Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Ja, Enuika i Hagan byliśmy właśnie na zwiadach. Wcześniej krążyliśmy niedaleko muru, rozpoczynającego terytorium smoków, a teraz siedzieliśmy dłużej w kryjówce, obserwując kamienną budowlę i czekając aż coś się wydarzy. Tymczasowo nic ciekawego się nie działo. Widzieliśmy jedynie moich przyjaciół, którzy lecieli w stronę gór. Chciałem wtedy do nich dołączyć. Wolałem być z nimi, bo mogłem się wtedy pośmiać z żartów Kamatina lub podroczyć z Melawi.

   Po wczorajszym dniu mocniej zżyłem się ze smokami, przez co znacznie bardziej mnie do nich ciągnęło. Ciekawe, co słychać u Ravelina. Polubiłem tego blondynka. Ciekawe, czy zmierzył się już z tamtymi dzieciakami. Oby mu lepiej poszło, chociaż wiadomo, że po jednej lekcji niewiele mogło się zmienić. Jeśli by tylko chciał, chętnie bym go uczył. To byłoby satysfakcjonujące, gdyby dzięki mnie stałby się lepszy oraz że moja wiedza może przekładać się też na innych.

   – Mógłby się tak Smok Słońca pojawić – powiedział cicho Hagan.

   – Ciekawe, jak by się z nim walczyło – odparłem z zadumą.

   – Czemu większości łowców tak bardzo zależy na starciu z nim? – zdziwiła się Enuika.

   – Skrzywienie zawodowe. – Wzruszył ramionami brunet. – Ja już też za długo w tym siedzę, a również jestem ciekaw, jaki ten Smok Słońca będzie w porównywaniu z poprzednim, który był bezlitosny dla łowców przez chęć zemsty za zamordowanie jego żony.

   Smok spojrzał mnie kątem oka, jakby badając moją reakcję, ale mnie to nie ruszało, gdyż nie zdążyłem poznać mej matki. Ojca i tak nigdy nie byłoby mi dane zobaczyć, ponieważ umarł, gdy ja się wyklułem. Cóż, taki był krąg życia Smoków Słońca.

   – To w takim razie nikt nie może go rozjuszyć – odrzekła Enuika.

   – Tenebris się do tego nada – powiedziałem w myślach do Hagana.

   Zauważyłem, że na jego ustach pojawił się chwilowy cień uśmiechu.

   – Ty go widziałaś i jakoś ci nic nie zrobił – odparłem.

   – Miałam szczęście, inni mogą już go nie mieć.

   – Jak w ogóle doszło do tego, że się spotkaliście? – Usłyszałem jego głos w głowie.

   – Zupełnym przypadkiem, ja nagle wylądowałem na polanie, a ona na niej pojawiła.

   – I niestety pogorszyło to twoją reputację.

   – Niestety – odpowiedziałem z lekką złością.

   – Dobra, dzieciaki, chodźmy w inne miejsce – zarządził Hagan.

   Siedzenie w dole między krzakami, nie należało do ciekawych czynności, więc możliwość wyjścia ożywiła mnie. Ruszyliśmy na zachód w kierunku gór. Droga upływała wolno, a i też żaden smok się nie napatoczył, więc było nudno.

   Po kilku minutach natrafiliśmy na sidła, wiszące na grubej gałęzi, a w nich tkwił duży dzik. Kwiczał, wiercił się we wszystkie strony, lecz w ogóle mu to nie pomagało w oswobodzeniu się z pułapki. Stanęliśmy przed zwierzęciem.

  – Hagan! – odezwał się nagle gdzieś z lewej strony jakiś mężczyzna.

   Wszyscy spojrzeliśmy w tamtym kierunku i zauważyliśmy, że z kryjówki w krzakach wyszedł łowca w podobnym wieku co Hagan. Nasz opiekun zaczął iść w jego stronę, więc ja i Enuika również się ruszyliśmy. Ze schronienia wyszli też pozostali dwaj mężczyźni. Zauważyłem, że z pomiędzy gałązek wystawała lufa armatki do wyrzucania siatki na smoki. Czyli to była zasadzka. Dzik idealnie robił za przynętę. Oby tylko nikt się nie pojawił. Nie dopuściłbym do złapania, a potem pewnie zabicia. Będę musiał się jakoś wykręcić z dalszych zwiadów.

   – Nie chcecie się przyłączyć do łowów? – spytał barczysty szatyn, który nas wołał. – Może nadarzyć się idealna okazja dzięki temu dzikowi.

   – Powinniśmy się udać w jeszcze jedno miejsce – odpowiedział Hagan.

   – Tam i tak pewnie nic się nie wydarzy, a nam przydadzą się kolejne osoby. Im więcej tym lepiej – przekonywał. – Młodzi się też czegoś nauczą. Niech mają coś z życia. – Kiwnął na nas głową.

   Hagan spojrzał po nas. Nie mogłem stać z założonymi rękami, musiałem działać.

   – Jeśli się zgodzisz, to pozwól mi się stąd wyrwać, bo nie będę patrzył, jak zabijają smoka, a jeśli nie, to wymyśl coś, bym mógł opuścić zwiady – odezwałem się w myślach.

   Szczególnie tutaj nie mogłem zostać. Czułbym się jak zdrajca, gdybym uczestniczył w łowach. Nawet celowe nieranienie mogłoby się skończyć źle, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy nagle smok nie poruszyłby się akurat w niebezpieczne miejsce.

   – Dobrze, zostaniemy – odpowiedział po chwili namysłu Hagan. – Ale i tak musimy zaliczyć ostatnie miejsce, więc idź tam Nawis – zarządził.

   Zauważyłem, że Enuika zacisnęła usta w wąską linię, a na jej twarzy malowało się niezadowolenie z podjętej decyzji.

   – Bardziej przydałby się tutaj, ale ty za nich odpowiadasz – odrzekł mężczyzna.

   Cóż za wyróżnienie. No, no, nie spodziewałbym się. Kiedyś by mile to połechtało moje ego, ale teraz zależało mi tylko na bezpieczeństwie smoka, który mógłby się tutaj pojawić.

   – Wiesz, gdzie masz iść? Poradzisz sobie? – spytał opiekun.

   – Tak, dam sobie radę – odparłem pewnym tonem.

   – To ruszaj, ale ostrożnie, nie spłosz przypadkiem jakiegoś smoka – powiedział łowca.

   – Postaram się iść jak najciszej – przyrzekłem.

   Ta, chyba jak najszybciej i najgłośniej.

   Zaraz też ruszyłem w odpowiednim kierunku, uważnie spoglądając w górę. Obejrzałem się jeszcze do tyłu. Łowcy wchodzili z powrotem do kryjówki. Współczułem teraz Enuice, która musiała z nimi zostać. Ona nie była zwolenniczką bliskich spotkań ze smokami, lecz jeśli przyszłoby co do czego, to pewnie już stałaby się odważniejsza. Błagam, aby żaden smok tam nie trafił, bo wtedy musiałbym uważać na nią i oczywiście też na Hagana.

   Czułem narastające poddenerwowanie i co chwilę nerwowo patrzyłem, czy ponad koronami drzew nagle ktoś nie przelatywał, a dodatkowo już zmieniłem oczy na smocze i wyostrzyłem słuch, przez co reagowałem na wszelkie bodźce ze zdwojoną siłą i podrygiwałem na każdy szelest. Niestety nie mogłem się jeszcze przemienić, bo byłem zbyt blisko, a też celowo szedłem na razie wolno i ostrożnie, gdyż czułem się obserwowany. Musiałem zachowywać pozory. Serce waliło mi szybko, obijając się o klatkę piersiową. Nie wiedziałem, co się może wydarzyć, ale byłem gotowy na wszystko.

   Nagle przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, więc spojrzałem w górę i zauważyłem, że na niebie śmignął jakiś większy kształt. Cudownie... Byłem już w odpowiedniej odległości, by przyspieszyć, lecz bałem się jeszcze przemienić. Nie zauważyłem już więcej razy tego smoka, więc nawet nie mógł mnie zobaczyć, przez co nie byłem w stanie go ostrzec. W końcu zacząłem biec, a stres i adrenalina narastały z każdym kolejnym pokonanym metrem. Czułem presję, nie chciałem zawieść. Nie tym razem, gdy w grę mogło wchodzić czyjeś życie.

   Nagle usłyszałem przerażony ryk, co zmroziło mi krew w żyłach. Akurat niedaleko była skarpa, więc zbiegłem po niej, sprawdziłem jeszcze teren, po czym przybrałem postać smoka. Zaraz też wzniosłem się ponad korony drzew i leciałem czym prędzej. Czy to będzie podejrzane, jeśli teraz się pojawię? W sumie mogłem przecież przelatywać w pobliżu, będąc na zwiadach. Nie powinienem się nawet zastanawiać, musiałem tam polecieć już teraz. Emocje wzrastały we mnie jeszcze bardziej. Ciężko i głośno oddychałem, a serce to chyba zamierzało wyskoczyć mi z piersi.

   W końcu dotarłem na miejsce i zauważyłem, że młody, jasnozielony smok leżał na ziemi ciasno owinięty metalową siatką. Ryczał i starał się wyplątać, lecz wtedy jeden z łowców uderzył go mocno w głowę maczugą z głowicą z metalu najeżoną kolcami i po chwili padł nieprzytomny. Rozwścieczyło mnie to, a moc od razu odezwała się. Oblekłem ciało w słoneczny blask, by mieć tarczę w zanadrzu, zaryczałem głośno, czym od razu ściągnąłem ich uwagę.

   No to teraz zobaczycie Smoka Słońca w pełnej krasie. Doigraliście się.

   Łowcy byli gotowi do ataku. W oczach Enuiki zauważyłem strach, lecz dzielnie dzierżyła łuk w rękach. Nie mogło się jej nic stać. Hagan trzymał napiętą kuszę. Przemyśleli strategię, bo strzelający stanęli w środku, a dwaj z mieczem i jeden z toporem otaczali ich, będąc oddaleni od centrum o jakieś dwa metry. Hagan pewnie też chciał mi ułatwić zadanie, bo zapewne będzie niecelnie strzelał. Gdyby ktoś inny miał jego broń, musiałbym się go pozbyć jak najszybciej, by nie zaprzątać sobie głowy unikami, a tarczy wolałem użyć później, by nie przemęczać się. Enuikę też musiałem zostawić w spokoju. Chociaż, aby nie wyglądało to podejrzanie i tak powinienem im trochę pogrozić.

   Zleciałem szybko, warcząc i oczywiście bełt już wystrzelił w powietrze, lecz co to dla mnie było, zgrabnie ominąłem go. Gdy znalazłem się już nad nimi, strzeliła również Enuika. Ciekaw byłem, jak się będzie zachowywać. Zacząłem krążyć przed nimi z nienawiścią w oczach jak orzeł czyhający na swoją ofiarę. Łowcy z przodu patrzyli na mnie uważnie, gotując się do ataku. Adrenalina narastała we mnie i czułem, że oni mieli podobnie, gdyż atmosfera stała się napięta. Kilka razy ostrzegawczo kłapnąłem zębami niedaleko nich, a wtedy chcieli mnie zranić, ale ja zwinnie się odsuwałem i przyspieszałem. Dwa razy strzelił Hagan, raz nawet odważyła się Enuika. Widziałem, że denerwowałem trzech łowców, lecz mi podobał się taki leniwy wstęp, bo to ja dyktowałem warunki, oni tylko mnie śledzili wzrokiem, czekając na zdecydowany atak albo sami chcieli wykorzystać dogodny moment na uderzenie.

   Nagle będąc przy szatynie, uniosłem się i wykorzystując ten błyskawiczny ruch, uderzyłem go ogonem, a ostry koniec zdołał nawet przeciąć mu lekko ramię. Łowca padł na ziemię od tej siły, lecz zaraz się podniósł z chęcią mordu w oczach. Pozostali dwaj patrzyli na mnie tak samo. Stanąłem na chwilę w górze i posłałem im wyzywające spojrzenie.

   No dalej atakujcie w końcu. Rozgrzewka się skończyła. Ciało się rozgrzało od emocji, lecz teraz musi od wysiłku.

   Zleciałem w dół, chcąc udrapać pazurami bruneta z wąsem, ale ten się odsunął i zadał własny cios, więc ja uskoczyłem, a w tym samym momencie Enuika strzeliła. Posłałem jej tylko groźne spojrzenie.

   No nieźle, jakoś dajesz radę.

   Poleciałem do następnego łowcy z chęcią powalenia go łapami, a on zamachnął się w stronę mojej szyi, lecz odsunąłem się, przecinając pazurami niestety powietrze kilka centymetrów do niego. Z dwóch stron nadbiegli pozostali dwaj mężczyźni z zamiarem dźgnięcia mnie w boki, co im się nie udało przez to, że wzniosłem się. Zaraz też zleciałem z powrotem w dół, wykonałem nagły obrót w prawo i zamachnąłem się ogonem na całą trójkę, ale w porę się schylili. Nagle też Hagan i Enuika strzelili, jednak ja uniknąłem ich ataku.

   Dobra zacznijmy walkę taką jak na treningu. Odleciałem trochę dalej od Enuiki i Hagana, by wydłużyć czas reakcji na uchronienie się od ostrzału. Trójka łowców podbiegła do mnie z trzech stron, więc natarłem na nich, rycząc. Starcie zaostrzyło się, mężczyźni zadawali co raz to mniej przewidywalne ciosy, a ja sam też co rusz chciałem ich ranić pazurami lub ogonem. Co jakiś czas też leciały strzały i bełty. Raz postanowiłem zastraszyć Hagana, któremu chciałem wtrącić z rąk kuszę, lecz wtedy dopadli mnie łowcy, zatem porzuciłem atak i skupiłem się na nich. Walka z każdą chwilą coraz bardziej stawała się brutalna, kilka razy udało im się mnie drasnąć, lecz ja odpłacałem się tym samym. Żądza wygranej buzowała każdemu z nas w żyłach i nikt nie chciał przegrać ani wyjść na słabego.

   Czas najwyższy też "zaatakować" Enuikę. Wzbiłem się w powietrze, po czym zacząłem krążyć nad nimi wszystkimi. Hagan strzelił dwa razy, lecz ominąłem bełty. Trzej łowcy patrzyli na mnie z chęcią mordu, natomiast Enuika bacznie mnie obserwowała z lekkim strachem. Nagle będąc nad nią, zleciałem szybko w dół i wylądowałem dość blisko za jej plecami. Blondynka wzdrygnęła się i usłyszałem jak oddech uwiązł jej w gardle. Niemal miałem wrażenie, że dochodził do moich uszu dźwięk jej walącego serca, bo to zapewne czuła. Hagan strzelił do mnie, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia. Łowcy zaczęli biec w naszą stronę, a Enuika w końcu odwróciła się. Ręce się jej trzęsły i jeszcze nigdy nie widziałem u niej takiego strachu. Oczy zrobiły się jej ogromne jak spodki, a twarz przybrała bielusieńki odcień. Po prostu stała przede mną jak sparaliżowana, a ja naprawdę wolałbym, gdyby zaczęła strzelać z łuku, bo wtedy wyglądałoby to realistyczniej, a tak przez chwilę sam stałem jak kołek, czekając na jakąkolwiek reakcję obronną z jej strony. W końcu zawarczałem groźnie, mrużąc oczy i zbliżyłem się, a wtedy Enuika raczej instynktownie drgnęła i wycelowała we mnie. Wzniosłem się trochę, a wtedy wypuściła strzałę, którą z łatwością ominąłem, mimo że byłem tak blisko niej. Podleciałem trochę do góry i zacząłem krążyć nad nią, posyłając jej wściekłe spojrzenie. Była co prawda nadal wystraszona, lecz znów strzeliła, a ja uniknąłem jej ataku. Po chwili na szczęście dobiegli do nas trzej łowcy, więc rzuciłem się na nich, a Enuika oddaliła się od nas.

   W końcu miałem już dość tego starcia, które nie odbiegało za bardzo od tych ćwiczeniowych, więc otaczając się tarczą ruszyłem na łowcę z wąsem, który najbardziej był na mnie cięty. Nie mógł się przebić przez barierę, mimo że starał się uderzać w jej różne miejsca. Chwyciłem go przednimi łapami, wzniosłem trochę nad ziemię, odleciałem kawałek od tamtych, po czym cisnąłem go w dół. Nie wstał od razu i o to mi chodziło. Zaraz też wróciłem do dwóch pozostałych łowców i obracając się chciałem powalić ich ogonem, lecz oni w porę uskoczyli, jednak szatyn nieco się zachwiał, co postanowiłem wykorzystać i zdołałem przejechać z mocą pazurami po jego klatce piersiowej, mimo że się odsunął. Zauważyłem, że miejscu rozdartych ubrań pojawiła się krew. Z wściekłym krzykiem ruszył na mnie z toporem, a w tym samym czasie drugi łowca pojawił się z tyłu i próbował ugodzić mnie w plecy mieczem, ale nagle ruszyłem ogonem, a przez to, że był blisko mnie, siła uderzenia odrzuciła go trochę dalej. W tym czasie zdążyłem też odeprzeć atak szatyna oraz ominąć bełt. Zauważyłem, że z powrotem biegł mężczyzna, którym rzuciłem o ziemię. Miałem już naprawdę dość ich wszystkich, więc wzniosłem się wyżej, umocniłem tarczę, odsuwając ją od siebie na pół metra, po czym zleciałem w pusty środek uformowany przez nich i wyrzuciłem z siebie słoneczny blask, myśląc, żeby ich staranował, co też się stało i odlecieli z kilka metrów dalej, upadając na plecy. Nie podnieśli się, bo wyrzucona moc była naprawdę potężna i po prostu ich ogłuszyła.

   Spojrzałem ostrzegawczym wzrokiem na Hagana i Enuikę, by ci zaprzestali ostrzału. Mężczyzna nakazał jej zakończyć atak, sam opuszczając kuszę.

   Podleciałem do jasnozielonego smoka, który właśnie odzyskał przytomność i z otępieniem rozejrzał się, a gdy dotarło do niego, że owijała go siatka, zaczął się wiercić.

   – Poczekaj, pomogę ci – powiedziałem, a on się uspokoił, gdy mnie zobaczył.

   Wspólnymi siłami szybko pozbyliśmy się metalowego przedmiotu, lecz smok cicho zawarczał, gdy ściągałem go z lewego skrzydła. Chciał je wyprostować, lecz zaryczał i zaraz je złożył.

   – Coś ci jest? – spytałem.

   – Stłukłem sobie skrzydło, gdy upadłem.

   – Zaraz cię wyleczę – odrzekłem uspokajająco.

   Spojrzałem na łowców, którzy zaczynali dochodzić do siebie, choć jeszcze nie wstali. Stanąłem bliżej smoka, po czym oblekłem się w blask i uformowałem z niego tarczę dookoła nas. Teraz nikt nam nie groził. Dotknąłem prawą, przednią łapą jego skrzydła i powoli zacząłem przekierowywać na nie swą moc, lecz było to trudniejsze przez równoczesne skupianie się też na barierze. Nie zważałem na to i usilnie zwiększyłem siłę, która po chwili oblekła obolałe miejsce. Nie minęło dużo czasu, aż poczułem, że ciało ozdrowiało, więc wycofałem energię. Poczułem się mimo wszystko zmęczony. Dopiero teraz zauważyłem, że niedaleko nas stali łowcy i patrzyli na mnie z chęcią rewanżu. Nie zamierzałem jednak już walczyć, bo chciałem odprowadzić młodego do gniazda.

   Chcecie znów oberwać mą mocą, tak? No dobra, spełnię wasze żądanie.

   Zaraz też wyrzuciłem z siebie blask, a wszystkich, w tym Hagana i Enuikę, odrzuciło dalej ode mnie. I tak im nic nie będzie, to tylko chwilowe ogłuszenie.

   – Lecimy do gniazda – zarządziłem.

   – Dobrze, ale pozwól, że zakończę polowanie, skoro już nikt mi nie zabroni – odparł, patrząc na uwięzioną zwierzynę, a ja tylko skinąłem głową.

   Smok podleciał do dzika, po czym wgryzł mu się w szyję, a on kwiczał jeszcze i chciał się wyrwać, lecz na próżno, bo po chwili bordowa krew zaczęła kąpać na ściółkę, brudząc zielony mech. Życie uszło z oczu zwierzęcia, więc młody odsunął się, by po chwili przeciąć sznur pazurem, a dzik bezwładnie upadł na ziemię. Smok chwycił go przednimi łapami i wzniósł się.

   – To teraz możemy lecieć – odparł.

   Spojrzałem jeszcze na Enuikę, która nadal leżała, nie odzyskawszy przytomności. Naszło mnie lekkie zmartwienie, ale przecież nic jej nie będzie. Zaraz się ocknie. Będzie miała mi historię do opowiedzenia.

   Wzbiliśmy się wysoko w powietrze. Emocje powoli zaczęły mnie opuszczać i teraz do mnie dopiero dotarło, że wygrałem starcie. W końcu się udało.

   – Dziękuję, Smoku Słońca, za uratowanie mi życia. Mam teraz wobec ciebie dług – powiedział z wdzięcznością.

   – Taka już moja powinność, by was bronić, nie jesteś mi nic winien – odrzekłem.

   – Gdyby nie ty moja głowa pewnie zawisłaby na ścianie. Jak ja mogłem tak nie uważać – westchnął, kręcąc głową. – Chociaż było to moje pierwsze samodzielne polowanie, ale teraz rodzice mnie już tak szybko nie puszczą – spochmurniał.

   Zawsze mógłby im nic nie mówić, bo był zdrowy i miał zdobycz, lecz nie powinienem mu doradzać kłamstwa.

   – Pierwsze razy nie są najlepsze, wierz mi – powiedziałem łagodnie.

   – Ty, Smoku Słońca, nie wyglądasz na takiego, któremu mogłoby coś pójść nie tak – stwierdził.

   To miłe co uważał, lecz niestety prawda była gorzka.

   – Każdemu może się powinąć noga, nikt nie jest idealny.

   Smok skinął głową.

   – Mój brat, Ravelin, już cię polubił, a teraz ja jestem ci wdzięczny życie.

   – O, no proszę, jesteś bratem Ravelina, a to ci los bywa przewrotny – powiedziałem z zaskoczeniem. – Jeszcze cię nie spytałem, jak się nazywasz?

   – Tanwen.

   – Mi możesz mówić Nawis, nie musisz zwracać się do mnie per Smoku Słońca, nie dzieli nas też przecież dużo lat, bo ile masz?

   – Szesnaście.

   – No to tylko trzy lata różnicy, jesteśmy prawie że rówieśnikami.

   – Jednak i tak czuję respekt wobec ciebie.

   Mile połechtało to moje ego. Lubiłem być doceniany.

   – Twój brat jest wyśmiewany przez pewną grupkę, nie możesz mu pomóc?

   – On po prostu chce im dorównać, a przez ciebie zaczął wierzyć, że będzie od nich lepszy.

   Spodobała mi się jego postawa. Jeszcze będą z niego ludzie, znaczy smoki. Naprawdę powinienem zacząć go uczyć. 

   – Może Ravelin zechciałby, abym nauczył go walki bronią? – zaproponowałem.

   – To zaszczyt – odparł z zaskoczeniem. – Myślę, że by się ucieszył.

   – Przekaż mu to, a jak tylko będę w gnieździe, służę wtedy pomocą. Na przykład jutro zamierzam się pojawić.

   – Dobrze. – Skinął głową.

   Po chwili dolecieliśmy do wodospadu, więc powinienem już wracać na resztę zwiadów. 

   – Tutaj musimy się już rozdzielić, bo mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia – odrzekłem.

   – Jeszcze raz dziękuję – powiedział z wdzięcznością.

   – Nie ma sprawy – odparłem miło, a gdybym mógł, to bym się uśmiechnął, choć dało się to wyrazić poprzez oczy. – To do zobaczenia.

   – Do zobaczenia. – Skinął lekko głową, po czym odleciał w stronę doliny.

   Ja poleciałem w kierunku kryjówki. Czułem satysfakcję, że udało mi się go uratować. Jakbym to spieprzył, to bym sobie tego nie darował. Łowcy teraz już wiedzą, że potrafiłem lepiej walczyć. Słoneczna tarcza wiele dała, ale też zwiększyła się moja pewność siebie. Nic bym jednak nie osiągnął, gdyby nie męczące treningi z Tajną Grupą Zwiadowczą. Wysiłek zawsze się opłaca, a trud włożony w ciężką pracę, nigdy nie idzie na marne. Upłynął tylko miesiąc, a ja już odniosłem sukces, co prawda zaliczyłem wpadkę, ale podniosłem się. Dobrze, że byłem osobą, która szybko łapała, o co chodziło, a nauka walki zawsze szła mi szybko. Teraz mogłem poczuć się jak pełnoprawny Smok Słońca, choć oczywiście nie mogłem zapeszać, bo zawsze jeszcze coś mogło pójść nie tak, jednak dziś mogłem sobie pozwolić na chwile dumy, gdyż dla mnie każde zwycięstwo było powodem do radości. Będę musiał się pochwalić przyjaciołom. Zaraz po zwiadach polecę do nich.

   Byłem już blisko miejsca kryjówki, a nie widziałem nigdzie żadnego łowcy, co dodatkowo sprawdziłem za pomocą słonecznego widzenia, więc wylądowałem i przemieniłem się. Enuika i Hagan dopiero szli na miejsce, więc miałem czas, by dotrzeć tam przed nimi. Już byłem ciekaw, jakich wrażeń dostarczyłem blondynce. Schowałem się w dole między krzakami i położyłem się na jego ścianie. Mogłem trochę odsapnąć, choć wszystkie emocje już zdążyły ze mnie ulecieć. Wsłuchałem się w śpiew ptaków i przymknąłem powieki, by się zrelaksować. Było mi tak przyjemnie. 

   Po kilku minutach zjawili się moi towarzysze, którzy również weszli do dołu. Zauważyłem, że Enuika nadal była lekko przestraszona oraz nie dowierzała. Nie dziwiłem się jej, gdyż to był jej pierwszy raz, gdy widziała mnie w akcji, a szczególnie po tym, jak nic jej ostatnio nie zrobiłem. 

   – I jak pojawił się jakiś smok? – spytałem.

   – A żebyś wiedział, że tak – odpowiedział Hagan. – Złapaliśmy go, lecz zaraz pojawił się Smok Słońca i tym razem już nie dał plamy, pokonał nas i uwolnił tamtego smoka – odparł ze złością. – Dobra robota – pochwalił mnie w myślach.

   – Jakoś się udało – odpowiedziałem, a przez moją twarz przemknął cień uśmiechu.

   – Ja już za to nigdy więcej nie chcę go spotkać – odezwała się Enuika, która widocznie nadal była pełna emocji po walce.

   – Nic wam się nie stało, to najważniejsze – odrzekłem.

   – Dokładnie, a ty, Enuika, dobrze się spisałaś – pochwalił ją Hagan.

   – No nie do końca, ale to wszystko przez chęć przetrwania, nic więcej. – Wzruszyła ramionami.

   – Ona zawsze dodaje najwięcej mocy i pewności siebie – odpowiedziałem.

   – Szkoda, Nawis, że nie było cię z nami, w takim momencie pozwoliłem ci odejść – odparł z żalem brunet.

   – No cóż, też żałuję, ale tak wyszło – powiedziałem obojętnie.

   – Może następnym razem się z nim zmierzysz.

   – Chciałbym go zobaczyć na własne oczy – przyznałem.

   – To teraz możemy trochę odpocząć i wracamy do twierdzy – odrzekł Hagan.

   Zamilkliśmy. Spojrzałem na Enuikę, którą cały czas coś trapiło i widziałem, że chciała pogadać, lecz nie zamierzała tego robić przy naszym opiekunie. Widocznie dla niej było to niemałe przeżycie. Sam byłem ciekawy, jak to jest walczyć ze mną, co się wtedy czuje. 

   – Jak w ogóle wyglądało to stracie? – spytałem.

   Hagan streścił mi przebieg walki, a ja tylko reagowałem z zaskoczeniem lub zdziwieniem. Potem zapadła cisza. Posiedzieliśmy przez jakiś czas w kryjówce, lecz żadne smoki się nie pojawiły, więc w końcu wróciliśmy do twierdzy. Zdaliśmy raport, co zrobili też tamci łowcy, więc Tenebris dowie się, że dziś to ja triumfowałem. Poczułem przez to jeszcze większą satysfakcję. Może tym razem zebranie nie będzie takie złe i wręcz będę się cieszył z obecności na nim. Chciałem też już zobaczyć niezadowolenie Tenebrisa. Niech on się powścieka.

   Ja i Enuika pożegnaliśmy się z Haganem, więc zostaliśmy sami.

   – Odprowadzić cię do domu? – zaproponowałem.

   – Jeśli chcesz. – Uśmiechnęła się lekko.

   Zaraz też ruszyliśmy w odpowiednią stronę.

   – Jak zniosłaś tę walkę? – spytałem.

   – Strasznie się bałam – odparła. – Szczególnie, gdy Smok Słońca zbliżył się do mnie, a ja wtedy stanęłam jak sparaliżowana. Co prawda potem strzeliłam do niego, lecz dobrze, że tamci łowcy szybko podbiegli. – Pokręciła nerwowo głową.

   – Dobrze, że nic ci się nie stało – powiedziałem z troską.

   – Też odepchnięcie tym jego dziwnym blaskiem było bolesne jakby się dostało czymś twardym. Nie można było się przez to przebić – odrzekła z lekkim zdziwieniem.

   – Niestety Smok Słońca stał się lepszy, jak widać – przyznałem.

   – Naprawdę nie chcę mieć już z nim do czynienia.

   – Coś czuję, że teraz będzie się częściej pojawiał.

   – Pewnie tak, teraz tylko pozostało czekać na pierwszą ofiarę – odparła nieco smutno.

   Pierwsza ofiara... Mimo wszystko chyba nie byłbym w stanie kogoś zabić z zimną krwią, jednak zawsze coś może się zdarzyć przez przypadek.

   – Być może kiedyś to nastąpi – powiedziałem, lekko wzruszając ramionami.

   – Tak bardzo chciałabym, żeby ta wojna się skończyła i utwierdzam się w tym każdego dnia. Non stop tylko myślę, czy mi lub tobie się nic nie stanie i się boję, że znów stracę kogoś bliskiego – odrzekła z przejęciem.

   Serce lekko mi się ścisnęło na jej wyznanie. Chwyciłem ją za ramię i zatrzymałem ją. Stanęliśmy w miejscu. Enuika nie zasługiwała na zło tego świata. Była zbyt dobra na to. Chciałbym uchronić ją przed cierpieniem. Nie mogłem też dopuścić, by coś jej się stało.

   – Obiecuję ci, że będę się pilnował, jak tylko mogę, by nie przytrafiło mi się coś złego – odrzekłem szczerze, patrząc jej w oczy.

   – Wiesz, że nie możesz mi tego obiecać, bo nigdy wi wiadomo, co przyniesie przyszłość – powiedziała smutno.

   – Niech los nawet sobie nie myśli, że szybko mnie zabierze z tego świata. Nie pozwolę mu na to. Również ciebie ochronię – zadeklarowałem.

   Przez chwilę niemo tylko patrzyliśmy sobie z mocą w oczy, a ja spojrzeniem chciałem utwierdzić mą przysięgę.

   – Mam nadzieję, że tak właśnie będzie – odpowiedziała.

   – Zobaczysz, że będzie dobrze – odparłem, chcąc ją udobruchać.

   Enuika tylko skinęła głową, spuszczając wzrok. Po chwili znów zaczęliśmy iść w stronę jej domu.

   – Ale wiesz – zaczęła – mimo takich obaw myślę sobie, co by było, gdybym się spotkała tak sam nam ze smokiem, który zabił mojego tatę. Przecież już raz go widzieliśmy, a wtedy zareagowałam bardzo gwałtownie – odrzekła z zadumą.

   – Rozważasz zemstę? – spytałem ze zdziwieniem.

   – Nie, to tylko takie nic nieznaczące myśli. – Wzruszyła obojętnie ramionami.

   Wyobraźnia nie pokazywała mi walki Enuiki i Okthana w kolorowym świetle. Raczej dla blondynki nie skończyłaby się dobrze.

   – Jednak myślę, że nie powinnaś sobie tym zaprzątać głowy.

   – Masz rację, to nie skończyłoby się dobrze – przyznała. – Masz jutro wolne czy musisz coś robić? – spytała, zmieniając temat.

   Typowo, już jak weszło mi w zwyczaj, zamierzałem spędzić większość dnia ze smokami z racji dnia wolnego w twierdzy.

   – Mam niestety robotę na cały dzień w zamku.

   W życiu nie spędziłbym tam tyle czasu.

   – Rozumiem – odpowiedziała lekko zawiedziona, skinąwszy głową.

   – Ale wieczór mam już wolny, więc możemy spędzić go razem – odparłem, chcąc ją pocieszyć.

   – Dobrze. – Uśmiechnęła się. – Jeśli będzie pogoda, może pójdziemy do twojego miejsca w północnej części twierdzy i popatrzymy w gwiazdy? – zaproponowała, lekko się rumieniąc.

   Coś takiego raczej wykraczało poza przyjacielski sposób spędzania czasu. Było po prostu romantyczne. Co jeśli Enuika coś do mnie czuła? Nie chciałabym jej ranić. Była mi co prawda bliska, ale nie darzyłem ją głębszym uczuciem. Nawet nie mógłbym.

   – Coś się wymyśli – odpowiedziałem łagodnym tonem, tak by nie zabrzmiało to obojętnie lub jakbym ją odtrącał.

   Enuika co prawda lekko się zmieszała, lecz szybko to ukryła.

   Sam sobie byłem winny, jeśli by się we mnie zakochała. Ciągle tylko starłem się być dla niej delikatny, jednak co mogłem poradzić na to, że po prostu nie chciałem jej sprawiać przykrości?

   Po chwili dotarliśmy pod jej dom.

   – To do zobaczenia – powiedziała, uśmiechając się.

   – Do zobaczenia – odrzekłem.

   Gdy weszła do środka budynku, odszedłem i zacząłem iść w stronę tajnego przejścia. Zbliżał się zachód, lecz nie zamierzałem długo siedzieć u smoków. Może byli jeszcze na polanie. Musiałem się osobiście pochwalić mym zwycięstwem.

   Po kilkunastu minutach znalazłem się na mojej polance, po czym przemieniłem się i poleciałem w stronę gór. Przede mną rozpościerał się cudowny widok nieba w różowo-pomarańczowo-żółtych barwach na tle piętrzących się przed nim wysokich szczytów. Zawsze jakoś bardziej wolałem zachody, a nie wschody słońca.

   W końcu dotarłem do polany i na szczęście moi przyjaciele jeszcze na niej byli. Siedzieli na kłodach dookoła ogniska. Wylądowałem obok nich i przemieniłem się.

   – O, któż to do nas zawitał o tej porze? – odezwał wesoło Kamatin.

   – Musiałem jeszcze przyjść – odpowiedziałem, usadawiając się obok niego po lewej stronie, gdyż po prawej była oczywiście Kailiana.

   Marlo i Aira siedzieli naprzeciwko nas, a Melawi i Okthan zajmowali sami kłody po dwóch pozostałych stronach. Tak też lepiej się rozmawiało, bo każdy mógł siebie dobrze widzieć, lecz od razu rzucało się w oczy, kto był w związku, a kto sam.

   – No to mów, czemu cię tutaj teraz przywiało – odparła Melawi, która była bliżej mnie po mojej lewej stronie.

   – Muszę się wam pochwalić, że uratowałem dziś smoka z rąk łowców i wygrałem walkę – odrzekłem, ciesząc się z tego.

   – No proszę, proszę, czyżby Smok Słońca nam się wyrabiał? – powiedziała z lekkim niedowierzaniem królewna.

   – W końcu pierwsze zwycięstwo – odezwał się Kamatin z uśmiechem.

   – Mam nadzieję, że ich porządnie urządziłeś – odparł Okthan.

   – Nie polało się dużo krwi, ale nie wyszli bez szwanku, na sam początek podrapanie wystarczy.

   – Oby tak dalej, a łowcy w końcu cię popamiętają – powiedział zadziornie Marlo.

   – Nie zamierzam spuszczać z tonu – zapewniłem.

   – Tylko nie unoś się nie wiadomo jaką dumą, żebyś się później srodze nie zawiódł, jeśli coś by ci się nie udało – odrzekła poważnie Melawi.

   – Jak zawsze odezwał się głos rozsądku – odparłem, przewracając oczami. – Ale jestem tego świadom.

   – Wiesz, z tobą to nigdy nic nie wiadomo, lepiej wylać na ciebie kubeł zimnej wody od razu, choć i tak nie wiem, czy wszystko od razu dociera do twojego łba – powiedziała już lekko złośliwie.

   – Nie mogłaś się już obejść bez uszczypliwości – zaśmiałem się pod nosem.

   – Nie byłabym sobą – odparła, lekko się uśmiechając.

   – No oczywiście. – Mój uśmiech się poszerzył.

   – Jak ja lubię słuchać waszych rozmów – odezwał się Kamatin, więc spojrzałem na niego i oczywiście szczerzył się jak głupi do sera.

   – A ja za to wolałabym, jakbyś czasem się nie odzywał. – Przewróciła oczami Melawi.

   – Przykro mi to mówić, ale jestem już wyczulony na wasze wszelkie konwersacje.

   – No nie odpuści. – Pokręciłem głową z rozbawieniem.

   – A żebyś wiedział, że nie – zaśmiał się szatyn.

   – Skoro masz jutro wolne, to nie zapominaj o treningu – powiedziała królewna, zmieniając temat.

   – Wiadomo, już się powinniście przyzwyczaić, że jak nie mam pracy, to przylatuję do was. Spędzę też trochę czasu w gnieździe.

   – Czyli polubiłeś tam przebywać – stwierdziła.

   – Tak, a i też zamierzam uczyć walki bronią Ravelina, tego malca, któremu wczoraj pomogłem.

   – To dobrze, że chcesz nawiązywać znajomości z innymi smokami.

   – Tylko wiesz, dzieci to dobry wabik na smoczyce. – Uśmiechnął się do mnie szelmowsko Kamatin. – Więc Melawi uważaj, bo jeszcze któraś ci go sprzątnie sprzed nosa – ostrzegł ją.

   Oj, Kam, ty naprawdę nie masz dość.

   Melawi westchnęła, kręcąc głową.

   – Kam, proszę cię, skończ ten temat – zirytowała się.

   – Ja tylko staram się być dobrym przyjacielem i chcę ci oszczędzić cierpienia – odrzekł, przykładając prawą rękę do serca.

   – Cierpieć to ty możesz, jeśli zaraz się nie zamkniesz – warknęła.

   – No dobra, Mel, już tak się nie denerwuj, w ogóle nie masz poczucia humoru – powiedział żartobliwie, kręcąc głową.

   – Ty jesteś wyczulony na nas, a ja jestem na twoje farmazony – odbiła pałeczkę.

   – Co kto woli – zaśmiał się.

   Nagle zapanowała cisza, a wszyscy zaczęliśmy się na siebie z osobna patrzyć, aż w końcu nie wiadomo czemu wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. I właśnie dlatego tak uwielbiałem spędzać z nimi czas. Jak tu ich nie lubić?

Hejka!
Nie lubię opisywać walk, bo nie umiem tego za bardzo i jakoś mam wrażenie, że czegoś brakuje. Może kiedyś dojdę do wprawy.
Wam jak się podoba rozdział?
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro