Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Emas to smok? Ale jak to?

   Patrzyłem osłupiały na niego. Teraz już całkowicie nie byłem w stanie się ruszyć ani czegoś powiedzieć. Nie mogłem oderwać od niego wzroku, bo nie widziałem smoka nigdy z tak bliska.

   Ogon wystawał poza maszynę i Emas cały czas nim poruszał. Skrzydła miał przez chwilę złożone pod sobą, ale po kilku sekundach rozłożył je i machał nimi, ale nic mu to nie pomagało. Nie był w stanie się uwolnić, a każde gwałtowniejsze poruszenie pewnie było dla niego jeszcze bardziej bolesne, co wyrażał jego ryk i wzrok, który mówił sam za siebie, że cierpiał okropne męki.

   – Nie mogę uwierzyć, że przez dziewiętnaście lat żyłem ze smokiem w jednym mieście. Teraz jednak przyszła chwila prawdy i nic nie uchroni cię przed śmiercią – mówił z ogromną wściekłością mój ojciec.

   Nagle Emas przestał ryczeć i się ruszać. Skierował spojrzenie na mnie, a ja nie byłem w stanie odwrócić wzroku.

   – Uważaj na siebie, Nawis. Przeczytaj mój notatnik jutro. Tam znajdziesz wszystkie informacje. Pamiętaj, gdy twoje oczy zmienią kolor na złoty, idź jak najdalej od miasta. Masz wtedy jakieś kilkadziesiąt minut. – Usłyszałem głos Emasa w głowie.

   Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego ze zdziwieniem, ale on wbił wzrok w sufit i czekał na wyrok.

   – Przygotujcie topór – rozkazał ojciec, a jeden z katów schylił się i wyciągnął go spod podstawy maszyny.

   Tenebris wstał i zszedł po schodach na środek sali. Mężczyzna podał mu broń, a władca spojrzał z chęcią mordu na smoka.

   – Własnoręcznie cię zabije. Dla łowcy to sama przyjemność – powiedział złowrogim tonem, który w panującej obecnie ciszy, zabrzmiał jak grzmot podczas burzy.

   Stanął za Emasem, aby czynność była dobrze widoczna dla innych. Uniósł topór do góry, a ja nagle jeszcze raz usłyszałem głos przyjaciela w głowie:

   – Nie daj się złapać i uważaj na siebie szczególnie jutro.

   W tej samej chwili ojciec spojrzał na mnie i na smoka, a broń nadal pozostała w górze. Przerażająco się uśmiechnął, po czym opuścił topór, co zostało przyjęte na sali ze zdziwieniem.

   – Jakbyś chciał wiedzieć, to widziano cię, jak przemieniałeś się w człowieka – odrzekł Tenebris. – Chwilowo ciesz się życiem, bo ono i tak się wkrótce skończy. – Spojrzał na mnie z tym swoim diabolicznym uśmiechem. – Zamknąć go w lochu i pilnować, by nie umarł. Ma być żywy! – krzyknął, po czym odsunął się od Emasa i wyszedł z sali. Chwilę później wywieziono smoka, a ludzie zaczęli zbierać się do wyjścia.

   Jednak ja nadal siedziałem jak zamurowany. Zbyt dużo się tu wydarzyło. Dlaczego Tenebris darował mu chwilowo życie? Co miało oznaczać to wymowne spojrzenie na mnie? Jednak jedna sprawa najbardziej mi krążyła po myślach. Emas to smok. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Przez tyle lat mnie okłamywał, a ja mu ufałem. Zadawałem się z bestią.

   – Nawis, idź już – powiedział jeden z sędziów.

   Zorientowałem się, że wszyscy ludzie już wyszli i również sędziowie powoli wychodzili. Wstałem i lekko się zachwiałem, bo nogi miałem jak z waty. Jednak to uczucie szybko minęło i pewnym krokiem wyszedłem z sali sądowej.

   Nie miałem ochoty być w pobliżu zamku, bo pomieszczenie to mieściło się w budynku niedaleko niego, więc poszedłem do głównej bramy, która jednak okazała się nadal zamknięta. Przypomniałem sobie o miejscu, w które często chodziłem, żeby pobyć sam. Szedłem wzdłuż murów na tyły twierdzy. Rosło tam kilka drzew. Usiadłem pod jednym i westchnąłem ciężko.

   Na moje nieszczęście przypomniałem sobie, że to właśnie w pobliżu tego miejsca ostatni raz widziałem Emasa, który potem jakby zapadł się od ziemię. Nie chciałem o tym myśleć.

   Odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją o pień. Przymknąłem oczy. Starałem się nie myśleć o niczym, ale to było ponad moje siły, bo mimowolnie wspomnienia same przewijały się przez mój umysł. Znów przypomniałem sobie czasy z dzieciństwa.

   Poznałem Emasa, jak miałem bodajże z siedem lat. Pewnego dnia uciekałem przed opiekunką. Nie byłem spokojnym dzieckiem, bo wszędzie było mnie pełno, więc biedaczka nieźle zawsze nabiegała się za mną. Gdy biegłem, nagle przewróciłem się i mocno zdarłem kolano. Zacząłem cicho płakać, ale mimo bólu wstałem, żeby iść do niej, by opatrzyła mi ranę. Ocierałem łzy, bo nie lubiłem się mazać i wtedy podszedł do mnie właśnie Emas. Przyklęknął przede mną i spytał troskliwym głosem:

   – Co się stało? Dlaczego płaczesz?

   – Zdarłem sobie kolano – odparłem, wskazując na nie. Spodnie były rozdarte i widać było krew.

   – No, nie wygląda to zbyt ładnie. Mimo tego podziwiam cię. Upadłeś, trochę popłakałeś, ale zaraz wstałeś i szedłeś dalej, ocierając łzy. Prawdziwy mężczyzna z ciebie. – Poklepał mnie z uśmiechem po ramieniu.

   – Mój tata mówi, że płaczą tylko słabi.

   – To się grubo myli. Każdy, nawet bardzo silny człowiek, może płakać. To nie jest nic wstydliwego. Prawdziwy mężczyzna nie boi się łez – powiedział, patrząc mi w oczy, a ja zaufałem temu spojrzeniu. – A teraz chodź ze mną, opatrzę ci to kolano. – Podniósł się z przysiadu.

   – Dobrze, bo jak Gertruda to zobaczy, zaraz będzie na mnie krzyczeć, że nie uważam na siebie.

   – Kobiety takie już są, lubią sobie pozrzędzić – zaśmiał się.

   Zaprowadził mnie do swojego domu i mnie opatrzył. Po wszystkim spytał, gdzie mieszkam i zaprowadził mnie aż do wejścia do zamku, a w międzyczasie rozmawialiśmy. Powiedział, żebym wpadał do niego od czasu do czasu, bo sam nie ma dzieci i jest samotny. Zgodziłem się z radością.

   Od tamtego czasu często do niego przychodziłem. Najbardziej lubiłem słuchać opowieści o smokach. Uczył mnie też walki na miecze i strzelania z łuku. To on był moim życiowym przewodnikiem. Był mi jak ojciec. To do niego chodziłem, gdy miałem jakiś problem, zawsze mnie wysłuchał i dawał rady. Jedną szczególnie zapamiętałem i według niej żyłem:

   Nigdy się nie poddawaj. Życie może kłaść ci kłody pod nogi. Raz się o nie przewrócisz, a raz przeskoczysz. Przez to zdobędziesz cenne doświadczenie. Życie nie jest proste. Jest to zawiła ścieżka. Jednak jeśli wytrwale będziesz dążył do wyznaczonego celu, osiągniesz go.

   Teraz nawet usłyszałem w głowie jego głos, mówiący te zdania. To dzięki niemu też przestałem bać się ojca.

   Twój strach powoduje, że on czerpie z niego satysfakcję. Lubi cię dręczyć. Nie pokazuj zatem, że to cię rusza. Czasem trzeba zachować kamienną twarz, a uczucia okazywać tylko na osobności. Nie masz łatwego życia, więc ta rada będzie dla ciebie dobra.

    Chyba wtedy nie sądził, że kamienna twarz stanie się moją naturalną twarzą, a na chwile słabości nie pozwalałem sobie nawet w samotności. Rzadko nawet okazywałem pozytywne uczucia. Wiedziałem, że moja psychika była bardzo poraniona, lecz wszystko zatrzymywałem w głowie. Jeszcze nie nadszedł moment, żebym tego się pozbył. Po prostu wybuchł niczym wulkan. Nagle i gwałtownie. Nie czas jednak teraz na osobiste przemyślenia.   

   Westchnąłem ciężko.

   Nie mogłem uwierzyć, że Emas był smokiem, że mnie okłamywał. Mógł mi powiedzieć. Nie wydałbym go za nic w świecie, choć świadomość tego byłaby uciążliwa. Może jednak lepiej, że nie wiedziałem.

   W głowie miałem istny mętlik. Przetworzyłem cały proces od początku do końca, jednakże najbardziej skupiłem się na głosie Emasa w moich myślach.

   Czy naprawdę coś do mnie powiedział, czy tylko mój umysł płatał mi figla z tych nerwów? Nie, to chyba to drugie, bo to nie było możliwe, bym słyszał w głowie czyjś głos. Jednak w takim razie, czemu podświadomie myślałem, że to prawda? Emas powiedział to, co było na tej karteczce, co jeszcze bardziej mnie zaskakiwało. W ogóle, co to znaczy, że mam kilkadziesiąt minut i na co? Dlaczego moje oczy miałyby się stać złote? To brzmiało jak jakaś bajka. To było...

   Westchnąłem ciężko, spuszczając głowę i kręcąc nią z niedowierzaniem.

   Nie miałem pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Zbyt dużo się dziś wydarzyło. Nigdy by mi przez myśl nie przeszło, że Emas to smok. Dlatego, gdy łowcy szli na wojnę, on znikał. Szedł walczyć ze swoimi. Może nawet przekazywał im, kiedy łowcy uderzą. Raczej nie będzie mi dane dowiedzieć się, jak to wyglądało, bo wątpiłem, żebym mógł odwiedzić go w więzieniu.

   Ale o co chodziło z tym, co mi być może powiedział? Obym odpowiedź znalazł w notatniku, ale na razie wolałem się trzymać od zamku jak najdalej.

~*~

   Po godzinnym siedzeniu pod drzewem, co okazało się niezbyt przyjemne, bo po wstaniu moje ciało było zdrętwiałe i musiałem się odrobinę porozciągać przez chwilę, sprawdziłem, czy most został już otwarty i na szczęście był. Strażnicy nie zatrzymali mnie, więc wyszedłem z twierdzy.

   Gdy znalazłem się w lesie, mogłem w końcu odetchnąć z ulgą. Tylko tu miałem ciszę i spokój. Szedłem dobrze znaną sobie trasą, którą mógłbym przebyć nawet w nocy, choć reszta lasu dookoła twierdzy też nie była mi obca. Po kilkunastu minutach doszedłem na nawet dużą polanę w całości otoczoną przez drzewa. To było moje ulubione miejsce do ćwiczeń. Nawet miałem tutaj kilka rodzajów broni.

   Podszedłem do małego krzaczka obok dużego dębu. Przyklęknąłem, aby rozgarnąć ściółkę dookoła niego, po czym zobaczyłem krawędzie glinianej donicy,  W której stał owy krzaczek. Podniosłem go i postawiłem obok dużej dziury, w której leżała moja broń. Każda osobno zapakowana w skórzanym worku, aby się nie zepsuła. Wyciągnąłem łuk i kołczan ze strzałami. Obie te rzeczy były razem.

   Przerzuciłem pasek kołczanu na skos torsu, po czym zwinnym ruchem sięgnąłem po strzałę, którą umocowałem na cięciwie łuku. Wymierzyłem dokładnie w duży sęk w dębie i strzeliłem idealnie w niego. Następnie postanowiłem poćwiczyć moją szybkość.

   Sięgając po strzałę, obróciłem się w przeciwną stronę i w mgnieniu oka wypuściłem ją w stronę innego drzewa. Zrobiłem tak jeszcze kilka razy. Wszystkie trafiły perfekcyjnie w sam środek pnia. Co jak co, ale gdy miałem łuk w ręku nikt mnie nie mógł zaskoczyć.

   Nagle usłyszałem szelest w jednym z pobliskich krzaków. Szybko przygotowałem się do dodania strzału i czekałem w napięciu, ale na polanie pojawił się tylko mały zając, więc opuściłem łuk. Czujność u łowcy to podstawa. Nigdy nie wiadomo, czy w pobliżu nie pojawi się smok.

   Gdy tylko pomyślałem o nim, od razu w głowie pojawił mi się Emas pod tą postacią, ale zaraz odepchnąłem to wspomnienie z myśli, potrząsając głową. Przyszedłem tu po to, aby się odprężyć, a nie myśleć o nim.

   Postrzelałem jeszcze chwilę, biegając po lesie. Potem wyciągnąłem z dołu miecz i zacząłem ćwiczyć, przypominając sobie dzisiejszą walkę z bratem. Mając go przed oczami, zadawałem zdecydowane ciosy. Po chwili wyobraźnia pracowała mi na najwyższych obrotach i Netum jakby stał się prawdziwy. Po kilku minutach wygrałem walkę, a przed oczami ujrzałem leżącego bezbronne brata z końcem mojego miecza przy jego szyi. Po chwili Netum się rozpłynął, a ja oparłem się o drzewo, aby odpocząć.

   Ćwiczyłem jeszcze z godzinę, co mnie trochę odprężyło, aż w końcu postanowiłem wrócić do zamku, ale nie dlatego, że chciałem tam przebywać, tylko po to, aby zaspokoić swoją ciekawość, czytając notatnik Emasa.

   Gdy wszedłem do środka, chciałem przemknąć na górę niezauważony, ale akurat ze swojego gabinetu wyszedł Tenebris. Świetnie. Mimo to szedłem w stronę schodów, jak gdyby nigdy nic, ale gdy tylko postawiłem stopę na pierwszym stopniu, usłyszałem jego głos:

   – W końcu raczyłeś się zjawić. Czyżbyś wystraszył się smoka? – spytał głosem pełnym pogardy.

   Pokręciłem nerwowo głową, stając w miejscu i nie posuwając się dalej.

   – Dlaczego go nie zabiłeś? – odparłem, lekceważąc to, co powiedział.

   – Dowiesz się w swoim czasie. Mógłbym go zabić, ale postanowiłem sobie zapewnić lepszą rozrywkę na później. To był zdecydowanie dobry pomysł – odpowiedział, a na jego twarzy pojawił się dobrze mi znany uśmiech. Kiedyś bałem się tego wyrazu twarzy. Teraz powodował tylko złość.

   – Jak to możliwe, że smok mieszkał z nami przez tyle lat? Jak mogłeś coś takiego przeoczyć? Ty, wielki i potężny Tenebris? – zadrwiłem, ścierając jego uśmieszek z twarzy.

   – Masz czelność ze mnie drwić? – odparł grobowym tonem. – Jesteś nic nie znaczącą tu przybłędą! Ciesz się, że nie kazałem cię wyrzucić po śmierci Miriam. Nie wiem, co ona takiego w tobie widziała. – Spojrzał na mnie z odrazą. – Wiesz dlaczego wciąż tu jesteś? Bo czekam na dzień aż nie wytrzymasz i odejdziesz. Ból psychiczny jest gorszy niż fizyczny. Jestem pod wrażeniem, że jeszcze się trzymasz. Jednak sądzę, że nie potrwa to długo – zaśmiał się diabelsko.

   – Nie doczekasz tego dnia! – rzuciłem oschle.

   – Zobaczymy – odparł, po czym ruszył korytarzem w kierunku wyjścia.

   Rzuciłem się biegiem do mojego pokoju. Otworzyłem zamaszyście drzwi i zamknąłem je z impetem. Z moich ust poszła wiązanka przekleństw na niego. Wściekłość buzowała w moich żyłach i nadal nie mogła znaleźć ujścia. Miotało mną po całym pokoju, nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. W końcu jednak ochłonąłem nieco. Nienawiść i chęć mordu tego człowieka wzrastała tylko z każdym dniem. Byłem ciekaw, ile jeszcze wytrzymam i kiedy wybuchnę. Nigdy już nie nazwę go ojcem. Nie wiem, czemu do tej pory przechodziło mi to przez gardło.

   Spojrzałem na łóżko, po czym podbiegłem do niego i szybko wyciągnąłem notatnik spod materaca. Otworzyłem go na pierwszej stronie i znów zobaczyłem dobrze mi już znaną karteczkę. Potem w myślach rozbrzmiał mi głos Emasa:

   Uważaj na siebie, Nawis. Przeczytaj mój notatnik jutro. Tam znajdziesz wszystkie informacje. Pamiętaj, gdy twoje oczy zmienią kolor na złoty, idź jak najdalej od miasta. Masz wtedy jakieś kilkadziesiąt minut.

   Co to wszystko oznaczało? Pora dowiedzieć się, co takiego zawierał ten notatnik.

   Moim oczom ukazała się kartka wyrwana z książki o smokach. Zacząłem czytać historię o Smoku Słońca, choć ją trochę znałem.

   Dawno, dawno temu istniało królestwo Daremis. Panował w nim sprawiedliwy król Rapidas. Życie tam nie toczyło się jednak normalnie, bo co jakiś czas życie mieszkańców utrudniały ataki smoków. Porywały bydło, paliły domy. Król wielokrotnie wyruszał na wyprawy, aby zgładzić te istoty, lecz było ich zbyt dużo. Tracił większość swojego wojska. Postanowił zwrócić się do bogów, by zabili smoki lub je wypędzili. Wysłuchali go bóg słońca, Sol i bóg ognia, Ignis. Nie chcieli pozbawiać życia smoków, bo były częścią natury, więc postanowili dać im drugie wcielenie. Ciało i uczucia człowieka. To sprawiło, że bestie stały się nieco łagodniejsze.

   Bogowie postanowili stworzyć Smoka Słońca, który stałby na straży pokoju między smokami a królestwem. Miał też chronić ich przed wrogami, bowiem posiadał specjalne moce. Jednak jego istnienie miało pewien haczyk. Jego życie zależało od zaćmień słońca. Smok Słońca mógł żyć trzy zaćmienia. Wykluwał się przy pierwszym i zmieniał zaraz w człowieka, przy drugim przeobrażał w smoka, a przy trzecim umierał. Mógł też mieć tylko jednego potomka. To jak silny był, również zależało od rodzaju zaćmienia. Najsilniejszy stawał się, gdy jego przemiana w smoka następowała, gdy słońce było całkowicie zasłonięte przez księżyc.

   Gdyby Smok Słońca okazał się nieposłuszny i zagrażał Daremis lub smokom, zgładzić można go było Słoneczną Tarczą stworzoną przez boga słońca i Klejnotem Potępienia zrobionym przez boga ognia. Bez tych rzeczy zabicie go, było niemożliwe, gdyż miał zdolności regeneracyjne. Owe przedmioty zostały jednak rozdzielone i schowane, by wrogowie Smoka Słońca nie zamordowali go zawczasu.

   Z początku król nie ufał smokom, lecz z czasem zaczął się do nich przekonywać, gdyż nie wyrządzały już strat w królestwie. Harmonia w końcu nastąpiła. Jednak jego młodszy brat, Kaspian, który wciąż nie pogodził się z tym, że to Rapidas jest władcą, nie zgadzał się z decyzją monarchy. Nienawidził on smoków całym swoim sercem i chciał zabić wszystkie, jakie istniały. Król nie pozwalał mu na to, bo to mogłoby zagrozić korzystnemu pokojowi. Kaspian zatem zebrał ludzi myślących jak on i opuścili Daremis. Ulokowali się po drugiej stronie Gór Tysiąca Jaskiń, w których mieszkały smoki. Rapidas nigdy ich nie znalazł, więc poprosił Smoka Słońca o pomoc. Odszukał ich i o mało co nie został schwytany, lecz inne smoki były w pobliżu i mu pomogły. Zniszczyły wszystko, co mieli łowcy, bo tak się nazwali. Jednak wielu udało się uciec i schować na kilka lat. Przez ten czas wybudowali twierdzę, w której panował Kaspian. Podobno sam bóg nocy, Noctis, który nie przepadał za smokami przez to, co uczynili Sol i Ignis, pomagał w jej budowie, sprawiając, że nie mogła ona spłonąć w razie ataku wroga. Co jakiś czas Kaspian urządzał polowania na smoki. Rapidas wyprawił się raz na brata, lecz został pokonany i musiał uciekać. Potem przez kilka lat toczyły się wojny między nimi, ale skrzydlaci sojusznicy Daremis nie brali w nich udziału, by walka mogła być sprawiedliwa. W końcu zapanował pokój między królestwem a łowcami. Król pozwolił bratu rządzić w twierdzy, lecz nie mógł zabijać smoków, inaczej wtedy miał nasłać je na niego. Kaspian zgodził się, ale gdy tylko Rapidas zmarł, wypowiedział wojnę smokom i trwa ona po dziś dzień.

   Legenda o Smoku Słońca tak naprawdę to nie legenda, to sama prawda. To wszystko wydarzyło się ponad tysiąc lat temu i nadal wyglądało tak samo. Taki tytuł był chyba tylko po to, by czytać to dziecku jako bajkę na dobranoc. Przy okazji miało lekcję historii.

   Na następnej stronie znajdował się starannie wykonany wizerunek Smoka Słońca. Jego całe ciało pokrywały złote łuski. Za głową znajdował się tak jakby kołnierz może kolczasty, który przypominał rozchodzące się promienie słońca. Z przodu na piersi, pod kolanem przedniej nogi i nad tylnej były dłuższe łuski lub kolce, nie wiedziałem, co to mogło być, skierowane do góry. Te na piersi były spłaszczone i przylegały, ale ostre końce odstawały od ciała. Układały się one jakby w tarczę o kształcie rombu. Te na kończynach przechylały się nieco do tyłu. Od szyi aż po ogon ciągnęły się spiczaste wypustki, pewnie też nietępe. Łapy zakończone były długimi pazurami. Na grzbiecie prezentowały się duże, błoniaste skrzydła.

   Zdecydowanie był to silny smok. Te wystające kolce tylko dodawały mu straszniejszego wyglądu. Zabicie Smoka Słońca niestety było niemożliwe bez Tarczy Słońca i Klejnotu Potępienia. Co by było gdyby nie istniał? Teraz nie było z nim problemu, bo nadal miał tylko postać człowieka, ale co będzie, gdy się przeobrazi? A stanie się to już jutro.

   Przerzuciłem tę luźną kartkę i zobaczyłem jakiś tekst, oznaczony u góry numerem jeden oraz datą pochodzącą sprzed prawie dziewiętnastu lat. Zacząłem czytać i okazał się to opis bitwy pomiędzy smokami a łowcami. Kolejne inne wpisy też były o tym. Przekartkowałem dalej notatnik, ale nadal były to walki. Ostatnia oznaczona była numerem pięćdziesiąt dziewięć, a data była sprzed czterech miesięcy, czyli ostatniego starcia przed tym wczorajszym.

   Czyli Emas opisywał wszystkie bitwy, w których brał udział. Trochę się tego uzbierało przez dziewiętnaście lat. Oczywiście to były te większe wojny, bo co jakiś czas zdarzały się mniejsze, a wczorajsza się do takich zaliczała. Właściwie po co tu przybył? Aby być szpiegiem? To wydawało się najbardziej prawdopodobne, bo przecież nie uciekł od smoków, skoro pomagał im w walkach. Gdyby ktoś zobaczył ten notatnik, to Emas już dawno by nie żył. Musiał go nieźle pilnować.

   Przewinąłem kartkę, ale dalej już nic nie było, mimo tego przekartkowałem notatnik do samego końca, aż nagle na ostatniej stronie moim oczom ukazał się rysunek muru twierdzy, a przed nim rosły drzewa. Było to zaciszne miejsce. Zostało to przedstawione z punktu widzenia obserwatora, znajdującego się pomiędzy murem a drzewami. Przed ścianą wyraźnie zaznaczony był kwadrat, porośnięty trawą. Na nim leżał mały kamień.

   Co to niby było? Co oznaczał ten kwadrat?

   Przewinąłem kartkę, ale nie było już nic, bo notatnik się skończył.

   No i w czym on miał mi pomóc? Nie było w nim nic przydatnego. Jednak cały czas zastanawiałem się nad karteczką o tym, abym opuścił miasto, gdy moje oczy zmienią kolor na złoty. Nic nie znalazłem, co by mi pomogło dowiedzieć się, o co z tym chodziło.

   Zamknąłem notatnik, po czym schowałem pod materac. Najlepiej go wyrzucić, bo jeśli ktoś go zobaczy, nie będzie ze mną dobrze. Jednak na razie jeszcze wolałem go zostawić, bo może coś nagle mnie oświeci i połączę fakty. Na tę chwilę nie miałem zielonego pojęcia, co mógł mieć na myśli Emas.

~*~

   – Nie mogę się doczekać zaćmienia. To niewiarygodne, że na chwilę zapanuje ciemność – powiedziała z ekscytacją Enuika.

   Byliśmy w moim ulubionym miejscu, a na razie siedzieliśmy pod drzewami, bo było ciepło. W końcu były jakieś oznaki wiosny.

   To spotkanie wymyśliła Enuika, choć wpadliśmy na siebie przypadkiem, gdy przechadzałem się uliczkami miasta. Dziewczyna była strasznie podekscytowana tym nietypowym zjawiskiem. Dla łowców również był to ważny dzień, bo wiedzieli, że teraz walki mogły stać się trudniejsze przez Smoka Słońca. 

   – Tak, to będzie niezwykły widok – odpowiedziałem trochę obojętnie.

   – Jesteś jakiś nieobecny. Mało mówisz – odrzekła.

   – Po prostu ciągle myślę o Emasie. Jest mi jak ojciec – powiedziałem ze smutkiem.

   – Rozumiem twój smutek – odparła ze współczuciem. – Jednak nikt się nie spodziewał, że to smok. Nieźle się krył przez tyle czasu. Wiedziałeś o tym?

   – Nie, nie wspominał o tym. Gdy zobaczyłem, jak się przemienił, byłem w szoku. Przynajmniej na razie Tenebris darował mu życie.

   Enuika spojrzała mi w oczy i jakby na moment się zawiesiła ze zmarszczonymi ze zdziwienia brwiami.

   – Albo mi się zdaje, albo twoje oczy nagle stały się złote – powiedziała, a ja poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy.

   Odwróciłem głowę od niej, a w myślach przypomniała mi się treść karteczki, a szczególnie ostatnie zdanie: Masz wtedy jakieś kilkadziesiąt minut.

   – Muszę iść – powiedziałem pospiesznie, zrywając się na nogi.

   – Co? Dlaczego? – spytała, wstając.

   – P-przypomniałem sobie, że... że muszę coś zrobić w zamku. To ważne... Tak... Więc muszę iść – jąkałem się.

   – Szkoda, że nie zobaczymy razem zaćmienia – westchnęła.

   – Może innym razem. To ja już pójdę – odparłem, po czym zacząłem szybko iść, a gdy upewniłem się, że Enuika mnie nie widziała, puściłem się biegiem.

   Cholera! Dlaczego wyjście musi być tak daleko? Że też akurat musiałem być prawie na drugim końcu twierdzy. Tak bardzo cieszyłem się, że miałem dobrą kondycję.

   Gdy zbliżałem się do bramy, bałem się, że strażnicy mnie zatrzymają.

   – Ja tylko trenuję – wysapałem, a oni nic nie odpowiedzieli, więc wybiegłem z twierdzy.

   Jeszcze bardziej przyspieszyłem. Biegłem, jakby coś mnie goniło. Właściwie nie miałem pojęcia, dlaczego uciekałem, ale Emas mówił, żebym był jak najdalej od miasta, gdy moje oczy staną się złote, a to nie wiadomo czemu się stało.

   Gdy zauważyłem już w oddali kawałek polany, przyspieszyłem na ile miałem jeszcze sił. W końcu dotarłem na miejsce. Położyłem się na trawie. Ledwo łapałem oddech. Tak szybko jeszcze nigdy nie biegłem. W końcu moje płuca normalnie pracowały. Wstałem i rozejrzałem się, czy kogoś nie było. W zasadzie czemu tak zrobiłem? Może dlatego, że nie wiedziałem, czego się spodziewać? Dlaczego oczy zmieniły kolor? Co się stanie?

   Podszedłem do krzaka, pod którym ukrywam broń, abym w razie czego był uzbrojony, ale nagle przez całe moje ciało przeszedł potworny ból. Myślałem, że za chwilę przejdzie, ale on tylko się nasilał. Oddech mi się przyspieszył, a serce waliło mi tak mocno, że myślałem, że zaraz wyskoczy z piersi. Czułem, jakby każdy najmniejszy mięsień płonął żywym ogniem i stawało się to nie do zniesienia. Po chwili ciało oblał pot.

   Zaczęło się robić ciemniej. Spojrzałem w górę na słońce, które zasłonięte było do połowy przez księżyc.

   Jakby wszystkiego było mało, nagle dostałem drgawek, a obraz przed oczami mi się zamazywał. Padłem na kolana. Z tego potwornego bólu rozsadzającego każdy mięsień, jęczałem co jakiś czas.

   Co się ze mną dzieje do cholery?

   Po jakimś czasie, spędzonym w męczarniach, zrobiło się ciemno jak w nocy. Spojrzałem na słońce. Widać było tylko wystające promienie zza czarnej tarczy księżyca.

   Nagle po kręgosłupie przeszedł mi taki ból, że aż mnie wygięło w łuk do tyłu, a z gardła wydostał się głośny krzyk. Cały się trzęsłem, nawet nie miałem siły klęczeć, więc oparłem ręce o ziemię. Nagle poczułem jakby moje ciało się powiększało i wydłużało, co dostarczało mi kolejną porcję cierpienia. W końcu wszystko ustało.

   Otworzyłem oczy, które nie wiedziałem kiedy zamknąłem. Jednak bardzo się zdziwiłem, że widziałem wszystko dobrze, a było ciemno. Inaczej też słyszałem, każdy najmniejszy szelest, przez co zacząłem się rozglądać z niepokojem dookoła, czy kogoś nie było. Nagle zorientowałem się, że byłem jakiś wyższy niż zawsze oraz, że stałem na czterech łapach, zaraz łapach?

   Dokładnie przyjrzałem się swojemu ciału. Tak, stałem na czterech łapach zakończonych czterema długimi, ostrymi pazurami. Moją pierś zdobiły wystające, płaskie, przylegające kolce. Wyrastały one również z kończyn. Z końca kręgosłupa wychodził ogon, a z grzbietu wyrastała para dużych, błoniastych skrzydeł. Całe ciało pokrywały złote łuski.

   Nagle uzmysłowiłem sobie, że już widziałem coś podobnego. Przez umysł przeleciał mi rysunek ze smokiem. Przez chwilę nie chciałem wierzyć w to, co widzię. Wyglądałem zupełnie jak... Smok Słońca.

I jak podoba się wam rozdział? Może jest on trochę nudny i pełno w nim jakiś informacji, ale myślę, że coś wam przypadło do gustu. Teraz fabuła zacznie przyspieszać i pojawi się jakaś większa akcja. Komentujcie, bo to zmotywuje mnie do pisania.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro