Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Nadszedł koniec tygodnia, co oznaczało, że byłem na nieszczęsnym zebraniu łowców, choć tak bardzo tego nie chciałem, ponieważ wiedziałem, że mój temat na pewno zostanie poruszony i oczywiście jak zawsze się wkurzę. Jeszcze to przebite gardło, nie ruszałoby mnie już tak bardzo, bo minął już tydzień i zbyt wiele razy wściekałem się o to, jednak sprawa z Enuiką była dość świeża i na dodatek nie stawiała mnie w dobrym świetle. Wtedy przynajmniej walczyłem i po prostu przegrałem, lecz w jej przypadku nie kiwnąłem nawet pazurem. Byłem gotowy na kpienie ze mnie. Może tak mógłbym się nie denerwować? Tak, jasne, ja i nie wpadniecie w szał po usłyszeniu drwin z ust łowców. To graniczyło z cudem.

   Jak zawsze wszyscy siedzieliśmy i czekaliśmy, aż przybędzie Tenebris. W końcu się zjawił. Na początku przeszedł do podsumowania raportów. Na razie omijał mój temat, by jak zawsze była to wisienka na torcie. Przecież najlepsze zawsze na końcu, co nie?

   – Jak już pewnie wiecie, Smok Słońca w końcu zaczął się pokazywać, lecz wiadomo, jak to się skończyło – zakpił, a łowcy zaśmiali się.

   No dawaj, dowal mi, żebym miał dobry powód, by zaatakować.

   – Nasz Smoczek Słońca nie popisał się umiejętnościami podczas walki. – Pokręcił głową. – Chociaż na początku jakoś dawał sobie radę, to ostatecznie biedaczek musiał uciekać z przebitym przez bełt gardłem – powiedział głosem pełnym politowania i może ten temat mi się już przejadł, lecz tak naprawdę wystarczyło mi same patrzenie na niego, bym nie mógł powstrzymać mej złości, a jego słowa tylko dolewały oliwy do ognia. – Szkoda, że nie dało się go w ten sposób zabić, bo wtedy tak szybko byśmy się go pozbyli – westchnął teatralnie. – No cóż, musimy się z nim męczyć, chociaż nasz smoczek nawet przestraszył się dwóch młodych kobiet, bo nawet nie pokwapił się, by dostarczyć im jakichkolwiek wrażeń. Jaka tu z nim rozrywka? – prychnął, a łowcy wybuchli śmiechem. – A wy co o nim sądzicie?

   No słucham, wręcz nie mogę się doczekać.

   – Z tego Smoka Słońca to smoki w ogóle pożytku nie mają, on ma je niby bronić? Prędzej one musiałyby jego – zakpił jakiś starszy łowca z pierwszego rzędu.

   Nabrałem cicho więcej powietrza, by się uspokoić, choć i tak zachowywałem kamienną twarz. Dlaczego to musiało mnie tak zawsze denerwować? Odpowiedź była jasna – nienawidziłem, gdy ktoś ze mnie drwił.

   – Trafna uwaga – powiedział Tenebris.

   – A może on to celowo robi dla zmyłki, że niby jest taki niegroźny, a nagle jak się odpali, to kogoś zabije? – odezwał się mężczyzna, siedzący przede mną.

   Spodobał mi się jego punkt widzenia.

   – Taka opcja też jest możliwa, może w końcu ukaże się nam jego taktyka – odrzekł władca.

   Zatem nie mogłem stać się przewidywalny. Musiałem działać z zaskoczenia.

   – Ja to myślę, że jednak jeszcze jest słaby i nie była to żadna taktyka – powiedziała kobieta z drugiego rzędu.

   – Co by nie robił i tak powinniśmy mieć się na baczności, bo to przecież Smok Słońca – odparł łowca, siedzący akurat po mojej lewej stronie.

   Masz ode mnie plusik.

   – Minął miesiąc od jego przemiany, a on jeszcze nie opanował wszystkiego, co to ma być za Smok Słońca? – prychnął inny mężczyzna.

   Ciekawe, czy ty nauczyłeś się walczyć w miesiąc. Hipokryta.

   – Nauczy się i wtedy dopiero się zacznie. Cieszmy się spokojem, póki jeszcze możemy – odrzekł ten sam mężczyzna obok mnie.

   Tymi oto słowami zaskarbiłeś sobie bezpieczeństwo.

   Padło jeszcze sporo opinii, że byłem słaby, lecz wypowiadały się też osoby, czujące mimo wszystko wobec mnie respekt. Nie zmianiało to i tak faktu, że byłem zdenerwowany i naprawdę nie chciałem już dłużej słuchać ich obelg.
  
   – Jak widzę zdania są podzielone – odezwał się Tenebris. – Jakikolwiek on by nie był, to musimy się pilnować, choć jak dla mnie na razie jest nikim ważnym – odparł obojętnym tonem.

   Oczywiście na deser mój ukochany "tatulek" musiał coś takiego sypnąć. Jakże by inaczej. Przecież coś musiało mnie bardziej wkurzyć, co nie?

   – Myślę, że na dzisiaj już wystarczy. Widzimy się za tydzień, a może Smok Słońca dostarczy nam więcej wrażeń – odparł, po czym odszedł od mównicy, a następnie wyszedł z sali.

   Chcecie więcej wrażeń, tak? Dobrze, będziecie mieli, skoro wam się tak nudzi.

   Łowcy zaczęli wychodzić przez dwie pary drzwi. Dlaczego to tak zawsze musiało długo trwać? Chciałem się już stąd wyrwać i polecieć jak najdalej od nich. Nie dość, że złość buzowała w moich żyłach, to jeszcze rosła moja irytacja na wolne tempo wychodzenia. Może im się nigdzie nie spieszyło, ale mnie już tak! W końcu wyrwałem się z gmachu Bractwa Łowców. Dziś nie siedziałem obok Enuiki, więc nie musiałem jej zbywać, co tylko zaoszczędziło mój czas.

   Po kilku minutach, bo biegłem przez większość czasu, znalazłem się na mojej polanie. Rozejrzałem się dokładnie, czy nikogo nie było, już nie chciałem zaliczyć podobnej wpadki jak z Enuiką, po czym przemieniłem się. Od razu poczułem się lepiej. Nie ociągając się, wzbiłem się wysoko w powietrze. Szkoda, że dzisiaj też niebo było zachmurzone, ale przynajmniej na deszcz się nie zanosiło jak przez dwa ostatnie dni. Skierowałem się w stronę gór. Minąłem plac ćwiczeniowy, na którym nikogo nie było, ale i tak nie miałem ochoty na trening. Gdy znalazłem się nad ogromnym górskim jeziorem, pomyślałem, by polecieć do sekretnego miejsca Melawi. Jakoś dawno mnie tam nie było. Ryzykowałem, co prawda spotkanie z nią, ale ten mały wodospad działał kojąco na nerwy, choć z królewną złość i tak pewnie zostanie. Może jej nie będzie?

   Po przeleceniu prawie całego najwyższego pasma górskiego wzdłuż potoka, w końcu zobaczyłem otwór, przez który następnie przeleciałem i znalazłem się w wgłębieniu pomiędzy skałami. Na moje nieszczęście na skraju groty w ścianie po lewej stronie siedziała Melawi, która gdy mnie zobaczyła zmrużyła wściekle oczy.

   Jak zwykle w samą porę się zjawiłem. Może by tak jednak zawrócić, gdy jeszcze był czas? Nie. Chciałem tutaj być i już. Przy okazji mogłem się trochę wyżyć dzięki sprzeczce z Melawi.

   Wylądowałem obok niej i przemieniłem się. Jej złość w tym czasie zdążyła narosnąć, bo drgała jej prawa powieka.

   – Możesz mi wytłumaczyć, co ty znów tutaj robisz? – syknęła.

   Usiadłem z metr od niej na skraju jaskini.

   – Siedzę, nie widać? – prychnąłem.

   Dziewczyna przewróciła oczami.

   – Już przerabialiśmy, że to jest moja samotnia, a ciebie nie powinno tutaj być – powiedziała stanowczo.

   – A popatrz, jednak wciąż tu jestem – zakpiłem.

   – Denerwuje mnie, że zakłócasz spokój tego miejsca, lecz niestety i tak cię nie zdołam wygonić – warknęła cicho, kręcąc głową.

   – Za bardzo mi się spodobało, więc tak, nie wyrzuciłabyś mnie stąd – powiedziałem chłodno.

   – Coś widzę, że nie jesteś dziś w najlepszym humorze – odparła, przyglądając mi się.

   – Brawo ty, że to zauważyłaś – zakpiłem, przewracając oczami.

   – Niech zgadnę, znów obrazili cię na zebraniu – stwierdziła.

   – Niestety tak było.

   – Znów zaatakowałeś pod wpływem nagłej nienawiści? – spytała ostrzej.

   – Rozważałem to, lecz nie napatoczył się żaden łowca po drodze. – Wzruszyłem ramionami.

   – To byłoby dziwne, gdybyś atakował akurat po zebraniu, więc dobrze, że się powstrzymałeś.

   – W sumie masz rację – przyznałem.

   – Ja zawsze mam rację – odparła, przechwalając się.

   – Polemizowałbym – powiedziałem ironicznie, a Melawi prychnęła.

   Zapanowała cisza, którą wypełniały jedenie odgłosy szumiącego wodospadu. Mimo wszystko nie przeszkadzała mi obecność Melawi, która była dobrą towarzyszką do milczenia, co naprawdę nie było niezręczne. Przynajmniej ja tak miałem. Nagle odczułem potrzebę wygadania się, by pozbyć się negatywnych emocji.

   – Łowcy mnie tak denerwują – odezwałem się, nadal patrząc w wodospad, ale zauważyłem kątem oka, że szatynka spojrzała na mnie. – Większość twierdzi, że jestem słaby, że do niczego nie nadaję, że to wy powinniście bronić mnie, a nie ja was. To naprawdę okropne słyszeć coś takiego, gdy się starasz jak możesz i trenujesz, by być jak najlepszym – westchnąłem ciężko, kręcąc głową.

   – Wiesz, mogłabym teraz walnąć tekstem, że nieważne, co oni sądzą i powinieneś wierzyć w siebie, lecz nie oszukujmy się, że takie gadanie nic nie daje – odparła po chwili ciszy.

   – Masz rację, nic by to nie dało – przytaknąłem, spoglądając na nią.

   Zauważyłem jakiś dziwny błysk w jej oczach.

   – Dlatego musisz się nieco wyżyć, a ja znam bardzo dobry sposób – powiedziała z tajemniczym uśmiechem, po czym nagle wstała i przemieniła się w smoka. – Co tak siedzisz? Rusz się – zaśmiała się.

   Zdziwił mnie ten jej nastrój. Melawi, co ty wykominowałaś? Nie ukrywałem też, że zaintrygowało mnie to.

   Zmieniłem się, a następnie wylecieliśmy z wgłębienia między skałami. Smoczyca kierowała się chyba w stronę jeziora.

   – Gdzie lecimy i co będziemy robić? – spytałem.
   
   – Przekonasz się – odpowiedziała tajemniczo.

   To tylko podsyciło moją ciekawość, a dodatkowo Melawi nigdy się tak nie zachowywała. Co mogło pomóc w wyżyciu się? To musiało być coś nietypowego, bo inaczej nie byłaby taka tajemnicza.

   W końcu królewna zatrzymała się w dość dużej odległości od środka jeziora. Zauważyłem, że była pobudzona, a ten błyk nie znikał z jej oczu. O co chodziło?

   – I co teraz? – spytałem.

   – Po prostu patrz – odparła.

   Poleciała jeszcze z kilka metrów wyżej, a następnie z największą możliwą prędkością, zaczęła lecieć w dół, a nagle przemieniła się w człowieka i spadała prosto w otchłań jeziora. Przez chwilę kompletnie mnie zamurowało, lecz po kilku sekundach odzyskałem przytomność umysłu. Co jeśli coś jej się stało? Przecież ona może się zabić! Leciałem najszybciej jak potrafiłem, ale nie byłem w stanie jej dogonić. Odległość między nami stała zbyt duża i nie mogłem jej nadrobić. Oczami wyobraźni już widziałem, jak ją ratowałem.

   Wstrzymałem oddech, gdy znalazła się już blisko tafli wody. Wtedy nagle zmieniła się w smoka i rozpostarła szeroko skrzydła, hamując nieznacznie, lecz przez dużą prędkość i tak wpadła do wody, ale po chwili wyleciała z radosnym okrzykiem. Zatrzymałem się otępiały, jednakże odetchnąłem też z ulgą.

   – Co to było? Myślałem, że coś ci się stało – powiedziałem z lekkim wyrzutem, a Melawi zaśmiała się.

   – Nie musiałeś się martwić, zbyt dużo razy już to robiłam. Między górami jest jeszcze większa adrenalina – odparła podekscytowana.

   – Ty jesteś szalona – odrzekłem żartobliwie, kręcąc z niedowierzaniem głową, a stres już zaczął mnie puszczać.

   – Wiesz, każdy ma różne upodobania. Ja uwielbiam skakać z wysokości. Nic nie przyprawia takich emocji. Dodatkowo pozbywa się przy tym złości. Sam spróbuj i się przekonaj, chyba że się boisz? – powiedziała zaczepnie.

   To było niebezpieczne i szalone, ale chciałem przeżyć to na własnej skórze. Przecież nie mogłem wyjść na tchórza, ale też jakoś mnie do tego ciągnęło.

   – Ja nie skoczę? Ja? Chyba śnisz – prychnąłem.

   – No to zapraszam na górę – odparła z tym błyskiem w oczach.

   Wzlecieliśmy na dużą wysokość i na chwilę zawiśliśmy w powietrzu. Zacząłem się stresować, ale adrenalina też dawała o sobie znać. Byłem bardzo pobudzony.

   – Skoczymy razem. W odpowiednim momencie powiem, kiedy się zmienimy w człowieka, a jak będziemy już blisko wody, też dam ci znać.

   – Dobrze. – Skinąłem głową.

   – Gotowy w takim razie? – spytała z entuzjazmem.

   – Tak – odpowiedziałem pewnym tonem.

   – To naprzód! – wykrzyknęła wesoło.

   Zaczęliśmy lecieć z ogromną prędkością pionowo w dół i już samo to powodowało szybsze bicie serca. Byłem bardzo podekscytowany i wręcz nie mogłem się doczekać zmiany.

   – Teraz!

   Wziąłem szybki, płytki oddech, a następnie przemieniłem się akurat w tym samym czasie co Melawi. Z gardła nawet wydobyłem okrzyk radości. Teraz czułem się zupełnie inaczej. Ludzkie ciało było mniej odporne na taką prędkość, więc bardziej mną zarzucało. Ubrania trzepotały, a moje policzki lekko falowały, szczególnie gdy na chwilę otwierałem usta. Serce biło mi jak oszalałe, lecz mi się to bardzo podobało. Poziom adrenaliny wzrastał z każdym kolejnym metrem, zbliżającym mnie do wody. Nawet wyczekiwałem momentu, aż znajdę się bardzo blisko niej.

   W końcu byliśmy już chyba w odpowiedniej odległości, by się przemienić, bo od jeziora naprawdę niedużo nas dzieliło. Emocje sięgały zenitu.

   – Teraz!

   Zmieniliśmy się, po czym rozpostarliśmy skrzydła, a siła rozpędu nawet trochę wyrzuciła nas do góry. Bardzo trudno było wyhamować przed wodą, więc wpadliśmy do niej i dopiero przez nią się zatrzymaliśmy. Wypłynęliśmy na powierzchnię i wylecieliśmy.

   – To było niesamowite! – wykrzyknąłem radośnie.

   – Wiedziałam, że ci się spodoba – zaśmiała się. – Ale pomogło? Lepiej się czujesz?

   – Tak, czuję się dziwnie lekko na duchu. Wszystko ze mnie uleciało – odparłem ze zdumieniem po chwili zastanowienia.

   – Mówiłam, że to działa – odrzekła wesoło.

   – To może jeszcze raz? – zaproponowałem.

   – Jaki nagle chętny – roześmiała się. – Ale teraz zatrzymamy się idealnie przed taflą jeziora.

   – Brzmi ciekawie.

   Polecieliśmy do góry, a zaraz znow zaczęliśmy spadać. Moje emocje nie zmieniły się. Wręcz nasiliły, bo mimo że już wiedziałem, co mnie czekało, to sam skok był niesamowity. Tym razem szybciej się przemieniliśmy w smoki i rzeczywiście udało nam się wyhamować z rozpostartymi skrzydłami idealnie przed wodą. Tylko odrobinę musnąłem ją pazurami. Byłem podekscytowany jak nigdy.

   – Uwielbiam to! – powiedziałem energicznie, lecąc do góry i robiąc podniebne salto.

   – Właśnie widzę – odparła radośnie.

   Robiłem różne piruety, pętle, obracałem się wokół sobie. Po prostu cieszyłem się lotem. Naprawdę nie pamiętałem, kiedy ostatnio czułem się taki wolny od wszelkich problemów i negatywnych uczuć. Skoki całkowicie mnie odprężyły.

   Melawi patrzyła na mnie z rozbawieniem. W końcu zatrzymałem się przed nią. Zauważyłem, że jej oczy nadal nie przestawały iskrzyć.

   – Dziękuję, Mel – odrzekłem z wdzięcznością.

   – A to za co? – zdziwiła się.

   – Za to, że poczułem się wolny. – Spojrzałem głęboko w jej czerwone oczy.

   – W sprawie skoków zawsze do usług – odparła miękko, lecz po chwili poleciała do góry.

   – Posiedziałbym jeszcze w twojej samotni – powiedziałem z przekorą, gdy ją dogoniłem.

   – Nie możesz zapomnieć o tym miejscu? – Przewróciła oczami.

   – Nie, więc spodziewaj się mnie czasem – odparłem z rozbawieniem. – A teraz ścigamy się tam! – wykrzyknąłem i od razu poleciałem szybko w odpowiednią stronę.

   Zdążyłem jeszcze usłyszeć, że Melawi głośno sapnęła pod nozdrzami, lecz zaraz ruszyła za mną, starając się mnie dogonić. Zastawiałem jej co rusz drogę, przez co zauważyłem, że zaczęła się irytować.

   – Nie ma tak łatwo – zaśmiałem się.

   – Ach, tak?

   Nagle zleciała trochę w dół, ale zaraz wzniosła się idealnie pode mną i uderzyła mnie całą sobą w brzuch, przez co trochę zwolniłem, a ona znalazła się na prowadzeniu.

   – To był cios poniżej pasa – prychnąłem, starając się ją przegonić.

   – Wszystkie chwyty dozwolone – odparła z przekorą.

   Ścigaliśmy się aż do sekretnego miejsca. Niestety oszustwem wygrała Melawi, bo znów celowo na mnie wpadła, co wykorzystała i pierwsza wleciała w wgłębienie między skałami.

   – Ha! Wygrałam! – krzyknęła triumfalnie, lądując w jaskini.

   – Oszukiwałaś, nie liczy się – prychnąłem, docierając zaraz po niej.

   – Naucz się przegrywać, a nie coś mi tu insynuujesz – odparła lekko żartobliwy tonem.

    – To ty nie umiesz przegrywać i nie grasz czysto. – Przewróciłem oczami.

   – Zapamiętaj, że zawsze liczy się spryt, nieważne w jakiej postaci. Stosując taktykę "z zaskoczenia" można często wiele zdziałać – odparła poważniej.

   – Zapamiętam. – Pokiwałem głową.

   Następnie przemieniłem się i usiadłem na skraju skalnego podłoża groty. Melawi po chwili uczyniła to samo, lecz jak zawsze zachowała bezpieczny odstęp.

   – Skakałaś już kiedyś z kimś? – spytałem, patrząc na nią.

   – Tak się składa, że jesteś jedyny. – Zerknęła na chwilę na mnie.

   – Cóż to za zaszczyt mnie kopnął, że mi zdradziłaś ten sekret? – odpowiedziałem żartobliwie.

   – A nie wiem, tak jakoś wyszło. – Wzruszyła ramionami. – Pomyślałam, że może ci to pomóc, bo jeśli chodzi o złość, to jesteśmy do siebie podobni, więc w podobny sposób możemy ją odreagować.

   – I rzeczywiście tak jest – przytaknąłem z uśmiechem.

   Przy okazji miałem dobry humor. Miła odmiana, bo przez ostatnie dwa dni i dziś do zebrania niezbyt było kolorowo. Poprzednim razem pogodny nastrój dopisywał mi na ślubie, szczególnie przez Melawi i teraz znów dzięki niej. Dziwne, bo to ona też była jednym z moich powodów do złości.

   – Tylko nie wypaplaj tego komuś – powiedziała ostrzegawczo.

   – Spokojnie, potrafię dochowywać sekretów, nikomu nie wydałem twojej samotni.

   – W zupełności mi wystarcza, że ty o niej wiesz. – Przewróciła oczami.

   – To co, czyli mogę tu sobie przylatywać? – Posłałem jej szelmowski uśmiech.

   – Dobrze wiesz, że moja odpowiedź brzmi nie, lecz ty i tak postawisz na swoim – odparła, kręcąc głową.

   – Dokładnie tak, więc chcąc nie chcąc, dałaś mi pozwolenie – zaśmiałem się.

   – I tak mnie to drażni – prychnęła. – Jakoś za dużo moich tajemnic poznałeś – zdziwiła się.

   – Na razie dwie.

   – I na dwóch poprzestaniemy – ucięła krótko temat.

   Ciekawiła mnie jeszcze sprawa Amarisa, ale może kiedyś przypadkiem wyjdzie na jaw.

   Zapanowała cisza. Oboje patrzyliśmy na wodospad, choć ja czasem zerkałem kątem oka na Melawi. Mimo wszystko ciężko było mi ją rozgryźć. Niby była taka oschła i niedostępna, ale czasem miała momenty, gdy zrzucała tę maskę i stawała się miła, ale jej sarkazm zawsze pozostawał bez względu na humor. Co było powodem, że zamykała w sobie pozytywne uczucia? U mnie sprawa była jasna – traumatyczna przeszłość, ale u niej? Nie potrafiłem się domyślić, bo tak naprawdę mogłoby to być wszystko, lecz wykluczałem złe traktowanie przez jej ojca, bo wydawał się sympatyczny i wyrozumiały. Może coś z Amarisem lub z Aronem? Ciężko stwierdzić. W grę mogła jeszcze wchodzić śmierć jej matki.

   Przestałem o niej myśleć, bo i po co to robić? Kiedyś może się dowiem albo i nie. Spojrzałem na krystalicznie czyste jeziorko na dole. Wręcz zachęcało do kąpieli, bo na dodatek w miejscu gdzie wodogrzmot się kończył, była wyniesiona, płaska skała, na której możnaby było usiąść. Kiedyś może wskoczę do tej wody.

   – Kąpałaś się już tutaj kiedyś? – spytałem nagle.
 
   – Tak, to idealne miejsce na relaks  – odpowiedziała. – Choć teraz będę się bała, że jeszcze mnie tak zastaniesz. Nawet nie waż się wtedy tutaj wlatywać – dodała z przestrogą, piorunując mnie wzrokiem.

   – Dobrze, uszanuję twoją prywatność – odparłem z lekkim uśmiechem.

   – No ja myślę – prychnęła.

   Wizja kąpiącej się Melawi jeszcze nie urzeczywistniła się w mojej wyobraźni. No dobra, może i tak, ale no cóż byłem tylko facetem.

   – Przyznaję, że jako samotnię wybrałaś naprawdę bardzo ładne miejsce.

   – Wiem – odparła z nieukrywaną dumą.

   – Długo już znasz to miejsce?

   – Prawie trzy lata, a historia poznania nie jest ciekawa, bo po prostu latałam bez celu i tak jakoś wyszło. – Wzruszyła ramionami.

   Zauważyłem lekki smutek przebijający się przez obojętną minę, ale szybko ukryła emocję.

   – A na skakanie skąd ci przyszedł pomysł?

   Jej twarz nagle stężała, a chwilę później w oczach zamigotały iskry złości.

   Już po tej zmianie natroju, domyśliłem się, że nie było to nic przyjemnego, lecz przez to tym bardziej mnie zaciekawiło.

   – Nie interesuj się już tak moim życiem! Ja się nie pcham z buciorami do twojego – warknęła, posyłając mi ostre spojrzenie.

   – Nie wiedziałem, że to drażliwy temat – broniłem się.

   – Tak czy siak, nie bądź taki ciekawski – wycedziła przez lekko zaciśnięte zęby.

   – Trudno się z tobą prowadzi rozmowę, bo nigdy nie wiem, w jaki temat wdepnę. – Pokręciłem głową.

   – Możemy nawet w ogóle nie rozmawiać – prychnęła.

   I znów stała się oschła. Milsze oblicze zostało schowane. Tak szybko mogła postawić mur.

   – Dlaczego ty mnie tak niby nie lubisz? – Spojrzałem na nią.

   – A skąd ci się wzięło niby? – zdziwiła się, marszcząc brwi. – Nie lubię cię – zaprzeczyła ruchem głowy, nawet na mnie nie patrząc.

   – Ale jakoś skakanie mi pokazałaś, mimo że nikomu tego nie zdradziłaś – powiedziałem dobitnie.

   Melawi westchnęła, a jej oblicze odrobinkę się rozluźniło.

   – To był błąd, zadziałałam impulsywnie – odparła obojętnie.

   – Ale widzisz, coś miłego dla mnie zrobiłaś – odrzekłem łagodnie.

   – Raz się zdarzyło, to o niczym nie świadczy. – Przewróciła oczami zirytowana. – Czemu zresztą cię tak obchodzi, czy cię lubię? Ja nie wnikam w twoje uczucia.

   – A chcesz wiedzieć, co o tobie myślę? – spytałem tajemniczo.

   – Nie – prychnęła.

   – Jesteś dla mnie chodzącą zagadką do rozwikłania, przez co mnie intrygujesz – wyznałem.

   Dostrzegłem, że na chwilkę spuściła maskę złości, a jej brwi powędrowały do góry w geście zdziwienia. Jednak szybko to minęło, bo znów stała się obojętna.

   – I tak nie rozwikłasz tej zagadki. – Pokręciła głową.

   – To się jeszcze okaże. – Uśmiechnąłem się lekko prawym kącikiem ust.

   – Nie dopuszczę ciebie do mnie – odparła oschle.

   – W małej części już dopuściłaś, pozwalając mi przylatywać tutaj oraz pokazując skakanie – zauważyłem.

   Melawi przewróciła oczami poddenerowana.

   – Możesz już przestać drążyć ten temat? – zirytowała się.

   – Dobra, już się zamykam, skoro wielmożna księżniczka Melawi każe – powiedziałem ironicznie.

   – No w końcu – odparła z wyrzutem, widocznie ignorując mój ton.

   Zapadła znów cisza, lecz teraz nie była przyjemna, bo panowała taka napięta atmosfera. Melawi nawet na mnie już nie patrzyła, tylko wbiła wzrok w wodospad. Nadal miała złość wymalowaną na twarzy.

   Nie rozumiałem jej tych nagłych wybuchów, a to niby ja szybko ulegałem negatywnym emocjom. Chociaż z drugiej strony to nic dziwnego, jeśli był to drażliwy lub przykry temat. Sam tak przecież postępowałem. Odcięcie lub wyżycie się były najlepszymi opcjami. Pokazywanie wewnętrznych uczyć nie wchodziło w rachubę, jednak ostanimi czasy zdarzało mi się wyrzucać z siebie swe smutki.

   Zauważyłem, że Melawi pozbyła się gniewu i zastąpiła go obojętność.

   – Nie patrz się tak na mnie i tak mnie nie rozszyfrujesz – sapnęła, nie odrywając wzroku od wody.

   Zmieszałem się trochę i spojrzałem przed siebie.

   – Racja, jesteś trudna do rozgryzienia – przyznałem.

   – Praktyka czyni mistrza.

   – Wiem, o czym mówisz, sam też przez lata wypracowałem swą kamienną twarz. Trzeba wiedzieć, kiedy należy zacisnąć zęby i nie pokazywać, że coś nas rusza, by nie dać satysfakcji drugiej osobie, która właśnie chce cię złamać – odparłem bezuczuciowym tonem, patrząc pusto w gładką, skalną ścianę naprzeciw mnie.

   Kątem oka dostrzegłem, że Melawi przez krótką chwilę spojrzała na mnie.

   – Ja swoje wycierpiałam, lecz ty od samego początku już miałeś pod górkę – przyznała.

   – Wierz mi, czasem naprawdę miałem dość tego życia i chciałem po prostu ze sobą skończyć – westchnąłem ciężko, spuszczając głowę. – To okropne żyć pod dachem z "ojcem", który cię bije, poniża przy każdej możliwej okazji i ma cię za nic. Równie dobrze mógłbyś w ogóle nie istnieć... Gdyby cię nie było, nikt nie poczułby różnicy... Teraz doszło do tego, że drwi ze mnie jako ze Smoka Słońca – powiedziałem pusto. – Jednak świadomość, że jeśli bym się poddał i jemu sprawiło to satysfakcję, sprawia, że muszę mu dowodzić, że się myli. To trzyma moją psychikę w ryzach.

   – Czemu mi to mówisz, skoro wiadomo jak ja cię traktuję? – spytała, trochę zdziwiona.

   – Mówienie o mojej przeszłości nie stanowi już dla mnie problemu. Muszę to z siebie wyrzucać co jakiś czas. To mnie oczyszcza.

   – Ja nie potrafię mówić o swoich traumach. – Pokręciła głową.

   Zauważyłem, że przez chwilę przez maskę obojętności przebił się smutek.

   – To przychodzi z czasem, bo w końcu masz już dość duszenia czegoś w sobie. Masz wrażenie, że zaraz wybuchniesz, jeśli w końcu tego z siebie nie wyrzucisz. Czujesz się jak w zamkniętej klatce, lecz bez dostępu do powietrza.

   – Moim sposobem, gdy tak już się dzieje, jest skaknie, dopóki mi nie przejdzie.

   – Wyżycie się niestety przynosi tylko chwilową ulgę. Potem wszystko wraca, czasem nawet ze zdwojoną siłą – stwierdziłem.

   – Niestety racja – westchnęła ciężko.

   Nagle w tym samym momencie spojrzeliśmy na siebie, a nasz wzrok utkwił na oczach. W jej zauważyłem zrozumienie, ale też wsparcie. Ja patrzyłem na nią tak samo. Dwie umęczone dusze spotkały się na rozstaju dróg. Chciały nakierować na odpowiednią ścieżkę, lecz same miały problem w odnalezieniu swej własnej. Jednak wymieniły się doświadczeniami i odeszły w swoją stronę, dalej doświadczać nowych, nieznanych im wrażeń. Może kiedyś jeszcze ich drogi się skrzyżują i znów na ten moment się do siebie zbliżą, chłonąc nawzajem w siebie ich smutki.

   Po kilku sekundach odwróciliśmy wzrok. Zapadła cisza, lecz teraz stała się ona znośna. Poczułem się lżej na sercu.

   – Wiesz co? – zagadnęła.

   – Co? – Spojrzałem na nią.

   – Jak byś chciał wiedzieć, to ja cię nawet toleruję – odparła, cicho zaśmiewając się raz pod nosem jakby do swoich myśli.

   Kiedyś powiedziałem jej to samo.

   – Ach, tak? Wręcz nie mogę uwierzyć. – Uśmiechnąłem się szelmowsko.

   – Uważaj, bo jeszcze zmienię zdanie – powiedziała z żartobliwą groźbą.

   – To muszę się zatem mieć na baczności. – Pokiwałem głową z rozbawieniem.

   – Pilnuj się. – Uśmiechnęła się lekko.

   Ucieszyłem się, że wróciła ta spokojna i miła atmosfera ze szczyptą droczenia się. Będąc wśród smoków zawsze chciałem odciąć się od życia w twierdzy i być weselszy.

   – A tak w ogóle to zamierzam w tym tygodniu zaatakować – oznajmiłem.

   Zamierzałem wykorzystać, że chwilowo miała lepszy humor, choć oczywiście równie dobrze znów się mogła wściec, jednak mimo wszystko chciałem ją poinformować.

   – Tylko tym razem wygraj – odparła.

   – Nie zabraniasz mi? – zdziwiłem się, unosząc brwi.

   – Myślę, że jesteś już gotowy – stwierdziła.

   – Skoro ty tak mówisz, to koniecznie muszę podjąć się walki.

   – Pamiętaj o wszelkich naszych radach i naprawdę nie zbłaźnij się tym razem – odrzekła z politowaniem.

    – Nie zamierzam, porażka jeszcze bardziej pogorszyłaby opinie łowców.

   – Skoro tam chcesz sobie polepszyć reputację, to czas zacząć budować ją u nas. Lećmy do gniazda – nakazała, nagle wstając na nogi.

   – Dobrze – zgodziłem się, lekko dziwiąc się na tę nagłą decyzję.

   Przemieniliśmy się, po czym opuściliśmy sekretne miejsce. Drogę pokonaliśmy w ciszy, co nam nie przeszkadzało. Tym razem przelecieliśmy między skałami a wodospadem, przez co uniknęliśmy zmoczenia. Znaleźliśmy wejście i zaraz byliśmy w środku. Wylądowaliśmy na dole ogromnej pieczary.

   – A teraz integruj się, zagadnij do kogoś, zainteresuj się życiem, cokolwiek – powiedziała Melawi.

   – Ale ja nie potrafię zacząć rozmowy z nieznajomym ot tak – przyznałem się.

   – To może pobaw się ze smoczątkami. Przy okazji to dobry wabik na smoczyce.

   – Nawet nie próbuj mnie z kimś swatać – zarzekłem się.

   – Spokojnie, nie jestem Kamatinem – zaśmiała się.

    Przeszliśmy kawałek, aż zauważyłem grupkę chłopców, może siedmio lub ośmioletnich, trzymających małe, drewniane miecze. Stali dookoła dwójki, która walczyła. Blondynek, wyraźnie słabszy i młodszy, nie dawał sobie rady z szatynem. Nagle jego przeciwnik wytrącił mu broń z ręki, a na dodatek popchnął, przez co chłopczyk upadł na ziemię.

   – Jaki ty jesteś słaby, nigdy nam nie dorównasz – zaśmiał się złośliwie zwycięsca, a pozostali mu zawtórowali.

   Blondynek rozpłakał się i zaczął ocierać policzki rękami.

   – Jaka beksa – śmiali się z niego jeszcze głośniej.

   Po chwili młody podniósł się z ziemi, chciał zabrać miecz, lecz inny dzieciak stanął na nim.

   – Zejdź z niego – powiedział lekko zdenerwowany.
  
   – Bo co? Pobijesz mnie? – zadrwił brunet.

   Następnie podniósł broń i szybko podał go chłopakowi, stojącemu obok niego. Blondynek doskoczył do niego, ale on zaraz oddał go drugiemu chłopakowi. Zaczęli nawzajem ją sobie przekazywać, a poszkodowany coraz bardziej się złościł, lecz po jego policzkach ciekły łzy.

   Ta sytuacja spowodowała, że nieumyślnie przyszło mi do głowy moje wspomnienie z dzieciństwa.

   Walczyłem ze złością z Netumem, który każdą moją próbę ataku pieczętował drwiącym śmiechem. Niedaleko nas stali jego przyjaciele, którzy patrzyli na nas i też mnie wyśmiewali.

   Nagle Netum podstawił mi nogę, a ja wywróciłem się na plecy. Drewniany miecz poleciał trochę dalej ode mnie. Mój brat przystawił mi pod brodę koniuszek swojej broni.

   – Słabiak, nie umiesz walczyć – zakpił, uśmiechając się złośliwie.

   – Oszukałeś – powiedziałem z wyrzutem.

   – Nie prawda, po prostu jesteś łamagą i nie patrzyłeś pod nogi.

   Złapałem mocno trzon miecza i pociągnąłem za niego, a Netum nie spodziewał się tego, bo o mało co się nie przewrócił. Szybko wstałem, śmiejąc się z niego.

   – Śmiejesz się? Zaraz ci pokażę – warknął.

   Rzucił się na mnie i zaczęliśmy się siłować, choć byłem zbyt słaby, by zwalić go z siebie. Szamotaliśmy się chwilę, aż w końcu usiadł okrakiem na moim brzuchu, a ręce unieruchomił mi przy ziemi. Nie mogłem się ruszyć. Patrzyłem na niego ze złością.

   – Nienawidzę cię! – krzyknąłem.

   – I ja ciebie też, braciszku – odparł, klepiąc mnie po policzku.

   Chciałem uderzyć go pięścią, ale w porę się odsunął.

   – Nieładnie, Nawis, nieładnie. – Pokręcił głową, znów blokując mi rękę.

   – Puść mnie!

   – Poproś. – Uśmiechnął się złośliwie.

   – Nie będę cię o nic prosił.

   – No to nie – odpowiedział niewzruszony.

   Zacząłem się wiercić, chcąc się mu wyrwać, ale nie dałem sobie rady. Netum śmiał się ze mnie.

   – Złaź ze mnie.

   – Co się mówi?

   – Proszę – poddałem się w końcu z wyraźną niechęcią.

   – Grzeczny, Nawis. – Uśmiechnął się, po czym ze mnie wstał. – Już zawsze będziesz wykonywał moje rozkazy, bo to ja po tacie zostanę władcą.

   Nic nie powiedziałem, tylko patrzyłem na niego ze złością, zaciskając pięści i czerwieniejąc jeszcze bardziej na policzkach.

   – Chodźcie już stąd, chłopaki – zawołał, a potem wyszli ze stodoły.

   Chłopcy nadal podawali sobie miecz i śmiali się z blondynka, który teraz  tak bardzo przypominał mnie. Nie mogłem już dłużej patrzyć, jak się nad nim pastwili. Podszedłem szybko do nich.

   – Zostawcie go – powiedziałem głośno i rozkazująco.

   Wszyscy od razu struchleli i spojrzeli w górę na mnie.

   – Oddajcie mu miecz – nakazałem.

   Chłopiec trzymający broń, niemal rzucił ją blondynkowi jakby go parzyła. Oprawcy patrzyli na mnie ze strachem i wstydem.

   – Dlaczego się z niego śmiejecie? – spytałem delikatniej, lecz nadal nie spuszczałem z karcącego tonu.

   Nikt nie odpowiedział. Typowe. Spuścili głowy.

   – Przeproście go.

   Z lekkim ociąganiem, zrobili, o co ich poprosiłem.

   – I na drugi raz nie wyśmiewajcie słabszych, bo wy przecież też kiedyś nie umieliście walczyć – pouczyłem ich.

   – To się nie powtórzy – bąknął jeden z nich.

   – Mam nadzieję, a teraz zmykajcie.

   Od razu posłuchali, bo zmienili się w smoki i odlecieli. Przybrałem ludzką postać, po czym zbliżyłem się do blondynka, który patrzył na mnie wielkimi oczami z szoku. Przykucnąłem, by znaleźć się na jego wysokości. Speszył się i wbił wzrok w ziemię.

   – Jak się nazywasz? – spytałem delikatnym tonem.

   – Ravelin – odpowiedział cichutko.

   – Ravelin, nie bierz sobie do serca, tego co mówili. Jesteś od nich młodszy, ale to nie oznacza, że jesteś słabszy. Zobaczysz, że jak więcej poćwiczysz, to jeszcze będziesz lepszy od nich – odrzekłem.

   – Tak myślisz? – Spojrzał mi przez chwilę w oczy, pociągając nosem, ale zaraz znow się zawstydził.

   – Tak myślę, bo wiesz co? Też tak miałem, a teraz mogę równać się ze starszymi ode mnie. Zobaczysz, że będzie tak samo z tobą.

   – Chciałbym być silny – odparł nieśmiało.

   – Będziesz, mogę ci to obiecać. – Uśmiechnąłem się promiennie. – Może chcesz bym pokazał ci kilka sztuczek?

   – Tak – przytaknął ochoczo, a jego oczy rozbłysły.

   Wstałem z kucek i spojrzałem przez chwilę na Melawi, która patrzyła się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, lecz gdy zauważyła, że zwróciłem na nią uwagę, przybrała obojętną minę.

   – Musisz pamiętać, że najważniejsze jest bycie pewnym siebie, nie możesz pokazywać strachu. Wiem, że to trudne na początku, ale z czasem zobaczysz, że tak się stanie. Musisz też patrzyć w oczy twojemu przeciwnikowi – odrzekłem, a malec przytaknął głową, wpatrzony we mnie. – Dasz mi na chwilę swój miecz? – spytałem łagodnie.

   Ravelin podał mi małą, drewnianą atrapę. Ciężko było mi ją odpowiednio złapać przez rękojeść niewielkich rozmiarów. Zacząłem udawać, że walczę, jednocześnie tłumacząc moje ruchy. Pokazałem mu, jak powinno się atakować, bronić oraz jak przejść do nagłego kontrataku. Oczywiście wszystko odpowiednio upraszczałem, by zrozumiał. Po szybkiej lekcji teorii, oddałem mu miecz, by sam próbował. Był nieśmiały i trochę bał się "walczyć" przede mną, lecz zapewniłem, że nie będę się śmiał. Na początku niepewnie wszystko robił, lecz z czasem jego bariera zniknęła i nawet śmiał się. Dość szybko łapał, o co chodziło. Robiło mi się ciepło na sercu, patrząc na niego, bo przypomniałem sobie lekcje fechtunku z Emasem.

   – Myślę, że na dziś tyle nam wystarczy – powiedziałem, gdy zauważyłem, że Ravelin się już zmęczył, choć był szczęśliwy. – Poćwicz jeszcze, a następnym razem się zmierzymy.

   – Dobrze. – Uśmiechnął się szeroko.

   – A teraz zmykaj do rodziców – odrzekłem łagodnie.

   Chłopczyk skinął głową i zmienił się w jasnozielonego smoka.

   – Dziękuję, Smoku Słońca – powiedział nieśmiało i po chwili odleciał.

   Zaśmiałem się pod nosem. Spojrzałem na Melawi, która przez cały ten czas stała i przyglądała się nam z lekkim uśmiechem, błąkającym się jej po twarzy.

   – To było bardzo miłe, wiesz? – odezwała się.

   – Musiałem zareagować, bo sam byłem w podobnej sytuacji, gdy byłem młodszy. – Wzruszyłem ramionami.

   Melawi przytaknęła ze zrozumieniem głową, patrząc mi w oczy.

   – I tobie nikt nie pomógł – stwierdziła.

   – Tak, tylko Emas mnie potem pocieszał – odparłem trochę smutniejszym tonem.

   Szatynka skrzywiła się lekko, a w jej spojrzeniu widziałem współczucie.

   – Nie patrz się tak na mnie, nie chcę litości – powiedziałem ostrzej.

   – Podziwiam cię, że przeszedłeś przez to piekło z podniesioną głową – odrzekła.

   Już kiedyś Enuika powiedziała coś w podobnym stylu, lecz z ust Melawi brzmiało to inaczej.

   – Nie mogłem się poddać, a przecież wiesz, że upór to ja mam mocny – zaśmiałem się cicho pod nosem, by rozładować napięcie.

   – To racja – przytaknęła lekko żartobliwie.

   Resztę dnia spędziłem naprawdę wśród smoków. Z pomocą Melawi, która rozpoczynała rozmowy, poznałem wiele osób. Niektórzy chcieli, bym zemścił się na pewnych łowcach, co im obiecywałem, choć większość z nich nie znała imienia, a opis mógł pasować do wielu. Cieszyłem się, że smoki dobrze mnie przyjęły. Niektóre z początku podchodziły trochę z rezerwą, pewnie przez moje zamieszkanie, lecz szybko to mijało. Całe popołudnie minęło mi bardzo szybko i nim się obejrzałem słońce zaczęło zachodzić, więc musiałem niestety wracać. Po tym dniu chciałem, by moje życie wyglądało tak już zawsze i z niecierpliwością zacząłem czekać na wyprowadzkę z twierdzy, tylko kiedy to nastąpi?

Hejka!
Wyszedł mi spokojny rozdział, bardziej skupiający się na emojach bohaterów, lecz staram się jak najlepiej rozbudowywać relacje pomiędzy nimi oraz dokładniej nakreślać ich charaktery.
Następne rozdziały będą ciekawsze.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro