachem.

   Po krótkim czasie wrócił lokaj i obwieścił, że król zaprasza nas do sali audiencyjnej. Zaprowadził nas do tych ozdobnych podwoi na końcu korytarza. Otworzył przed nami wrota, więc weszliśmy do środka. Jeśli myślałem, że w wejściu było pięknie to chyba nie znałem dobrze tego słowa.

   Sala audiencyjna ozdobiona była jeszcze bardziej. Na podwyższeniu stał ogromny, złoty tron z czerwonym obiciem. Jednak nie on oraz płaskorzeźby sprawiły, że zupełnie inaczej odebrałem to wnętrze. Bowiem na suficie widniał fresk, przedstawiający naszych dwunastu bogów pomiędzy chmurami.

   Na środku na planie koła naprzeciw siebie stali bóg życia i bogini śmierci oraz bogini dnia i bóg nocy – najważniejsi ze wszystkich, bowiem powstali pierwsi, gdy świat był niczym. To oni stworzyli wszystko co znamy. Następnie w dalszym okręgu pomiędzy nimi znajdowali się bóg ognia po jego drugiej stronie bogini wody oraz bóg powietrza i bogini ziemi. Z nich składał się cały świat i razem tworzyli jedność. Na ostatnim kręgu były dzieci, zrodzone z romnasu poszczególnych bogów. Bóg życia i bogini ziemi poczęli boginię natury, lepiej znaną jako Matka Natura. Bogini dnia i bóg ognia mieli syna, boga słońca. Bóg nocy i bogini śmierci sprowadzili na świat boga wojny, natomiast bóg życia i bogini dnia – boginię pokoju. Ogólnym symbolem przedstawiającym wszystkich bogów były właśnie trzy okręgi – pierwszy najgrubszy, drugi średniej grubości, a trzeci najcieńszy.

   Nie mialem jednak czasu na podziwianie detali, ponieważ zbyt długo patrzyłbym wtedy w górę, a przecież najważniejszy powinien być teraz król, siedzący na tronie. Jego twarz naznaczały zmarszczki. Miał niebieskie oczy o przenikliwym spojrzeniu, prosty, szeroki nos oraz wąskie usta. Jego oblicze zdobiła również krótka, siwa broda. Ubrany był w granatowe oraz czerwone szaty, a na głowie lśniła korona wysadzana klejnotami. Był pełen majestatu, lecz spojrzenie miał serdeczne.

   Stanęliśmy przed podestem, a następnie ukłoniliśmy się.

   – Wasza wysokość – odrzekła Melawi.

   – Witajcie – odpowiedział, lekko skinąwszy głową. – Cieszę się, że zawitaliście do mego królestwa. Mam nadzieję, iż podróż nie stanowiła dla was problemu.

   – Nic nie stanęło nam na przeszkodzie.

   – Powiedz, królewno Melawi, jak się miewa twój ojciec? – spytał życzliwie.

   – Bardzo dobrze, jednakże przeprasza raz jeszcze, że nie zjawił się osobiście, lecz tak daleka droga już nie jest na jego siły.

   – Rozumiem i nie mam mu tego za złe, ja sam już swoje przeżyłem – odrzekł z lekkim uśmiechem.

   Jego wzrok spoczął na mnie.

   – Smoku Słońca, cieszę się, że w końcu mogę cię poznać – powiedział miło.

   – Również jestem zaszczycony, iż stoję przed obliczem, waszej wysokości – odpowiedziałem tonem pełnym galanterii.

   – Miałem przyjemność współpracować z twym ojcem, Karantosem, a była to owocna znajomość, więc mam nadzieję, że również z tobą, Nawisie, będzie podobnie.

   – Dołożę wszelkich starań, aby tak się stało, wasza wysokość.

   – Myślę, że możemy już przejść do rzeczy, więc poprosiłbym, by królewna oraz wasi towarzysze opuścili salę – powiedział, patrząc na nich.

   – Jak nakażesz, wasza wysokość – powiedziała Melawi, skłoniwszy się lekko, co uczynili również Kamatin o Kailiana, a następnie wyszli.

   Poczułem się trochę nieswojo zostając sam na sam z królem. Mężczyzna wstał z tronu i podszedł do stołu stojącego po prawej stronie.

   – Podejdź do mnie, Smoku Słońca – nakazał.

   Zrobiłem zatem tak, stając po drugiej stronie.

   – Przypomnę pokrótce obowiązki naszego pokoju – powiedział poważnie. – Wy, smoki, nie możecie zabijać ludzi z mojego królestwa ani plądrować, pustoszyć lub grabić moich ziem. W razie wojny po moim nakazie, macie się stawić i walczyć i mego boku. My natomiast dajemy wam odpowiednie środki do życia oraz zabraniamy zabijania was. Ty zaś jesteś strażnikiem tego pokoju. Dotychczas ten system działał i pokładam nadzieję, że nadal tak będzie. – Spojrzał mi prosto w oczy.

   – Zaświadczam, że wszelkie warunki pokoju nie ulegną zmianie.

   – Wierzę, iż tak będzie, więc podpiszmy teraz zgodnie z tradycją zwój, zawiarający owe zasady – odrzekł, rozwijając przedmiot.

   Był cały zapisany starannym pismem, a na dole zostało trochę miejsca. Król podpisał pakt po prawej stronie.

   – Podpisz się pode mną – zalecił, podając mi pióro, więc tak zrobiłem.

   – Pokój zatem został potwierdzony – odrzekł, po czym starannie zwinął zwój.

   – Wybacz mą śmiałość, wasza wysokość, lecz mam pewne pytanie.

   Zrodziło ono mi się wczoraj i chciałem poznać odpowiedź.

   – Słucham.

   – Niech wasza wysokość mnie źle nie odbiera, ale dlaczego my musimy brać udział w waszej wojnie, a wy nie pomagacie nam z łowcami? – spytałem ostrożnie, lecz król nie rozgniewał się.

   – Pozwól, że opowiem ci tę historię dokładnie, lecz jej część możesz znać. Niestety nie stawia to Daremis w dobrym świetle – odrzekł z lekkim grymasem. – Przed tysiącoma laty, gdy doszło do naszego pokoju i łowcy oddzielili się, wybuchła wojna, lecz nie była ona korzystna dla nas, więc zawarliśmy wtedy pakt, na mocy którego twierdza stała się niezależnym miastem. Niestety zapomniano zapisać, by łowcy was nie zabijali i Kaspian przyrzekł tylko na słowo Rapidasowi, że was nie skrzywdzi, lecz po śmierci króla, przestała ona obowiązywać, a wszelkie próby zmiany paktu, nie wchodziły w rachubę, gdyż prawnie skoro twierdza nie należała do naszego królestwa, nie mogliśmy wpływać na decyzje tam podejmowane, jednakże próbowano, lecz grozili ponowną wojną, której nie chciano. Daremis wtedy nie miało tak szerokich granic ani nie było tak silne jak teraz, składała się na niego tylko ówczesna stolica.

   Przez taką pomyłkę smoki nie zaznały spokoju przez tysiąc lat, a łowcy stali bardzo silni. Poddenerwowało mnie to.

   – Dlaczego teraz nie możemy razem na nich ruszyć? – spytałem, starając się ukryć gorycz.

    – Dobrze już wiecie, że twierdzy nie da się zburzyć ani podpalić przez wzmocnienie murów mocą boga nocy, więc wojna nic by nie wskórała, gdyż łowcy zabarykadowaliby się, a wtedy wejście na ich teren, nie byłoby łatwe, co zostało już potwierdzone, gdyż osiemset lat temu próbowano tego dokonać wspólnymi siłami, a wtedy Daremis już się rozwinęło. Niestety nie ma żadnego rozwiązania – powiedział, kręcąc bezradnie głową.

   – Wielka szkoda – westchnąłem ciężko.

   Sytuacja naprawdę utkwiła w martwym punkcie. Wszelkie środki już podjęto. Nic nie mogło zmienić odwiecznej wojny. Pomóc mogło tylko przeniesienie się smoków na inny teren, lecz wiedziałem, że nie chciały tego robić, bo nie dość, że mieszkały na tych ziemiach od wieków, to gdzie indziej również mogłyby przysporzyć sobie innych wrogów, co mogłoby mieć nawet i gorsze skutki. Mimo wszystko przez te tysiąc lat obie strony przywykły do stanu rzeczy.

   – Naprawdę chciałbym wam pomóc, bo to dzięki wam inne królestwa nie chcą rozpocząć wojny z Daremis. Odstrasza je sam fakt, że mogliby być pokonani przez was z kretesem.

   – Niestety musi być jak jest. – Wzruszyłem ramionami.

   – Kto wie, może kiedy nastąpi jakiś przełom.

   – Bardzo znikome szanse – stwierdziłem gorzko.

   – Jednakże ważne, że pokój między wami a Daremis istnieje po dziś dzień, za co jestem wam wdzięczny – powiedział uprzejmie.

   – Naszemu pokojowi nic nie grozi – zapewniłem.

   Król wziął do ręki zwój.

   – Muszę cię przeprosić, Smoku Słońca, lecz przez zbliżającą się godzinę ślubu, powinienem już zacząć przygotowywać – powiedział przepraszająco.

    – Rozumiem, nie będę zatrzymywał waszej wysokości.

   – Zamek stoi przed wami otworem, więc śmiało możecie go obejrzeć. Jednakże panuje teraz małe zamieszanie przez ciągłe przygotowania, więc zalecam byście udali się do ogrodu. O szóstej zjawcie się na dziedzińcu, gdyż następnie wszyscy udamy się do świątyni.
  
   – Dobrze, wasza wysokość – przytaknąłem.

   – Możesz już opuścić salę – poprosił.

   Ukłoniłem się, po czym skierowałem do drzwi, a następnie wyszedłem z pomieszczenia. Niedaleko podwoi stali moi przyjaciele, którzy gdy mnie ujrzeli, podeszli do mnie.

   – I jak poszło? – spytała Melawi.

   – Dobrze, pokój uaktualniony – odpowiedziałem, a ona skinęła głową. – Król powiedział, że możemy obejrzeć zamek oraz ogród.

   – Taki mieliśmy zamiar.

   – To prowadź, skoro już tutaj byłaś.

   – Jakbym jeszcze pamiętała rozkład korytarzy – odparła ironicznie. – Wiem, że ogród jest na tyłach.

   – To w którą stronę powinniśmy pójść w prawo czy w lewo? – spytała Kailiana, spoglądając na korytarze, ciągnące się po obu stronach od drzwi do sali audiencyjnej.

   – Wydaje mi się, że w lewo, ale ręki nie dam sobie uciąć – odrzekła po chwili namysłu.

   – Najwyżej będziesz bez ręki – powiedziałem złośliwie, a ona spojrzała na mnie spode łba.

   – Ty sobie ze mną nie pogrywaj – prychnęła.

   – Radzę wam, żebyście zakopali na ten wieczór topór wojenny – przerwała nam Kailiana, nim zdążyłem coś odpowiedzieć.

   Spojrzała na nas twardo. Melawi skrzyżowała ręce na piersi z miną "no chyba sobie żartujesz", a ja uniosłem prawą brew w geście niedowierzania.

   – Nie patrzcie się tak na mnie, tylko zgódźcie na to – odparła tonem nieznoszącym sprzeciwu, wwiercając w nas jeszcze bardziej wzrok.

   – No dobra, zobaczymy, Mel, czy potrafisz być miła – powiedziałem z uśmieszkiem.

   – A czymże sobie zasłużyłeś, by zwracać się do mnie "Mel"? – spytała, unosząc brwi.

   – A tym, że mamy być niby przyjaciółmi.

   – Dobrze, że dodałeś to niby.

   – Nie oszukujmy się, że i tak się lubicie – wtrącił się Kamatin, a nasze spojrzenie od razu spoczęło na nim.

   – Ja mam go niby lubić? – prychnęła szatynka.

   – Jakoś powątpiewam, że się nienawidzicie.

   – To sobie wątp – odparła kąśliwie.

   – Oj dobra, już przestańcie wszyscy sobie nawzajem dogadywać – powiedziała Kailiana. – Zachowujmy się jak należy.

   Jedyna opanowana i trzymająca rękę na pulsie z naszej czwórki.

   – A teraz znajdźmy ten ogród – zarządziła, patrząc na każdego z nas pokolei.

   Melawi przewróciła oczami i wybrała lewy korytarz, więc ruszyliśmy za nią.

   – Jak z dziećmi z wami – zaśmiała się pod nosem blondynka, kręcąc głową z pobłażaniem.

   – Taki już nasz urok. – Wzruszył ramionami Kamatin z uśmiechem.

   – Przynajmniej nie sposób się z wami nudzić, a wasze przekomarzanie się zawsze mnie bawi – roześmiała się głośniej.

   – To po co nam przerywasz?

   – Ktoś musi was sprowadzić do porządku, bo jak się zapędzicie, to końca nie widać. – Przewróciła oczami.

   – To racja, każdy z nas lubi drążyć swój temat i stawiać na swoim.

   – Ten wasz upór czasem bywa denerwujący.

   – Ale i tak nas uwielbiasz. – Puścił jej oczko, a Kailiana zachichotała.

   Oni koniecznie powinni zostać dziś sami, co będzie równoznaczne z tym, że byłbym sam na sam z Melawi. Jednak może byłoby ciekawie. Kto wie, możliwe że potrafiłaby by być miła.

   Kroczyliśmy po zamkowych korytarzach, aż w końcu chyba przypadkiem znaleźliśmy wyjście do ogrodu, który kończył się murem. Urządzony był na planie kwadratu. Po obwodzie oraz przez środek prostopadle do siebie biegły ścieżki, wysypane drobnymi kamyczkami. W okrągłym centrum, gdzie aleje się spotykały, stała fontanna. W czterech częściach, wydzielonych dzięki dróżkom, rosły rośliny różnego rodzaju. Niestety przez to, że wiosna trwała dopiero miesiąc, jeszcze nie przypadł sezon kwitnienia. Akurat był ogrodnik, więc Kailiana spytała, jakie kwiaty tu się znajdowały. Po obwodzie posadzono fiołki, które zaczynały wypuszczać pąki, w rogach szałwię o ciemnoróżowych płatkach, następnie rosła mięta. Kolejno były trzy okręgi. W najdalszym rosły niebiesko-żółte irysy, w środkowym – różowe lilie, a w najmniejszym – białe lilie. Centrum zajmował rozłożysty i okazały krzew czerwonej róży. Dookoła fontanny stały cztery ławy darniowe – obsiane trawą i obrzeżone murowanym murkiem. Naprawdę szkoda, że nie przybiliśmy tu późniejszą wiosną lub latem. Teraz z ziemi wyrastały jedynie liście, jednak późniejszy efekt byłem w stanie sobie wyobrazić. Ta feria rozmaitych barw radowałaby oczy. Z góry wyglądałoby to przepięknie.

   Niespiesząc się spacerowaliśmy wytyczonymi ścieżkami. Posiedzieliśmy też na ławach i patrzyliśmy na płynącą kaskadami wodę. Było tu tak cicho i spokojnie. Mimo wszystko bardziej odpowiadało mi spędzanie czasu tutaj niż we wnętrzu zamku. Przyzwyczajenie do bardzo częstego obcowania z naturą było zbyt silne. Nikt z nas nie skarżył się, by wrócić do środka.

   W końcu jednak usłyszeliśmy bicie dzwonów zegarowych, więc poszliśmy na dziedziniec, na którym zebrało się już wiele, odświętnie ubranych ludzi. Chwilę staliśmy, a ja zastanawiałem się, na co właściwie czekaliśmy, jednak odpowiedź przyszła wkrótce, gdy wrota zamku otworzyły się i stanęli w nich król oraz królowa, ubrani w złoto-czerwone szary, za nimi wyszli zapewne książę i księżna, natomiast po nich pojawili się przyszli małżonkowie. Panna młoda w białej sukni ozdobionej złotą nicią o typowym kroju oraz w welonie na głowie, przytrzymywanym wąską, złotą opaską oraz pan młody odziany w jasnoniebieską tunikę, czarne spodnie oraz białą pelerynę przekręconą na lewe ramię. Tłum rozstąpił się, by zrobić przejście. Najważniejsze osoby w królestwie zaczęły wolno i z powagą kroczyć w stronę otwartej bramy, a gdy już zanleźli się za murem wszyscy ruszyli za nimi. Szliśmy do pobliskiej świątyni boga życia. Była bardzo wysoka, a ściany miały białą brawę. Weszliśmy do środka. Dzięki olbrzymim oknom wpadało mnóstwo światła. Przez to, że sklepienie było na niebotycznej wysokości czuło się ogrom tej budowli.

   Para młoda ustawiła się przed kapłanem na środku ołtarza, który stanowiła rzeźba wiecznie młodego i przystojnego boga życia. Przed nimi po odpowiednich stronach stanęli ich rodzice. Goście usiedli w ławkach.

   Następnie kapłan zaczął mówić i wypytywać, czy nie ma pomiędzy nimi więzów krwi, czy rodzice udzielili zgody na małżeństwo, czy para pragnie połączyć się węzłem małżeńskim dobrowolnie, bez przymusu oraz czy nie stoją żadne przeszkody uniemożliwiające zawarcia małżeństwa. Ta część przebiegła pozytywnie, więc młodzi podali sobie prawe ręce, a następnie złożyli śluby i założyli sobie nawzajem obrączki. Kapłan pobłogosławił ich, a następnie rozpoczęły się modlitwy do boga życia.

   Po całej ceremonii tym razem orszak prowadzili nowożeńcy. Weszliśmy do ogromnej sali balowej. Tutaj mozaiki na podłodze zostały jeszcze misterniej ułożone. Okna były większe niż te na korytarzach, znajdowały się również drzwi, prowadzące na taras z widokiem na ogród. Z sufitu zwisały ozdobne, złote świeczniki. Na podwyższeniu stały dwa trony. Przed podestem były trzy stoły – jeden ustawiony poziomo był krótszy i stało za nim sześć pozłacanych krzeseł, obitych czerwonym materiałem, a dwa długie do połowy pomieszczenia postawiono pionowo po przeciwległych do siebie stronach i otaczało je wiele drewnianych siedzisk.

   Para młoda zajęła miejsca na środku stołu, natomiast ich rodzicie usadowili się po obu ich stronach. Goście usiedli przy pozostałych dwóch. Nam przypadły miejsca po prawej stronie blisko ważnych osobistości. Kamatin i Kailiana oczywiście usadowili się obok siebie, a zauważyłem, że siadano kobieta, mężczyzna, więc gdy Melawi usiadła obok szatyna, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać miejsce się obok niej. Po chwili służba wniosła dania i stoły zapełniły się jedzeniem. Tak rozmaitych potraw jeszcze nigdy nie widziałem i nawet nie wiedziałem, od czego zacząć.

   Nagle król powstał ze złotym kielichem w ręce, więc wszelkie pomruki ucichły.

   – Dziękuję wszystkim za jakże liczne przybycie oraz mam nadzieję, że ma gościna wam będzie odpowiadać – zaczął głośnym tonem. – Z tego miejsca pragnę pogratulować mej córce, Mavelle, i jej mężowi księciu, Aidanowi. – Spojrzał na nich. – Niechaj odtąd życie płynie wam w szczęśniu i dostatku, a wasza miłość niech trwa wiecznie. To ogromna radość dla rodzica, gdy widzi swe dziecko w rękach ukochanej przez nie osoby – powiedział ze wzruszeniem. – Niech żyje młoda para! – zakrzyknął radośnie, unosząc kielich.

   – Niech żyje młoda para! – powtórzył lud, czyniąc ten sam gest.

   Każdy upił potem łyk czerwonego wina. Było naprawdę dobre, chyba najlepsze, jakie piłem.

   – Jedzcie dziś do syta i bawcie jak najlepiej! Po uczcie zapraszam do wspólnego pierwszego tańca!

   Nawet nie zamierzałem tańczyć. Nigdy nie ciągnęło mnie do tego.

   Ludzie zaczęli nakładać sobie jedzenie, więc zastanawiałem się, co ma pójść na pierwszy ogień, bo wybór był naprawdę duży. Smoki wybrały pieczone przepiórki, więc również wziąłem jedną. Zerknąłem na nich, ponieważ byłem ciekaw, jak radzili sobie z nożem i widelcem, gdyż dotychczas używali tylko zębów. Taka przepiórka to byłaby na raz, nawet dobrze nie poczułoby się jej w gardle. Tak jak się spodziewałem, dość nieporadnie posługiwali się sztućcami.

   Zauważyłem lekki grymas u Melawi, która widocznie zaczęła się irytować krojeniem, jednak nie dawała tego za bardzo po sobie poznać, lecz ja już dobrze wiedziałem, co robiła, gdy się denerwowała. Zaciskała wtedy wargi, a pomiędzy jej ściągniętymi brwiami, pojawiała się drobna zmarszczka. Tak wyglądała tylko lekka złość, bo przy większym wybuchu nie obyła się nigdy bez zaciskania mocno zębów, przez co jej rysy twarzy się wyostrzały, a o podrygiwaniu jej prawej powieki już nie będę wspominał. Ja naprawdę już tak ją znałem? Niesłychane.

   Potem wniesono kolejne potrawy. Postanowiłem spróbować po trochę wielu dań. Na codzień nie jadałem tak dobrze, więc czemu by nie skorzystać. Na końcu podano także deser. Miałem już pełny brzuch, lecz nie mogłem sobie odmówić smakowicie wyglądającym słodkościom. Moi przyjaciele również nie próżnowali.

   Po upływie kilku minut po skończonej uczcie para młoda wstała.

   – Zapraszamy teraz wszystkich do pierwszego tańca – tańca zakochanych – odezwał się książę.

   Następnie chwycił swą małżonkę za rękę i prowadził ją na środek sali. Stanęli w odległości kilku korków naprzeciwko siebie. Następnie powstali również ich rodzicie i ustawili się dalej od pary po obu ich stronach. Pozostali ludzie również kierowali się na parkiet i stawali dookoła sali.

   – Czy można? – spytał szarmancko Kamatin Kailinę, wystawiając prawą rękę.

   – Z przyjemnością – odpowiedziała z lekkim uśmiechem i przyjęła jego dłoń.

   – No, Nawis, na co czekasz, proś Melawi do tańca – powiedział Kamatin.

   – Że co proszę? Ja mam tańczyć? – zdziwiłem się, ale jednocześnie też lekko przestraszyłem.

   – Taki jest zwyczaj, że pierwszy taniec tańczą prawie wszyscy – odrzekła od niechcenia Melawi.

   – To ja mogę być tymi prawie – zaoponowałem.

   – Nawis, bądź tak miły i poproś Mel do tańca – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu i spojrzał na mnie przeciągle.

   – Ale ja nie umiem tańczyć – przyznałem szczerze.

   – To Melawi cię nauczy. – Uśmiechnął się szelmowsko.

   – Wiecie co, ja też nie mam ochoty – odparła szatynka.

   – Proszę was, nie róbcie scen – odrzekł Kamatin.

   – No dobrze – zgodziłem się niespodzianie, przewracając oczami.

   Kamatin i Kailiana uśmiechnęli się zwycięsko, natomiast Melawi posłała mi zdziwione spojrzenie.

   – Czy można? – spytałem uprzejmie, naśladując gest szatyna.

   – Tak – odpowiedziała, kładąc swoją dłoń na mojej.

   Było mi dziwne trzymać jej rękę, a Melawi też nie ukrywała tego samego. Nieznacznie też się spięliśmy i unikaliśmy swojego spojrzenia.

   Skąd ta nagła zmiana decyzji u mnie?

   – Muszę cię ostrzec, że piszesz się na dość skomplikowane kroki jak na pierwszy raz – powiedziała Melawi.

   – Cudownie – westchnąłem, przewracając oczami.

   – Patrz, co robią inni mężczyźni, ale przyglądaj też się mnie.

   – Dobrze. – Skinąłem głową.

   – Na początku będziemy wolno się do siebie zbliżać, zaczniemy prawą nogą, są dwa korki prawą, a potem dwa lewą, zrobimy ukłon, następnie nawzajem się okrążymy, a resztę już zabaczysz.

   Na razie nie brzmiało tak strasznie. Na razie.

   Podeszliśmy do kręgu i wsunęliśmy między inne pary. Ustawiliśmy się naprzeciwko siebie, przez co mężczyźni znaleźli się na zewnątrz koła, natomiast kobiety w środku. Przynajmniej na razie staliśmy daleko od siebie. Zauważyłem, że panowie mieli prawe ręce zgięte i schowane z tyłu, więc również przyjąłem taką pozę. Nagle zaczęła grać wolna i nastrojowa muzyka, a ja spiąłem się.

   Na co się pisałem?

   Melawi skinęła głową i nagle wszyscy zrobili jeden sprężysty krok do przodu prawą nogą, dostawiając lewą, na szczęście w porę zareagowałem i nie zostałem w tyle. Znów krok do przodu prawą i dostawiamy, a potem to samo z lewą. Spotkaliśmy się na środku, skłoniliśmy się sobie, a następnie Melawi powoli, takim samym krokiem, co podchodziliśmy do siebie, zaczęła mnie okrążać w lewo.

   – Ty w prawo – szepnęła.

   Gdy z powrotem stanęła naprzeciw mnie, ja zrobiłem kółko wokół niej zgodnie z podanym przez nią kierunkiem. Powtórzyliśmy to jeszcze dwa razy. Co jakiś czas zerkałem na inne pary, by robić wszystko w odpowiednim momencie. Byłem zestresowany. Nie stąpałem tak delikatnie jakbym muskał chmury jak robili to inni.

   Muzyka zmieniła nieco ton, lecz nadal była wolna i spokojna. Stanęliśmy bliżej siebie i zginając nasze ręce w łokciu, dotknęliśmy swe prawe dłonie. Zrobiliśmy cztery kroki w prawą stronę stronę, następnie zmieniliśmy rękę i znów cztery kroki w drugą. Powtórzyliśmy to sześć razy. W tym czasie na początku unikaliśmy swojego wzroku, lecz przy przy dwóch ostatnich razach spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. W jej brązowych tęczówkach odbijało się światło świec, przez co błyszczały niczym rozgwieżdżone niebo.

   Następnie muzyka znacznie przyspieszyła. Melawi stanęła przede mną, lecz nieco z lewej strony. Złapaliśmy się za lewe dłonie, które wyprostowaliśmy, natomiast swą prawą rękę przełożyłem za jej plecami, a ona złapała moją dłoń swoją prawą ręką. Przez tę figurę byliśmy o krok od siebie. Zdecydowanie też nasze twarze znajdowały się zbyt blisko siebie, gdyż Melawi do niskich osób nie należała i jej głowa kończyła w połowie mojej brody. Poczułem się dziwnie.

   Tak zrobiliśmy dwa energiczne kroki do przodu zaczynając od prawej nogi, na trzy robiliśmy lekki podskok, podnosząc i zgianając prawą nogę. Następnie dwa kroki do tyłu, zaczynając od prawej i znów podskok i prawa noga do góry. Powtórka. Następnie puściliśmy się, a Melawi zrobiła oborót i znalazła się przede mną nieco po prawej stronie i znów ułożyliśmy podobnie ręce co wtedy. Tym razem dwa kroki do przodu od lewej, podskok, lewa noga do góry. Dwa kroki do tyłu od lewej, podskok, lewa do góry. Następnie kilka powtórek dopóki trwała ta szybsza melodia. Tu już bardziej się mieszałem i też często deptałem Melawi, lecz ona o dziwo znosiła to spokojnie, czasem przewróciła oczami.

      – Wybacz – powiedziałem, gdy kolejny raz nadepnąłem jej stopę.

   – Nie idzie ci wcale tak źle – odparła.

   Puściliśmy się, Melawi wykonała obrót i znalazła się po mojej prawej stronie.

   – Nie kłam, tańczę fatalnie – parsknąłem śmiechem pod nosem.

   – Chciałam być miła. – Wzruszyła ramionami.

   Kolejny obrót.

   – Miła? To niespotykane – odpowiedziałem, unosząc prawą brew.

   Zaraz też nadepnąłem na nią, a ona przewróciła oczami.

   – Chyba jednak przestanę – odrzekła żartobliwie.

   Nagle muzyka zmieniła się znów na spokojną, więc rozdzieliliśmy się i odsunęliśmy cztery kroki od siebie, by po chwili, znów wolno do siebie podchodzić tak samo jak na początku. Gdy spotkaliśmy się na środku naszej drogi, złapałem ją w talii prawą ręką, lewą schowałem zgiętą za plecy, a Melawi tylko trzymała swoją suknię. Znów były trzy kroki do przodu, zaczynając od prawej, lecz tym razem na trzy nie było podskoku, lecz stawało się na palcach, mając wysuniętą do przodu i lekko zgiętą prawą nogę, a lewa była wyprostowana. Następnie powrót prawą do tyłu, lewa jeden krok i na trzy, znów prawa do przodu, a lewa wyprostowana i na palce. Powtórka dwa razy.

   Następnie puściłem jej talię i zacząłem ją okrążać. Dokładniej przyjrzałem się jej sukni, która tak idealnie na niej leżała, podkreślając jej krągłości, których na codzień nie było za bardzo widać. Następnie Melawi robiła koło wokół mnie.

   Potem znów stanęliśmy naprzeciw siebie, by złączyć swoje prawe dłonie i chodzić po okręgu, robiąc cztery kroki i zmiana ręki.

   Przeniosłem spojrzenie na jej twarz. Jeszcze nigdy nie widziałem, by była tak rozluźniona. Jej oblicze nie skalał żaden grymas, no chyba że akurat nadeptywałem na jej nogi.

   – Ładnie dziś wyglądasz – wypaliłem i nagle dotarło do mnie, że powiedziałem to na głos, przez co zmieszałem się.

   Melawi również była zaskoczona tą uwagą, lecz dostrzegłem, że kąciki ust lekko drgnęły jej ku górze.

   – A co na codzień wyglądam źle? – spytała z udawaną urazą.

   – Nie, lecz zupełnie inaczej, ale wiesz, muszę przyznać, że twój codzienny strój bardziej do ciebie pasuje.

   – No w końcu ktoś to przyznał, a nie tylko, że w sukni wyglądasz ładniej – odpowiedziała z kpiną.

   – Bo to też prawda – odparłem, nim ugryzłem się w język, a Melawi zaśmiała się pod nosem.

   – To do nas niepodobne – odparła, kryjąc zmieszanie.

   – Co? Że mówię ci komplement? – żachnąłem się.

   – To też, ale zauważ, że się nie kłócimy.

   – W sumie miła odmiana. – Uśmiechnąłem się.

   – Też jakoś nie narzekam, ale nie przyzwyczajaj się. Znajdę sposób, żeby się na ciebie powyżywać.

   – Nie przypuszczałem nawet innej opcji – zaśmiałem się. – Z kłótnią nam do twarzy.

   – Dokładnie – również się roześmiała.

   Następnie muzyka przyspieszyła. Tym razem chwytając Melawi obiema rękami w talii, musiałem ją unieść na chwilę na wysokość wyprostowanych ramion. Szatynka roześmiała się wtedy, a ja również na usta przykleiłem szeroki uśmiech. Kolejno zrobiliśmy malutkie kółeczko ze złączonymi dłońmi, patrząc sobie w oczy i znów ją podniosłem. Powtórka dwa razy.

   Następnie Melawi znów stanęła przede mną, nieco z lewej strony, lecz tym razem zamiast iść prosto, to szliśmy w prawo po większym okręgu, mniej więcej co cztery kroki robiąc podskok prawą nogą. Następnie puściliśmy dłonie, Melawi zrobiła obrót i znalazła się po prawej stronie. Szliśmy w przeciwną stronę po kole i podskok lewą. Śmialiśmy się co jakiś czas. Powtórzyliśmy jeszcze tę sekwencję cztery razy, a następnie odsunęliśmy od siebie na dwa kroki i ukłoniliśmy się przed sobą, równo z kończącą się muzyką.

   Oddychaliśmy szybciej, bo tempo ostatnich dwóch części było już znacznie szybsze. Nadal się uśmiechaliśmy, a w naszych oczach tańczyły iskierki energii. Nawet nie wiedziałem, w którym momencie taniec przestał mnie stresować i po prostu sprawiał radość.

   Nagle Kailiana i Kamatin zbliżyli się do nas. Zauważyłem, że im również dopisywał humor.

   – Chyba nie było tak źle, co? Zauważyłem, że się śmialiście – zagadnął szatyn z konspiracyjnym uśmieszkiem.

   Spojrzeliśmy na siebie z Melawi i wzruszyliśmy ramionami.

   – Jeśli częste deptanie miało być przyjemne – odparła sarkastycznie szatynka.

   – Początki nigdy nie są łatwe i mimo wszystko, Nawis, widziałem, że szło ci całkiem nieźle – przyznał Kamatin.

   – Proszę cię, poruszałem się jak kłoda – zakpiłem.

   – Nie będę zaprzeczać – dodała złośliwie królwena.

   Wróciła stara, dobra Melawi.

   – Nam natomiast tańczyło się świetnie – odezwała się Kailiana, uśmiechając się do Kamatina, który odwzajemnił jej gest.

   Nagle rozbrzmiała inna melodia już dużo szybsza.

   – Tańczymy, Kaili? – spytał z uśmiechem szatyn.

   – Oczywiście – odpowiedziała blondynka.

   – A wy idziecie? – Spojrzał na mnie i Melawi.

   – Daruję sobie – odparła królewna.

   – Mi już też wystarczy.

   – No cóż, ale my idziemy – odrzekł.

   Po chwili dołączyli do powstałego koła, w którym wszyscy trzymali się za ręce. Ja i Melawi poszliśmy do stołu i usiedliśmy na swoich miejscach.

   – Skąd wy w ogóle umiecie tańczyć? – spytałem.

   – Ja bywałam na balach, więc się nauczyłam, a potem przekazałam tę wiedzę reszcie naszej grupy, ale też ten taniec przyjął się u nas – odpowiedziała, a ja skinąłem głową.

   – W twierdzy nie przywiązuje się do tego uwagi, bo i po co komu taka umiejętność? – Wzruszyłem ramionami.

   – Racja, ale ty już teraz coś tam będziesz umiał, choć deptanie stóp wychodzi ci najlepiej – zaśmiała się.

   – Nigdy więcej nie zamierzam tego powtarzać – odparłem stanowczo, kręcąc przy tym głową.

   – Więc twoja partnerka byłaby ci wdzięczna, że oszczędzasz jej bólu – powiedziała, a ja zaśmiałem się pod nosem.

   – Skąd w ogóle wzięła się nazwa "taniec zakochanych"?

   – Bo opowiada jakby historię zakochanych – odparła. – Zauważ, że na początku podeszliśmy do siebie i ukłoniliśmy, więc poznaliśmy się. Następnie okrążaliśmy się, chcąc jak najlepiej zapamiętać swój wygląd, a potem stawaliśmy coraz bliżej, jakbyśmy poznawali się coraz lepiej, co też podreślało szybsze tempo muzyki. Wraz ze zwolnieniem melodii staliśmy się delikatniejsi – zrozumieliśmy, co czujemy, a potem dźwięki znów stały się żywsze i pełne energii, będąc wyrazem nagłego wybuchu namiętności – wyjaśniła.

   – W sumie to się rzeczywiście zgadza – stwierdziłem.

   Zamilkliśmy, więc zacząłem przypatrywać się naszym tańczącym przyjaciołom. Widać, że byli szczęśliwi w swoim towarzystwie. Uśmiech nie schodził im z twarzy. Oby im się w przyszłości udało. Trzymałem za nich kciuki.

   – Pasują do siebie – odezwała się Melawi, więc zerknąłem na nią, lecz zaraz wróciłem wzrokiem na Kamatina i Kailianę.

   – Racja, szkoda, że nie są razem.

   – Kailiana już by się nim odpowiednio zajęła – zaśmiała się pod nosem. – On roztrzepany i zabawny, a ona rozważna i opanowana. Idealnie by się dopełniali. Różnice w związku są potrzebne.

   – A popatrz na nas – odparłem, a Melawi spojrzała na mnie z uniesioną brwią. – Nie wiem, jak Kamatin nas widzi, lecz ja uważam, że nie dalibyśmy rady ze sobą wytrzymać. Za szybko ulegamy emocjom, przez to jesteśmy skorzy do kłótni, a przy okazji nasz upór robi swoje.

   – Dokładnie, zgadzam się z tobą, nie mam pojęcia, dlaczego Kam chce nas wyswatać – powiedziała, wzruszając ramionami i kręcąc głową.

   – Kamatin to Kamatin, on wie swoje i już – zaśmiałem się, a Melawi zrobiła to samo.

   – Nie sposób go nie lubić, mimo że jak się na coś uprze, to będzie drążył i drążył. – Przewróciła oczami.

   – Dokładnie – przytaknąłem.

   Muzyka zmieniła się na szybszą i żywszą, więc zmieniło się też tempo tańca. Pary wirowały, a suknie obracały się, mimo że nie odstawały bardzo od ciała. Zauważyłem, że niektórzy wychodzili na zewnątrz i nagle na chwilę zapragnąłem opuścić salę balową.

   – Przejdę się – odezwałem się, wstając z krzesła, a Melawi tylko przytaknęła głową.

   Przeszedłem blisko stołów na drugi koniec sali, gdzie znajdowało się wyjście na taras. Na zewnątrz było chłodniej, lecz nie przeszkadzało mi to. Podszedłem do ozdobnej balustrady i oparłem się o nią łokciami. Miałem stąd wspaniały widok na roziągający się przede mną ogród, do którego można bo zejść po schodach, znajdujących się po obu stronach tarasu. Gwiazdy świeciły jasno na niebie, a księżyc, mimo że widoczny tylko do połowy, rozlewał srebrzystą poświatę po krajobrazie, szczególnie upodobał sobie fontannę. Taki widok o wiele bardziej mi się podobał niż sala balowa przepełniona ozdobami. Wiadomo była piękna, jak i cały zamek, lecz o wiele bardziej wolałem prawdziwe piękno natury.

   Spojrzałem na rozległą zabudowę miasta, ulokowaną poniżej murów obronnych pałacu. Było tu tak spokojnie, ludzie nie musieli bać się o swoje życie ani walczyć. Mieszkali w ładnych, schludnych domach. W twierdzy wszystko wydawało mi się ciemne, mimo że ściany budynków miały biały kolor. Zabudowa była zbita, by pomieścić jak najwięcej domów. Odnosiło się przez to wrażenie ciasnoty. Tu zaś było więcej przestrzeni. Zamek w twierdzy swoją szarością i prostotą niczym nie dorównywał temu zamkowi królewskiemu, pełnemu przepychu. W Daremis po prostu pewnie lepiej się żyło.

   Do moich uszu dobiegły dźwięki spokojnej i nastrojowej muzyki, co tylko wzmacniało moją kontemplację.
Przyjemnie było na chwilę wyrwać się z codziennego życia. Mogłem tutaj trochę odpocząć od problemów mojego świata, który zamykał się tylko do dwóch miejsc. To przykre, że przez całe moje dziewiętanstoletnie życie nie opuściłem ziem łowców i smoków. Zresztą tylko łowcy, zajmujący się handlem, udawali się do innych miast. Oni zobaczyli choć kawałek innego świata.

   Nagle po mojej prawej stronie pojawiła się Melawi, która również oparła się o balustradę. Nie odezwała się jednak i widziałem, że była trochę przygnębiona.

    – Co cię tutaj sprowadza? – spytałem.

   – Chciałam pooddychać świeżym powietrzem – odpowiedziała bezbarwnym tonem, patrząc przed siebie.

   – Coś cię trapi, bo jakoś przygaszona jesteś. – Postanowiłem dowiedzieć się, o co chodzi.

   – Nie zauważyłeś może, że na twarzy królewny przez cały dzisiejszy wieczór nie pojawił się uśmiech, a jeśli już to był wymuszony?

   Nie wiedziałem, czemu ją to tak zainteresowało, ale sięgnąłem do odmętów mej pamięci.

   – Rzeczywiście, nie przypominam sobie tego – odrzekłem po chwili.

   – Zauważyłam też, że czasem zerka na pewnego strażnika z tęsknotą w oczach, ale trwa to tylko chwilę, by pewnie nikt się nie zorientował. Dostrzegłam to, gdy teraz tańczyła ze swym mężem.

   Zamilkła. Cały czas miała wzrok wbity gdzieś w dal. Zaczęło mnie zastanawiać, czy był jakiś głębszy sens jej słów, lecz nie domyśliłem się, o co mogło chodzić.

   – Dlaczego tak cię to smuci? – spytałem delikatnie.

   Melawi westchnęła.

   – Od nas, księżniczek, wymaga się pewnego posłuszeństwa... nie jest się do końca wolną – powiedziała po chwili. – Szczególnie chodzi mi o małżeństwo... Choć ja miałam wolną rękę, mogłam wybrać kogo tylko chciałam, ale... musiałam to zrobić do osiemnatych urodzin, bo mój ojciec nie jest już przecież najmłodszy, więc chciał wiedzieć, że nie będę sama, gdy odejdzie – powiedziała wolno i z przerwami, a na koniec westchnęła.

   – Nie możesz znaleźć sobie kogoś innego?

   – Nawet jeśli bym chciała, to powoli kończy mi się czas – odparła z lekkim smutkiem. – Dostałam i tak go dużo, prawie rok, by spróbować się zakochać w Aronie. – Wzruszyła ramionami. – Kiedyś jeden z jego konkurentów, próbował się do mnie zbliżyć, lecz on go odstraszył i też zarzekł wszem i wobec, że nikomu mnie nie odda, więc nawet jeśli któryś by mnie zechciał, to nie chce się narażać na gniew Arona, ale i tak już pogodziłam się ze swoim losem – odrzekła bezosobowo.

   – Pogodzenie się z losem nie oznacza, że nie masz prawa być szczęśliwa – powiedziałem miękko, a szatynka spojrzała na mnie przelotnie.

   – Kiedyś byłam szczęśliwa... – odparła z bólem.

   Wiedziałem, że chodziło o rzekomego Amarisa. Byłem ciekaw, co było powodem ich rozstania, lecz nie chciałem pytać o niego. Jeszcze niepotrzebnie się by zdenerwowała.

   Zapadła więc cisza. Melawi patrzyła beznamiętnym wzrokiem w przestrzeń. Nie potrafiłem wyczytać z jej twarzy żadnych emocji, więc musiała je ukrywać. To nas łączyło – w trudnych momentach potrafiliśmy zachować swoje uczucia tylko dla siebie, nie wyciągaliśmy ich na światło dzienne. Woleliśmy wewnętrznie przecierpieć niż pokazać swe słabości przed drugą osobą.

   – Wyjaśnisz mi, czemu Aron tak mnie nie lubi, skoro nawet się do ciebie nie przystawiam? – spytałem nagle, a Melawi drgnęła nieznacznie, jakbym ją obudził.

   – Widzi w tobie konkurenta, który na domiar złego nie poddaje się mu, więc drażni go to. Nie wiem, dlaczego się tobą przejmuje. – Wzruszyła ramionami. – Jest bowiem zasada, że Smok Słońca nie może się ożenić z królewną, by nie stał się królem. Taką decyzję podjęto, gdy powstał twój pierwszy przodek. Smok Słońca ma się po prostu zajmować obroną, choć z tego co wiem od ojca, to gdy już długo panuje, to smoki chętniej do niego idą z prośbami.

   – Dobrze zatem wiedzieć, że po prostu nie mogę o ciebie zabiegać – odrzekłem.

   – Dlatego nie radzę ci się zapędzać – odparła z udawaną groźbą.

   – Nawet nie zamierzałem – powiedziałem, zaśmiewając się pod nosem.

   – To dobrze, że sobie to wyjaśniliśmy. – Lekko się uśmiechnęła.

   Na chwilę nasze spojrzenia się spotkały, lecz po kilku sekundach odwróciliśmy wzrok.

   Dzisiejszy dzień sprawił, że zaczęliśmy normalnie ze sobą rozmawiać. Naprawdę była to miła odmiana.

   – O, a wy tutaj się podziewacie. – Usłyszałem nagle głos Kamatina za moimi plecami, więc odwróciłem się.

   Oczywiście towarzyszyła mu Kailiana.

   – Już nie tańczycie? – spytała Melawi.

   – Postanowiliśmy odpocząć i przejść się po ogrodzie – odpowiedziała blondynka.

   – W takim razie nie będziemy was zatrzymywać. – Uśmiechnąłem się.

   – Zatem my wam też nie będziemy przeszkadzać – odpowiedział Kamatin z konspiracyjnym uśmieszkiem.

   Ruszyli w stronę schodów po lewej i zeszli na dół. Zaczęli iść kamienną ścieżką po boku kwadratowej powierzchni.

   – Romantyczny spacer – przyznała Melawi, a ja pokiwałem głową.

   – Jakoś szybko się zwinęli, Kam też nie skomentował, że jesteśmy tu razem, coś się święci.

   – Kto wie? – Wzruszyła ramionami z uśmiechem.

   – Jesteśmy zatem niestety skazani na siebie – zaśmiałem się pod nosem.

   – A wiesz, że nawet nie przeszkadza mi twoje towarzystwo? Aż dziwnie się z tym czuję, trzeba to zmienić, weź mnie wkurz – roześmiała się.

   – Akurat nie mam pomysłu. – Pokręciłem głową. – Mimo wszystko. Mamy dobre humory jak nigdy.

   – Aż do nas niepodobne – stwierdziła.

   Na chwilę zapanowała cisza. Jakoś często zdarza nam się milczeć, lecz nie było to niezręczne.

   – Niedługo będziemy musieli się zbierać, czeka nas przecież kilka godzin lotu. Masz jutro jakieś zadania do wykonania?

   – Tylko poranny trening. Oj, ciężko będzie mi na niego wstać. – Pokręciłem głową.

   – To po południu możesz też przylecieć na trening do nas, jeszcze bardziej cię wymęczę – powiedziała ze złośliwością.

   – Przylecę, zrobię ci tę przyjemność. Co powiesz na walkę jeden na jeden? – rzuciłem wyzwanie.

   – Jakże mogłabym zaprzepaścić sposobność do złojenia ci skóry – przyjęła rękawicę.

   – Przypomnę ci tylko, że ostatnim razem, to ja utarłem tobie nosa – odparłem kąśliwie, a Melawi spiorunowała mnie wzrokiem.

   – Poszczęściło ci się wtedy – prychnęła.

   – Może i tak, ale zamierzam to powtórzyć. – Uśmiechnąłem się szelmowsko.

   – Po moim trupie.

   – Spokojnie dam radę cię uzdrowić – zaśmiałem się, a szatynka przewróciła oczami.

   O tak, to już do nas bardziej pasowało. Lubiłem się za nią droczyć. Dzięki niej mój sarkazm się wyostrzał.

   – Skąd taka pewność? Może nie będziesz miał dość siły? – odparła kąśliwie.

   – Jakoś bym sobie poradził.

   – Już nie bądź taki pewny.

   – Ciebie bym uzdrowił, bo kto by się ze mną kłócił? – Uśmiechnąłem się lekko.

   – Ach, tak? Brakowałoby ci mojego strzępienia języka? – Uniosła brwi.

   – Przywykłem już, dostarczasz mi adrenaliny.

   – Ja natomiast z ulgą bym przyjęła, że nie muszę cię wiecznie upominać.

   – Och, już tak nie udawaj, że mnie tak nie lubisz.

   – Bo cię nie lubię, nie wyobrażaj sobie za wiele – prychnęła.

   – Bez przesady, aż tak tak często o tobie nie myślę. – Przewróciłem oczami.

   – I bardzo dobrze, jeszcze nie wiadomo co byś sobie naubzdurał w tym twoim zakutym łbie.

    Nie mogłem już dłużej wytrzymać i zacząłem się śmiać. Melawi przez chwilę patrzyła na mnie z pokpiwaniem, lecz po chwili sama się roześmiała.

   – Oto i jesteśmy my – podsumowałem.

   – Od razu lepiej.

   – Jak zawsze ostatnie słowo.

   – Wiadomo. – Uśmiechnęła się, a ja zaśmiałem się pod nosem.
   
   – Gdyby tak Aron nas teraz zobaczył, to byłoby ze mną krucho.

   – Z pewnością by się wściekł.

   – Jak w ogóle przyjął, że nie leci z tobą?

   – A jak myślisz? – prychnęła. – Dowiedział się też tego w sumie niedawno, bo początkowo mój tata miał lecieć, a ja chciałam zabrać Kama i Kaili, lecz potem stwierdził, że to już nie te lata na taką podróż, więc zaproponował, by poleciał Aron, ale ja wtedy powiedziałam, że już lepiej by było, gdyby wybrał ciebie. Nie mówiłam tego na poważnie, ale on podchwycił ten pomysł i stwierdził też dobrze by było, gdybyś ty się pojawił w jego imieniu.

   – Miło z jego strony, ale też rozważnie, bo od razu mogłem zaświadczyć o pokoju.

   – Głównie o to mu potem chodziło.

   – Twój ojciec jest taki serdeczny dla mnie, nie jest takim typem władcy jak Tenebris – zimny i despotyczny.

   – Mój ojciec stara się jak może, by po prostu żyło nam się dobrze.

   Potem rozmawialiśmy na różne tematy dotyczące życia w gnieździe. Między innymi dowiedziałem się, że jeśli smoczyca ma dwóch adoratorów, to oni muszą stoczyć ze sobą pojedynek, by pokazać, który jest lepszy. Jednak może wybrać przegranego, jeśli po prostu go kocha. Walka była tradycją. Jeśli chciało się nowe ubranie, a były smoczyce, zajmujące się szyciem, to należało zapłacić za nie jakąś większą zwierzyną. Materiały sprowadzano z Daremis za taką samą zapłatę, oczywiście w większej ilości. Broń, która była w gnieździe, też pochodziła z królestwa, zatem dobrze było mieć je za sojusznika. Za drobne usługi sobie wzajemnie płacono w mniejszych zwierzętach, choć tak naprawdę często było to wyrazem grzeczności. Mnie pewnie też będą chcieli się odpłacić, jeśli czymś się komuś przysłużę. Starano się żyć tak, by jak najmniej sobie zaszkodzić i by niepotrzebnie się nie wchodzić z kimś w zwady, choć jeśli wybuchała wojna, to każdy zapominał o własnych niesnaskach i walczył ramię w ramię z nielubianą osobą. Najważniejsze było pokonać wspólnego wroga. Chociaż w sumie tak było też w twierdzy. Wojna rządziła się swoimi prawami.

   W końcu Kamatin i Kailiana wrócili objęci z przechadzki po ogrodzie. Od szczęścia promieniała im twarz, oczy błyszczały, a uśmiech nie schodził z ust.

   – A wy co tacy rozanieleni? – spytała Melawi.

   – Mamy dla was dobrą wiadomość – odrzekł Kamatin.

   Spojrzeliśmy po sobie z królewną.

   – Słuchamy więc – odparłem.

   – Jesteśmy razem – powiedzieli niemal jednocześnie, przez co roześmiali się.

   – To wspaniale – ucieszyłem się.

   – No w końcu się odważyliście – odrzekła szatynka z uśmiechem.

   – Niepotrzebnie się baliśmy – przyznała blondynka.

   – Oczywiście, kto jest taki niesamowity, że zrobił pierwszy ruch? – Kamatin uśmiechnął się szelmowsko.

   – Och, wiadomo, że ty – odpowiedziała Kailiana, wpatrując się w szatyna jak w obrazek, a on patrzył na nią tak samo.

   – Błagam tylko, żebyście sobie słodzili na osobności, bo was nie zniosę – powiedziała Melawi.

   – Zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu. – Wzruszyła ramionami blondynka.

   – Co i tak nie zmienia faktu, że macie moje błogosławieństwo – zaśmiała się szatynka.

   – Dziękujemy za ten zaszczyt, królewno – odrzekł głosem pełnym galanterii i ukłonił się lekko Kamatin.

   Wszczycy wybuchnęliśmy śmiechem.

   – I jak cię nie kochać za to poczucie humoru – powiedziała Kailiana.

   – Ten typ już tak ma. – Uśmiechnął się szeroko.

   – Myślę, że czas już wracać. Zresztą i tak nie bawimy się wewnątrz – odparła Melawi.

   – Tak, to dobry pomysł – przytaknąłem.

   – Słyszeliście, co powiedziałam, zakochańce? – spytała z rozbawieniem, bo para odpłynęła w swoich oczach.

   – Co? – odpowiedzieli, jakby się właśnie obudzili.

   – Przysięgam, że z wami nie wytrzymam. – Przewróciła oczami. – Wracamy już.

   – Dobrze – przytaknęła Kailiana.

   – To chodźmy powiadomić o tym króla – zarządziła.

   Weszliśmy do sali i od razu poczułem przypływ gorąca. Na zewnątrz było tak przyjemnie, może i trochę zimno, ale chyba żadnemu z nas przeszkadzało to. Część ludzi siedziała przy stole, jadła bądź rozmawiała, a część tańczyła. Podeszliśmy do stołu rodziny królewskiej i skłoniliśmy się lekko.

   – Pragnę powiadomić waszą wysokość, iż dziękujemy już za wspaniałą gościnę, ponieważ nadszedł już czas, byśmy wrócili – odrzekła z uprzejmością Melawi.

   – Naprawdę już musicie wracać? Mogę rozkazać, by przyszykowano wam komnaty, byście nie wracali po nocy – odrzekł król.

   – Nie trzeba, już wystarczająco uraczyłeś nas swą gościną.

   – Skoro taka wasza wola, to nie mogę wam niczego zabronić. Dziękuję za przybycie i dziękuję ci, Smoku Słońca, że zaświadczyłeś o pokoju. – Spojrzał na mnie i lekko skinął głową w gęście podzięki.

   – Takaż już moja powinność, by dbać o zgodę między smokami a królestwem waszej wysokości.

   – Dziękujemy raz jeszcze za gościnę – powiedziała Melawi.

   – Daremis zawsze jest otwarte na was, nasi smoczy przyjaciele – odrzekł miło.

    – Do zobaczenia, wasza królewska mość.

   Ukłoniliśmy się, a król skinął głową. Uczyniła tak również królowa. Po pożegnaniu odeszliśmy od stołu i skierowaliśmy się w stronę tarasu. Zeszliśmy po schodach do ogrodu, po czym przemieniliśmy się i wznieśliśmy nad ziemię. Jeszcze raz dokładnie przyjrzałem się zamkowi oraz miejskiej zabudowie. Wizyta w Daremis z pewnością zapadnie mi w pamięci na długo.

   – Mel, Nawis, mam takie pytanie do was – odezwał się Kamatin z błyskiem w oku.

   Ocho, zaczyna się.

   – A jakież to pytanie? – spytała Melawi.

   – Jak wam upłynął czas?

   – A co? – odpowiedzialem.

   – A tak tylko pytam – odparł niby obojętnym tonem.

   – Ach tak? – Spojrzałem na niego z ukosa.

   – No bo wiecie, tańczyliście ze sobą, rozmawialiście na balkonie, więc chciałem tylko wiedzieć, czy wasze stosunki się polepszyły.

   Ja i Melawi spojrzeliśmy na siebie.

   – Byliśmy aż dziwnie dla siebie mili – odpowiedziała królewna.

   – Mili? Tylko tyle? – odrzekł z lekkim zawodem.

   – A czego się spodziewałeś, że padniemy sobie w ramiona? – zakpiłem.

   – Bardzo by mi się spodobała taka wiadomość – powiedział przekornie.

   – To że byliśmy dla siebie mili, to i tak różnica w porównaniu z naszymi ciągłymi kłótniami i docinkami. Jak tylko dotrzemy do domu, wszystko wróci na swoje miejsce. Zresztą tam nie wypadało się kłócić – odparła Melawi.

   – Mimo wszystko nawet taka poprawa mnie cieszy, jakiś postęp jest. Czekam na więcej – zaśmiał się, a my spojrzeliśmy na siebie i przewróciliśmy oczami. – Nawet wasza reakcja jest zgodna – dodał.

   – Zajmij się Kailianą, Kam – powiedziała czerwona smoczyca.

   – No dobrze, zostawimy was znowu samych – odparł z przekorą i zwolnił lot. – Kaili, daj im się sobą nacieszyć.

   Srebrzysto-szarym smoczyca zaśmiała się, widząc nasze poirytowanie.

   – Wybaczcie – powiedziała i dołączyła do Kamatina.

   – Jak dobrze, że nie spędzał z nami tego całego czasu, bo bym nie wytrzymała – westchnęła ciężko Melawi, kręcąc głową.

   – Też już mam dość jego gadania o nas, ile można? – prychnąłem.

   – Przynajmniej w tym się zgadzamy.

   Droga powrotna minęła znacznie szybciej. Przez większość czasu leciałem obok Melawi, lecz mileczeliśmy, co nam zupełnie nie przeszkadzało. Czasem dołączała do nas nasza parka, która świata za sobą nie widziała. Wcześniej ukrywali swoje uczucia, a teraz stali się nierozłączni. Gdy minęliśmy góry, niestety czas już było się z nimi rozstać. Dzisiejszy dzień był bardzo udany. Gdy byłem już daleko od nich, zorientowałem się, że dobry humor mnie nie opuszczał i uśmiechałem się w duchu, bo smocza paszcza niezbyt na to pozwalała. Spędziłem dziś tyle czasu sam na sam z Melawi jak nigdy dotąd i naprawdę było miło. Królewna mimo wszystko nie była taka oschła jak na pierwszy rzut oka.
Dotarło do mnie, że rzeczywiście ją lubiłem. A to ci heca!

Hejka!
Jak ten rozdział mi się podoba! Wyszedł mi zupełnie inaczej niż początkowo planowałam, ale najlepsze rzeczy zawsze najlepiej wychodzą spontanicznie. To ile razy śmiałam się podczas pisania, tego nie zliczę.

Melawis w końcu ruszyło. Co o nich sądzicie? Powitajmy również Kaitin.

Ile ja dopracowywałam ten rozdział. Naoglądałam się przeróżnych średniowiecznych tańców, aż sama wymyśliłam swój własny. Nie ma to jak układać choreografię o pierwszej w nocy, ale wena nie wybiera. Szczególnie, że znalazłam idealną muzykę do tego układu, która chodzi teraz ciągle po głowie. Nawet nie musiałam jej słuchać, pisząc o krokach.

Nawet przeszukałam, jak wyglądały wtedy ogrody i znów sobie wymyśliłam własny. Od czegoś przecież jest się na architekturze krajobrazu. Jednak nie mam jeszcze nic o roślinach ani o stylach ogrodów, lecz za to mam kompozycje różnego rodzaju, więc rozłożenie poszczególnych elementów nie sprawiło mi problemu.

Mam nadzieję, że wam się również podobało.

Życzę wam zdrowych i wesołych świąt! Może i troszeczkę już po czasie, ale trudno. Skoro dziś Poniedziałek Wielkanocny to życzę wam mokrego śmingusa dyngusa.

Nie przedłużam już.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro