Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Po porannym treningu z łowcami, poleciałem do smoków, by i tam ćwiczyć. Rozgrzewką była walka jeden na jeden, oczywiście z Melawi, która zakończyła się remisem, co nie podobało nam się obojgu. Starcie jak zawsze było zacięte i żadne z nas nie chciało dać za wygraną. Tak naprawdę walczylibyśmy nadal, ponieważ tak się wciągnęliśmy, że dopiero Okthan nam przerwał, ponieważ zrobiło się zbyt brutalnie i ogłosił remis. Typowo daliśmy się ponieść emocjom. Po prostu nie znaliśmy granic, gdy za bardzo wczuliśmy się w starcie.

   Następnie Melawi postanowiła mnie nauczyć walki zespołowej. Podzieliliśmy się na dwie grupy – ja, Melawi i Aira byliśmy smokami, natomiast pozostała czwórka łowcami. Zadaniem Airy szczególnie było dekoncentrowanie nagłym i bliskim przelatywaniem tuż obok kogoś, przez to że była niezwykle szybka i zwinna, a dzięki temu jej atak był niespodziewany. Ja i Melawi skupiliśmy się na typowej walce kontaktowej, lecz czasem również dołączaliśmy do Airy i robiliśmy zmasowane, gwałtowne natarcie. Spodobał mi się ten sposób, choć po części wykorzystałem go we wczorajszej walce z łowcami. Później też walczyłem u boku każdego z grupy.

   Początkowo ciężko było mi się przestawić z samodzielnego radzenia sobie na zgranie zespołowe, jednak każdy dawał mi cenne rady, które dość szybko przekładałem na pozytywne skutki. Melawi uczyła mnie też, jak dowodzić. Mimo wszystko ciężko było mi sobie wyobrazić prawdziwą bitwę. Łowcy mieli zdecydowaną przewagę liczebną, lecz my mogliśmy latać i ziać ogniem, a do tego byłem ja, dlatego też musiałem usilnie starać się, by być jak najlepszym.

   – Na dziś myślę, że już wystarczy – zarządziła Melawi, gdy wszyscy byliśmy już wykończeni.

   Byłem zmęczony przez ciągłe używanie mocy, bo Melawi stwierdziła, że powinienem się z nią dobrze obyć i sprawdzić, jak długo będę na siłach. Wytrzymałem ten kilkugodzinny trening, więc potrafiłem korzystać z niej przez kawał czasu. Tak naprawdę dałbym jeszcze radę dłużej walczyć, bo jeśli chodziło o zmęczenie mięśni, to tym nie musiałem się przejmować dzięki regeneracji, która potem i tak się odbijała na mnie w ten gorszy sposób. Uleczyć się z długotrwałego używania mocy już nie mogłem.

   – No w końcu – wysapał Marlo.

   Krótkie przerwy mimo wszystko nie potrafiły całkowicie zregenerować ich sił, a ja też nie miałem na to wpływu, co próbiwaliśmy. Co prawda mięśnie potrafiłem wzmocnić, lecz wyczerpanie leżało też w psychice.

   – Mamy dziś bezchmurne niebo, więc jeśli taka pogoda się utrzyma, co wy na to, żeby sobie wynagrodzić ten wysiłek leżeniem pod gwiazdami? – zaproponował Kamatin.

   – Dobry pomysł – przytaknęła Kailiana z uśmiechem.

   – Rozpalmy też ognisko, żeby było jeszcze bardziej klimatycznie – powiedziała Aira.

   – Czyli zapowiada się wesoła noc – odparł radośnie Marlo, a Kamatin uśmiechnął się szeroko, przytakując głową.

   – Skoro jest już to ustalone, myślę, że tymczasowo wystarczy nam siebie i zobaczymy się wieczorem – odezwała się Melawi.

   – To dobrze, bo zamierzam polecieć do gniazda potrenować z Ravelinem – odpowiedziałem.

   – Czyli spotykamy się tutaj, gdy zajdzie słońce – ustalił Kamatin.
 
   Wszyscy to potwierdziliśmy, po czym każdy udał się w swoją stronę. Zauważyłem, że Melawi poleciała w stronę gór, więc może większość czasu spędzi w swojej samotni. Dziś nie zamierzałem jej przeszkadzać, chociaż przyjemnie spędzało się tam czas. Towarzystwo Melawi też lubiłem. Mogłem z nią więcej rozmawiać, bardziej ją poznawać. Tam czasami zrzucała maskę twardej i niewzruszonej smoczycy. Była bardziej sobą.

   Poleciałem do gniazda. W środku nie było zbyt wiele dorosłych smoków, za to zauważyłem sporo bawiących się dzieci. W jednym odosobnionym zakątku dostrzegłem Ravelina, który wymachiwał drewnianym mieczem. Jak widać, coś z mojej wcześniej lekcji już wyniósł – chęć stawania się coraz lepszym. Zleciałem w dół i wylądowałem niedaleko chłopczyka. Od razu mnie zauważył, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Przemieniłem się i podszedłem do niego.

   – Cześć, jak widzę już zacząłeś ćwiczyć – odezwałem się miło.

   – Cześć, Smoku Słońca – odpowiedział, mimo wszystko nadal lekko speszony moją obecnością.

   – Proszę mówi mi Nawis. – Uśmiechnąłem się.

   – Dobrze. – Skinął głową.

   – Obiecałem ci, że pouczę cię walki mieczem, więc chcesz dziś następną lekcję?

   – Tak, tak, bardzo chcę – odparł z entuzjazmem.

   Zaśmiałem się pod nosem.

   – Dobrze, to na początek pokaż mi, co już potrafisz. Pamiętaj, że masz się mnie nie wstydzić, bo nie będę się z ciebie śmiał – zapewniłem.

   Usiadłem, aby tak nad nim nie górować i by czuł się pewniej. Blondynek zaczął nieco nieśmiało pokazywać różne ruchy, ale stopniowo oswajał się z moją obecnością. Poprawiałem na razie najbardziej znaczące błędy, a on naprawdę szybko przyswajał wiedzę. Widziałem radość na jego twarzy. Tak bardzo przypominał mi mnie, gdy ćwiczyłem z Emasem. Nostalgia znów we mnie uderzyła. Nie mogłem jednak się jej poddać, bo poprowadziłaby mnie potem do znacznie gorszych wspomnień.

   – Zrób sobie już chwilową przerwę – powiedziałem, gdy zauważyłem, że się zmęczył.

   – Mógłbym już wygrać z chłopakami? – spytał z nadzieją, siadając naprzeciw mnie.

   – Idzie ci naprawdę dobrze, ale jeszcze musisz uzbroić się w cierpliwość, żebyś nie sparzył się w razie niepowodzenia – odparłem.

   Dawałem takie rady, a sam zbyt szybko targnąłem się na pierwsze stracie z łowcami i skończyłem z przebitym gardłem. Oby Ravelin nie był tak narawny jak ja.

   – Szkoda – odparł ze smutkiem.

   – Ale nie łam się. Głowa do góry. Musisz dużo, dużo ćwiczyć. W końcu stawisz im czoła i pokażesz, że nie mogą się z ciebie śmiać.

   – Będę ćwiczył codziennie – zapewnił, od razu się ożywiając.

   – Obiecujesz? – spytałem z lekkim uśmiechem.

   – Obiecuję. – Przytaknął głową.

   – To dobrze, pamiętaj, że ciężka praca, zawsze się opłaca – odparłem poważnie. – Poćwiczyłbym razem z tobą. Macie gdzieś tu drewniane miecze?

   – Tak, chodź, zaprowadzę cię.

   Poszliśmy do dużej jaskini na dole, która była zbrojownią. Znalazłem atrapę i wróciliśmy z powrotem do naszego zakątka.

   – Dobrze, to zacznijmy. Na poczatek postawa – zarządziłem, a Ravelin przyjął odpowiednią pozę. – Dobrze, ale lewa noga bardziej ugięta i wysunięta do przodu – pouczyłem, więc się poprawił. – Teraz dobrze. Bardzo ważne jest patrzenie w oczy przeciwnika. Wiem, że to będzie dla ciebie trudniejsze przez nasz wzrost, ale możesz próbować. Dziś poćwiczymy atak. Rób to samo, co w walce „na sucho", ale nie śpiesz się. Wszystko będziemy robić na spokojnie, żebyś mógł zapamiętywać ruchy.

   Zaczęliśmy potyczkę. Widziałem, że wkładał całe serce w walkę i ze skupieniem słuchał moich poleceń. Naprawdę miał potencjał na bardzo dobrego wojownika. Gdy nauczy się jeszcze walczyć jako smok, będzie kiedyś gotowy na starcie z łowcami. Podobała mi się jego wytrwałość. Pomimo zmęczenia nie chciał przerywać. Uparty z niego sześciolatek. Pewnie już za około dziesięć lat będzie wymykał się poza teren gniazda, aby zaznać trochę niebezpieczeństwa tak jak to robią Aira i Marlo. Choć jakbym tak do nich powiedział, to zaraz by mówili, że mają prawie siedemnaście lat i brakuje im tylko roku do pełnoletności.

   W końcu zarządziłem przerwę, bo Ravelin naprawdę miał już dość. I tak byłem pewien podziwu, że tyle wytrzymał.

   – Tak trzymaj, Rav, a wyrośniesz na potężnego smoka – pochwaliłem go.

   – Takiego jak ty? – spytał z nadzieją.

   Cieszyło mnie, że już byłem dla niego takim autorytetem, jednak lepiej, żeby nie poznał mojego prawdziwego oblicza.

   – Tak, takiego jak ja – odpowiedziałem z uśmiechem. – A wiesz, że przypominasz mi mnie, gdy byłem w twoim wieku?

   – Naprawdę?

   – Tak, widzę, że tak samo chcesz być coraz lepszy w walce. – Pokiwałem głową. – Co ta wojna robi z dziećmi, że już na tym etapie myślą o takich rzeczach – westchnąłem.

   Nie potrzebnie zszedłem na ten temat. Był jeszcze mały.

   – To dobrze czy źle? – odparł zaciekawiony.

   Dobre pytanie. Odpowiedź jednak była jasna – to źle. Dzieci zbyt szybko traciły dzieciństwo, szybciej dorastały, musiały oswajać się z wizją śmierci najbliżych osób lub nawet jej doświadczać. Wojna już od najmłodszych lat tworzyła machiny do swojego żniwa. Co prawda Ravelin na razie chciał pokonać swoich prześladowców, którzy też byli tylko dziećmi, lecz potem zmieni się to. Widziałem też, że miał dziecięce spojrzenie na świat. To dobrze. Mi to nie było dane.

   – Przyszło nam żyć niestety w trudnych czasach, więc dążymy do perfekcji. Ty też nigdy się nie poddawaj. Świat, który czeka cię poza gniazdem, jest niebezpieczny – powiedziałem z powagą.

   – Mojego dziadka zabili łowcy – wyznał ze smutkiem.

   O tym właśnie myślałem.

   – Pewnie teraz jest w lepszym miejscu, patrzy na ciebie z góry i cieszy się, że ma tak zdolnego wnuka – chciałem go pocieszyć.

   – Tak myślisz?

   – Tak myślę – przytaknąłem.

   – To możemy jeszcze trochę potrenować? – spytał, wstając gwałtownie.

   Ach, te dzieci i ich nagła zmiana nastroju.

   – Tak, więc ustaw się już – odparłem, podnosząc się na nogi.

   Ćwiczyliśmy elementy, które wcześniej najmniej wychodziły. Powolutku robił postępy.

   – O, Vivienne! – wykrzyknął nagle, patrząc gdzieś do góry.

   Srebszysto-szara smoczyca zatrzymała się w locie. Czy to ją niedawno uzdrowiłem? Imię i kolor łusek się zgadzały.

   – Co mówiłem o rozpraszaniu się? – upomniałem go łagodnie.

   Co prawda był jeszcze mały i łatwo mógł stracić skupienie, ale ważne, żeby o tym pamiętał.

   – Że wtedy przeciwnik może to wykorzystać – odpowiedział z lekkim zawodem.

   – Więc nie możesz o tym zapominać.

   – Tak, tak, wiem. – Pokiwał głową ze zrozumieniem.

   Po chwili smoczyca wylądowała obok nas i przemieniła się. Tak, to była ona.

   – Cześć, Viv – przywitał się entuzjastycznie Ravelin.

   – Cześć. – Uśmiechnęła się do niego, a po chwili przeniosła wzrok na mnie. – Witaj, Smoku Słońca. – Skinęła lekko głową.

   – Nawis, mów mi Nawis. Naprawdę nie musicie mnie tytułować "Smok Słońca" – odpowiedziałem.

   – Dobrze, rozumiem. – Uśmiechnęła się lekko.

   – Ćwiczę znów z Nawisem, wiesz? – zagadnął do niej Ravelin.

   – Właśnie widzę, że wam przeszkodziłam. Jak ci idzie?

   – Bardzo dobrze, Nawis mówi, że kiedyś będę taki potężny jak on – pochwalił się.

   – Skoro tak mówi, to pewnie tak jest. – Spojrzała na mnie przelotnie.

   – Ravelin jest bardzo dobrym uczniem – przyznałem.

   – Jak chcesz, to pokażę ci, co już umiem – powiedział, wymachując mieczem.

   – Dobrze – zgodziła się Vivienne.

   Ravelin od razu zabrał się do rzeczy. Nawet komentował to, co robi.

   – Rav to mój kuzyn, ale jest mi prawie jak brat – odezwała się.

   – Nie sposób go nie polubić – przyznałem z uśmiechem.

   – To prawda, uwielbiam tego dzieciaka – zaśmiała się.

   Zamilkliśmy i obserwowaliśmy poczynania Ravelina. Zauważyłem, że była trochę spięta i nerwowo skubała palce. Co jakiś czas też spoglądała na mnie dyskretnie.

   – Jeszcze raz ci dziękuję, że mnie uzdrowiłeś – odezwała się.

   – Taka moja rola. Nie musisz już tyle dziękować.

   – Ale i tak jestem ci wdzięczna. – Uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłem jej gest.

   – Będziesz na Błękitnej Nocy?

   – Na czym? – Zmarszczyłem brwi.

   – O, to jeszcze nie wiesz – zdziwiła się. – Za trzy dni będzie pełnia księżyca, a wtedy o północy w lesie nad małym jeziorkiem wszystkie ćmy wyjdą ze swoich kokonów. Nie są one zwyczajne, bo mają jasnoniebieskie skrzydła, które pokrywa srebrny pyłek. On w kontakcie ze światłem księżyca błyszczy się i ćmy wyglądają jakby świeciły.

   – Musi to być bardzo ładny widok.

   – To prawda – przytaknęła. – Wtedy też zbierają się najczęściej pary i oglądają to. – Zarumieniła się.

   Czy jej chodziło o to, abym poszedł tam razem z nią? Cudownie. Jak tu tak delikatnie dać jej do zrozumienia, że nie byłem zainteresowany?

   Nagle obok nas wylądował ciemnozielony smok i oczywiście był nim nie kto inny jak Kamatin. Widziałem po jego oczach, że nie tryskał pozytywną energią jak zawsze. Aż ucieszyłem się na jego widok, jednak jego zdenerwowanie trochę mnie niepokoiło.

   – Przeszkadzam? – zagadnął, mierząc nas wzrokiem. – Bo mam sprawę najwyższej wagi do omówienia z Nawisem na osobności, tak poza gniazdem – powiedział poważnym głosem.

   – Dobrze, zaraz polecimy – odparłem, po czym spojrzałem na Ravelina, który przerwał prezentację swoich umiejętności. – Rav, muszę już lecieć – oznajmiłem.

   – A wrócisz dziś jeszcze?

   – Myślę, że dzisiejszą lekcję możemy już zakończyć. Muszę lecieć razem z Kamatinem.

   – Szkoda – odparł z lekkim smutkiem.

   – Ale zobaczymy się innego dnia.

   – No dobrze – rozweselił się.

   – Trzymaj się, Rav. – Poczochrałem włosy malca, a on się roześmiał.

   Zauważyłem, że Vivienne przyglądała się nam z lekkim uśmiechem.

   – Do zobaczenia – powiedziałem, posyłając jej lekki uśmiech.

   – Do zobaczenia – odparła, odwzajemniając gest.

   Następnie zmieniłem się w smoka, a w zielonych oczach Ravelina jak zawsze zauważyłem podziw.

   – Możemy lecieć – zwróciłem się do Kamatina.

   – No w końcu. – Przewrócił oczami lekko rozdrażniony.

   Wzbiliśmy się w powietrze i wylecieliśmy z gniazda, by potem polecieć na drugą stronę doliny. Wylądowaliśmy na jej skraju, a mój wzrok samoistnie utkwił w majestatycznym i ogromnym wodospadzie naprzeciwko nas. Nigdy nie przestanie mnie zachwycać. Przemieniliśmy się, aby lepiej się rozmawiało.

   – A więc, jaką masz do mnie sprawę? – spytałem.

   – A chciałem po prostu pozbyć się konkurencji – zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego spode łba.

   – Naprawdę? Kam, ja w ciebie nie wierzę. – Pokręciłem głową z niedowierzaniem. – Weź skończ mnie swatać z Melawi, nasza relacja co prawda nieco się poprawiła, ale i tak jest burzliwa.

   – Nie porzuca się tak łatwo swoich idei – powiedział teatralnie podniosłym tonem.

   Mimowolnie roześmiałem się, bo przy nim nie dało się zachować powagi.

   – Ty jak coś sobie ubzdurasz, to nie odpuścisz.

   – Po prostu nie patrzysz na to moimi oczami. Może kiedyś uda ci się dostrzec drugie dno – powiedział z wzniosłością.

   Naprawdę bawiła mnie jego postawa. Co jak co, ale Kam był mistrzem komedii.

   – Kto wie? – odparłem takim samym tonem.

   – Nie stracę nadzei na lepsze jutro – odrzekł poważnie, ale w jego oczach już błyszczało rozbawienie, a po chwili już nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Zaraz sam też ponownie się roześmiałem.

   – Z serii "Kamatinowe mądrości" – powiedziałem.

   – Trafne spostrzeżenie. Powinienem napisać taką księgę.

   Jeszcze bardziej zanieśliśmy się śmiechem.

   – Ty i twój humor... – Pokręciłem głową z rozbawieniem.

   – No wiesz, ma się ten dar. – Wypiął dumnie pierś. – Ale podoba ci się Vivienne? – spytał już poważnie, podejrzliwie mrużąc oczy.

   – Nie szukam na razie nikogo.

   – Gdy miłość zapuka do drzwi, już zapomina się o takim stwierdzeniu, więc podoba ci się tak z wyglądu?

   Przewróciłem oczami. No nie ustąpi.

   – No wiesz, jest ładna, ale spotkałem ją zaledwie dwa krótkie razy, a to za mało, by mi się mogła spodobać w tym sensie, o którym myślisz.

   – Ale ona za to już na ciebie leci. Nie zauważyłeś może? Czy do ciebie nie docierają takie sygnały? Bo wtedy lepiej, żebyś nauczył się je dostrzegać.

   – Prawdę mówiąc, nawet ucieszyłem się, że przyleciałeś, bo delikatnie chciała mi chyba zasugerować, żebym poszedł z nią na Błękitną Noc.

   – Na szczęście mam wyczucie czasu – odetchnął z ulgą. – A zabrałbyś ją? – dociekał.

   – Nie, powiedziałem, że nikogo na razie nie szukam.

   – To dobrze – odparł. – Znaczy źle – szybko się poprawił. – Nie możesz się zamykać na uczucia – sprostował.

   – Kamatin, Melawi mi się nie podoba – powiedziałem zmęczonym tonem, kręcąc głową.

   – Ale wiesz, nie ograniczaj się. Nigdy nic nie wiadomo.

   – Kam... – westchnąłem ciężko.

   – Ale co o niej sądzisz? Jest ładna?

   – Kamatin, skończ – zirytowałem się.

   – Ale ja tylko pytam i chcę dostać odpowiedź, potem dam ci spokój. – Patrzył na mnie nieustępliwym wzrokiem.

   Przez chwilę toczyliśmy bitwę na spojrzenia, lecz to on miał siłę przebicia, więc skapitulowałem, by mieć święty spokój, bo i tak by drążył temat.

   – Jest ładna, ale zrozum, że nie pociąga mnie w ten sposób. Tylko ją lubię – odparłem dobitnie.

   – Przynajmniej tyle, może to drugie kiedyś się zmieni – odrzekł z nadzieją.

   – Skończ już. – Przewróciłem oczami.

   – Kończę, bo i tak przyleciałem do gniazda tylko na chwilę i lecę do Kaili, a teraz jestem już przez ciebie spóźniony.

   – Trzeba było nie zawracać sobie mną głowy.

   – To była sprawa wysokiej wagi, nie mogłem przelecieć obok tego obojętnie. – Pokręcił głową, a ja się zaśmiałem. – Do potem, Nawis. – Przemienił się, po czym pomachał skrzydłami, by wznieść się nad ziemię.

   – Cześć, Kam – odparłem, a po chwili odleciał.

   Czasami naprawdę miałem go dość przez to swatanie mnie z Melawi. Nie mogliśmy być razem. Nie dość, że ograniczało nas prawo, to jeszcze nie ciągnęło nas do siebie. Lubiłem ją, to prawda, ale nic więcej. Wolałbym też, żeby tak zostało. Uczucia tylko jeszcze bardziej skomplikowałyby naszą relację.

   Do zachodu słońca zostało jeszcze trochę czasu, więc mogłem w samotności przelecieć się po tej stronie wąwozu. Już miałem wzbić się w powietrze, gdy obok mnie wylądował król.

   – Witaj. – Lekko skłoniłem głowę.

   – Witaj, Nawis, jak się masz? – spytał przyjaźnie.

   – Dobrze, ciągle trenuję i rozwijam swoje zdolności. Staram się też integrować z innymi. Uczę jednego chłopca walki na miecze.

   – Dobrze, że angażujesz się w nasze życie społeczne. To bardzo ważne, żebyś miał dobry kontakt z nami. Budujesz też autorytet wśród dzieci.

   – Przywiązałem się już do tego miejsca – powiedziałem szczerze.

   – Bardzo mnie to cieszy – odparł. – A wiesz, Melawi uczy grupę zaawansowaną walki mieczem. Możesz jej pomagać w lekcjach, jeśli chcesz. Tylko wiecie, nie pozabijajcie się tam – zażartował.

   – Ciekawa propozycja. Nie wiedziałem, że Melawi jest nauczycielką – zdziwiłem się.

   Jeśli była tak samo ostra dla uczniów jak dla mnie, to aż im współczułem.

   – Jest i to bardzo dobrą, mimo że dużo wymaga, to dzieci ją lubią – pochwalił ją.

   – Akurat, że jest wymagająca, to nie wątpię – zaśmiałem się.

   – Wiesz, dobrze na własnej skórze, co? – również się roześmiał. – Melawi ma charakterek.

   – To racja. – Przytaknąłem głową.

   – Naprawdę zachęcam cię do brania udziału w lekcjach. Jeżeli dzieci cię polubią, to być może zjednasz dorosłych, którzy jeszcze ci nie ufają.

   – Ciężko jak widać o dobrą opinię, gdy mieszka się z łowcami. Ile to ma trwać?

   – Wytrzymaj, Nawis, jeszcze trochę. Sytuacja jest teraz niestabilna, gdy nie wiadomo, czy Tenebris na pewno posiada również Klejnot Potępienia. Nie wiesz, gdzie mógłby trzymać jego i Słoneczną Tarczę?

   – Z pewnością są dobrze ukryte w miejscu, do którego nie mam dostępu. Tenebris niestety ma łeb na karku, zna się na knuciu i skrywaniu tajemnic.

   – To naprawdę trudny przeciwnik, ale miej oczy i uszy szeroko otwarte.

   – Tak, wiem. Uważam na wszystko, co mówią łowcy.

   – Ufam ci, Nawis, wiem, że powierzam to zadanie odpowiedniej osobie – powiedział z uznaniem.

   – Nie zawiodę cię – przyrzekłem.

   – No dobrze, nie będę ci już przeszkadzał. Pewnie masz swoje sprawy – odparł, rozkładając skrzydła.

   – Do widzenia, Rapidasie – odrzekłem.

   – Do widzenia – odparł, po czym wznósił się w powietrze i odleciał w stronę gniazda.

   Nadal miałem czas do zachodu, więc postanowiłem przelecieć się po smoczej ziemi. Pomagać Melawi w lekcjach... Ciekawe wyzwanie. Musielibyśmy trzymać nasze języki za zębami. W towarzystwie dzieci nie wypadało się kłócić. Król miał dobre intencje, choć Melawi raczej nie byłaby z tego pomysłu zadowolona.

   W końcu słońce zaszło, a niebo nadal było prawie bezchmurne, więc poleciałem do bazy. O dziwo zastałem już wszystkich. Ognisko też było rozpalone. Typowo dwie pary siedziały na osobnych kłodach, a Melawi i Okthan na oddzielnych. Kailiana trzymała nogi na drewnie i opierała się plecami o Kamatina, który ją obejmował, a Marlo i Aira po prostu siedzieli blisko siebie.

   – Już myśleliśmy, że nie przylecisz – odezwała się Melawi.

   – Nie pozbędziecie się mnie tak szybko – odparłem, siadając obok Okthana.

   – Jak tam twoje lekcje i integrowanie się ze smokami? – spytała.

   – Ravelinowi dobrze idzie. Polubiłem go i też samo uczenie – przyznałem.

   – A co do integracji... – wtrącił się nagle Kamatin. – Wiecie, że Vivienne chciała się umówić z Nawisem w Błękitną Noc? – powiedział, patrząc na Melawi, która nic sobie z tego nie robiła.

   Wiedziałem, że poruszy ten temat. Każda chwila dobra na swatanie. Naprawdę był wytrwały.

   – O no, proszę, proszę, wabik w postaci dziecka zadziałał – zaśmiał się Marlo.

   – Na szczęście wkroczyłem do akcji w odpowiednim momencie – pochwalił się Kamatin.

   – I tak nie chciałem się z nią spotkać, więc nie byłeś mi aż tak potrzebny – odparłem, kręcąc z pobłażaniem głową.

   – Widzisz, Mel, na razie nie masz się o co martwić, ale konkurencja ci rośnie.

   Po jej znudzonej minie widziałem, że niespecjalnie nadal ją to obchodzi.

   – Kam, może już sobie odpuść, co? To zaczyna się robić nudne – powiedziała lekko poirytowana. – Domyślam się, że zrobiliście jakieś zakłady, a w zasadzie, to ty ich pewnie namówiłeś, ale naprawdę mógłbyś już przestać.

   – Co? Jaki tam zaraz zakład? Nie wiem, o czym mówisz – odparł zdziwionym tonem.

   – Też nie rozumiem swatania zajętej osoby, a na dodatek w grę wchodzi prawo – odrzekłem.

   – Wiem, wiem, ale nie sądzicie, że to mogłoby zmienić postać rzeczy? Melawi, byłabyś znów szczęśliwa, a tak użerasz się z narzeczonym, którego nienawidzisz – odpowiedział szczerze.

   Zauważyłem, że irytacja Melawi zaczęła rosnąć.

   – Tak już jest i koniec! Nie zmusisz nikogo do miłości! Tym gadaniem jeszcze bardziej zniechęcasz. Zachowujesz się czasem jak dziecko, wiesz? – odparła podniesionym tonem.

   – O, przepraszam, że zachowuje jeszcze resztki radości! Może powinienem zamknąć się w sobie tak jak ty i Nawis i pokazywać jak najmniej uczuć?! Próbuję żyć normalnie pomimo tego, co się dzieje dookoła! – wyrzucił z siebie.

   Zapanowała cisza. Wszystkich zaskoczył jego nagły wybuch. Nawet Melawi patrzyła na niego z lekkim szokiem. Szybko jednak się otrząsnęła i przybrała normalny wyraz twarzy, ale również lekko skruszony. Do mnie również trafiły jego słowa.

   – Doskonale wiem, jaki jesteś, Kam. Nie chciałam cię urazić – odezwała się przyciszonym tonem. – Nawet cię podziwiam za twój optymizm. Ja nie potrafiłabym tak żyć. Wiem, że ciągle się zadręczam przeszłością i nie chcę iść na przód – westchnęła. – Chcesz dla mnie dobrze, ale naprawdę czasem już mam dość tego twojego nachalnego swatania nas. 

   – Nie chcę się z tobą kłócić, Mel. – Kamatin rozchmurzył się i lekko się uśmiechnął. – Wiem, że często mówię co ślina mi na język przyniesie. Tak, już mam. – Wzruszył ramionami. – Ale postaram się już tak na siłę was nie swatać – powiedział, a Melawi uniosła brwi i spojrzał na niego niedowierzająco. – No dobra, nie oszukujmy się, że nie poprzestanę, ale będę robił to subtelniej.

   – No mam nadzieję.

   – Czyli mam wybaczone? – Uśmiechnął się szeroko.

   – Powiedzmy, że tak – zaśmiała się pod nosem.

   – Cieszę się, że niepotrzebnie się nie pokłóciliście – odezwała się Kailiana.

   – Och, Kaili, przecież wiesz, że od zawsze bardzo lubimy się droczyć, a Mel i tak mnie uwielbia – odpowiedział, szczerząc się do Melawi.

   – Niestety twój urok na mnie działa. – Pokręciła głową z uśmiechem. – Kaili też pochwyciłeś w swoje sidła.

   – Jakoś mu się udało – zaśmiała się.

   – Jakoś? – odpowiedział urażony. – Nie ma żadnego "jakoś", po prostu nie mogłaś mi się oprzeć.

   – Tak? A kto bardziej się bał wyznać uczucia? – Uniosła brwi.

   – Oj, cicho. Ważne, że to zrobiłem – roześmiał się, po czym cmoknął ją w usta.

   – Jesteście słodcy – rozczuliła się Aira. – Dobrze, że w końcu zostaliście parą.

   Oboje uśmiechnęli się, a Kailiana mocniej wtuliła się w Kamatina.

   – A właśnie, Okthan, jak się mają sprawy z Irvin? – spytał Marlo.

   Okthan lekko się speszył. Nie dało się ukryć, że był najspokojniejszy z nas wszystkich, choć też nie do końca.

   – To świeża sprawa. Dopiero się poznajemy – odpowiedział.

   – Czyli zabierasz ją na Błękitną Noc?

   – Tak, zamierzamy się tam wybrać, ale nie dołączymy do was później. Chcemy być sami.

   – Szkoda, czyli zapowiada się podwójna randka – powiedział Kamatin. – Mel, ty i Aron w końcu idziecie?

   – Tak, idziemy – odparła od niechcenia.

   – Nawis, ty też chodź, zobaczysz, jak to wygląda – zaproponowała Kailiana.

   – A nie wybierają się same pary?

   – Nie, również bez nikogo można przyjść. Wtedy istnieje możliwość poznania kogoś. Jest takie przekonanie, że ta para, na której usiądzie ta sama ćma, będzie razem w przyszłości. Kto wie, może ktoś wpadnie ci w oko.

   – Myślę, że... – zaczął Kamatin, ale Kailiana uderzyła go lekko z łokcia w brzuch.

   – To był cios poniżej pasa – powiedział urażony.

   – Poniżej pasa to jeszcze możesz dostać – odgryzła mu się.

   – Tak? – Zaczął ją łaskotać między żebrami.

   – Przestań, już przestań! – powiedziała między wybuchami śmiechu, aż w końcu przerwał jej małe tortury. – Musiałam cię powstrzymać zanim znów coś byś powiedział o Mel i Nawisie.

   – A skąd taka pewność, że poruszyłbym ten temat?

   – Bo cię znam. – Uśmiechnęła się, a Kamatin pokręcił głową.

   – To co, Nawis, będziesz? – spytał Marlo.

   – Czemu nie. – Wzruszyłem ramionami.

   – Jak chcesz to możesz po tym dołączyć też do mnie, Marlo, Kaili i Kama na ognisko koło jeziora. Wiele smoków wtedy tam przychodzi, więc jest zabawnie – powiedziała Aira.

   – Jeśli chcecie i nie będę wam przeszkadzał.

   – Spokojnie, możesz być z nami – odparła Kailiana.

   – Błękitna Noc jest o północy, tak? – upewniłem się.

   – Tak.

   – Mel, pamiętaj, że w razie czego też możesz do nas dołączyć, gdybyś miała już dość towarzystwa Arona – odparł Kamatin.

   – Może jakoś wytrzymam. W końcu wypada zacząć się lepiej dogadywać – odpowiedziała, wzruszając ramionami.

   Nie wyglądała jednak na zadowoloną na myśl spędzania z nim czasu. Jak miała go kiedyś poślubić? Nie zasługiwała na taki los.

   – Jeszcze masz czas na zmianę zdania.

   – Kam, dobrze wiesz, że sprawa jest już przesądzona. Nie znalazłam nikogo przed ukończeniem osiemnastu lat, Aron wygrał prawo do mojej ręki, tata to zaaprobował, więc nie mam nic do powiedzenia – powiedziała obojętnie.

   – Naprawdę mi ciebie szkoda, Mel – odrzekł ze smutkiem.

   – Już oswoiłam się z tym, ile można się buntować?

   Zapadła chwilowa cisza. Wszyscy trochę zmarkotnięli.

   – A właśnie, Mel – odezwałem się. – Dostałem propozycję od twojego ojca, że mógłbym ci pomagać w prowadzeniu lekcji.

   – Że co? – odparła zdziwiona, unosząc brwi. – Nie zgadzam się na to! Jeszcze tego brakuje, żebym widywała cię na moich lekcjach. Wystarczą mi nasze – zirytowała się.

   Przynajmniej humor jej się poprawił. Wróciła Melawi.

   – Byłem właśnie ciekaw, jak zareagujesz – zaśmiałem się pod nosem.

   – Mam nadzieję, że nie narzucił ci tego. – Popatrzyła na mnie przeciągle.

   – Tak tylko zaproponował, aby smoki wyrobiły sobie lepszą opinię o mnie.

   – A dlaczego to akurat na moich lekcjach masz mi przeszkadzać? – warknęła.

   – Spytaj swojego ojca, to on wybrał ciebie.

   – Nie wierzę, że to zrobił. – Pokręciła nerwowo głową.

   – A widzisz, nawet twój ojciec was... – zaczął z rozbawieniem Kamatin, ale Melawi spojrzała na niego zabójczym wzrokiem, więc nie dokończył.

   – Ale niestety, mam lekcje akurat wtedy, gdy ty bawisz się w łowcę – powiedziała z udawanym żalem.

   – To była tylko propozycja z jego strony, nic na siłę.

   – Dziękuję bardzo za wyrozumiałość – odparła ironicznie.

   – Chociaż wiesz, chciałbym zobaczyć, jaka jesteś surowa dla uczniów – nie odpuszczałem.
 
   – A wiesz, co? Może jednak przyjdź, dzieci zobaczą, jak z tobą wygrywam. – Uśmiechnęła się złośliwie.

   – A skąd pewność, że mnie pokonasz? W naszych treningowych potyczkach na razie mamy remis, więc to mogłaby być chwilowo rozstrzygająca walka – odpowiedziałem wyzywająco.

   – Skoro tak bardzo chcesz podjąć się tego wyzwania, to czemu by nie. Ustalimy jeszcze termin.

   – Zgoda. – Przytaknąłem głową.

   – A czy też mógłbym pojawić się na lekcji? Tak wiecie, żeby was w razie co rozdzielić? – zaproponował Kamatin.

   – Nie – odpowiedzieliśmy w tym samym czasie.

   – No proszę, jaka zgodność – zaśmiał się.

   – Miałeś nam nie dogadywać – odparłem, patrząc na szatyna.

   – Jak na razie nic bezpośrednio nie zasugerowałem – odparł obronnie.

   – Bo raz Kaili cię powstrzymała.

   – Oj, cicho. – Machnął ręką.

   Mimowolnie parsknąłem śmiechem. Tak jak Melawi to denerwowało, tak mnie coraz częściej śmieszyło swatanie nas, a bardziej postawa Kamatina. Naprawdę podziwiałem jego wytrwałość. Mi nie chciałoby się już tak drążyć i drążyć. Chyba że chodziło mu też o droczenie się z Melawi.

   Dopóki był zmierzch, siedzieliśmy przy ognisku i rozmawialiśmy, oczywiście często się śmialiśmy przez Kamatina. Gdy zapadła już ciemność, położyliśmy się na trawie po okręgu z głowami do środka, a dziwnym zrządzeniem losu, ja i Melawi byliśmy obok siebie. Dziwne, że ten los nazywał się Kamatin. Przynajmniej była przerwa między nami. Obserwowaliśmy gwiazdy, a nasze rozmowy przycichły. Czułem się z nimi już tak swobodnie jakbyśmy znali się całe życie, a nie ledwo miesiąc. Nie oddałbym tego życia za żadne skarby.

   – Rosomak! – powiedział nagle Kamatin, siadając.

   Wszyscy popatrzyliśmy na niego z niezrozumieniem.

   – No dalej, rosomak – powtórzył, wstając.

   Czwórka wstała z lekkim ociąganiem z trawy. Okthan przewrócił oczami.

   – No już, ruchy, ruchy – poganiał ich.

   Po chwili zmienili się w smoki i zaraz odlecieli jakby bardzo im się gdzieś śpieszyło. Natomiast ja i Melawi nadal siedzieliśmy i kompletnie nie rozumieliśmy, o co im chodziło. Popatrzyliśmy na siebie z wielkim znakiem zapytania wymalowanym na twarzy. Po chwili jednak połączyłem fakty. Nagle uciekli na jakiś znak, a my zostaliśmy sami. Ciekawe któż to taki wpadł na ten jakże genialny pomysł? I ten rosomak... Aż się zaśmiałem pod nosem sam do siebie. To tak komicznie brzmiało.

   – Rosomak, tak? – Pokręciła z niedowierzaniem głową Melawi, która też już się domyśliła, o co chodziło, bo zdziwienie znikło z jej oblicza. – Naprawdę go podziwiam za te pomysły, a miał już niby przestać – zaśmiała się cicho.

   – Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać – odparłem z uśmiechem.

   – Mnie również, a znam go już sześć lat.

   Melawi położyła się z powrotem na trawie, co mnie trochę zaskoczyło, bo sądziłem, że zaraz sobie poleci.

   – Możesz mi nie zasłaniać księżyca? – spytała z lekką pretensją, więc zaraz opadłem na ziemię.

   Podłożyłem znów ręce pod głowę i ulokowałem wzrok na gwiazdach. Przez chwilę naprawdę było mi dziwnie, że tak po prostu leżeliśmy obok siebie, oczywiście w odpowiedniej odległości, lecz mi przeszło. Przyzwyczaiłem się do bycia z nią sam na sam. Zerknąłem kątem oka w jej stronę, a ona patrzyła tylko w niebo. Co jak co, ale była idealną towarzyszką do milczenia i nie stanowiło to dla mnie problemu. Czułem się swobodnie.

   Wsłuchałem się w nocne dźwięki natury. Wiatr lekko poruszał gałęziami, przez co liście cicho szumiały. Co jakiś czas do moich uszu dochodziło pohukiwanie sowy. Było tak spokojnie, że nawet mógłbym usnąć na tej zimnej, mokrawej trawie, choć trochę się ogrzała od mojego ciała. 

   – Myślisz, że to się kiedyś skończy? – odezwała się nagle.

   – Swatanie nas?

   – Tak. Kamatin nadal nie odpuszcza i pewnie tego nie zrobi. Ja nie wiem, że mu się to nie nudzi.

   – Jak widać, bardzo polubił nas dręczyć – zaśmiałem się.

   – To prawda.

   Zamillkiśmy. Patrzyłem w niebo, jednak nie wiedząc czemu na usta cisnął mi się uśmiech. Trochę bawiła mnie ta sytuacja.

   – Chciałabym już zawsze czuć się tak beztrosko jak w tym momencie – westchnęła. – Jaki piękny byłby świat, gdybyśmy nie toczyli wojny z łowcami.

   – To by było coś wspaniałego, przyznaję – odpowiedziałem.

   Nagle odwróciliśmy głowy w swoją stronę w tym samym momencie, a nasze spojrzenia się spotkały. Było coś hipnotyzującego w tej chwili, bo nie odwróciliśmy od razu wzroku. Srebrzysta poświata oblewała jej twarz, a źrenicie odbijały światło. W jej oczach było coś, co mnie przyciągało i nie chciałem patrzyć gdzieś indziej. Dziwne... Jednak Melawi przerwała nasz chwilowy kontakt i zwróciła wzrok ku niebu, a zaraz podniosła się do siadu. Po chwili też ocknąłem się jakby z transu i też usiadłem.

   – Myślę, że powinnam już lecieć – powiedziała, pospiesznie wstając.

   – Ja też – odrzekłem z niechęcią, patrząc na nią z dołu, lecz nie mogłem dobrze dostrzec jej twarzy przez kąt, o jaki ją obróciła.

   Melawi zmieniła się w smoka i rozłożyła skrzydła, szykując się do lotu.

   – To do zobaczenia – odparła.

   – Do zobaczenia.

   Po chwili uniosła się nad ziemię i zaraz wzbiła się wyżej, kierując się w stronę gniazda. Trochę dziwne, że tak szybko uciekła. Tak, uciekła to dobre słowo. Jednak sam byłem zaskoczony taką nietypową atmosferą, która nagle się zrodziła. Oboje rozluźniliśmy się przez ten cały wieczór, choć oczywiście droczyliśmy się też dla zabawy, ale to co się przed chwilą stało i tak było dziwne... Chociaż pewnie tylko wyolbrzymiałem. Już nie można popatrzyć w oczy komuś, kogo się lubi? Można. Kamatin uznałby inaczej, ale można.

   Otrząsnąłem się już z tych niepotrzebnych myśli, po czym przemieniłem w smoka i odleciałem w stronę twierdzy.

Hejka!
Na początku muszę was przeprosić za to, że nie dawałam żadnego znaku przez rok. Wtedy przestałam pisać przez natłok zadań, a potem już nie miałam weny ani chęci. Pewnie większości tu już nie ma, ale ciekawa jestem, kto jeszcze czekał.

Chwilowo wróciłam, ale pewnie w październiku znów zniknę, bo czasu na pisanie nie będzie albo też samych chęci.

Nie zapomniałam o tej historii. Moje ulubione sceny ciągle chodzą mi po głowie i wymyślam coraz to różniejsze ich wersje. Szkoda, że dzieją się dopiero później. Jedną bardzo ważną nawet ostatnio napisałam, co dało mi kopa do pisania i wena wróciła, czego efektem jest ten rozdział. Nie wiem, czy jest najlepszy, ale taki na rozgrzewkę może być.

Muszę przyznać, że brakowało mi pisania. Zapomniałam, jak wciągające to jest, gdy coraz mocniej wczuwasz się w bohaterów, a każdą swoją emocję, która towarzyszy, przekierowujesz na nich.
Następny rozdział chcę napisać, bo zaczęłam go kiedyś, więc jeszcze się pojawi. Jak nie stracę weny to napiszę też kolejne, ale co będzie to będzie. Dlatego też od razu was przepraszam, gdy znów nic tu nie będę dodawać.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro