Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   – To musi gdzieś być – szepnąłem do siebie, badając rękami ścianę w korytarzu w pobliżu lochów.

   Dokładnie przyglądałem się jasnoszaremu tynkowi, aby wypatrzeć jakieś podejrzane szczeliny i pęknięcia, lecz te które zauważałem nie zwiastowały tajemnego przejścia. Ślęczałem już nad tym dobre kilka godzin z przerwami, aby nie stało się to bardzo podejrzane. To było jak szukanie igły w stogu siana przez ogrom zamku i mnóstwo możliwości ukrycia wejścia, ale nie traciłem zapału. Musiałem odnaleźć Słoneczną Tarczę i Klejnot Potępienia, bo tylko w ten sposób mogłem zapewnić spokojne życie sobie i następnym pokoleniom Smoków Słońca.

   Miałem nadzieję, że dobrze wydedukowałem, że Tenebris trzymał te artefakty z dala od typowych pomieszczeń zamku. To musiało być jakieś specjalne miejsce, bo skoro można było wydostać się z Twierdzy za pomocą tajnego przejścia, to i zamek zapewne takowe posiadał, może nawet na wypadek ucieczki z dala od oczu napastników. Przypuszczałem też, że mogło ono znajdować się w komnacie lub gabinecie Tenebrisa, ale na razie wolałem tak nie ryzykować, ponieważ musiałbym się tam włamać. Nosił klucze na szyi, więc odebranie ich graniczyłoby z cudem. Wraz z upływem czasu zrozumiałem, że wejście do jego komnat pozostało jedyną słuszną opcją, więc moim kolejnym zadaniem było nauczenie się otwierania zamków za pomocą wytrychów. Nie chciałem jednak odpuszczać i przeczesywałem zamek aż do wieczora. Zmęczyło mnie to i poirytowało, ale wiedziałem, że nie uda mi się odnaleźć tych rzeczy za pierwszym razem. Wymagało to czasu i nabrania umiejętności, ale ten rodzaj poszukiwań już sobie darowałem, bo nie miało sensu. Nie zamierzałem się poddać.

~*~

  Postanowiłem dziś stać na straży bezpieczeństwa smoków, więc krążyłem nad lasem pomiędzy gniazdem a twierdzą. Na szczęście było spokojnie. Tylko dwa smoki polowały w tym rejonie, a w pobliżu nich nie przebywali łowcy.

   Wolałem też trzymać się z daleka od gniazda, by nie spotkać Melawi. Obawiałem się, że nadal gniewała się na mnie, a nie chciałem się z nią kłócić i pogarszać naszej relacji. Zależało mi na jej przyjaźni, czego wcześniej nie byłem świadomy. Lubiłem z nią przebywać, przekomarzać się. To jej się zwierzałem. Nie zauważyłem, w którym momencie stała się ważną częścią mojego życia. Nie wiedziałem, czy to dobrze czy źle, ale nie powinienem zbyt mocno przywiązywać się do niej. To było niebezpieczne.

   Gdy znalazłem się nad rzeką, trochę obniżyłem lot. W oddali spostrzegłem jasnobrązowego smoka, pijącego wodę. Nagle poderwał się do góry i czegoś wypatrywał. Przyspieszyłem, a on znów zrobił unik, ale zaraz opadł na ziemię. Przybrałem ochronny pancerz i popędziłem co tchu. Gdy dotarłem do niego, leżał z wbitą w szyję strzałą. Słabł w oczach.

   – Pomocy – powiedział.

   Był młody. Jego pierś zdobiła stara długa blizna.

   – Uratuję cię, ale najpierw przegonię łowców.

  Niech ja ich tylko dorwę.

   Podleciałem na przeciwny brzeg i wleciałem do lasu. Nikogo nie zauważyłem, ale gęste krzewy w pobliżu wydały mi się podejrzane. Poszerzyłem barierę i zawisłem nad nimi. Rozchyliłem gałęzie i dostrzegłem trzy skulone przy ziemi osoby. Stanąłem jak wryty, gdy rozpoznałem Enuikę. Wpatrywała się we mnie z przerażeniem i z całej siły zaciskała ręce na łuku. Obcy mi chłopak i dziewczyna nie posiadali tej broni, więc strzelała Enuika. Ich twarze straciły całą krew. Ze strachu nie byli zdolni do jakiegokolwiek ruchu, nawet nie krzyczeli. Nie mogłem zaatakować, aby nie zrobić krzywdy Enuice i też nie miałem czasu na walkę. Zaryczałem głośno blisko nich i wtem poderwali się na nogi. Rzucili się do ucieczki, nawet nie oglądając się za siebie. Dziewczyna przewróciła się jak długa, ale zaraz wstała i dogoniła resztę.

   Szybko poleciałem do poszkodowanego smoka. Na szczęście jeszcze żył, ale ledwo już dychał.

   – Muszę wyrwać strzałę – zakomunikowałem.

   Chwyciłem ją zębami i zdecydowanym ruchem wyciągnąłem. Krew trysnęła mi na głowę, a on zaczął charczeć i pluć śliną wymieszaną z posoką. Rozbudziłem energię, przemieniając pancerz w słoneczny blask. Usilnie koncentrowałem się, aby każda komórka mego ciała zapłonęła ogniem. Wtedy przelałem całą moc w smoka, wędrując nią ku jego szyi, aby zasklepić ranę. Jego serce słabło i czułem przygasającą w nim iskrę życia, ale starałem się ją utrzymać. W końcu udało mi się połączyć rozerwane tkanki i skoncentrowałem się na sercu, aby przywrócić normalne bicie. Po chwili zaczęło łomotać, a cień śmierci zniknął. Wycofałem moc i opadłem wyczerpany na ziemię. Zipałem ciężko. Całe ciało nieprzyjemnie mrowiło. Naraz poczułem pulsujący ból głowy w skroniach.

   Smok otrząsnął się z otumanienia i wstał.

   – Dziękuję ci, Smoku Słońca – powiedział z wdzięcznością.

   – Nie ma sprawy i mów mi Nawis – odparłem.

   – Dobrze się czujesz? – zapytał zmartwiony.

   Energia powoli wracała z powrotem na swoje miejsce.

   – Nic mi nie jest, jestem trochę osłabiony, muszę nabrać sił – uspokoiłem go.

   Jeszcze nie dane mi było kogoś uratować, gdy był o włos od śmierci. Jeśli to tak wyczerpywało, to wolałem nie wiedzieć, co mogło się ze mną dziać, gdybym miał kogoś przywrócić do życia.

   Na szczęście moje otępienie nie trwało długo. Stanąłem w pełni sił na łapach.

   – Jestem ci dłużny życie. Wiedz, że będziesz mógł na mnie liczyć – przysiągł.

   – Nie masz wobec mnie żadnego długu. Taka już moja powinność, musiałem cię uratować.

   – Bardzo ci dziękuję po stokroć jeszcze raz.

   Uśmiechnąłem się, a raczej ukazały to tylko moje oczy.

   – Przyjmuję podziękowania – odparłem miło. – Powinniśmy zmyć z siebie krew. – Kiwnąłem głową na jego szyję.

   – Racja, tobie też się oberwało rykoszetem.

   Włożyłem głowę do wody i przetarłem ją kilkukrotnie wierzchem łapy.

   – Trzymasz się z Marlo i Airą, prawda? – zagadnął.

   – Tak.

   – Bo właśnie polowałem z nimi i moją siostrą. Potem chcemy urządzić sobie mały turniej walki na miecze. Chcesz do nas dołączyć?

   – Pewnie, czemu by nie – zgodziłem się. – To czemu zostałeś sam?

   – Bo zachciało mi się pić, a oni pognali za lochą z młodymi – wyjaśnił.

   – To czekamy tutaj na nich czy ich szukamy?

   – Miałem zaczekać – odparł, a ja skinąłem głową.

   – Zapomniałem zapytać, jak masz na imię?

   – Edan.

  – Wnioskuję, że jesteś w ich wieku. Długo się znacie?

   – Zgadza się, jesteśmy rówieśnikami. Ja i Marlo znamy się niemal od dziecka. Jest jak mój brat.

   – To w takim razie dobrze, że cię uzdrowiłem, bo Marlo jeszcze urwałby mi głowę – powiedziałem lekko żartobliwie.

   – Naprawdę jestem ci wdzięczny. Ona mnie zaskoczyła. Skończyłbym jako trofeum – odparł przygnębiony.

   – Szczęście się do ciebie uśmiechnęło.

   – Dobrze mieć Smoka Słońca w zanadrzu – powiedział pogodniej.

   Nagle znad koron drzew wyłoniła się trójka smoków z ofiarami. Marlo rzucił dzika na ziemię, a dziewczyny położyły warchlaki.

   – Cześć, Nawis – przywitali się Marlo i Aira.

   – Cześć, widzę, że będziecie mieli niemałą ucztę.

   – Jeśli chcesz, to się z tobą podzielimy – zaoferowała Aira.

   – Nie, dzięki, wy je złapaliście, to nie będę wam zabierał zdobyczy.

   – No co ty? Nie masz ochoty chociaż na małego warchlaczka? – kusiła.

   Nadal nie przyzwyczaiłem się do jedzenia jako smok, więc mnie to brzydziło, ale musiałem się przełamać.

   – Dobra, dawaj jednego – powiedziałem, a Aira rzuciła mi go.

   – A skąd ty się tu wziąłeś, co? – zapytał Marlo.

   Spojrzałem na Edana wymownie, a on zmarkotniał.

   – Coś się stało? – odezwała się jego siostra.

   – Nawis mnie uratował, bo zaatakowała mnie łowczyni i trafiła w szyję – powiedział Edan.

   Smoki pomrugały oczami kilkukrotnie ze zdziwienia.

   – Że co?! Nie uważałeś? – upomniała go jego siostra.

   – Zamyśliłem się trochę, a ona wyłoniła się nagle znikąd – tłumaczył się speszony.

   – Nie powinniśmy zostawiać cię samego – powiedział Marlo, kręcąc głową.

   – Skąd mogliście wiedzieć. Na szczęście Nawis w porę się zjawił.

   – Dobrze, że tam byłeś, Nawis – odetchnął z ulgą Marlo.

   – Dziękuję za uratowanie mojego brata – odparła z wdzięcznością siostra Edana.

   – Czynię swoją powinność.

   – A właśnie, nie przedstawiłam się, jestem Lariena.

   – Miło mi poznać ciebie i twojego brata – odrzekłem uprzejmie.

   – Dobra, na szczęście obyło się bez strat, więc bierzmy się do jedzenia – odezwał się Marlo.

   Czwórka smoków szybko rozszarpała brzuch dzika i zajadała się mięsem. Spojrzałem na swojego warchlaka. Był jeszcze dość mały. Niezbyt chętnie chwyciłem go zębami, podrzuciłem lekko i kłapnąłem paszczą, aby przegryźć go na pół. Złapałem go, przez co wnętrzności wylały się i poczułem metaliczny smak krwi. Trochę mnie zemdliło, ale szybko połknąłem obie części. Tej sfery bycia smokiem nie lubiłem.

   Smoki rozprawiły się ze zdobyczami i oblizywały się ze smakiem.

   – To co powalczymy sobie trochę? – zapytał Edan.

   – Oczywiście, że tak. Mam przepuścić okazję do złojenia ci skóry? – odparł przekornie Marlo.

   – Twoje niedoczekanie – odgryzł się Edan.

   – Nawis, dołączysz do nas? – zaproponowała Aira.

   – Tak, już wcześniej się zgodziłem, bo Edan zapytał – odrzekłem. – Tylko wynieśmy się już stąd.

   Skierowaliśmy się do gniazda, skąd Marlo zabrał dwa stępione miecze i polecieliśmy dalej na północ. Dotarliśmy do małej polanki nad strumieniem.

   – Zasady są proste: walczymy dopóki nie przysuniemy miecza w jakieś wrażliwe miejsce. Każdy walczy z każdym, a dwie osoby, które wygrają najwięcej razy, mierzą się w finale. Skoro jest nas piątka, to dwie pary walczą na raz, a jedna osoba sędziuje – zakomunikował Marlo.

   Ustaliliśmy kolejność i rozpoczęliśmy nasz prywatny turniej. Ja na początku siedziałem, więc mogłem im się lepiej przyjrzeć. Pomimo że była to tylko zabawa, walki wyglądały na zacięte. Nikt nie chciał odpuszczać. Podobał mi się ich zapał. Pierwszą rundę wygrał Marlo z Edanem i Aira z Larieną. Potem przyszła moja kolej z Edanem. Był godnym przeciwnikiem, jednak to ja zwyciężyłem.

   Czas leciał bardzo szybko i nim się obejrzeliśmy nadszedł finał, w którym miałem zmierzyć się z Marlo. Wcześniej jakoś udało mu się ze mną wygrać, więc chciałem się zrewanżować. Uderzaliśmy z całej siły. Obaj byliśmy bardzo zdeterminowani i wkładaliśmy całe serce w pojedynek. Naprawdę nie dałoby się zauważyć różnicy pomiędzy naszym małym wydarzeniem a poważniejszym turniejem. Ostatecznie przyłożyłem Marlo miecz do szyi.

   – Winszuję wygranej – powiedział z uznaniem Marlo.

   – Dziękuję, ale nie było łatwo. Jesteś godnym przeciwnikiem – pochwaliłem go.

   – A dziękuję, dziękuję – zaśmiał się. – Nie dziwię, dlaczego udało ci się dojść do finału Turnieju Przeznaczenia.

   Wolałbym nie wspominać tego dnia.

   – Poprzedzające go treningi były istną mordęgą, więc ciężko byłoby nie nauczyć się czegokolwiek. W tym przypadku mieszkanie w twierdzy nie jest takie złe – przyznałem.

   Usiedliśmy na trawie w kole i komentowaliśmy swoje walki. Nie obyło się bez drobnych przytyków. Spędziłem z nimi miły czas. Tworzyli grupę przypominającą mieszankę wybuchową. Zauważyłem, że Edan był chodzącym wulkanem energii tak jak Kamatin, w czym Marlo trochę mu ustępował. Żywiołowość Airy podkręcała się przy nich. Lariena zaś okazała się spokojniejsza, lecz dotrzymywała im tempa. Dobrze się z nimi bawiłem, ale jednak wolałem bardziej zróżnicowaną grupę jaką tworzyliśmy jako Tajna Grupa Zwiadowcza. Brakowało mi ciętego języka Melawi, opanowania Okthana i łagodności Kailiany.

   – Nawis, możesz dołączać do nas, jeśli będziesz chciał. Z przyjemnością zmierzę się z tobą ponownie – zaproponował Edan.

   – Skorzystam z zaproszenia i może wtedy uda ci się mnie pokonać – rzuciłem zaczepnie.

   – Douczę się do tego czasu i wtedy nie licz na fory – zagroził.

   – Przyjmuję to wyzwanie.

   – Douczyć to się powinieneś ostrożności wobec łowców – upomniała go Lariena.

   – Oj, już nie wypominaj mi tak tego – jęknął. – Ważne, że żyję i mam się dobrze.

   – Lari ma rację, ty i ona macie jednak mniejsze doświadczenie z łowcami i powinniście uważać. Gdyby nie Nawis skończyłbyś wykrwawiając się na brzegu – powiedziała Aira.

  – Staram się o tym zapomnieć, więc proszę, nie poruszajcie już tego tematu. Nie wiecie, jak to jest minąć się ze śmiercią o włos. Gdy wasze ciało traci siły, walczycie o każdy oddech, a serce niemal staje nieruchomo – odrzekł ponuro.

   – Czasami trochę pogrywamy ze śmiercią. Śmiejemy się jej prosto w twarz. Myślimy, że jesteśmy nieśmiertelni. Tak naprawdę życie jest kruche i wystarczy tylko sekunda nieuwagi – powiedział z powagą Marlo.

   – A łowcy tę sekundę wykorzystują – dodałem. – Zawsze musicie mieć oczy dookoła głowy, gdy polujecie na ich terytorium.

   – Dobrze byłoby, gdyby ta wojna się skończyła – powiedział Marlo.

   – Nawis mieszkasz przecież w zamku, więc nie mógłbyś zabić Tenebrisa? – zapytał Edan.

   – Muszę wypełniać rozkazy, ale jeśli się zmienią, zrobię to – odrzekłem z zawziętością.

   Nie miałbym skrupułów, gdyby tak się stało. Nienawiść z pewnością zasłoniłyby wszelkie wątpliwości. Skoro potrafiłem zabić Emasa, jedynie myśląc o nim, to mogłem zabić Tenebrisa, mając go rzeczywiście przed oczami.

   – Upadek twierdzy to byłoby legendarne wydarzenie – odpowiedziała Aira.

   – Z pewnością, ale twierdza to nie tylko Tenebris, to cała rzesza ludzi, którzy chowają swoje urazy do smoków. W drugą stronę jest przecież tak samo – odparłem.

   – Racja, ciężko byłoby zmienić nastawienie – przyznała Lariena.

   – Ale nam się tu poważnie zrobiło. Trzeba porobić coś innego – odezwał się energicznie Edan.

   – Ja już i tak powinienem wracać. Bawcie się dobrze – powiedziałem, wstając.

   – Szkoda, że już uciekasz – odparł Edan.

   – Mi też miło spędzało się z wami czas. To do zobaczenia.

   – Do zobaczenia – pożegnali mnie.

   Wzniosłem się aż do chmur i leciałem zatopiony w tych puchatych obłokach. Byłem zadowolony, że udało mi się zrobić coś dobrego dla smoków. Dobrze czuć się przydatnym.

   Gdy przekroczyłem bramę twierdzy od razu poszedłem do domu Enuiki. Koniecznie musiałem z nią porozmawiać. Zapukałem do drzwi, a po chwili czekania otworzyła mi moja przyjaciółka.

   – Cześć – przywitałem się.

   – Cześć – odpowiedziała nieco zaskoczona.

   – Masz ochotę się przejść?

   – Jasne, bardzo chętnie. – Uśmiechnęła się.

   Opuściliśmy jej dom i szliśmy w stronę tyłów twierdzy. Zauważyłem, że Enuika nie była w humorze. Wydawała się trochę nieobecna.

   – Coś się stało? Wyglądasz na nieco przybitą – zagadnąłem, gdy przez dłuższy czas milczała.

   – Nie uwierzysz, co dziś zrobiłam – powiedziała z niedowierzaniem, lecz nie kontynuowała.

   – Co takiego? – zaciekawiłem się.

   – Byłam w lesie z rodzeństwem, które poznałam wczoraj, bo ciotka zaprosiła ich rodzinę na kolację, ale mniejsza – przerwała. – Chcieli urządzić małe polowanie i choć niezbyt chciałam z nimi w ogóle iść, to jednak się zgodziłam i może to był błąd. – Pokręciła głową z dezaprobatą. – Czatowaliśmy przy rzece i nagle wylądował przy niej jasnobrązowy smok, który miał bliznę na piersi. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale strzeliłam do niego i trafiłam go w szyję.

   – Pomyślałaś, że to ten smok, który zabił twojego ojca?

   – Tak – odparła niemrawo.

   – A czy on nie miał blizny na głowie z tego, co pamiętam?

   – To prawda, ale widząc jasnobrązowego smoka coś we mnie pękło. To stało się tak szybko. Nagle poczułam ogromny gniew i nienawiść. Jakoś instynktownie do niego strzeliłam. Nie przypuszczałam, że trafię.

   – I co zabiłaś go? – dociekałem.

   – I tu zaczyna się ciekawszy fragment historii – odparła z osłupieniem. Znaleźliśmy się w zagajniku, więc usiedliśmy pod drzewami. – Nagle przyleciał Smok Słońca. Zauważył nas, a we mnie wlepił spojrzenie. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Myślałam, że marny już mój koniec, ale on tylko patrzył na mnie ze złością i zdziwieniem. Jedynie zaryczał i uciekliśmy.

   – A to zaskakujące, że nie zaatakował. Mieliście wielkie szczęście.

   – To naprawdę mnie dziwi, że już drugi raz mi odpuścił. Za pierwszym razem, wtedy na polanie, nic nie zrobiłam, ale teraz miał powód, aby się odpłacić, a jednak znów tylko patrzył. Nie wiem dlaczego, ale te jego oczy coraz bardziej wydają mi się znajome. Widzę w nich jakąś łagodność wobec mnie. Nie wiem, to dziwne – zmieszała się.

   Naprawdę miałem nadzieję, że Enuika nigdy nie skojarzy tych oczu ze mną, bo już przecież je widziała. Nie mogła poznać prawdy. Musiałem być bardziej ostrożny, choć te dwa spotkania z nią wynikły z przypadku. Przecież nie mogłem jej zaatakować.

   – Ty to chyba jakoś go przyciągasz. Nikt go nie widział z bliska tak dużo razy jak ty – powiedziałem z zaskoczeniem.

   – Wolałabym ściągnąć z siebie to przekleństwo. Może innym razem nie będzie już tak kolorowo.

   – Czyli twój atak się nie powiódł, bo go pewnie uzdrowił – zasugerowałem.

   – W sumie to dobrze, jeśli tak się stało. To nie był ten smok, więc po co miał ginąć. Jakoś nie czuję się dobrze z myślą, że mogłam go zabić. To co zrobiłam to do mnie niepodobne – powiedziała zakłopotana.

   – Ludzie różnie reagują, gdy stracą kogoś bliskiego, a twojego ojca zabił smok. Masz prawo być zła, choć zabawa w zemstę raczej nie jest dla ciebie, skoro masz wyrzuty sumienia.

   – Masz rację, poza tym zemsta nic by nie dała – westchnęła. – Tęsknię za tatą – posmutniała. – Często o nim myślę. Chciałabym, aby zobaczył, że stałam się łowcą, że nawet odważyłam się strzelić do smoka. Chciałabym, żeby znów mnie przytulił. – Jej głos załamał się przy ostatnim zdaniu, a oczy zaszły łzami.

   – Chodź, przytul się – powiedziałem ciepło, rozkładając ramiona, a Enuika wtuliła się we mnie. Objąłem ją.

   Słyszałem ciche pochlipywanie, ale szybko jej przeszło. Nie odsuwała się, więc nie puszczałem jej. Chciałem, aby poczuła się lepiej. Po jakimś czasie drgnęła i wysunęła się z moich ramion.

   – Dodajesz mi siły, wiesz? Dobrze cię mieć jako oparcie. – Uśmiechnęła się promiennie.

   – Zawsze do usług. – Również się uśmiechnąłem.

   – Szkoda, że ciebie tam nie było. Może byś mnie powstrzymał, a i też czułabym się pewniej.

   – Albo byłoby jeszcze gorzej, jeśli chciałbym ci pomóc.

   – Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona jak dziś. Naprawdę myślałam, że tam zginę.

   – Ale całe szczęście, że nic ci się nie stało – powiedziałem łagodnie.

   – Jeszcze nie byłam gotowa na śmierć.

   – Na nią nikt nie jest gotowy.

   Śmierć zbyt często prześladowała każdego tkwiącego w tym konflikcie. Nie dało się o niej zapomnieć. Miałem nadzieję, że nie dosięgnie żadnej bliskiej mi osoby.

~*~

   Korzystając z wolnego dnia, poleciałem do gniazda. Chciałem w końcu porozmawiać z Melawi. Minęły cztery dni odkąd się na mnie obraziła i miałem nadzieję, że jej przeszło. Gdy miałem przelecieć pod wodospadem, usłyszałem dobrze znany mi głos:

   – No, proszę, proszę, a któż to do nas zawitał? – powiedziała ironicznie Melawi.

   Nie wiedząc czemu, uśmiechnąłem się w duchu, ale zaraz spoważaniałem. Odwróciłem się i natrafiłem na jej obojętne spojrzenie, co nowością nie było.

   – Tęskniłaś? – odrzekłem zaczepnie.

   – Jakoś bardzo mi ciebie nie brakowało – odparowała. – Słyszałam, że uratowałeś przyjaciela Marlo, czyżby nasz Smok Słońca się wprawiał w swoją rolę?

   – Tak, w końcu czuję się bardziej potrzebny. Uznałem, że będę strażnikiem bezpieczeństwa tamtego dnia i akurat znalazłem się w odpowiednim miejscu i czasie.

   – Dobrze, rób tak częściej.

   – Poza tym rozpocząłem poszukiwania Słonecznej Tarczy i Klejnotu Potępienia, więc to mnie też zatrzymało.

   – Oby ci się udało. Tylko bądź ostrożny.

   – Martwisz się o mnie? – rzuciłem wesoło.

   – Chodzi mi o ciebie jako Smoka Słońca – prychnęła.

   – Już nie kłam, że ani trochę nie przejmuje cię mój los.

   – Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. – Melawi przewróciła oczami poirytowana, ale usłyszałem w jej tonie sarkazm.

   Nie chciałem dłużej tkwić w niepewności. Wolałem wrócić do przyjaznej atmosfery, a chyba się na to zanosiło.

   – Mel, nadal gniewasz się na mnie przez tę kłótnię z Aronem? – zapytałem, patrząc jej w oczy. – Jeśli tak, to przepraszam cię – powiedziałem ze skruchą. – Ostatnim czego bym chciał, to by powstały jakieś fałszywe plotki na twój temat. Nie żałuję naskoczenia na niego, ale sama mi przyznałaś, że mu się należało. Zasługujesz na odpowiednie traktowanie, więc chcę bronić twojego dobrego imienia.

   Melawi milczała i nie spuszczała ze mnie swego wzroku. Zauważyłem, że jej spojrzenie złagodniało.

   – Nie gniewam się – odpowiedziała po chwili miękko. – Jeśli już, to ja cię przepraszam. – Wypuściła głośniej powietrze nozdrzami, spoglądając w dół. – Nie powinnam na tobie wyładowywać swojej złości. Oberwało ci się rykoszetem, mimo że przecież nie zrobiłeś niczego złego. – Ponowiła kontakt wzrokowy. – Dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie – dodała z wdzięcznością.

   Poczułem dziwne ciepło w sercu przez spojrzenie, którym mnie obdarowała, ale zignorowałem to.

   – Zawsze do usług. – odpowiedziałem serdecznie. – Cieszę się, że nie wracamy do etapu nieprzyjaźni.

   – Przyznaję, że też nie przeszkadza mi obecny stan.

   Nie chciałem przerywać powstałej przyjemnej atmosfery. Wolałem przenieść ją w odosobnione miejsce. A jakby tak...

   – Co powiesz na to, żeby przelecieć się gdzieś?

   – A nie powinniśmy potrenować?

   – Trening może zaczekać, nie mam na razie na niego ochoty. Chciałbym pokazać ci pewne miejsce – powiedziałem z nutą tajemniczości.

   Dostrzegłem błysk ciekawości w jej oczach.

   – Zgoda, prowadź.

   Wzbiliśmy się w powietrze. Pokierowałem nas w głąb terytorium smoków. Milczeliśmy, co nam ani trochę nie przeszkadzało. Z nią cisza nie była krępująca. Poza tym po prostu cieszyliśmy się lotem. Lubiłem widzieć Melawi w dobrym humorze, gdy zdejmowała maskę obojętności, rozluźniała się i śmiała. Miała ładny uśmiech. Zaraz, zaraz, te myśli zaczęły schodzić w złą stronę. Bardzo złą.

   W końcu rozpoznałem znajomą część lasu, więc zleciałem w stronę zwalonego drzewa-mostu nad rzeką.

   – Witam, w mojej nowo odkrytej samotni – odezwałem się.

   Wylądowałem na drzewie i natychmiast zmieniłem w człowieka. Melawi uczyniła to samo. Usiedliśmy na miękkim mchu na środku pnia. Przyjrzałem się jeszcze raz temu miejscu, jako że za pierwszym razem widziałem je o zmierzchu. Za dnia było tu tak samo pięknie. Słońce odbijało się w rzece, a drzewa dawały nam cień.

   Melawi uśmiechała się.

   – Jak ci się podoba? Wiem, że nie może się równać z twoją jaskinią, ale myślę, że jest tu naprawdę ładnie.

   – To urokliwy zakątek, lecz muszę ci się przyznać, że już go znałam –  powiedziała przepraszająco.

   – Ciebie nie ma jak zaskoczyć – zaśmiałem się pod nosem, kręcąc głową.

   – Mieszkam tu całe życie, a jako że od zawsze uwielbiałam latać bez celu, to odkrywałam różne ciekawe miejsca.

   – Dawno je znalazłaś?

   – To drzewo zwaliło się już kilka lat temu. Od razu mi się spodobało. Nawet swego czasu była to moja samotnia. Dawno tu nie przylatywałam, więc dziękuję, że przypomniałeś mi o niej. – Uśmiechnęła się.

   – Widocznie mamy podobny gust, coś nas łączy.

   – To prawda, lecz z reguły samotnia to miejsce, gdzie spędza się czas w pojedynkę, więc coś nam nie wyszło. – Pokręciła głową, śmiejąc się.

   – Skoro poznałem twoją, to chciałem się zrewanżować, ale cóż, zagarnąłem kolejną – zaśmiałem się.

   – Mogę ci ją oddać.

   – Bo masz lepszą, tak?

   – Tak, a co ty myślisz, że oddam ci jaskinię?

   – Nie pogardziłbym, choć i tak już z niej korzystam.

   – Nadal mnie to drażni, może zostań przy tym miejscu?

   – Ani mi się śni. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.

   – A szkoda – westchnęła.

   – Długo jeszcze chcesz się tak droczyć?

   – Dopóki nie wygram – odpowiedziała butnie.

   Roześmialiśmy się. Spojrzeliśmy po sobie, po czym przenieśliśmy wzrok na krajobraz przed nami. Zapadła cisza, którą wypełniały dźwięki delikatnie szemrzącej rzeki i szumiących liści drzew. Uśmiech z mojej twarzy nadal nie schodził i kątem oka widziałem, że usta Melawi też były delikatnie wygięte ku górze. Zauważyłem, że zamyśliła się, bo wbiła nieruchomo spojrzenie przed siebie.

   – Wiesz, takie odkrywanie nowych miejsc przypomniało mi o Amarisie. Lubiliśmy to – powiedziała z nostalgią.

   Amaris... Byłem ciekaw, jaka była ich historia, lecz czy mogłem się tego dowiedzieć?

   – Opowiesz mi o nim? – zapytałem niepewnie. – Oczywiście nie musisz. Nie chcę, żebyś rozbudzała nieprzyjemne uczucia – dodałem asekuracyjnie.

   Melawi spojrzała na mnie. Na szczęście nie dostrzegłem złości ani smutku. Po chwili przeniosła wzrok w dal jakby chciała spojrzeć w przeszłość. Milczała, ale widziałem, że w duszy szykuje się na przemowę.

   – Pamiętasz, jak na twoim przyjęciu powitalnym opowiadaliśmy ci, w jaki sposób wszyscy się poznaliśmy? – zapytała i zrobiła przerwę.

   – Tak – przytaknąłem.

   Przypomniałem sobie też dotyk jej warg na swoich... Stop! Była wtedy pijana i wzięła mnie właśnie za Amarisa.

   – Kailiana wtedy prawie powiedziała jego imię... – przerwała, po czym westchnęła i objęła ramionami brzuch dla otuchy. – Poznaliśmy się, gdy miałam szesnaście lat, a on osiemnaście. Amaris był najlepszym przyjacielem Okthana. To oni uczynili polanę swoim miejscem do ćwiczeń. My po prostu pewnego dnia lataliśmy bez celu w poszukiwaniu zajęcia i natrafiliśmy na nich. Chcieliśmy do nich przyłączyć się, oni się zgodzili i wspólny trening nas wszystkich zbliżył do siebie. Staliśmy się nierozłączną grupą. To Amaris wymyślił nazwę Tajnej Grupy Zwiadowczej. Początkowo było to dla zabawy, ale z czasem przerodziło się to w coś poważniejszego, ale nie ważne, nie o tym przecież miałam mówić – przerwała na moment. – Ja i Amaris od początku byliśmy bardzo zżyci, ale nie odbieraliśmy tego w ten sposób, aż nagle wszystko się zmieniło...

   Uśmiechnęła się. W jej oczach malowała się nostalgia i radość, lecz niestety zaczął już przebijać się smutek.

   – Nasze uczucia z dnia na dzień stawały się coraz silniejsze i silniejsze. Świata poza sobą nie widzieliśmy. To on znalazł jaskinię i stała się naszym ulubionym miejscem... Oświadczył mi się po roku znajomości. Oczywiście zgodziłam się od razu. Tradycją jest branie ślubu na przełomie wiosny i lata, więc musieliśmy poczekać cztery miesiące... – zamilkła i westchnęła ciężko.

   Ból i żal na dobre zadomowiły się na jej twarzy. Tak bardzo było mi jej szkoda.

   – Miesiąc przed ślubem wybuchła wojna... Amaris oczywiście stanął do boju. Ja nie miałam wtedy jeszcze osiemnastu lat, więc nie mogłam, ale i tak tata mi nie pozwala nawet teraz, co jest logiczne, ale znowu zbaczam z tematu... Prosiłam go, aby nie walczył, błagałam wręcz... ale nie posłuchał... – powiedziała, a na końcu jej głos nieco się załamał, a w oczach stanęły łzy, lecz nie pozwoliła im ujść. – Życie wtedy straciło dla mnie sens... – wyznała z trudem. – Był mi tak bliski, tak bardzo mi go brakowało. Nie umiałam sobie bez niego poradzić. Kompletnie się załamałam... – Pierwsze łzy spadły na jej policzki.

   Odetchnęła ciężko i otarła mokre ślady. Widziałem, że toczyła wewnętrzną walkę. Starała się być silna. Nie chciała dać się złapać w sidła smutku i mimo że próbowała zachować obojętność, to ból przezierał przez jej oczy. Dobijał się do niej zbyt mocno, aby trzymała przez dłuższy czas gardę.

   Nie chciałem, żeby już się męczyła, lecz doskonale wiedziałem, że gdy pozwoli się wyjść z zamknięcia negatywnym uczuciom, ciężko z powrotem zatrzasnąć przed nimi drzwi. Mógłbym ją przytulić, lecz wolałem jeszcze trzymać się od niej z daleka. Może nie chciała czuć mojego dotyku.

   – Kiedyś pytałeś, skąd wzięłam pomysł na skakanie z powietrza w postaci człowieka... – zaczęła z zawahaniem. – Raz tchnięta tymi wszystkimi uczuciami, tym poczuciem bezsilności i bezsensu dalszego życia, skoczyłam w przepaść... – Przymknęła oczy, a gdy je otworzyła, łzy natychmiast skapnęły na jej twarz. – Nie wiem do końca czemu to zrobiłam. Nie zamierzałam się zabić. Chciałam poczuć coś innego niż pustkę. Przez tę kilka sekund zdążyłam przemyśleć całe swoje życie. Nie ukrywam, że przez ułamek sekundy zastanawiałam się nad tym, by po prostu odpuścić i odejść... Jednak w porę się opamiętałam. Nie mogłam umrzeć. To nie był mój czas. Amaris by tego nie chciał... Mój tata by tego nie chciał... – Wzięła głębszy, przerywany spazmami płaczu wdech.

   Szczególnie mocno dotknęła mnie ta część opowieści. Zupełnie jakby strzała trafiła prosto w moje serce. Melawi mogłaby... Nie chciałem nawet o tym myśleć.

   – To podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody... Nigdy więcej nie chciałam dopuścić do takiej chwili słabości, więc zbudowałam wokół siebie mur – powiedziała już silniejszym głosem jakby na nowo go stwarzała. – Nie pozwalałam go niszczyć przez uczucia. Tak było lepiej. Tylko tak mogłam uciszyć tę pustkę, tę beznadziejność, tę niechęć do życia... Miał być tylko na czas żałoby, ale stał się moją codziennością... Przywykłam do niego, bo tak było lepiej... – Pokiwała głową, a jej głos, mimo że zbolały, stał się pewniejszy.

   Mur... Tak bardzo ją teraz rozumiałem. Odcięcie się od emocji i uczuć mi też pomogło przetrwać w moim życiu. Być twardym i silnym. Nie pozwalać sobie na chwile słabości. Tak było lepiej...

   Melawi odetchnęła ciężko i zamilkła. Zrzuciła z siebie cały balast. Teraz mogłem dostrzec tylko ślady smutku na jej twarzy. Zmęczenie wzięło górę. Przez całą opowieść nie spojrzała na mnie choćby na sekundę. Patrzyła prosto przed siebie, praktycznie nie mrugając jakby oglądała te wydarzenia. Teraz nagle poruszała szybko kilka razy powiekami i wróciła do tego świata. Dostrzegłem, że przez jej oblicze przemknął cień wstydu i obawy. Odwróciła się w przeciwną stronę ode mnie. Zrozumiałem, o co jej chodziło. Odsłoniła się, a teraz musiała się z tym zmierzyć. Zaczęła pewnie znów budować mur, lecz nie chciałem jej na to pozwolić.

   Przysunąłem się bliżej i objąłem ją ramieniem. Wzdrygnęła się, a jej ciało skamieniało. Nie byłem w stanie nic z siebie wykrztusić, bo bałem się, że źle dobiorę słowa. Wolałem okazać jej wsparcie czynami. Po chwili Melawi powoli odwróciła głowę w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały. Było to jak zderzenie dwóch gór. Nagle tyle emocji przemknęło przez jej oczy, że nawet nie byłem w stanie ich zarejestrować. Uczucia się z nich wręcz wylewały. Starałem się pokazać, że nie myślę o niej nic złego, że ją rozumiem i nie oceniam, że może mi całkowicie zaufać. Zrozumiała przekaz. Ulżyło jej i rozluźniła się. Po chwili wtuliła się w moją klatkę piersiową i objęła mocno rękami w pasie. Przez moment nie docierało do mnie, co się właśnie stało, lecz po chwili przycisnąłem ją mocniej do siebie. Położyłem brodę na czubku jej głowy i przymknąłem oczy. Czułem jak mocno biło jej serce. Moje również zachowywało się jakby miało zaraz wyskoczyć.

   Czas się dla mnie zatrzymał. Nie liczyło się nic innego. Tylko ona...

   Nie płakała. Była silna. Potrzebowała po prostu wsparcia i otuchy, więc jej to dałem.

   W końcu westchnęła i poczułem, że jej uścisk zaczął słabnąć, aż puściła mnie. Z niechęcią odsunąłem się od niej. Zaraz, z niechęcią?

   Spojrzałem jej w oczy. Były przepełnione spokojem i pogodzeniem.

   – Teraz wiesz o mnie znaczniej więcej – odezwała się nieco ochrypłym głosem, więc odchrząknęła.

   – Nawet nie wiesz, jak bardzo ci współczuję. Nie zasługiwałaś na taki los. – Pokręciłem głową, próbując odnaleźć właściwe słowa. – Dobrze też wiem, jak to jest budować wokół siebie mur i starać się być silnym i twardym, aby przetrwać. Wiem, jak bardzo jest to wyniszczające i ile kosztuje to sił i wytrwałości. Teraz się odsłoniłaś, ale spokojnie, nie zamierzam cię atakować – powiedziałem szczerze.

   – Czuję się lżej, wiesz? Im więcej razy pozbywam się tego ciężaru tym lepiej, choć powinnam już mówić o tym z mniejszą gamą odczuć, ale widocznie to jeszcze nie ten moment. Mimo wszystko powoli zamykam tamten etap życia. Wiem, że czasu nie cofnę i muszę żyć dalej.

   – Gdybyś potrzebowała pomocy, to zawsze możesz na mnie liczyć – odrzekłem miękko, a ona przytaknęła głową ze zrozumieniem. – Też jeśli nie chcesz, abym przychodził do twojej jaskini, to zrozumiem. Nie chcę naruszać waszego miejsca, bo wiem, że jest ono dla ciebie bardzo ważne.

   Melawi uśmiechnęła się lekko.

   – Nie wierzę, że to mówię, ale nie przeszkadza mi twoja obecność tam.

   – W takim razie pomęczę cię swoją osobą – zaśmiałem się pod nosem.

   Nasze spojrzenia znów się spotkały. Nadal czułem tę nietypową dla nas atmosferę. Miałem wrażenie, że cały świat się rozpłynął i pozostaliśmy jedynie my. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem tak intymnego momentu. Nie chciałem go przerywać, lecz dalsze trwanie w nim mogło stać się bardzo niebezpieczne. Przerażająco niebezpieczne... Wraz z tą myślą poczułem się jakby ktoś oblał mnie zimną wodą. Nie mogłem dalej w to brnąć. To groziło... My nie możemy...

   Melawi jakby czytała mi w myślach, bo przerwała nasz kontakt wzrokowy, za co byłem jej wdzięczny. Mimo wszystko nie miałem dość siły, aby to zrobić, mimo że rozum już otrzeźwiał.

   – To co pewnie chcesz się teraz nieco wyżyć? – spytałem z werwą.

   – Przyda się, oj, przyda się. – Pokiwała głową.

   Atmosfera prysła niczym bańka mydlana. Chyba oboje właśnie sobie uświadomiliśmy, co zaszło. Mógłbym starać się o tym zapomnieć, jednak wiedziałem, że nie podołam. Powinienem uznać to za niezwykłą chwilę. Chwilę, z którą Melawi stała się mi bliższa niż dotąd. Chwilę, która zmieniła naszą relację bezpowrotnie i tak bardzo ją umocniła, że wręcz czułem jakby ktoś przywiązał mnie do niej liną. Chwilę, która wyryła ślad w mym sercu. Niestety tę chwilę należało zamknąć na klucz i nie otwierać. Otwarcie jej spowodowałoby nieodwracalne szkody. Teraz jeszcze miałem siłę, aby ją zamknąć dla własnego dobra. Bo tak będzie lepiej...

Hejka!
Jak dawno mnie tutaj nie było. Aż ciekawa jestem, czy ktoś jeszcze tu jest. Przepraszam, że tak długo czekaliście, ale studia pochłaniają zbyt dużo mojego czasu. Mogę się pochwalić, że zdobyłam tytuł inżyniera architektury krajobrazu i teraz czeka mnie już ostatni rok studiów.

Tęskniłam za tą historią. Zbyt mocno siedzi w mojej głowie, żebym mogła ją porzucić. Teraz mam już wszystkie rozdziały do końca zaplanowane, więc też inaczej do tego podchodzę.

Mam nadzieję, że zagoszczę tu na dłużej, ale ze studiami to różnie bywa i mam zawsze dużo do zrobienia poza zajęciami. Postaram się na tyle, ile będę mogła.

Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro