Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   – Skoro to już koniec treningu, to teraz chcę wypróbować, czy potrafię stworzyć tarczę ochronną – zakomunikowałem.

   Jak zawsze znajdowaliśmy się na naszej polanie do ćwiczeń i właśnie dostałem taki wycisk od Melawi, że nie chciało mi się już ruszać. Wczoraj mówiła, że skończy być miła i tak się oto stało. Jednak używanie mojej mocy nigdy nie było dla mnie czymś męczącym, a tym bardziej, że musiałem też zregenerować siły.

   – Jeśli nie masz jeszcze dość, to proszę bardzo, od razu też przetestujemy – odparła czerwona smoczyca.

   – Przynajmniej wtedy nic mi już nie zrobisz. Będę miał święty spokój – zaśmiałem się.

   Oddaliłem się kawałek od nich i obróciłem tyłem, by nikt mnie nie rozpraszał. Skoncentrowałem się lekko i już czułem buzującą w żyłach silną energię. Od razu też poczułem się mniej zmęczony. Pamiętałem z Księgi Smoków Słońca, że musiałem wykrzesać z siebie słoneczny blask. Niestety dziś nie było słońca i od rana zanosiło się na deszcz. Musiałem zatem bez tej drobnej pomocy skupić się na mocy. Rozluźniłem mięśnie i drogą umysłu przywołałem blask, a następnie pozwoliłem mu ujść na zewnątrz. Podziałało, bo moje ciało oblekło się jakby promieniami. Poszerzyłem je na pół metra.

   Życzył sobie ktoś trochę słońca w pochmurny dzień?

   Pomyślałem, aby przemienił się on w niezniszczalną tarczę, która niczego nie przepuści i usilnie o tym myślałem. Nie czułem jednakże różnicy, więc musiałem się przekonać, czy to coś dało.

   – Melawi, strzel we mnie – powiedziałem poważnie, nawet się nie odwracając.

   – Jak sobie życzysz – odparła.

   Po chwili słyszałem, jak napina łuk, więc mocniej myślałem o tarczy, nawet zamykając oczy w oczekiwaniu na ból. Nagle wystrzeliła, a ja nic nie poczułem na ciele, natomiast moja moc jakby lekko mnie uszczypnęła. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że strzała zatrzymała się na blasku w miejscu, gdzie było moje prawe skrzydło.

   – To działa! – ucieszyłem się.

   Opuściłem tarczę, a przedmiot opadł bezwładnie na ziemię pół metra przede mną.

   – Przynajmniej z własną mocą idzie ci doskonale – pochwaliła mnie Melawi.

   – Bo to pestka, wystarczy tylko się w nią wczuć i mówić, co ma robić. – Wzruszyłem głową.

  – Co jeszcze możesz robić z tą tarczą?

   – Chodź koło mnie, to się przekonasz – odparłem trochę wyzywająco.

   – No dobra, a co mi tam – powiedziała obojętnie i stanęła obok mnie.

   Znów uformowałem tarczę, starając się nią objąć Melawi, co było trochę trudniejsze, bo gdy blask dotknął jej, nie chciał od razu przejść i musiałem o tym pomyśleć.

   – Niech ktoś strzela w nas oboje – odezwałem się.

   Okthan oraz Kamatin wzięli łuki i napięli cięciwy, mierząc w nas.

   – Boisz się? – zagadnąłem, zerkając na nią.

   – Nie – odpowiedziała pewnym tonem.

   Tym razem usilniej pomyślałem o ochronie, gdy chłopaki wypuścili strzały, które po chwili znów utknęły na barierze.

   – To jest niesamowite – wyszeptałem, nie kryjąc zadowolenia. – Teraz wszyscy na raz coś zróbcie, strzelajcie, rzucajcie sztyletami, tnijcie barierę, cokolwiek. Nie przestawajcie, dopóki was nie powstrzymam.

   Cała szóstka zgodnie z moim poleceniem wybrała różne rodzaje broni. Zwiększyłem tarczę, by odstawała ode mnie o metr. Skupiłem się.

   – Teraz! – wykrzyknąłem.

   Nic nie było w stanie się przez nią przebić, lecz za każdym razem, gdy ktoś z nich uderzał, czułem tę delikatne uszczypnięcia, które powodowały, że musiałem usilniej myśleć, by nie przerwać bariery w żadnym miejscu, przez co traciłem siły. Po kilku minutach rozbolała mnie głowa, ale był to tępy ból. Jednak z każdym kolejnym ciosem, zwiększał się i również zaczynałem jakby na własnym ciele odczuwać zadawane niby rany. Po pewnym czasie moc wewnątrz mnie zaczęła mnie palić, co było bardzo nieprzyjemne i tylko spotęgowywało doznania.

   – Koniec! – krzyknąłem, a oni przestali.

   Z ulgą opuściłem barierę i nagle zakręciło mi się mocniej w głowie. Po kilku sekundach zamrocznie minęło.

   – I jak? – spytał Okthan.

   – To już było dużo bardziej męczące, pod koniec czułem jakbyście naprawdę mnie okaleczali.

   – Czyli tarcza nie jest całkowicie niezniszczalna? – spytał Marlo.

   – Dopóki mam nad nią kontrolę jest, ale mogę się założyć, że gdybym jeszcze dłużej ją potrzymał, to zemdlałbym – stwierdziłem.

   – Ciekawe, jaka jest jej granica – powiedziała Melawi.

   – Wolę nie testować. – Zaprzeczyłem ruchem głowy. – Pod koniec nawet moc mnie paliła.

   – Może ćwiczenia, zwiększałyby jej długość trwania.

   – Być może jest to możliwe, bo słoneczne widzienie jestem w stanie kontrolować przez godzinę, choć po tym czasie straciłem przytomność na kilka minut, ale było warto spróbować.

   – To może tak pobawisz się tą tarczą w trakcie normalnej walki? – zaproponowała Melawi.

   – Dobra, również to trzeba sprawdzić.

   – Chłopaki, walczycie ze mną – zarządziła szatynka.

   Czyli zapowiadało się czterech na jednego. Melawi jak zawsze lubiła stawiać mi wyzwania.

   Ustawiliśmy się na środku polany. Królewna uzbroiła się w miecz, Okthan w topór, a Kamatin i Marlo wybrali łuk. Postanowiłem formować tarczę właśnie na strzały. Oblekłem się w blask, a następnie walka się rozpoczęła. Nie było łatwe skupiać się na barierze i na początku nie zdążałem na czas i obrywałem. Jednak w końcu mój szósty zmysł się wyostrzył, jak zawsze w trakcie zagrożenia i w porę formowałem tarczę. Co jakiś czas też zatrzymywałem nią Melawi lub Okthana i wtedy nie mogli się do mnie zbliżyć. Jednakże walka z tarczą stała się dużo bardziej męcząca, bo ciągle musiałem być skupiony, co naprawdę potrafiło wycieńczać. Nawet regeneracja, gdy była konieczna, sprawiała mi dyskomfort. Po kilkunastu minutach skończyliśmy starcie, bo już miałem dość, szczególnie że zaczęła mnie znów boleć głowa, a to stało się moim znakiem do zaprzestania czegokolwiek, gdyż potem było już tylko gorzej.

   – To mamy następny cel – odezwała się zziajana Melawi. – Sprawić, byś jak najdłużej wytrzymał, używając swoich mocy. Powinnieneś dołożyć nawet wyrzucanie ognia, oczywiście po oddaleniu się od nas.

   – Ty naprawdę chcesz mnie wykończyć – wysapałem.

   – Trening czyni mistrza – sprostowała.

   – Niestety racja – przytaknąłem.

   Przede mną zatem była długa droga do osiągnięcia perfekcji, jednak już na tym etapie mogłem spróbować znów zmierzyć się z łowcami. Musiałem tylko wybrać dogodną okazję. Wolałem też nie mówić o moich planach Melawi. Najwyżej znów się dowie przypadkiem.

   Uznaliśmy, że na dziś już starczy ćwiczeń, więc po pożegnaniu, odleciałem. Nie spieszyłem się, leciałem sobie spokojnie wysoko, by nie prowokować ewentualnie łowców, bo też miałem dość walki. Poczułem pierwsze krople deszczu, więc przyspieszyłem.

   Wylądowałem na swojej tajnej polance i nagle moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, zwiastujący niebezpieczeństwo. Rozejrzałem się, a gdy obróciłem się, zamurowało mnie. Zobaczyłem, że w tej samej chwili zza drzew wyszła Enuika wraz z jej przyjaciółką, którą widziałem tylko raz, gdy pasowano nas na łowców. Dziewczyny znieruchomiały w połowie kroku, a zaraz też z ich twarzy znikło początkowe zaskoczenie i zastąpiło je przerażenie.

   Czułem, jak moje serce przyspieszało swój rytm. Byłem w stanie tylko na nie patrzyć. Nie mogłem się w ogóle ruszyć z tego szoku. Kompletnie nie spodziewałem się, że zobaczę tu Enuikę. Trzeba było jej wtedy, gdy jeździliśmy konno, zabronić zatrzymywania się tutaj. Od kiedy ona sama wychodziła z twierdzy?

   Zauważyłem, że blondynka ostrożnie złapała głowicę miecza, przypiętego przy pasie. Ze strachem, lecz uważnie mi się przyglądała. Nie mogłem wykonać żadnego gwałtownego ruchu, bo mogłoby to ją sprowokować do ataku. W chwilach zagrożenia nikt nad sobą nie panował.

   Dziwnie mi było tak stać w niewielkiej odległości przed nią w tej postaci. Zacząłem patrzyć na nich łagodniejszym wzrokiem, by być może to zauważyły i zrozumiały, że nie zrobiłbym im krzywdy. Postawa Enuiki nie zmieniła się. Nadal wbijała we mnie uważne i nieufne spojrzenie.

   Nie zamierzałem już jej dłużej niepotrzebnie straszyć, więc poruszyłem skrzydłami i oderwałem się od ziemi, a prawa ręka dziewczyny od razu drgnęła i wyciągnęła miecz z pochwy.

   Niezły refleks.

   Szybko wzniosłem się wyżej i odleciałem w stronę terytorium smoków, by pomyślała, że wracam do gniazda. Zatrzymałem się w dostatecznej odległości i wysokości. Wzbudziłem energię i przywołałem słoneczne widzenie. Odszukałem je. Widziałem, jak szybko szły, a nawet prawie że biegły i żywo o czymś dyskutowały. Odprowadziłem dziewczyny wzrokiem aż do samej bramy i wtedy sprawdziłem, czy teraz polana oraz jej otoczenie było czyste. Tak było, więc poleciałem tam i zmieniłem w człowieka.

   Stanąłem w miejscu, w którym jeszcze kilka minut temu zobaczyłem je. Musiałem koniecznie spotkać się z Enuiką i powiedzieć, by nie rozpowiedziała tego, w co wątpiłem, ale wolałem zachować środki ostrożności. Jej przyjaciółki nie znałem, więc równie dobrze ona mogła coś napomknąć. Z pewnością łowcom wieść, że Smok Słońca nic nie zrobił i tylko się patrzył, dostarczyłaby powodów do drwin. Oby tylko nie dotarło to do Tenebrisa lub Netuma.

   Nagle też dotarła do mnie jeszcze jedna sprawa. Co by było, gdyby mój szósty zmysł nie zaalarmował mnie o niebezpieczeństwie i przemieniłbym się, a wtedy Enuika odkryłaby prawdę? Co prawda zawsze rozglądałem się dookoła, czy nikogo nie było, ale co by zrobiła? Zachowała to dla siebie czy też wydałaby mnie? Przypomniałem sobie fragment rozmowy z Melawi:

   – Dopóki nie wie, nic jej nie grozi. Nie ufaj jej całkowicie, bo mogłoby się okazać, że wbiłaby ci nóż w plecy.

   – Nie zdradziłaby mnie – odparłem pewnie.

   – Nie wiesz tego w stu procentach. Nie wiadomo, jak by się zachowała. Jesteś przecież smokiem, a ona łowcą – powiedziała poważnym tonem. – Nie pamiętasz już, jak zaatakowała Okthana? – spytała podstępnie. –Wtedy nie była już taka niewinna, za jaką ją pewnie postrzegasz – odrzekła cynicznie.

   Te słowa już wtedy zapadły mi w pamięci. Mimo wszystko wierzyłem, że Enuika nie wydałaby mnie. Chociaż mogłoby się to jej wymsknąć nawet przypadkiem... Zresztą po co się tym przejmowałem? Nic się przecież takiego nie stało i nie stanie. W sumie kiedyś i tak się dowie, gdy opuszczę to przeklęte miejsce.

   Deszcz rozpadał się już na dobre, więc szybko przebyłem drogę do twierdzy i skierowałem się w stronę domu Enuiki. Zapukałem do drzwi. Akurat otworzyła mi blondynka. Ona też była mokra.

   – Cześć – przywitałem się.

   – Cześć – odparła trochę nieobecnym tonem. – Pada, chcesz wejść do środka?

   – A twoja ciotka jest w domu?

   – Nie, jest u przyjaciółki i raczej szybko nie wróci.

   – To wejdę.

   Dziewczyna otworzyła szerzej drzwi, więc wszedłem. Znalazłem się w typowej izbie, w której stał stół z czterema krzesłami. Po prawej stronie był kominek, a nad ogniem na haku wisiał garnek, z którego wydobywał się aromatyczny zapach. Obok niego znajdowały się szafki. Pod ścianą po lewej stronie stało dwuosobowe łóżko, a niedaleko niego było wejście do kolejnego pokoju.

   Niestety największą moją uwagę przykuła wisząca nad kominkiem jasnobrązowa smocza głowa. Należała do młodszej siostry Okthana. Życia pozbawił ją ojciec Enuiki, za co potem Okthan mu się odpłacił. Życie za życie. Ta niepisana, brutalna zasada niestety cały czas trwała. Ciężko było stanąć po jednej stronie, bo każdy ponosił swoją winę. Takie niestety prawa wojny.

   Nie mogłem znieść już dłużej tego widoku, bo powodował, że narastała we mnie złość, więc wbiłem wzrok w podłogę. Ojciec Enuiki zostawił jej niezłą pamiątkę po sobie.

   – Siądźmy przy kominku – zarządziła.

   Podeszła do ławy stojącej przed nim, na której ułożone były poduszki. Usiadłem obok blondynki.

   Enuika tępo wpatrywała się w trzaskające płomienie i wydawało mi się, że była pogrążona w myślach. Domyślałem się, co było ich tematem. W sumie to było trochę śmieszne, bo jakieś pół godziny temu bała się mnie a teraz siedziała obok. Ciekawe, jak by zareagowała, gdyby poznała prawdę? Jej szok chyba byłby nie do opisania.

   – Co taka zamyślona jesteś? – spytałem, by w końcu przejść do rzeczy.
 
   Enuika lekko drgnęła, słysząc, że do niej mówiłem. Zerknęła na mnie przelotnie.

   – Nie uwierzysz, co mi się dziś przytrafiło – odpowiedziała z niedowierzaniem.

   – Co takiego?

   – Widziałam Smoka Słońca – odparła na bezdechu.

   – Jak to? – zdziwiłem się, marszcząc brwi.

   – Denae chciała wyjść w końcu z twierdzy i przejść się po lesie. Trochę czasu jej zajęło namawanie mnie, ale w końcu się zgodziłam, bo przecież nie miałyśmy zapuszczać się daleko. – Wzruszyła ramionami. – Jakoś tak wyszło, że nogi zaprowadziły mnie na tamtą polanę, na której byliśmy ostatnio. Wtedy nagle na niej wylądował Smok Słońca... – przerwała i wbiła wzrok w ogień. – Sparaliżowało nas, ale on o dziwo nic nam nie zrobił, tylko się na nas uporczywie patrzył. Ten jego wzrok był taki przenikliwy, że powodował gęsią skórkę na moim ciele... – Lekko się wzdrygnęła.

   Dobrze wiedzieć.

   – I co dalej? – ponagliłem ją, gdy się zawiesiła.

   – Nic, odleciał. – Wzruszyła ramionami.

   – To niesłychane, że nic wam nie zrobił – zdziwiłem się.

   – Mnie też nadal to zaskakuje. – Pokiwała głową. – Jednak coś w jego spojrzeniu mimo wszystko mówiło mi, że nic nam nie zrobi.

   Czyli udało mi się to jej przekazać. Domyślna z niej dziewczyna.

   – Jak on wygląda tak na żywo? – spytałem zaciekawiony.

   – Wydaje się taki potężny i pełen majestatu, a te jego łuski lekko pobłyskiwały, mimo że słońce nie przebijało się przez chmury. Jednak moją największą uwagę przykuły jego złote oczy. Patrzyły na mnie tak ludzko, rozumnie, nie było to spojrzenie jak u zwierząt – powiedziała z lekką zadumą.

   Przynajmniej oczy wyrażały jakieś uczucia, smocza głowa szczególnie dobrze potrafiła ukazywać gniew, z pozytywnymi uczuciami już gorzej.

   – Przecież smoki mogą być ludźmi, więc to nic dziwnego, że tak go odebrałaś.

   – Wiem, ale pierwszy raz patrzyłam w oczy smoka z tak bliska. Na dodatek miałam wrażenie, że skądś już je znam... – odparła, zamyślając się na moment. – Chociaż może mi się tylko wydawało przez ten szok. –  Wzruszyła ramionami. – Jednak nawet teraz, jak o tym myślę, to nie wiem czemu, ale czuję, że je widziałam.

   Dlaczego jej się tak zdaje? Przecież nigdy wcześniej nie zobaczyła mnie z bliska. Chociaż...

   Nagle przeszedł mnie dreszcz.

   Widziała. Rzeczywiście widziała. Stało się to przed moją pierwszą przemianą. To ona zauważyła, że moje oczy zmieniły kolor. W sumie to dzięki niej uciekłem z twierdzy na czas... No cóż, pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że nie skojarzy tych faktów. Oby... Inaczej będę mieć kłopoty, jeśli komuś to powie, a szczególnie jeśli dotarłoby to do Tenebrisa. Będę musiał mieć ją na oku.

   – Dziwne, ale pewnie tylko ci się zdawało – odpowiedziałem.

   – Pewnie tak. Nie ważne, nie powinnam już o tym rozmyślać. – Pokręciła głową.

   Dobrze, nie myśl o tym. Zapomnij.

   – Mówiłaś o tym komuś?

   – Nie, bo i po co? Ale Denae już może to komuś powiedzieć. Ona jest dużo bardziej gadatliwa.

   Niech to szlag!

   Na pewno łowcom nie wypadnie to przez drugie ucho, jak tylko o tym usłyszą, a jeśli jej ojciec lub matka byli jednym z nich, to już tym bardziej. Już słyszałem, jak mówią coś w stylu: "Smoczuś Słońca coś taki łagodny jakiś, a na dodatek kończy walkę z rozwalonym gardłem." Oj, nie usiedzę chyba na zebraniu bez nerwów. Byleby tylko nie za bardzo mnie sprowokowali.

   – To znów będzie głośno o nim w twierdzy – odparłem, starając się o normalny ton, bo gniew już buzował w moich żyłach.

   – On i tak jest tematem numer jeden, więc to już nic dziwnego. – Wzruszyła obojętnie ramionami.

   A wczoraj spędziłem taki przyjemny dzień z dala od łowców... Teraz wydało mi się, że był to tylko sen, bo nawet ja i Melawi zachowywaliśmy się inaczej niż zawsze. Dlaczego ta wojna nie może się skończyć?

   – Najważniejsze i tak, że nic wam się nie stało – powiedziałem z lekką troską.

   – Gdyby nas zaatakował, to pewnie nawet nie byłoby co zbierać... – Lekko pokręciła głową.

   Aż tak to nikogo bym nie urządził.

   – Ciekawe, jakby się z nim walczyło... – powiedziałem z zadumą.

   – Wolałabym nie wiedzieć – zaoponowała. – Przecież jego nawet nie da się zabić! Nie chcę nawet sobie wyobrażać walki z nim. – Wzdrygnęła się.

   – To po prostu godny przeciwnik najlepszych łowców – stwierdziłem, a Enuika tylko przytaknęła głową.

   Właśnie nim zamierzałem się stać. Wtedy łowcy dowiedzą się, jaki byłem naprawdę.

~*~

   Upiłem łyk piwa. Tak, tego było mi dziś trzeba.

   Siedziałem sam przy stole w karczmie. Był już wieczór, więc trochę ludzi zdążyło się zebrać. Większość przyszła tu napić się z przyjaciółmi. Ja zaś potrzebowałem chwili wytchnienia. Byłem nieco zdenerowany przez jaśnie wielmożną królewnę Melawi. Czasem to naprawdę z nią nie wytrzymywałem. Dziś akurat uwzięła się na mnie, bo podczas treningu przypadkiem przejechałem jej pazurami po brzuchu. Po części była to jej wina. Oczywiście uzdrowiłem ją, choć nie było to nic bardzo poważnego. Jak widać bardzo lubiła mi uprzykrzać życie, bo się wściekła i jak zawsze się pokłóciliśmy.

   Czy ona zawsze musiała być taka? O byle co potrafiła się przyczepić. Nie mogła zachowywać się jak w Daremis? Oboje byliśmy mili dla siebie i tylko się żartobliwie droczyliśmy, ale nie, Melawi oczywiście musi być do bólu irytująca!

   Upiłem porządny łyk trunku.

   Kobiety. Jak coś je zdenerwuje to będą drążyć i drążyć, i wyciągać coraz to inne rzeczy z przeszłości, które ją wkurzały. Nie przegadasz wtedy, bo i tak zawsze udowodni ci, że ona ma rację. Ręce opadają.

   Jak dobrze, że Enuika nie była taka upierdliwa, bo nie wiedziałem, czy bym wytrzymał podobne zachowanie dwukrotnie. Chociaż z drugiej strony, jeśli Melawi byłaby spokojniejsza, to nie byłaby tą samą Melawi. W ogóle, po co ja o niej jeszcze myślałem?

   Zauważyłem, że zdążyłem już opróżnić kufel do połowy. Jakoś szybko poszło.

   Nagle dostrzegłem, że do karczmy wszedł Daveth wraz ze swoimi przyjaciółmi. Jakoś niespecjalnie często się widzieliśmy, co mi wcale nie przeszkadzało, bo nawet treningi miał z najlepszymi łowcami. W sumie to dobrze, że nie zająłem pierwszego miejsca. Nie chciałbym ćwiczyć razem z Netumem lub co gorsza czasem z Tenebrisem. To by nie było dobre na moje nerwy.

   Daveth zauważył mnie i posłał mi kpiący uśmieszek.

   Nawet do mnie nie podchodź.

   Niestety moje modły nie zostały wysłuchane, bo zbliżył się do mojego stolika i usiadł naprzeciwko mnie. Spojrzałem na niego spode łba.

   – Jak tam życie, Nawis? – spytał zaczepnie. – Jakoś dawno się nie widzieliśmy.

   – A bardzo dobrze, jakoś leci, a co słychać u ciebie? – odparłem z celowo udawaną ciekawością.

   – A wiesz, nie skarżę się, zabiłem też jednego smoka, takie tam przyziemne sprawy – odparł niby obojętnym tonem. – A ty uśmierciłeś jakiegoś czy masz jakiś uraz po ukatrupieniu swojego przyjaciela? – spytał ze złośliwym uśmieszkiem.

   Momentalnie zacisnąłem mocno pięści i posłałem mu mordercze spojrzenie. Poczułem też, że zawrzała moja moc.

   Żebym ja tak ciebie przypadkiem kiedyś nie ukatrupił.

   – Niestety nie powiększyłem swojej kolekcji – odpowiedziałem grobowym tonem.

   – A szkoda, dwie smocze głowy bardzo ładne się prezentują nad moim kominkiem, chcę jednak sprawić sobie ich więcej, a najlepiej w każdym kolorze.

   Tylko kogoś rusz, a pożałujesz.

   – Może tak ze Smokiem Słońca jeszcze się zmierz – prychnąłem.

   – Nawet nie wiesz, jak tego pragnę, to byłoby niezłe starcie – powiedział z zadumą. – Chociaż i tak krążą plotki, że na razie jest słaby, a wczoraj tylko sobie patrzył na dziewczyny – zakpił.

   Wiedziałem, że to się rozniesie.

   – I tak równie dobrze mógłbyś z nim przegrać – odparłem złośliwie.

   – Może kiedyś się okaże. – Wzruszył ramionami. – Walka z nim i tak byłaby dla mnie zaszczytem.

   To mogę dostąpić ci kiedyś tego zaszczytu, jeśli tak bardzo tego chcesz.

   – Nie spieszysz się przypadkiem do twoich przyjaciół? – spytałem, zerkając na nich.

   – Właśnie miałem taki zamiar. Miło się rozmawiało – powiedział z uśmieszkiem.

   – Tak, bardzo przyjemnie – odparłem sarkastycznie.

   Daveth wstał i odszedł do swoich towarzyszy.

   W końcu.

   Jak ja go nie cierpiałem. Wiecznie tylko by się przechwalał, jaki dobry on to nie był. Jak widać wiódł życie typowego łowcy, chcącego zwiększać swoją kolekcję smoczych głów.

   A jakby tak się z nim rzeczywiście zmierzyć? Byłoby ciekawie stanąć z nim oko w oko. Może kiedyś nadarzy się okazja, bo jeśli tak, nie przepuściłbym jej.

   Chciałbym podjąć się kolejnej walki. Teraz zdecydowanie lepiej poradziłbym sobie. Poznałem już wszystkie tajniki mojej mocy i tylko musiałem je cały czas szlifować. Tak kilku łowców byłoby idealnie, bo dwójka nie stanowiłaby dla mnie problemu. Będę musiał się natknąć na jakąś grupę, która akurat wybrała się w teren z chęcią zapolowania sobie. Przydałaby się jednak jakaś taktyka.

   Dopijając połowę zawartości kufla, myślałem nad nią. Co prawda wszystko mogło pójść nie po mojej myśli, lecz bitwa opierała się głównie na strategii, więc nie można jej było pominąć.

   W przyszłym tygodniu czekało mnie moje drugie starcie i tym razem nie mogłem przegrać.

~*~

   Stałem na środku areny. Całe trybuny zajęte były przez ludzi, a na tronie siedział Tenebris i patrzył na mnie z pogardą, przez co odczułem złość. Byłem ubrany w zbroję, w prawej ręce miałem miecz, a w lewej tarczę. Nagle wielkie wrota naprzeciwko mnie otworzyły się i wypadł z nich Emas. Wbił we mnie spojrzenie pełne nienawiści, a następnie ruszył wściekle w moją stronę. Obroniłem się przed jego atakiem, tnąc jego zabandażowaną łapę, przez co trysnęła krew. Czerwony smok zaryczał głośno i rzucił się na mnie, a ja przebiłem mu gardło.

   – Jak mogłeś, zdrajco – odezwał się lodowato, patrząc mi prosto w oczy.

   Po chwili jego ciało opadło bezwładnie na ziemię, a tłum zaczął wiwatować.

   Patrzyłem otępiały na jego zwłoki. Nie byłem w stanie się poruszyć jakbym był kamiennym posągiem. Publiczność zaczęła skandować, bym odciął mu głowę, lecz nie zrobiłem tego. Nagle usłyszałem głośny śmiech Tenebrisa, więc wbiłem w niego wzrok.

   – To ma być łowca? Jesteś nic nie wartym bękartem – powiedział z pogardą.

   Nagle wezbrał się we mnie taki gniew, że poczułem swoją moc, która domagała się ujścia. Nie byłem w stanie powstrzymać się od przemiany i po chwili stałem się smokiem.

    Zapadła grobowa cisza, że aż piszczało mi w uszach. Znów spojrzałem na Tenebrisa, który patrzył na mnie z nienawiścią.

   – Zabić go! – krzyknął wściekle.

   Nagle na arenę wpadł Daveth z kuszą w rękach. Nadal nie mogłem ruszyć choćby pazurem. Ogarnęła mnie panika. Zacząłem szybko oddychać, a serce waliło mi niemiłosiernie w piersi. Chciałem oderwać się od ziemi, próbowałem poruszyć jakakolwiek częścią ciała, ale na próżno. Brunet wycelował we mnie i dopiero wtedy odkleiłem się od piasku, unosząc tylko odrobinę, bo znów poczułem kolejny opór. Nie mogłem wznieść się wyżej. Wierciłem się jakbym był związany. Nawet nie mogłem przestać patrzyć na Davetha.

   Po chwili bełt wystrzelił z kuszy i przeszył moje gardło. Zacząłem łapać gwałtownie powietrze, lecz było to bardzo trudne. Dławiłem się krwią. Szkarłatna ciecz również tryskała strumieniami, a ja traciłem powoli siły. Chciałem rozbudzić moją moc i wyleczyć się, lecz jej jakby nie było.

   Opadłem bezwładnie, ledwo przytowmny na ziemię. Nagle nade mną pojawił się Daveth z toporem w ręce. Uniósł go wysoko, a następnie opuścił w kierunku mojej szyi...

   Otowrzyłem nagle oczy, podrywając się do siadu. Głośno i ciężko oddychałem. Całe ciało miałem zalane potem. Rozejrzałem się rozbieganym wzrokiem po komnacie w poszukiwaniu zagrożenia, ale nikogo nie było. Tylko księżyc wlewał srebrzystą poświatę do środka przez niezasłonięte firany. Przetarłem rękami spoconą twarz. Mój oddech powoli się normował, jednak wciąż było mi gorąco, więc wstałem z łóżka i podszedłem do okna, by je otworzyć. Denerowała mnie krata po drugiej stronie, bo najchętniej wyszedłbym nawet przez ten otwór, żeby polatać i się przewietrzyć.

   Do wnętrza komnaty wleciało zimne powietrze, a ja odetchnąłem z ulgą. Oparłem się łokciami o parapet i spojrzałem na księżyc prawie w pełni. Jego widok działał na mnie kojąco. Był cząstką słońca.

   Cholerny koszmar. Już jakieś kilka dni go nie było, a nagle powrócił w nowej formie. Ostatni etap Turnieju Przeznaczenia nadal miał na mnie zły wpływ. Zawsze widziałem śmierć Emasa, lecz w różnym świetle. Czasem zachowywał się jak rzeczywiście się wydarzyło lub właśnie jak dziś nienawidził mnie. Potem najczęściej Tenebris chciał mnie zabić, gdy znalazłem się pod postacią smoka, zdarzało się, że nagle byłem na miejscu Emasa, który rozpływał się. Dziejsza wersja była zupełnie inna, bo dopełniło ją moje przebite gardło.

   Westchnąłem.

   Nadal miałem sobie za złe, że zabiłem mego przyjaciela. Częściowo już się z tym pogodziłem i nie myślałem o nim tak często jak na początku. Tylko koszmary powodowały, że znów nienawidziłem siebie za to. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Gdybym tak mógł cofnąć czas...

   Nagle poczułem, że zapiekły mnie oczy, więc złapałem się za początek nosa i przymknąłem powieki, by powstrzymać niechciane łzy. Wziąłem głęboki oddech, a następnie głośno wypuściłem powietrze. Po chwili mi przeszło.

   Musiałem być twardy. Nie mogłem płakać. Płacz był dla mnie wyrazem słabości. Chociaż Melawi widziała mnie w tym stanie nazajutrz po moim haniebnym czynie. Nigdy jednak mnie z tego powodu nie wyśmiała, nawet pod wpływem złości. Byłem jej za to wdzięczny.

   Postałem jeszcze kilka minut z pustką w głowie i wpatrywałem się w księżyc lub w śpiące miasto. Byłem już całkowicie spokojny, więc zamknąłem okno i wróciłem do łóżka. O dziwo szybko zasnąłem, a żaden przykry sen już mnie nie nawiedził.

   Hejka!
Rozdział bardzo krótki jak na moje teraźniejsze standardy pisania na przynajmniej 5k, a ostatnio to tak naprawdę więcej. Może i nie wnosi nic szczególnego do fabuły, ale był mi trochę potrzebny.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro