Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Gdy chłopaki odlecieli, postanowiłem trochę poćwiczyć, bo w twierdzy i tak nie miałem pewnie nic ciekawego do roboty. Zajęło mi to z dwie godziny, choć przez cały czas dziwnie się czułem, że trenowałem, aby zabijać smoki, a sam nim byłem. To były dwa sprzeczne życia. Jak je teraz pogodzić? Nie wiedziałem, po której stronie powinienem się opowiedzieć, ale właściwie nie miałem wyjścia, bo musiałem wybrać smoki. Łowcy by mnie uwięzili, gdyby się dowiedzieli. Jednak przez dziewiętnaście lat już z nimi mieszkałem i od początku była mi wpajana nienawiść do skrzydlatych bestii. Jak teraz miałem się nagle przestawić? Tenebris mnie nienawidził, ale przez tyle lat zdążyłem się przyzwyczaić do wszystkiego. Jak nagle miałem być smokiem? Naprawdę ciężko mi się z tym pogodzić. Jak to możliwe, że Smok Słońca to ja? Choć wiadomo odpowiedź była oczywista, ale... tak trudno mi to pojąć.

   Westchnąłem, wkładając miecz do pochwy. Pora wracać. Miałem dziś zjeść kolację z ojcem i bratem. Ciężko będzie mi z nimi wytrzymać przy jednym stole. Chętnie bym poleciał, bo było to mniej męczące niż piesza wędrówka, ale niestety nie mógłbym tego zrobić.

   Zacząłem zatem iść. Dopiero teraz zauważyłem, że się ściemniło, co u niektórych spowodowałoby zaniepokojenie, że się zgubią. Doskonale znałem drogę do twierdzy z polany, więc mi to nie groziło. Najczęściej chodziłem tą samą.

   Nagle pojawiła mi się myśl. Czy smocze zdolności były aktywne, gdy miałem ciało człowieka? Wystarczyłby mi tylko dobry wzrok, w sumie lepszy słuch też by się przydał. Jak by to zrobić? Może wystarczy, że skupienie się na czymś odległym?

   Rozejrzałem się dookoła, aż mój wzrok spoczął na krzaku z czerwonymi owocami, które były jeszcze dość widocznie o tej porze. Postarałem się skoncentrować mózg tylko na zmyśle wzroku. Odczekałem z jakieś dwie minuty, ale nic się nie stało. Może po prostu nie było to możliwe? Dobra, jeszcze raz, jak nie wyjdzie za trzecim, poddam się. Znów uczyniłem to samo, ale z takimi samymi skutkami. Trzeci raz też się nie powiódł, jednak korciło mnie, żeby znów spróbować. Usilnie skupiłem się tylko na swoich oczach. Po kilku chwilach poczułem dziwne uczucie w nich, a nagle stojąc sporo metrów od innego krzaka z czerwonymi owocami, mogłem dostrzeć każdą małą kulkę, czyli jednak się udało.

   Uśmiechnąłem się.

   Musiałem przyznać, że bycie smokiem zaczynało mi się podobać. Były jakieś plusy. Największym było latanie. O tak, to polubiłem od razu. Zresztą komu by się to nie spodobało? Może osobie posiadającej lęk wysokości.

   Podczas drogi do twierdzy nawet nie musiałem patrzyć pod nogi. Doskonale widziałem każdą gałązkę, o którą mógłbym się przypadkiem przewrócić. W końcu dotarłem do bram miasta. Gdy przechodziłem jeden strażnik dziwne na mnie przez chwilę popatrzył, ale zaraz pokręcił głową, jakby mu się przywidziało.

   Coś ze mną nie tak? Nagle jakby mnie olśniło. A może moje tęczówki były złote? Schowałem się za pobliskim domem. Zamknąłem oczy na dłużej, ale gdy je otworzyłem, nic to nie dało. Nadal dobrze widziałem. Dobra, trzeba znów się skupić na umyśle.

   Przymknąłem powieki, po czym skoncentrowałem się na oczach. W końcu poczułem to dziwne uczucie. Ulżyło mi, gdy mój wzrok nie był już tak dobry. Czyli jednak coś stało za tą zmianą. Lepiej nie będę stosował tego wśród ludzi. Dzięki temu uniknę kłopotów.

   Wyszedłem zza domu i udałem się w stronę zamku. W drzwiach jeden ze strażników stanął mi na drodze.

   – Coś się stało? – spytałem, nic nie rozumiejąc. Moje ciało instynktownie się napięło.

   – Twój ojciec i brat czekają już na ciebie w jadalni. Miałem ci to przekazać – odpowiedział spokojnym głosem, po czym się odsunął.

   Skinąłem mu uprzejmie głową, a następnie udałem się w stronę wskazanego pomieszczenia. W licznych świecznikach płonął już ogień, dzięki czemu w korytarzach nie było upiornie ciemno, ale jeśli miałbym być szczery, nie lubiłem chodzić po nich w nocy, gdy paliło się tylko kilka świeczek. Dawało to trochę upiorny klimat, bo na ścianach nic nie wisiało, co sprawiało jakby zamek był opuszczony. Wszyscy władcy jednak uznali, że ozdoby nie były potrzebne. Zamek miał służyć jako forteca, a nie jako obiekt przesycony pięknem. Jedyną ozdobą były stojące zbroje, które przy słabym świetle mogłyby napędzić stracha.

   W końcu stanąłem przed drzwiami do jadalni. Och, jakbym chciał uniknąć tej kolacji, ale pewnie już byłem spóźniony, co nie wpłynie dobrze. Otworzyłem wrota i wszedłem do środka.

   Pomieszczenie jak reszta nie było ozdobne. Na środku stał długi, drewniany stół, a przy nim krzesła. Po prawej stronie znajdował się kominek, który dodawał trochę nastroju. Nad nim znajdowało się kilka smoczych głów. Każda była w innym kolorze. Wcześniej patrząc na nie, pragnąłem też taką sobie sprawić i powiesić u siebie, ale teraz poczułem nienawiść do łowców. Nagle zapragnąłem zemsty za te smoki. Odczułem również poczucie winy, bo przecież tu mieszkałem i na dodatek miałem wziąć udział w Turnieju Przeznaczenia. Cholera, te dwa życia zaraz wykończą mnie psychicznie. Na samym szczycie było puste miejsce z ozdobną, złotą ramą. Tu miałaby zawinąć głowa Smoka Słońca.

   Chyba śnicie, jeśli myślicie, że ja tam zawisnę!

   Zauważyłem, że oprócz ojca i brata byli również inni łowcy, a właściwie najbardziej zaufane osoby Tenebrisa.

   – Witaj, ojcze – powiedziałem i lekko schyliłem głowę.

   – Witaj, choć oczywiście się spóźniłeś – odparł karcąco, a ja powstrzymałem się od prychnięcia. – Usiądź naprzeciwko Netuma – nakazał, wskazując ręką puste krzesło po jego lewej stronie.

   – Jak sobie życzysz – powiedziałem, po czym podszedłem do stołu i zająłem wolne miejsce.

   Tak, nie ma to jak drętwa kolacja z ludźmi, za którymi się nie przepadało. Istna przyjemność. Cóż to za zaszczyt mnie w ogóle kopnął, że ojciec pozwolił mi przyjść i usiąść tak blisko siebie? Ach, no tak urodziny mojego kochanego braciszka.

   Po chwili Tenebris wstał z kielichem w dłoni.

   – Powstańcie wszyscy – nakazał, a każdy tak zrobił i chwycił ten sam przedmiot co on. – Zebraliśmy się tu, aby wznieść toast na cześć mojego syna, dzielnego Netuma, który kończy dziś dwadzieścia cztery lata. Obyś synu był jeszcze lepszy i zabijał jak najwięcej plugawych smoków. Mam nadzieję, że w przyszłości będziesz godzien mnie zastąpić i wierzę, że mnie nie zawiedziesz. Niech żyje Netum! – mówił podniosłym tonem, a na końcu uniósł kielich.

   – Niech żyje! – wyrzyknęli łowcy, podnosząc naczynie, a ja chcąc nie chcąc uczyniłem to samo, lecz z o wiele mniejszym entuzjazmem.

   – Dziękuję, ojcze, za twe życzenia. Obym był godny dalej cię reprezentować – powiedział Netum, a Tenebris poklepał go dwa razy po ramieniu. Po chwili usiadł, więc wszyscy zrobiliśmy tak samo.

   – Życzę smacznego wszystkim – odrzekł Tenebris.

   Każdy zaczął nakładać sobie jedzienie na talerz, a ja dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak głodny byłem. Zjadłbym konia z kopytami. Dziwnie to teraz brzmiało, bo pod smoczą postacią stałoby się to możliwe.

   – Nawis, dlaczego masz rękaw z krwi? – spytał Tenebris.

   Gdy zadał to pytanie, przypomniałem sobie, że nadal byłem w tej brudnej koszuli. Zapomniałem się przebrać, a rana o dziwno mnie nie bolała, więc nie zawracałem sobie tym głowy.

   – To z treningu – powiedziałem pierwsze, co mi przyszło na myśl.

   – Ale aż tyle krwi?

   – To była dość głęboka rana.

   – Widać, że rozkojarzyłeś się podczas walki, a to źle. Smok mógłby cię już dopaść – powiedział ze złośliwością.

   – Postaram się poprawić na przyszłość – odparłem spokojnym głosem, choć miałem ochotę powiedzieć to bardziej sarkastycznie.

   – A jeśli już o smokach mowa, to dziś razem z Ladusem widzieliśmy Smoka Słońca – odezwał się Netum, a ja mimowolnie zatrzymałem widelec przed ustami i spojrzałem na brata.

   Przez myśli przyleciały mi wspomnienia z ucieczki, a szczególnie oberwanie strzałą. Rana nagle dała o sobie znać, ale powstrzymałem nagłą chęć położenia na niej ręki. Dotarło do mnie, że naprawdę mogło mi się coś stać.

   – Ach, tak? Próbowaliście go złapać? – spytał z ciekawością ojciec.

   – Tak, dwa razy wystrzeliliśmy siatkę, ale on ją ominął i zaczął uciekać, więc pognaliśmy za nim. Strzelaliśmy, ale skubany nieźle omijał strzały. Jednak raz dostał, bo usłyszeliśmy ryk. Goniliśmy za nim aż do samej granicy ich terytorium, ale tam zatrzymało nas sześć smoków, więc musieliśmy wracać.

   – Jak mogło wam się nie udać? Skoro się nie bronił, to nie potrafił jeszcze walczyć, był słaby, a wy nie daliście mu rady? – spytał z niedowierzaniem i oburzeniem.

   – Chroniły go jeszcze drzewa, bo wiele strzał zatrzymało się w gałęziach. Mimo wszystko był szybki i zwinny – tłumaczył się Netum.

   – Oby drugi raz nie przytrafiło ci się coś podobnego – upomniał go. – Gdybyśmy schwytali go już teraz, mielibyśmy święty spokój z tym smokiem. Jeszcze jakby tak znaleźć Słoneczną Tarczę i Klejnot Potępienia, to żywot wszystkich Smoków Słońca byłby zakończony raz na zawsze. Szkoda, może następnym razem się uda – westchnął. – Skoro on sobie tak lata, powiększcie liczbę zwiadowców, może znów ktoś go spotka. Wygląda na to, że jeszcze nie potrafi walczyć, więc schwytanie go, nie będzie takie trudne. Jednak nikt nie ma prawa nic mu robić – rozkazał.

   – Tak jest, zrobię co każesz. Smok Słońca w końcu trafi w nasze ręce – odpowiedział Netum.

   Po moim trupie!

   Tak bardzo kusiło mnie, by powiedzieć to na głos.

   – A teraz składajcie mi raporty – zwrócił się do łowców.

   Nie słuchałem, co mówili, bo nic ciekawego się nie działo. Żadnych walk. Wolałem skupić się na swoich myślach.

   Skoro liczba zwiadowców się zwiększy, mogłem mieć problem z bezpieczną przemianą, a co gorsza z dotarciem do smoków. Może w najbliżym czasie nie będę do nich przychodził? Nie, chciałbym się nauczyć życia w nowej skórze. Musiałem umieć się obronić, gdy zaatakują mnie łowcy. Należy być o prostu ostrożniejszym. Jutro mógłbym znów do nich polecieć. Może też uda mi się czegoś nowego dowiedzieć.

   – Nawis, wybieram się dziś do karczmy nieopodal zamku zabawić się, idziesz ze mną? – Głos Netuma sprowadził mnie na ziemię.

   Spojrzałem na niego z grymasem, bo nie chciałem z nim gdziekolwiek iść.

   – Nie mam jakoś ochoty – odpowiedziałem.

   – Twój brat ma dziś urodziny, więc nie wypada odmawiać – odezwał się Tenebris.

   Zerknąłem na niego, a on patrzył na mnie karcąco.

   – Dobrze, przyjdę. W zasadzie chętnie się napiję – odparłem.

   Akurat to była prawda. Musiałem trochę odreagować te ciągłe rewelacje.

   – Po kolacji wychodzimy, ale przebierz się.

   – Dobrze, nie pójdę do ludzi w takim stanie.

   – Na kolację jakoś przyszedłeś tak.

   – Nie zdążyłem się przebrać, ale też jakoś mi to nie przeszkadzało.

   – Widocznie wolisz wyglądać jak bezdomny – powiedział złośliwe, a ja poczułem, że podnosi mi się ciśnienie.

   – Nie mam zamiaru tego komentować – odparłem spokojnym głosem.

   – Bo mam rację. – Uśmiechnął się cwaniacko, a moje pięści mimowolnie się zacisnęły.

   Postanowiłem jednak nie odezwać się. Nie miałem zamiaru wybuchnąć tak przy wszystkich, a szczególnie przy Tenebrisie, który zaraz by mnie skarcił, a nawet poniżył. Netum na szczęście się już nie odezwał, ale nadal zerkał na mnie z wyraźnym ubawem, a ja mordowałem go wzrokiem.

   W końcu kolacja się skończyła i każdy mógł się rozejść. Ja poszedłem do swojej komnaty przebrać się. Nie miałem zamiaru się stroić, więc tylko zmieniłem koszulę, a na nią z powrotem narzuciłem skórzany bezrękawnik. Do niego jak zazwyczaj zakładałem gruby pas z dużą klamrą. Za nim zawsze miałem schowany sztylet w razie czego.

   Zszedłem na dół, a następnie wyszedłem z zamku. Przed nim stali już wszyscy znajomi Netuma oraz on sam. Gdy mnie zobaczył, zaczął iść, więc każdy zrobił tak samo. Ja trzymałem się z tyłu, bo nie miałem ochoty się z nimi zadawać. Zarozumialcy. Wielcy mi łowcy. Nic tylko by się bawili w karczmie. Chociaż byli młodzi, a w tym wieku najczęściej właśnie to się robiło. To dlaczego ja byłem inny? Miałem na to odpowiedź, nie lubiłem poznawać nowych ludzi. Bałem się odrzucenia lub wyśmiania, dlatego wolałem się trzymać sam na uboczu. Dzięki temu nikt poza ojcem i bratem mnie nie ranił. Jedynie Emasowi ufałem najbardziej. On zdecydowanie był mi jak rodzina. Szkoda, że nie mogłem z nim porozmawiać, mógłby odpowiedzieć na moje pytania, wesprzeć mnie. Jak bardzo by mi się to przydało.

   Westchnąłem.

   Przynajmniej była jeszcze Enuika, którą lubiłem. Była miła, ale na razie jeszcze nie potrafiłem jej bardziej zaufać. Z czasem może się to zmieni. Jednak raczej mógłbym na nią liczyć, bo z tego co już wcześniej zauważyłem, nie była jakoś lubiana, ale może jakąś przyjaciółkę miała.

   Z moich jakże życiowych rozmyślań wyrwał mnie widok karczmy. Niechętnie wszedłem do środka. Od razu poczułem zapach alkoholu. O dziwo nie było innych ludzi poza kompanami Netuma. Pewnie zalatwił to z właścicielem. Jego przyjaciół było dużo, więc zajęli praktycznie całe pomieszczenie. Już dało się słyszeć gwar i śmiechy, a dość skąpo ubrane dziewczyny zaczęły uwijać się przy stolikach.

   Przysiadłem przy barze, bo nie miałem zamiaru dołączyć do jego znajomych. Zamówiłem jedno piwo, a dziewczyna, która je wlewała, co jakiś czas spoglądała na mnie zalotnie.

   – Jedno piwo dla przystojnego pana – powiedziała, stawiając przede mną kufel napełniony do pełna. Przy tym nachyliła się znacznie, aby uwydatnić swój biust, który było i tak dobrze widać spod białej koszuli z odkrytymi ramionami, która odrobinę wystawała zza czerwonego, obcisłego gorsetu. Usta miała pomalowane na krwisto czerwony kolor. Na oko była trochę starsza ode mnie.

   – Dziękuję – odpowiedziałem, patrząc na trunek.

   – Czemu taki przystojniak siedzi sam? – spytała.

   Nie miałem ochoty na flirt i to w dodatku z dziewczyną, która pewnie postępowała tak z wieloma facetami.

   – Lubię samotność – odpowiedziałem obojętnym tonem, upijając duży łyk piwa.

   – Coś mi się nie wydaje. Na pewno musisz mieć powodzenie wśród kobiet. – Oparła się o blat, przez co jej twarz była na wysokości z moją.

   – Może i tak, ale na razie nikogo nie szukam.

   – Eleni, stolik czwarty czeka – powiedział mężczyzna, który nagle pojawił się za barem.

   Brunetka spojrzała na niego spod ukosa, ale zaraz znów wbiła spojrzenie we mnie.

   – Wiesz, jakby co ja jestem chętna – powiedziała zalotnie, uśmiechając się przy tym, a po chwili odeszła, na co odetchnąłem z ulgą.

   Spokojnie piłem piwo, a co jakiś czas spoglądałem na ludzi. Widać było, że dobrze się ze sobą bawili. Głośno rozmawiali, żartowali i śmiali się, co mnie trochę dobijało.

   Nie pamiętałem kiedy ostatni raz byłem szczęśliwy. Wiadomo miałem dobry humor, gdy rozmawiałem z Emasem lub Enuiką, nawet dziś, gdy droczyłem się z Melawi, ale nie była to rozpierająca serce radość. Może, gdybym bardziej zbliżył się do ludzi, zaznałbym tego uczucia. Jednak bałem się. Może byłem po prostu zwykłym tchórzem. Zamknąłem się w sobie, spędzałem czas samotnie, najczęściej ćwicząc lub włócząc się po lesie, lecz mimo wszystko lubiłem to robić. Byłem wtedy sobą.

   Nagle usłyszałem damski głos obok siebie:

   – Nawis, to ty? – Od razu poznałem, kto to, nawet nie patrząc, ale po chwili odwróciłem się w lewo, a to tylko potwierdziło obecność owej osoby.

   – Dalia? – odezwałem się ze zdziwieniem.

   – Nie wierzę, że to ty. Dawno się nie widzieliśmy, a przecież mieszkamy w tej samej twierdzy – powiedziała niebieskooka szatynka, a na jej ustach gościł uśmiech.

   – Ćwiczymy w innych grupach, więc nie mieliśmy okazji się zobaczyć.

   – To dziwne, ale rzadko cię widzę. Gdzie ty spędzasz całe dnie?

   – Najczęściej poza murami twierdzy.

   – Nadal lubisz się włóczyć po lesie? Mógłbyś normalnie tam zamieszkać – zaśmiała się.

   – Miałbym ciszę i spokój, a to lubię. Chociaż przeszkadzałby mi deszcz, gdybym nie miał dachu nad głową – powiedziałem i zorientowałem, że się uśmiecham.

   – Cały ty, nic się nie zmieniłeś – przyznała z uśmiechem.

   – Ty też nadal jesteś rozgadana i wiecznie uśmiechnięta.

   – To prawda, wszystko po staremu.

   – Co tu robisz? – spytałem.

   – Jestem tu ze swoim narzeczonym – odpowiedziała, na co trochę zmarkotniałem.

   – Trzymasz się ze starszymi?

   – W zasadzie nie przeszkadza mi to. Różnica też nie jest jakoś kolosalnie duża, cztery lata to nie jest nie wiadomo ile.

   – To dobrze, że ci się układa.
 
   – A ty poza bronią i lasem masz kogoś?

   – Nie, na razie nie mam ochoty kogoś szukać. Chociaż poznałem ostatnio jedną dziewczynę – odpowiedziałem.

   – To dobrze, może coś z tego będzie. – Uśmiechnęła się. – Dobrze cię widzieć, czasami dostrzegałam cię na ulicy, ale nigdy nie miałam sposobności zagadać. Wiem też, że pracowałeś w kuźni, ale nie chciałam ci przeszkadzać. Ogólnie to ciężko złapać z tobą jakiś kontakt.

   – No, mnie ciężko znaleźć.

   – Jesteś taki odkąd pamiętam – stwierdziła, a po chwili jakiś chłopak ją zawołał. – Muszę iść. Nie chcesz może do nas dołączyć?

   – Nie, znasz mnie – odpowiedziałem.

   – Tak i nie będę naciskać, bo nic nie wskóram. To kiedy się znów spotkamy?

   – Może znów trafimy na siebie bez zapowiedzi, ale na pewno zobaczymy się na Turnieju.

   – Z pewnością. W takim razie do zobaczenia za tydzień. – Uśmiechnęła się.

   – Do zobaczenia. – Odwzajemniłem jej gest, a ona po chwili odeszła do stolika i usiadła zapewne obok swojego narzeczonego. Nie kojarzyłem jednak jego imienia.

   Zamówiłem jeszcze jedno piwo, ale tym razem podał mi je mężczyzna, pewnie właściciel, bo poza nim pracowały same kobiety, które były młode.

   Dalia. Nie widziałem jej od naszego rozstania, czyli z jakiś rok. Jak to możliwe, że nigdy na siebie nie trafiliśmy? W sumie co się dziwić, skoro spędzałem dnie poza twierdzą lub w kuźni. Przez myśli jednak przemknęło mi sporo wspomnień z nią.

   Spotkaliśmy się w lesie na mojej polanie. Leżała na trawie i patrzyła w niebo. Pamiętam, jaki byłem zdziwiony, gdy ją zobaczyłem. Zaczęliśmy jednak rozmawiać, a ona dużo opowiadała. Buzia w zasadzie jej się nie zamykała. Mi to nie przeszkadzało. Lubiłem jej słuchać, a zawsze opowiadała z przejęciem, z energią, aż ciężko byłoby jej nie polubić. Spędzaliśmy ze sobą całe dnie, aż w końcu zakochaliśmy się w sobie. Wiedziałem, że mogłem jej ufać, bo zawsze dotrzymywała tajemnicy. Była też szczera i zawsze mówiła pierwsze, co jej przyszło na myśl. Tak, uwielbiałem jej gadulstwo. Jednak ona kochała rozrywki i zabawę, a ja wolałem ciszę i spokój. Z tego powodu z czasem zaczęliśmy się kłócić, a w końcu zerwaliśmy, bo stwierdziliśmy, że za bardzo się różnimy. Byliśmy razem prawie pół roku. Obawiałem się, że powie moje sekrety innym, ale ona obiecała, że wszystko zostanie pomiędzy nami. Powiedziała też, że nie zdradzi położenia mojej polany. Ufałem jej i na dobre mi to wyszło, bo nikt więcej nie pojawił się w moim sekretnym miejscu ani nikt mnie nie wyśmiał z tego, co jej wyznałem. Za to nadal ją lubiłem, bo można było jej ufać pod tym względem. Trzymała dla siebie sekrety każdej osoby, która jej coś powiedziała.

   W sumie miło było wrócić do tych wspomnień. Cieszyłem się, że ją spotkałem. Przynajmniej trochę poparwił mi się humor. Nie wiedziałem, co ona w sobie takiego miała, ale sama rozmowa z nią sprawiała, że nie było się smutnym. To pewnie przez tę jej energiczność i wieczny uśmiech. Jeśli była przygnębiona, to naprawdę musiało się coś stać. Nie trzeba się dziwić, że miała mnóstwo znajomych. Takie osoby po prostu się lubi.

   Nim zdążyłem przywyknąć do samotności, usłyszałem tym razem głos Netuma:

   – Nawis, będziesz tu tak cały czas siedział? – spytał, a ja nie uraczyłem go spojrzeniem, tylko upiłem łyk piwa.

   – Nie mam ochoty zadawać się z twoimi znajomymi, którzy pewnie mają o mnie takie samo zdanie co ty – odparłem chłodno.

   – Tylko spytałem, nie miałem złych intencji. Spełniam tylko obowiązek dobrego gospodarza imprezy – odrzekł spokojnie.

   – Jasne – odpowiedziałem sarkastycznie. – A teraz, dobry gospodarzu, idź zabawiać swoich gości, bo przy mnie nie będziesz się dobrze bawił. – Spojrzałem na niego z obojętnym wyrazem twarzy.

   – Nie będę naciskał w takim razie. Siedź sobie sam, bo tylko to najlepiej potrafisz – powiedział, a w jego głosie usłyszałem złośliwość.

   – A ty tylko byś chlał piwo i zabawiał się z dziewczynami – odgryzłem się i zauważyłem, że jego twarz stężała.

   No, zaraz będzie ciekawie.

   – Ja przynajmniej potrafię się bawić i żyć z ludźmi, nie jestem takim gburzastym samotnikiem jak ty – odparł chłodno.

   Nie chciałem dać się wytrącić z równowagi, bo było tu zbyt dużo ludzi, którzy stanęliby za nim murem.

   – Wiesz, gusta są różne – powiedziałem spokojnym tonem.

   – Wiadomo, ale ty jesteś inny niż wszyscy i nie pasujesz tutaj – odparł, a ja, mimo że chciałem zachować spokój, zacisnąłem pięści.

   – Przestań grać w te swoje gierki. Po co chcesz mnie upokorzyć przed wszystkimi? Dlatego mnie tu zaprosiłeś? – spytałem, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. Kątem oka zauważyłem, że sporo ludzi patrzyło na nas z zaciekawieniem. – Nie dostarczysz rozrywki moim kosztem. Nie poniżysz mnie, rozumiesz? – Wstałem z krzesła, po czym stanąłem przed nim, mierząc go wzrokiem.

   – Ciebie nie trzeba poniżać. Samo twoje życie jest poniżające – odparł, a ja nie wytrzymałem i przyłożyłem mu z pieści w twarz. Cios odrzucił jego głowę w bok, a po chwili dotknął uderzone miejsce i spojrzał na mnie z mordem w oczach.

   Domyśliłem się, że będzie chciał mi oddać, więc uważnie patrzyłem na niego. Nagle zobaczyłem, że jego prawe ramię się napina, a po chwili pięść mignęła mi przed oczami, bo zdążyłem zrobić unik. Miało się ten refleks. To go tylko jeszcze bardziej zezłościło, więc zamachnął się drugą ręką, ale zatrzymałem ją w nadgarstku centymetr od twarzy. Spojrzałem na niego spode łba, po czym odrzuciłem mocno w tył i ruszyłem do wyjścia. Na szczęście byłem blisko niego, więc nikt mnie nie uprzedził, bo tłum gapiów stał dalej od nas i nie zdążył zareagować. Obejrzałem się do tyłu, ale nikt nie wyszedł. Braciszek pewnie musiał ochłonąć ze złości. Niech się zabawi, to mu najlepiej wychodziło.

   Oddychałem głęboko, aby opanować swój gniew. Tak łatwo dało się wytrącić mnie z równowagi. Byłem normalnie jak wulkan, cały czas gotowy do erupcji. Jednak już tak miałem, że Tenebris i Netum szybko mnie denerwowali. Choć nigdy jeszcze do końca nie wybuchłem. Nigdy nie powiedziałem im wszystkiego, co we mnie przez tyle lat się nagromadziło. Jednak ten czas kiedyś nadejdzie. Byłem tego pewny. Wtedy nie oszczędzę ani słowa. Wyrzucę z siebie całą moją nienawiść do nich. Na razie jeszcze nie nadszedł ten moment. Musi to być coś, co doprowadzi mnie do istnego szału. Nie wiedziałem, co to będzie, ale oni na pewno coś wymyślą. Wtedy niech nie liczą na uległość. Wtedy pokażę im na co mnie stać i co o nich myślę.

Na razie jeszcze nic się nie dzieje, ale akcja jeszcze nabierze tempa. Jak narazie chcę wam nakreślić charakter Nawisa. Mam nadzieję, że coś was zaciekawiło.
Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro