Rozdział 29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Był wieczór, a ja siedziałem w karczmie i piłem piwo dla zabicia czasu. Czekałem aż będzie zbliżała się północ, abym mógł polecieć na Błękitną Noc. Potrzebowałem trochę się rozluźnić i pobudzić, bo nie spałem zbyt dobrze. Dręczyły mnie koszmary. Jeden odzwierciedlał dokładnie całą scenę śmierci Davetha. W drugim Melawi została przez niego trafiona w gardło i wykrwawiła się na moich oczach, bo nie byłem w stanie jej uzdrowić. Ten był zdecydowanie najgorszy, a widok jej śmierci wyrył mi się niestety w pamięci. Nie chciałbym, aby to kiedykolwiek przytrafiło się jej lub reszcie grupy. Nie wybaczyłbym sobie tego... Inny sen był już przyjemniejszy, bo miejsce Davetha zastąpił Tenebris. Przerażony i błagający o złapanie Tenebris. Taki widok w rzeczywistości byłby na wagę złota. Ostatni już wytwór mojej wyobraźni zaskoczył mnie, a jednocześnie nie chciałem go rozpamiętywać dla własnego dobra. Śnił mi się ten zadziwiający moment w jaskini Melawi. Początek pozostał taki sam, ale potem posunąłem się dalej, bo chciałem ją pocałować, ale odwróciła głowę. Przynajmniej było realistycznie z jej strony. Moje zachowanie należało zapomnieć. Uczucia nie wchodziły w grę w naszym przypadku.

   Mój wzrok padł na otwierające się drzwi, bo stanęli w nich przyjaciele Davetha, których sam znałem z treningów. Dobra, czas się stąd zmywać. Szybko wypiłem resztę piwa. Chciałem poczekać aż podejdą do kontuaru i wtedy wyjść tak, aby się z nimi nie minąć, ale ku mojemu zawodowi, tylko jedna osoba zamawiała, a reszta szukała wolnego stołu. Cudownie. Chociaż może nie odezwą się? Niestety zobaczyli mnie i ruszyli w moją stronę. Wstałem zatem, bo nie miałem ochoty na dłuższe pogaduszki. 

   – Cześć, Nawis, już wychodzisz? – spytał Tarian.

   – Tak się składa, że tak – odparłem.

   – Nie chcesz może razem z nami zatopić smutki i powściekać się na Smoka Słońca?

   – Podziękuję, wystarczy mi już piwa – powiedziałem, robiąc krok do przodu.

   – Pewnie się cieszysz, że Daveth nie żyje, co? – odezwał się Cedrik, który zastąpił mi drogę, przez co stanąłem.

   Patrzył na mnie z niechęcią. No tak, to on był najlepszym przyjacielem Davetha i tak samo z nim miałem gorsze stosunki.

   – Akurat jest to mi obojętne i ani się nie cieszę ani nie smucę – odpowiedziałem.

   – Bo ci uwierzę – prychnął.

   A uwierzysz, że mam nawet wyrzuty sumienia, bo go zabiłem?

   – To już twój problem – odrzekłem zimno.

   Widocznie nie spodobała mu się moja odpowiedź, bo zacisnął mocniej szczękę i patrzył na mnie spode łba. Ja za to nic sobie nie robiłem z jego reakcji.

   – Nie sprowokujesz mnie – powiedziałem, zanim on zdążył się odezwać. – Domyślam się, że chcesz się na kimś wyżyć i akurat pojawiła się okazja, ale nie zamierzam mieszać się w żadne kłótnie lub bójkę.

   Mój spokój trochę go zaskoczył, bo przez chwilę był skonsternowany. Pewnie nie spodziewał się tego, gdyż mnie dość łatwo wkurzyć. Przypuszczałem, co teraz czuł. Rozgoryczenie po śmierci przyjaciela i w typowy dla łowcy sposób chciał przez chwilę uwolnić się od wszystkich myśli i wdać się w jakąś utarczkę z kimś. Zemsta na Smoku Słońca pewnie nie byłaby owocna, więc wykorzystał odpowiednią teraz osobę. Zaraz jednak znów wróciło jego pełne niechęci spojrzenie.

   – Weź już lepiej stąd wyjdź, zanim będzie nieprzyjemnie – warknął.

   – Taki miałem zamiar – odparłem, po czym wyminąłem go, a on jeszcze trącił mnie barkiem.

   Ruszyłem w stronę drzwi i na szczęście nie zmienił zdania, bo mogłem spokojnie wyjść. Mimo wszystko nie chciałem wdawać się w szarpaninę, ponieważ moje wewnętrzne demony mogły się uwolnić. Sam musiałem się z nimi zmierzyć i nie potrzebowałem również tych obcych.

   Nie chciałem dłużej przebywać w twierdzy, mimo że do północy miałem jeszcze niecałe cztery godziny. Postanowiłem przelecieć się bez celu po smoczym terytorium. Był już zmierzch, ale w niczym mi to nie przeszkadzało. O takiej porze las wyglądał mroczniej, ale nie było się czego bać. Straszniej wyglądał zamek w nocy.

   Znalazłem się nad niedużą rzeką, więc zleciałem, by poruszać się tuż nad nią pod prąd. Czułem przyjemny chłód od wody. Wystawiłem przednią łapę i przez chwilę dotykałem jej. Po jakimś czasie zauważyłem, że naprzeciw mnie pojawiła się przeszkoda w postaci zwalonego drzewa, które teraz pełniło rolę mostu, łączącego oba dość wysokie brzegi. Zatrzymałem się nad grubym pniem porośniętym prawie w całości mchem. Idealnie nadawał się, aby na nim posiedzieć i nawet nie moczyłoby się nóg. Było tu przyjemnie. Idealne miejsce na chwilę dla siebie. Co prawda jaskinia Melawi była lepsza, ale tutaj też mogłem przylatywać, gdybym nie chciał się z nikim widzieć. Chociaż w ramach rewanżu mógłbym pokazać jej tę być może moją nową samotnię.

   Wylądowałem i zaraz przemieniłem się, żebym nie złamał pnia. Usiadłem na miękkim mchu niczym na poduszce. To drzewo musiało już dawno się zwalić. Wyglądało na bardzo stare, ale nie straciło swojej twardości. Rozejrzałem się dookoła. Byłem w lesie, więc specjalnych widoków tu nie było, ale sam ten pień dodawał klimatu. Spojrzałem w górę i zauważyłem, że księżyc znajdował się idealnie nad wodą, bo rzeka dalej płynęła w miarę prosto, dzięki czemu nie zasłaniały go żadne drzewa. Mogłem śledzić jego wędrówkę. Przynajmniej nie stracę rachuby czasu, choć do północy już dużo go nie zostało.

   Rozkoszowałem się otaczającą mnie przyrodą. Wiatr lekko wiał, przez co drzewa szumiały cicho. Rzeka nie była zbyt głęboka, więc dało się słyszeć delikatne szemrzenie. Co jakiś czas słyszałem gdzieś w oddali pohukującą sowę. Spokój. Pień był na tyle gruby, że mogłem się na nim położyć, co nie było zbyt wygodne i też w razie gwałtowniejszego ruchu groził mi upadek, ale nie stanowiło to dla mnie problemu. Patrzyłem w niebo na gwiazdy i wsłuchiwałem się w odgłosy natury. Odprężyłem się, a mój umysł pozostawał wolny od wszelkich myśli.

   Czas do prawie północy minął mi jak z bicza strzelił. Poleciałem zatem do przyjaciół, zapamiętując okolicę i drogę do nowej samotni. Zorientowałem się, że wywiało mnie całkiem daleko od gniazda, więc tym bardziej spodobało mi się to miejsce.

   W bazie dwie pary już na mnie czekały i gdy tylko mnie zauważyli od razu podlecieli.

   – A ty co tak długo? Już myśleliśmy, że cię nie będzie – upomniał mnie Kamatin.

   – Latałem po okolicy i tak wyszło – odpowiedziałem przepraszająco.

   – To nie traćmy już czasu – zarządził.

   Polecieliśmy w stronę gór, by następnie odbić od nich nieco na wschód. Po krótkim czasie chyba się zbliżaliśmy, bo widziałem coraz więcej smoków, zmierzających od gniazda. Zobaczyliśmy nawet Okthana z jego nową dziewczyną, ale tylko się przywitaliśmy, bo mieli swoje plany. Melawi natomiast nigdzie nie widziałem, więc była na miejscu lub gdzieś w tyle za nami. W końcu zauważyłem niewielkie jeziorko, otoczone głównie wierzby. Ich gałęzie prawie dotykały tafli wody, w której odbijał się księżyc w pełni, przez co światło rozlewało się po okolicy. Romantyczne miejsce. Nie dziwiłem się, dlaczego pary je lubiły.

   Było już trochę tłoczno, szczególnie najbliżej wody. Gdy rozglądaliśmy się za wolnym kawałkiem brzegu dla nas, zauważyłem Melawi z Aronem. Rozmawiali, ale nie widziałem szczególnego zapału u szatynki. Ona też mnie dostrzegła i przez chwilę śledziła wzrokiem, lecz szybko skierowała swoją uwagę na jej narzeczonego od siedmiu boleści. Kamatin wypatrzył wolne miejsce akurat w niedużej odległości naprzeciw nich, bo znaleźliśmy się po dwóch stronach bardziej powcinanego brzegu jeziorka. Nie uszło to uwadze Melawi, która nieco się zirytowała. Tak samo Aron posłał mi złowrogie spojrzenie.

   – Musiałeś wybrać takie miejsce? – narzekałem.

   – Jest w sam raz, nie wiem, o co ci chodzi – odpowiedział niby obojętnie.

   – I tak tylko przypadkiem znaleźliśmy się dość blisko Melawi i Arona? – spytałem ironicznie.

   – Nie oszukujmy się, chciałem zobaczyć jego reakcję – odparł rozbawiony, a ja pokręciłem głową z pobłażaniem. – Jest taka, na jaką liczyłem – zaśmiał się.

   – Wiadomo, że nie pała do mnie sympatią i wzajemnie – prychnąłem.

   – Ale wiesz, nie bronię ci zmienić miejsca, jednak na razie nigdzie nie uciekasz – zauważył.

   – Tak bardzo mi nie przeszkadza – odparłem z przekąsem, a Kamatin uśmiechnął się zwycięsko.

   – Kam, daj mu już spokój – powiedziała Kailiana, ciągnąc go bliżej siebie, więc odpuścił dalszą utarczkę słowną.

   Chciałem dać im więcej prywatności, więc odsunąłem się jeszcze trochę od nich. Mimo wszystko dziwnie było przebywać z dużą liczbą par. Czułem się jak piąte koło u wozu.

   Powiodłem spojrzeniem po otaczających nas wierzbach i jeziorku, skąpanym w srebrzystym świetle księżyca. Naprawdę było to urokliwe miejsce. Ciekaw byłem nadchodzącego wydarzenia.

   Zerknąłem na Melawi w tym samym momencie co ona na mnie, bo nasze spojrzenia się spotkały. Szybko jednak przestaliśmy na siebie patrzyć. Mimowolnie przypomniałem sobie nasz wczorajszy moment, a przez to mój sen, jednak pozbyłem się tego wspomnienia. Mieliśmy o tym zapomnieć, więc niech tak będzie.

   Nagle obok mnie pojawiła się Vivienne. Zaskoczyła mnie. Musiała podejść od tyłu, bo od strony jeziora jej nie widziałem. Spojrzałem jeszcze na Kamatina, który patrzył na nas z niezadowoleniem, ale Kailiana odwróciła jego uwagę.

   – Cześć, Nawis – przywitała się z uśmiechem brunetka.

   – Cześć – odpowiedziałem bez entuzjazmu.

   Nie za bardzo cieszyła mnie jej obecność, bo wolałem nie zwracać za bardzo na siebie uwagi innych smoczyc, ponieważ nie szukałem na razie nikogo. To nie był odpowiedni czas na uczucia. Jednak mogłem z nią porozmawiać niezobowiązująco, choć nie wydawało mi się, aby w tym celu do mnie przyszła.

   – Miło, że przyleciałeś. Zobaczysz, jak piękne jest to widowisko.

   – Z pewnością – przytaknąłem. – Dużo razy byłaś na tej Błękitnej Nocy? – spytałem.

   – Odkąd przyprowadzili mnie tu rodzice, gdy miałam pięć lat. Potem co rok chciałam je oglądać, bo za każdym razem wygląda to trochę inaczej.

   Mój wzrok jakoś mimowolnie padł przez chwilę na Melawi. Akurat nie patrzyła w naszą stronę, zajęta rozmową z Aronem, który obejmował ją w pasie. Nadal nie dopatrzyłem się u niej szczególnego zachwytu. Miała ten swój niezdradzający uczuć wyraz twarzy. Szybko jednak skupiłem uwagę na Vivienne, która rozglądała się.

   – O, zobacz, jedna ćma już wyleciała – powiedziała z radością, wskazując na jeziorko.

   Powiodłem po nim spojrzeniem i rzeczywiście zauważyłem pobłyskujące skrzydełka owada w świetle księżyca. Co prawda był trochę daleko, więc widziałem go jako srebrno-niebieski punkt, unoszący się nad niezmąconą taflą wody. Po chwili pojawiły się cztery inne, trzymające się blisko siebie i wirujące ku górze. Rozglądałem się po całym jeziorku i widziałem coraz więcej ciem. Jedna nawet przeleciała tuż przede mną, dzięki czemu mogłem przyjrzeć się jej nieco lepiej. Skrzydła miała błękitne z białymi wzorkami, dodatkowo pokryte jasnym pyłkiem, który w kontakcie ze srebrzystym blaskiem wyglądał jakby delikatnie świecił. Wydawała się też dosyć duża.

   Z każdą chwilą z pobliskich drzew coraz więcej ciem przylatywało w stronę wody, a następnie zmierzały ku księżycowi. Mieniły się niczym gwiazdy. Miałem wrażenie jakby niebo nagle znalazło się tuż nad nami.

   Patrząc dookoła, natknąłem się na Melawi. Ona również z zachwytem wpatrywała się w połyskujące owady, lecz nagle nasze spojrzenia na moment się spotkały. Zauważyłem, że jedna ćma usiadła na jej ramieniu i po kilku sekundach odleciała w stronę swoich towarzyszy i towarzyszek. Niestety Aron również na mnie spojrzał, a jego oblicze spochmurniało. Przyciągnął Melawi bliżej siebie, po czym ją pocałował. Ewidentnie chciał pokazać, że jest jego. Zacisnąłem przez chwilę lekko szczękę. Melawi odwzajemniła pocałunek, ale zaraz się odsunęła. Nie wyglądała na zadowoloną. Współczułem jej, że była w związku bez miłości. On na nią nie zasługiwał.

   – Pięknie, prawda? – odezwała się Vivienne, przez co mój wzrok powędrował na nią.

   – Tak, niecodzienne wydarzenie – odpowiedziałem, starając się o miły ton.

   – Zawsze miałam wrażenie jakby gwiazdy zeszły na ziemię.

   – Też takie skojarzenie przyszło mi do głowy – przyznałem.

   Vivienne lekko uśmiechnęła się do mnie, po czym przeniosła spojrzenie przed siebie na ćmy. Również znów na nich skupiłem uwagę. Zauważyłem, że brunetka wystawiła rękę i czekała, aż jeden owad na niej usiądzie. Po jakimś czasie jej cierpliwość się opłaciła.

   – Zobacz jaka ładna – powiedziała z zachwytem, przyglądając się ćmie.

   Wcześniej słusznie sądziłem, że wyglądała na dość dużą, bo była prawie wielkości palca wskazującego Vivienne. Po chwili stworzonko odleciało.

   – Uwielbiam je. – Uśmiechnęła się. – Jak byłam mała, czasami bawiłam się, że jestem tą ćmą i jako że sama mam też srebrno-szare łuski to udawałam, że tak samo błyszczały w świetle księżyca – opowiedziała z nostalgią, ale po chwili nieco się zmieszała. – Nie wiem, czemu ci to powiedziałam, brzmi to trochę dziwnie – odparła zakłopotana.

   – Spokojnie, nie jest to nic złego. Jako dziecko ucieka się w swój wymyślony świat.

   – To prawda – przyznała z lekkim uśmiechem.

   Po chwili znów w ciszy oglądaliśmy widowisko. Cieszyłem się, że nie mówiła zbyt dużo. Wolałem, aby nie myślała o zbytnim zbliżeniu się do mnie, choć jej zainteresowanie było widoczne.

   Zerknąłem przelotnie na Melawi i Arona. Szatynka spoglądała w górę, natomiast brunet patrzył na nią z pożądaniem. Ona się jemu podobała, ale jaka szkoda, że w drugą stronę już tak nie było. Zaraz, zaraz... czemu tak często na nią patrzyłem? To dziwne, bardzo dziwne.

   Przez resztę czasu, gdy ćmy stopniowo odlatywały i coraz mniej wychodziło ich z kokonów, nie spojrzałem już ani razu na nich. W końcu wszystkie owady zniknęły, więc smoki powoli również zaczęły się rozchodzić.

   – Lecisz na ognisko koło jeziora w górach? – spytała Vivienne.

   – Tak, ale będę tam z moją grupą – odpowiedziałem, wskazując głową na dwie pary.

   – Też jestem z przyjaciółmi, ale jak chcesz, to możesz do nas dołączyć – zaproponowała.

   – Raczej będę trzymał się swoich – odrzekłem, starając się, żeby miło to zabrzmiało, ale i tak zauważyłem chwilowy lekki zawód w jej oczach.

   – Rozumiem, ale wiesz, jakbyś miał ochotę, propozycja będzie aktualna – odparła już trochę zawstydzona.

   – Będę pamiętał.

   – To ja lecę do nich – powiedziała, po czym przemieniła się w smoka i wzbiła się w powietrze.

   W tym samym czasie również Melawi i Aron odlecieli. Ciekawe, gdzie ją zabierał. A co mnie to obchodziło?!

   – O, widzę, że nie wybierasz się nigdzie z Vivienne – odezwał się Kamatin z udawanym zawodem.

   – Tak się składa, że otrzymałem propozycję dołączenia do niej i jej przyjaciół, ale ją odrzuciłem.

   – Jak miło, że jesteś nam wierny – zaśmiał się. – Ale też nie przeszkadza mi, że jej odmówiłeś.

   – No wiadomo. – Pokręciłem z pobłażaniem głową.

   – To co zwijamy się? – spytał Marlo.

   – Tak – potwierdziliśmy wszyscy.

   Polecieliśmy w stronę gór do jeziora. Na jednym brzegu porośniętym trawą kilka ognisk zostało już rozpalonych. Zauważyłem również beczkę, a obok niej stały kufle. No, no, będzie ciekawie. Poszukaliśmy suchych gałęzi, a potem wznieciliśmy ogień i usiedliśmy dookoła niego.

   – Widzę, że Błękitna Noc to większe święto, skoro nawet jest alkohol – odezwałem się.

   – Coś słyszałem, że została z twojego uroczystego powitania – odpowiedział Marlo.

   – Chętnie skorzystam już teraz. Lepiej zająć swój kufel nim zabraknie – odrzekł Kamatin, wstając.

   – Też się napiję. – Również stanąłem na nogi.

   Marlo także był chętny.

   – To już mam kompanów do picia – zaśmiał się szatyn.

   – Tylko nie przesadzajcie. Wiecie, że lepiej zachować trzeźwy umysł – powiedziała Kailiana.

   – Mój kochany głos rozsądku się odezwał – odrzekł przekornie, uśmiechając się. – Spokojnie, zachowamy umiar. – Mrugnął do niej okiem, a blondynka pokręciła głową z pobłażaniem.

   – To wy, dziewczyny, chcecie? – spytał Marlo.

   – Ja na razie podziękuję – odpowiedziała Kailiana.

   – Mi w sumie możesz wziąć. Jeden nie zaszkodzi – odezwała się Aira.

   – Się robi.

   Poszliśmy do beczki i wzięliśmy wolne kufle. Poczekaliśmy na swoją kolej, po czym nalaliśmy piwa. Po chwili wróciliśmy na swoje miejsce. Wziąłem porządnego łyka. Naprawdę dobre. Lepsze niż te w karczmie.

   – A właśnie, ciekaw jestem, kiedy Melawi do nas dołączy, bo jakoś powątpiewam, że wytrzyma z Aronem – powiedział Kamatin.

   – A ty już swoje. – Pokręciła głową Kailiana.

   – Mówię wam, że tu przyleci – upierał się. – Widziałem też, jak Aron patrzył z mordem w oczach na Nawisa.

   – Jego zazdrość jest bezsensowna – odparłem.

   – Może dobrze przeczuwa? Tobie nie przeszkadzało, że Mel jest z nim? – spytał, patrząc na mnie przeciągle.

   – Nie, niby czemu tak miałoby być? – powiedziałem obojętnie.

   – Już dobrze wiesz czemu – droczył się. – A widziałem też, że Melawi czasem na ciebie patrzyła, co prawda nie odczytałem nic z jej twarzy, ale samo to jest satysfakcjonujące.

   – To już nie można na kogoś patrzeć tak po prostu? Musisz się doszukiwać czegoś głębszego? – zirytowałem się.

   – Kam, daj mu spokój – odezwała się Kailiana. – To naprawdę robi się męczące. Takim gadaniem tylko ich do siebie zniechęcisz. Obiecałeś coś Mel i obowiązuje to też, gdy jej nie ma.

   – No dobrze, już dobrze. Wiem, że jestem czasem irytujący – odpuścił.

   – Dzięki, Kaili. – Uśmiechnąłem się lekko.

   – Zawsze do usług.

   – Że ty przeciwko mnie, to boli – powiedział niby urażony, łapiąc się za serce.

   – Nie ze wszystkim muszę się z tobą zgadzać – odparła przekornie.

   – Ale mogłabyś pomóc swojej przyjaciółce zdobyć miłość – odrzekł, obejmując ją.

   – Myślę, że poradzi sobie bez ciebie.

   – No wiesz ty co? – zaśmiał się, dźgając ją w bok, a blondynka zwinęła się, chcąc się uchronić. Kamatin po chwili przestał.

   – Tak długo nie chcieliście wyznać uczuć, a teraz nie możecie się od siebie oderwać – powiedziała z rozbawieniem Aira.

   – Taki już jest początek związku. Wy też byliście nierozłączni – odpowiedziała Kailiana.

   – To prawda, ale minął już rok i mimo wszystko za wiele się nie zmieniło. – Uśmiechnęła się do Marlo, który ją objął.

   – I nie chciałbym, aby kiedykolwiek było inaczej – powiedział, po czym cmoknął ją w usta.

   Poczułem się nieco wyobcowany w towarzystwie dwóch par. Brakowało mi Melawi i Okthana, którzy wprowadzali trochę równowagi w naszej grupie.

   – Dobra, dobra, może już przestańmy sobie słodzić, żeby Nawis nie czuł się osamotniony – odparła Kailiana, przyglądając mi się.

   – Nie musicie się hamować. – Pokręciłem przecząco głową.

   – Jestem dobrą obserwatorką i widziałam przez chwilę twoje nieco smutne spojrzenie.

   – Pewnie tylko ci się wydawało – odrzekłem lekceważąco.

   – Wierz mi, mam już wprawę dzięki Mel. Ona też, jak ma tę swoją obojętną minę, czasem się zapomina. Emocje nie gryzą. To nic strasznego je okazywać – powiedziała łagodnie.

   – To zależy od sytuacji.

   – Wiadomo, ale przy nas nie musisz się chować za maską.

   Enuika też wczoraj o tym wspominała. Co im tak przeszkadza niezbyt widoczne okazywanie uczuć?

   – Taki już mam nawyk, nawet nie muszę się starać. To już część mnie. – Wzruszyłem ramionami. – Ale wiem, że przy was mogę się otworzyć.

   – I bardzo dobrze. Pamiętaj, że zbyt długie duszenie w sobie emocji i uczuć nigdy nie jest dobre. Prędzej czy później wyjdą na zewnątrz. Co prawda mogą ujść w złej formie i wtedy nie wychodzi to na dobre – odparła poważniej.

   Coś mi podpowiadało, że mówiła o Melawi. Bardzo to do niej pasowało. Tylko jakiego okresu się tyczyło? Po śmierci jej ukochanego? Nadal przecież pogrążała się w smutku na jego wspomnienie. Chciałbym dowiedzieć się więcej o jej przeszłości.

   – Niestety dobrze o tym wiem – odrzekłem, kwiając głową.

   – Z traumami też trzeba walczyć. Nigdy nie bój się poprosić o rozmowę. Jakby co to zawsze jestem otwarta. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco.

   – Będę pamiętał. – Lekko uniosłem kąciki ust.

   – Kaili ma dar do tego, więc polecam – pochwalił ją Kamatin.

   – Ty akurat zawsze jesteś chętny do rozmowy. Paszcza ci się nie zamyka – zaśmiała się.

   – To dla mnie też będziesz taka otwarta? – powiedział zadziornie z szelmowskim uśmiechem, patrząc jej w oczy, a policzki Kailiany pokryły się rumieńcem.

   – Kamatin... – żachnęła się, dając mu kuksańca w brzuch.

   We trójkę zaśmialiśmy się pod nosem.

   – Kam, daj sobie na wstrzymanie przy wszystkich – odparła Aira.

   – Czy ja coś powiedziałem? Nie – odparł z udawanym zdziwieniem.

   – Jesteś niemożliwy, wiesz? – Pokręciła głową Kailiana.

   – I za to mnie kochasz. – Uśmiechnął się szeroko do niej, a blondynka przewróciła oczami.

   – No tak się złożyło – odpowiedziała z uśmiechem.

   – O, patrzcie tam – odezwał się z entuzjazmem Marlo, wskazując na skałę, z której po chwili skoczyło kilka osób. – Idziemy też? – zaproponował z werwą.

   – Jeszcze się pytasz? – odparł Kamatin.

   – Ja chętnie skoczę – odezwała się Aira.

   – Kaili, Nawis? – spytał szatyn, patrząc na nas wyczekująco.

   – Zimna woda jest – marudziła.

   – Oj tam, zimna, tylko przez chwilę. – Machnął lekceważąco ręką. – Dobrze wiesz, że i tak cię tam zaciągnę. – Uśmiechnął się zadziornie.

   – Taa, niestety o tym wiem – odparła z przekąsem, a Kamatin się roześmiał.

   – Nawis, ty też się nieco rozluźnij i zabaw się z nami – powiedział Marlo.

   – Dobrze, niech wam będzie – odpowiedziałem bez przekonania.

   – No i świetnie, więc ruchy, ruchy, ściągamy nasze łaszki i wskakujemy do wody – odrzekł entuzjastycznie Kamatin, wstając.

   Nie podchodziłem do tego z taką radością jak on, Marlo i Aira. Kailianie też nie bardzo to się uśmiechało. Pozbyliśmy się ubrań i zostaliśmy w samej bieliźnie. Zauważyłem, że dziewczyny przelotnie mi się przyjrzały.
  
   – Czy można zapisać się na trening dla łowców jako smok? – spytał Kamatin, patrząc na mnie.

   Roześmiałem się.

   – Niestety to nie byłoby możliwe. – Pokręciłem głową nadal rozbawiony.

   – Kaili, weź nie patrz na niego. Może nie jestem aż tak umięśniony, ale też nie masz na co narzekać – powiedział, stając przed nią.

   – Spokojnie, wolę ciebie – zaśmiała się.

   – Bardzo się cieszę, a teraz zapraszam do wody – odparł, po czym przemienił się.

   Polecieliśmy do skały, gdzie nadal przebywały tamte smoki. Wzięliśmy rozbieg i skoczyliśmy. Woda była lodowata. Czułem się jakby w każdą cząstkę mojego ciała wbijały się malutkie igiełki. Dziewczyny piszczały przez chwilę z zimna.

   – To był bardzo zły pomysł – powiedziała Kailiana.

   – Owszem, ale i tak było warto – odparł radośnie Marlo, po czym zanurkował na chwilę.

   Tylko pływanie nieco rozgrzewało i po czasie nie było tak zimno. Dało się przyzwyczaić. Kamatin i Marlo podtapiali dziewczyny, a one starały się, aby im się nie udało, ale bez skutku. Ja tylko przyglądałem się i śmiałem co jakiś czas. Po kilku minutach zimno mimo wszystko zaczęło nam bardziej doskwierać, więc wyszliśmy z wody, co było jeszcze gorsze, bo po chwili trzęśliśmy się. Szybko polecieliśmy do ogniska, ale zostaliśmy jeszcze w smoczej skórze, ponieważ było w niej cieplej. Ogrzaliśmy się i dopiero wtedy przybraliśmy ludzką postać.

   – A tak w ogóle, bo teraz tak mnie to zaczęło zastanawiać, gdzie łowcy uczą się pływać? – zapytał Marlo.

   – Specjalnie trzeba jeden dzień jechać nad jezioro, które jest na północ od twierdzy. Odbywa się to, gdy kończy się czternaście lat.

   – Umiejętność pływania jest po to, gdyby smok wrzucił do wody?

   – Dokładnie tak. Łowcy uczą się wszystkiego co pomoże im przeżyć.

   – Za bardzo pływanie by nie pomogło, bo i tak można by było ich wyłowić. Cóż, latania niestety nie mogą się nauczyć –  powiedziała Aira z uszczypliwością.

   – I przez to właśnie lepiej być smokiem – odparłem z uśmiechem.

   Potem rozmawialiśmy o przeróżnych rzeczach, popijając piwo, które nam jeszcze zostało. Niestety się skończyło, a skoro nasza bielizna nieco podeschła i zrobiło nam się cieplej, mogliśmy się ubrać i pójść po następne.

   – Ej, popatrzcie, kto tu do nas leci – powiedział wesoło Kamatin.

   Odwróciłem się od beczki i spojrzałem na szatyna, który skinął głową w stronę naszego ogniska, gdzie właśnie lądowała Melawi.

   – Ha, wiedziałem, że z nim nie wytrzyma! – odparł entuzjastycznie. – Ale wiesz, szkoda, że już się ubrałeś. Mogła zobaczyć, co traci. – Uśmiechnął się, poruszając brwiami, a ja sapnąłem, kręcąc głową z pobłażaniem. – Chyba że znów sobie popływamy.

   – Nie mam ochoty po raz drugi skazywać się na to zimno – odpowiedziałem, po czym wróciłem do nalewania piwa.

   – Chodźmy już lepiej, żeby posłuchać, co się wydarzyło – pospieszył nas.

   Wróciliśmy do dziewczyn. Już zbliżając się, widziałem, że Melawi była nie w humorze. Czyli Aron czymś ją wkurzył.

   – Mel, jednak przyleciałaś – powiedział z uśmiechem Kamatin. – Czyże znów zawinił? – spytał, siadając obok Kailiany.

   Ja wolałem zająć miejsce naprzeciw Melawi między chłopakami.

   – Jest zazdrosny o Nawisa oczywiście – odparła chłodno.

   – A może tak więcej szczegółów? Wiem, że chcesz się nimi podzielić – przymilał się, a szatynka przewróciła oczami.

   – Twierdzi, że na pewno łączy nas coś więcej. Niby widział, jak patrzyliśmy się na siebie z pożądaniem – prychnęła kpiąco.

   – A może tak było, ale dla was to na razie nie widoczne? – zasugerował.

   – Kam, zamknij się z łaski swojej. – Zmierzyła go morderczym wzrokiem, a uśmiech zszedł mu z twarzy.

   – I tylko tyle? – zdziwiła się Kailiana. – Nie sądzę, żeby coś takiego aż tak cię wkurzyło. – Patrzyła na nią badawczo.

   Melawi nie dawała za wygraną i trzymała obojętną minę, ale blondynka nie odpuszczała, więc w końcu skapitulowała.

   – Że ty mnie tak znasz. – Pokręciła głową.

   – Przyjaźnimy się od dziecka, wiem, kiedy coś cię gryzie. – Uśmiechnęła się. – Mów, co ci leży na sercu.

   Melawi westchnęła.

   – Oprócz tego wypytywał, czy nie posunęliśmy się dalej, że tylko udajemy przyjaciół i obojętność, a tak naprawdę jesteśmy kochankami. W szale jeszcze przypuszczał, że może od dawna go zdradzam i nie tylko z Nawisem – powiedziała tonem pełnym jadu.

   Poczułem, że we mnie też zawrzało.

   – Może sobie myśleć o nas co chce, ale nie ma prawa szargać twojego imienia – powiedziałem lodowatym głosem.

   Melawi przez moment popatrzyła na mnie z lekkim zdumieniem.

   – Zgadzam się z Nawisem, teraz już posunął się za daleko – odrzekł ze złością Kamatin.

   – Dostał w twarz, oczywiście nagle opamiętał się i zaczął mnie przepraszać – prychnęła.

   – Jego zazdrość jest już niezdrowa – stwierdziła Kailiana.

   – Ciekawe, czy tak bardzo boi się stracić ciebie czy zdobycia władzy – powiedziałem cynicznie.

   – Tego nie wiem. Twierdzi, że mnie kocha. – Przewróciła oczami. – Ale po czynach tego nie widać.

   – Naprawdę nie możesz wyjść za kogoś innego? To bezsensu, że masz męczyć się z nim resztę życia. Do ślubu zostało jeszcze trochę czasu, mogłabyś zmienić zdanie – odparła Aira.

   – Żeby znów urządzić turniej o moją rękę, bo sama nikogo nie znalazłam?! Żeby kolejny mnie kochał, ale też nienawidził jednocześnie przez to, że nie chcę małżeństwa z przymusu?! Pewnie do boju stanęliby ci sami "odpowiedni" dla mnie kandydaci. Dodatkowo może byłabym postrzegana jako niezdecydowana i pretensjonalna. Wszyscy i tak wiedzą, że nie chcę być z Aronem, ale nie każdy go lubi, jednak co jeśli sytuacja by się powtórzyła? Chcę zachować dobre imię jako przyszła królowa! – wyrzuciła z siebie ze złością i frustracją.

   Zapadła cisza. Na każdym z nas jej słowa wywarły jakieś wrażenie i nikt na razie nie wyrywał się do mówienia. Nagle mnie tchnęło.

   – Będziesz wspaniałą królową – odezwałem się, przez co wszyscy na mnie spojrzeli, ale ja patrzyłem tylko na Melawi. – Jesteś mądra, odważna, twarda, umiesz postawić na swoim i wiem, że zrobiłabyś wszystko dla przyjaciół, ale dla innych również. Świetnie poradziłabyś sobie sama w tej roli. Nie potrzebujesz do tego niechcianego męża. Może kiedyś znalazłabyś kogoś i wtedy dobrowolnie chciałabyś wyjść za niego. Zasługujesz na szczęście – powiedziałem szczerze.

   Melawi milczała, ale nie spuszczała ze mnie wzroku. Poruszyły ją moje słowa, choć nie chciała zbytnio dać po sobie tego poznać. Mimo to widziałem, że jej oczy wyrażały zaskoczenie, zrozumienie i wdzięczność. Jednak moją uwagę szczególnie przykuło ciepło tego spojrzenia i... nietypowy błysk. Taki sam jak wczoraj w jaskini...

   Pomrugała szybko i przestała na mnie patrzyć. Napięcie, które się między nami zrodziło, zniknęło.

   – To prawda, poradziłabym sobie sama – przyznała pewnym tonem. – Nie raz mówiłam o tym ojcu, ale nie chce o tym słyszeć. Takie jest prawo i tradycja, więc niestety nie mam nic do powiedzenia. – Wzruszyła ramionami.

   – Ale to niesprawiedliwe, że odbywa się to kosztem twojego szczęścia. – Pokręciłem głową.

   – Jestem królewną, więc mam swoje obowiązki, które muszę wypełnić – powiedziała poważnie z niewzruszoną miną.

   – Rozumiem, ale współczuję ci takiego życia – odrzekłem łagodnie, patrząc jej w oczy.

   – Przeżyję – odparła obojętnie, po czym wbiła wzrok w ogień.

   Ponownie powiało ciszą, którą wypełniał trzask palącego się drewna i odgłosy smoków w pobliżu. Również moją uwagę skupiły płomienie, jednak co jakiś czas zerkałem przelotnie na Melawi. Typowo przybrała minę bez emocji. Chciałbym dotrzeć do wnętrza jej serca i poznać jej sekrety, co ją dręczy, a co cieszy. Była moją zagadką do rozwikłania.

   – O nie, spójrzcie w górę. Będziemy mieć towarzystwo – odezwała się gorzko Aira.

   Skierowaliśmy spojrzenia w stronę nieba i zauważyliśmy czarnego smoka. Aron. Przyjemnie dziwnie ciepło natychmiast ze mnie wyparowało. Wściekłość stopniowo opanowywała moje ciało, a gdy wylądował obok nas, chciałem już tylko o rzucić się na niego.

   Niemal równoczenie z Melawi zerwaliśmy się z ziemi. Aron obrzucił mnie pełnym niechęci spojrzeniem, ale po chwili jego oblicze złagodniało, gdy poświęcił całą uwagę swojej narzeczonej.

   – Nie chcę cię tutaj widzieć – wysyczała, mierząc go morderczym wzrokiem, nim zdążył cokolwiek powiedzieć.

   – Mel, zapędziłem się. Nie miałem tego na myśli, nie chciałem tego mówić – odparł przepraszająco.

   To tylko podziałało na mnie jak płachta na byka i w oka mgnieniu podszedłem do nich. Stanąłem naprzeciw niego, a Melawi znalazła się za moimi plecami. Zmierzyliśmy się pełnymi nienawiści spojrzeniami.

   – Po tym jak ją obraziłeś, masz jeszcze czelność tu przychodzić, mimo że miała już ciebie dość – wycedziłem przez zęby.

   – Nie mieszaj się w nasze sprawy – odparł lodowato.

   Chciał mnie wyminąć, bo Melawi już zdążyła stanąć obok mnie, ale ponownie zastąpiłem mu drogę. Zacisnął mocniej szczękę.

   – Zostaw ją w spokoju. Chyba wyraziła się jasno, że nie życzy sobie tu ciebie.

   – Nawis, poradzę sobie z nim sama. Nie musisz mi pomagać – odezwała się Melawi, starając się zachować w miarę opanowany ton.

   – Nie, bo chcę z nim poważnie porozmawiać o tym, jak powinien cię traktować – powiedziałem, nie patrząc na nią, nadal wbijając wściekłe spojrzenie w bruneta.

   – Dobre mi to – prychnął. – Doskonale wiem, co i jak, podziękuję za twoje jakże cenne rady – odrzekł ironicznie.

   – Nie róbcie scen – odparła z lekką złością Melawi, lecz obaj ją zignorowaliśmy.

   – Jednak myślę, że ci się przydadzą – wysyczałem i usłyszałem ciężkie westchnienie szatynki. – Jakim prawem nazywasz ją niewierną?! Jak śmiesz ją obrażać! Nawet nie tłumacz się, że ci się wymsknęło, bo gdyby ci na niej naprawdę zależało, nic takiego by nie padło. Daruj sobie marne wymówki, że cię poniosło. Powinieneś się cieszyć, że w ogóle z tobą jest, bo nie jesteś jej wart!

   – A kto na nią zasługuje? Może ty, co? – powiedział z jadem w głosie.

   – W związku liczy się zaufanie, a ty tak uczepiłeś się myśli, że między nami jest coś głębszego, że bije ci to już na rozum! Niech dotrze do twojego zakutego łba, że tylko się przyjaźnimy i nic poza tym! – wycedziłem przez zęby.

   – Tylko się przyjaźnicie? A ja widziałem w twoim spojrzeniu trochę zazdrości. Myślisz, że "tylko przyjaciel" w ten sposób patrzy na swoją "tylko przyjaciółkę"? – zakpił.

   – O czym ty, do cholery, mówisz?! Nie byłem zazdrosny! Masz już jakieś urojenia! Nawet nie możemy być razem, więc dlaczego tak panicznie boisz się, że ci ją odbiję, co?!

   – Może i nie możecie, ale nic nie stoi na przeszkodzie uczuciom. Myślisz, że chcę mieć przyprawiane rogi?! Ja też nie zasługuję na coś takiego!

   – O, niby teraz taki biedny – powiedziałem z ironicznym politowaniem. – Traktuj ją należycie, to może wtedy zacznie cię tolerować – dodałem ostrzej.
 
   – Ciągle pracuję, żeby mnie zaakceptowała! Staram się jak mogę, ale wielmożnej królewnie to nie wystarcza! Co więcej mogę zrobić?! – wyrzucił, spoglądając z urazą na Melawi.

   – Jest z tobą tylko z przymusu i skoro przez tyle czasu się do ciebie nie przekonała, to niestety musisz to jakoś przeboleć. Zawsze możesz odejść, ale wtedy razem z nią stracisz też tron. Na nim ci nie zależy? – spytałem podstępnie, patrząc na niego uważnie, ale ani przez chwilę nie zauważyłem żadnej zmiany w jego wyrazie twarzy.

   – Myślisz, że nic do niej nie czuję? Kocham ją. Tak, jest następczynią tronu i doskonale wiem, z czym się je małżeństwo z nią, ale nie zależy mi tylko na tym – odpowiedział pewnie.

   – Jakoś ci nie wierzę, wiesz? – Pokręciłem głową. – Znosisz jej wszelkie humory i niechęć do ciebie tylko dlatego, że ją kochasz? Coś wątpię – odparłem kpiąco.

   – Myśl sobie, co chcesz. Nie obchodzi mnie to – odrzekł obojętnie.

   Miałem tak ogromną ochotę go uderzyć, ale ciągle się hamowałem, trzymając się resztek cierpliwości i rozsądku niczym swojej kotwicy.

   – Dobrze, załóżmy, że twoje intencje są szczere, to w takim razie powinieneś jej ufać, gdy mówi ci, że jestem tylko jej przyjacielem – powiedziałem dobitnie.

   – Ciekaw jestem, ile wart są wasze słowa – prychnął.

   – To już twój problem – odparłem chłodno.

   – Skończyliście już? – odezwała się z poirytowaniem Melawi, więc spojrzeliśmy na nią. Ona też była już na skraju wytrzymałości, ale zachowywała zimną krew. – Tak? To świetnie – powiedziała przez zacięte zęby.

   – Mel... – zaczął Aron, ale nie dała mu dojść do słowa.

   – Nic nawet nie mów. Nawis dobrze powiedział, że wszelkie twoje wymówki są zbędne, więc nie życzę sobie teraz twojej obecności – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

   – A on tu z tobą zostanie, tak? – prychnął, obrzucając mnie wzrokiem pełnym nienawiści.

   – Nie, bo już całkowicie straciłam ochotę, żeby przebywać z kimkolwiek, więc możesz w spokoju sobie odlecieć!

   – Co rozkażesz, wasza wysokość – odparł sarkastycznie, po czym przemienił się i wzbił w powietrze.

   Spojrzałem na Melawi, która nadal ciskała piorunami. Wziąłem kilka głębszych oddechów, aby nieco uspokoić zszargane nerwy.

  – Musiałeś zaczynać jakąś kłótnię?! Wszyscy się na was patrzyli. Zrobiliście niezłe widowisko – powiedziała ze złością.

   – Do mnie jeszcze masz pretensje? Chciałem dobrze. Należało mu się – zirytowałem się.

   – Po co się mieszasz w moje życie? Nie prosiłam cię o to – odparła chłodno.

   Trochę mnie to zabolało.

   – Bo tak robią przyjaciele. Chronią się nawzajem – odpowiedziałem, patrząc jej prosto w oczy.

   – To trzeba było "chronić" mnie na osobności. Jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby powstały jakieś plotki.

   – Plotki to tylko plotki. Nie są prawdziwe. – Wzruszyłem ramionami. – Ty znasz prawdę, więc co cię obchodzi, co mówią o tobie inni?

   – Bo nie jestem byle kim! Jestem następczynią tronu, więc zależy mi na dobrej opinii! – powiedziała z frustracją.

   – Rozumiem, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto nie będzie całkowicie cię popierał – odrzekłem spokojniej.

   – Nie chodzi mi o to, bo dokładnie jestem tego świadoma – zirytowała się. – Nie chcę, żeby inni myśleli, że jestem niewierna, bo mimo że nie chcę być z Aronem, to coś jestem mu winna.

   – Dobrze, możemy widywać się tylko na treningach, jeśli chcesz! – wyrzuciłem z siebie. – Nie splamię twojego honoru – zapewniłem.

   – I niech tak będzie – odparła, przytakując głową. – A teraz wybaczcie, ale towarzystwo będzie ze mnie marne.

   Przemieniła się i skierowała w stronę wyższej partii gór, więc pewnie uda się do swojej samotni. Oddychałem ciężko od nadal nieopuszczającego mnie gniewu. Spojrzałem w niebo i pokręciłem głową. Miałem już serdecznie dość sądzenia, że mnie i Melawi coś łączyło. Tylko same problemy wychodziły. Nie chciałbym się z nią kłócić przez najbliższe dni. Wolałem żyć w pokoju. Myślałem, że nasz wojenny topór został zakopany, ale oczywiście Aron musiał wszystko zniszczyć.

   Odetchnąłem głęboko i spojrzałem w końcu na przyjaciół. Na ich twarzach wymalowany był szok i niedowierzanie. Mieli niezłe widowisko.

   Schyliłem się i chwyciłem kufel, po czym w kilku wielkich łykach wypiłem całą jego zawartość. Otarłem usta wierzchem dłoni, rzucając naczynie.

   – Kogoś tu suszyło – zażartował Kamatin, aby rozluźnić atmosferę, ale nie pomogło. Nadal było niezręcznie. – To się porobiło – powiedział ze zdumieniem.

   – Taa – prychnąłem.

   – Mam nadzieję, że nie cofniecie się do początku, bo było już między wami dobrze.

   – Nie zaczynaj, nie mam już siły na droczenie się – odparłem ze zmęczeniem.

   – Spokojnie, nie chodzi mi o swatanie  – odpowiedział uspokajająco. – Po prostu wyszliście z etapu niechęci do siebie i zaczęliście się dogadywać. Lepiej się słucha waszych dogryzań niż kłótni.

   – A wiesz? Też nie chciałbym do tego wracać – przyznałem.

   – Myślę, że Melawi doceni, że się za nią wstawiłeś.

   – Na razie nie chce mnie widzieć, a ja też mam zepsuty humor, więc nie będę wam już przeszkadzał – odparłem, przemieniając się. 

   Pożegnaliśmy się, po czym odleciałem w stronę twierdzy. Myślałem, że to będzie spokojny i miły wieczór, ale niestety nie. Najchętniej odciąłbym na trochę od smoków, żeby dać przestrzeń Melawi. Może nie pójdę jutro na trening? Co prawda głównie była wściekła na Arona, ale ja swój udział mimo wszystko też miałem. Oby nie powstały żadne plotki. Nie chciałbym, żeby ją zraniły.

   Gdybym tylko mógł porozmawiać z nią na spokojnie... Ale wiedziałem, że wolała być sama. Ja w sumie też musiałem całkowicie ochłonąć i zebrać myśli. Nie zacznę kolejnej kłótni.

   Pewna jednak była jedna sprawa, która nie podlegała dyskusji – nie mogłem zakochać się w Melawi. Wszystko by się skomplikowało i przysporzyło następne spory. Dlaczego Kamatin i Aron ciągle myśleli o naszych rzekomych uczuciach jako o czymś pewnym? Melawi była moją trenerką. Czasem mieliśmy momenty, w których nieco bardziej się otwieraliśmy, ale to nie było nic niezwykłego. Ot, szczera rozmowa. Poza tym Melawi i tak była honorowa. Pomimo niechęci do Arona, nie zdradziłaby go. Tego musiałem się trzymać. Nie chciałbym sprawiać jej kłopotów. Lepiej trzymać lekki dystans. Też o naszym wczorajszym momencie musiałem zapomnieć, mimo że co jakiś czas powracał do mych myśli. Zbyt niebezpiecznym było grzebanie w tym wspomnieniu.

   Nic nie czuć. Tak było najlepiej i tego wolałem się trzymać. Jednak jakaś cząstka mnie nie chciała tego... Zignorowałem ją.

  Hejka!
Trochę dłużej zajęło mi napisanie tego rozdziału. Przyznaję miałam dni, że po prostu mi się nie chciało, ale jak tylko miałam chęci, to pisałam. Mam nadzieję, że wam się podoba.

Już za tydzień wracam na uczelnię, więc nie wiem, jak to będzie z następnymi rozdziałami. Chciałabym jeszcze w tym tygodniu napisać jeden. Może jak zaczną się zajęcia, nie stracę zapału i znajdę czas. Zobaczę, jak to będzie.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro