Bitty! Geno x Reader

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Będę pisać raz w drugiej raz w pierwszej osobie w różnych oneshotach. Muszę się nauczyć to pisać i zobaczyć jaka wersja wam pasuje)

Odkąd wyprowadziłaś się od rodziców by zdobyć wiedzę na studziach, nie miałaś żadnego towarzystwa w domu. To prawda, cisza była miła jeśli chodzi o naukę, ale z czasem stawała się irytująca. Jako że nie mogłaś pozwolić sobie na zwierzątko jak kot czy pies, musiałaś jakoś przeżyć. Nawet gdybyś coś przygarneła, właścicielka mieszkania, delikatnie mówiąc nie przepadała za zwierzętami. Mogłabyś skończyć na bruku a to była ostatnia rzecz jaką byś chciała przeżyć.
Jednak niedawno dowiedziałaś się o istnieniu pewnego rozwiązania, bez konieczności wchodzenia w związek, który też by długo nie przetrwał. Zwykle w przeszłości ludzie cię zostawiali, bo byłaś zbyt "nudna i naiwna, zbyt sztywna". Co poradzić na to, że po pół roku znajomości nie chciałaś iść do łóżka, ani nie planowałaś ciąży w najbliższej przyszłości? Nic.
Jednak wracając do tematu, dowiedziałaś się o tak zwanych Bitty'sach. Były to stworzonka o inteligencji niemalże ludzkiej. Zwykle wyglądały jako małe ludzkie istotki lub małe potworki. Na przykład takie szkieleciki czy kózki. Wszystkie były przeurocze. Takie stworzonko mogłoby samo się sobą zająć gdybyś nie miała czasu i byłoby najleprzym przyjacielem.
Nad adopcją takiego zastanawiałaś się dość długo, ale postanowiłaś to zrobić.
Wstałaś z kanapy na której się rozłożaś i poszłaś się ogarnąć. Masz w końcu mishę do zrobienia.
***
W końcu dotarłaś do Centrum Adopcyjnego. Sam budynek wyglądał trochę jak sklep zoologiczny i placówka weterynarii w jednym. Weszłaś do środka, rozglądając się po dość przytulnym wnętrzu. Pierwsza rzecz, na którą zwróciłaś uwagę, były szklane terraria z różnymi rzeczami w środku. Jedno wyglądało jak basen z plażą, inne jak tropikalna wyspa, inna jeszcze jak górski hotel. Pośród tego bądź co bądź kompleksu bawiły się małe słdokie stworzonka. Część po zauważeniu ciebie od razu przykleiła sowje twarze do szyby spoglądając na ciebie dużymi oczami, część zaczęła wesoło podskakiwać, niektóre spoglądały na ciebie podejrzliwie a reszta po prostu robiła to co wcześniej nawet nie zwracając na ciebie uwagi. Przyjrzałaś się maluchom z lekkim uśmiechem na twarzy i prawie krwotokiem z nosa. Po chwili przebywania w takim transie oderwałaś się od nich kiedy poczułaś, jak ktoś puka cię delikatnie w ramię. Obróciłaś się szybko by stanąć twarzą w twarz z pracownicą tego uroczego miejsca.
- Dzień dobry, w czym mogę służyć moja kochana?- powiedziała starsza już kobieta o twarzy przeczesanej zmarszczkami. Jej siwe włosy były dość krótkie i pozwijane w loki, jednak bardzo zadbane. Wyglądała jak taka stereotypowa babcia.
- Dzień dobry, chciałabym adoptować jedno z tych uroczych stworzonek, ale nie wiem co i jak, a przede wszystkim które- odpowiedziałaś zgodnie z prawdą.
Kobieta tylko uśmiechnęła się szerzej i poczęła cię gdzieś prowadzić.
- Chodź moja droga, wszystko ci wytłumaczę...
***
Po wypełnieniu ankiety i szczegółowej rozmowie miła pani Zofia, bo tak miała na imię, przyprowadziła cię do sekcji mieszkalnej Bitty'sów. Po dość długim marszu dotarłyście przed dość duże terrarium. W środku jednak wyglądało jakby nikt nie mieszkał.
Stałaś tam zdziwiona i totalnie nie wiedziałaś, co zrobić. Czy ta miła pani właśnie sugerowala ci, że jedyną rzeczą którą możesz się zająć jest powietrze?
Ku twej uldze, starsza kobieta wyciągnęła coś, a raczej kogoś z terrarium. Na jej dłoni słodko spał mały szkielecik. Miał na sobie białą koszulkę, białą bluzę z kapturem, czarne spodenki z białymi paskami po bokach, urocze białe papucie i czerwony szal owinięty wokół szyi. Dopiero po chwili zauważyłaś dość dużą jak dla niego, krwawiącą ranę na jego klatce piersiowej. Z jego ust ciekła krew. Jeden jego z oczodołów był pokryty... Białymi pudełkami? Wyglądało to jak glitch.
Popatrzyłaś przerażona na tą kobietę. Czemu mu nie momogła i czemu był ranny?!
Ona najwyraźniej zrozumiała, co masz na myśli bo tylko zaśmiała się cicho pod nosem.
- Nie martw się kochana, to nic poważnego. To magiczna rana, nie da się jej wyleczyć, jednak jego ona nie boli. Nie umrze od tero, a uwierz, próbowałam mu już pomóc. To jest Geno. Jak pewnie zauważyłaś, nie chcę go budzić, bo biedny i tak mało śpi. Ma koszmary nocne. Do dawna miał stany depresyjne, jednak po tym, co zrobił mu ostatni właściciel prawie popełnił samobójstwo.
Spojrzałaś z szokiem na tą małą, uroczą istotkę. Kto mógł go skrzywdzić? Twój nagle istniejący instynkt macierzyński dał o sobie znać. Miałaś wielką potrzevę się nim zająć i nic nie mogłaś na to poradzić.
Tymczasem Geno zaczął wiercić się we śnie. Począł coś szeptać i trząść się, a w kąciku jego zamkniętego oczodołu wezbrała się fluorescencyjna, niebieska łezka.
Delikatnie wzięłaś go z rąk kobiety i przytuliłaś do siebie, powoli gładząc jego plecy palcem. Twój dotyk sprawił, że uspokoił się. Powoli otworzył oko...er, oczodół i spojrzał na ciebie zaspanym wzrokiem.
Całą siłą woli wstrzymałaś się od pisku na ten widok.
Trochę się przestraszył z początku i próbował wyrwać, ale po chwili się uspokoił. Nie wiedziałaś, co cię podkusiło, ale schowałaś go tuż pod podbródkiem w swoim szalu. Wszak na zewnątrz była zima.
Pokręcił się trochę, po czym zwinął w kulkę i ponownie zasnął, nie odzywając się ani słowem.
Prawie dostałaś ataku cukrzycy od tego.
Pani Zofia stała jak wryta i patrzyła z niedowierzaniem na całą sytuację. Po jakiejś chwili wydusiła ciche "jak?".
- Coś się stało?- spytałaś zmartwiona.
- Nie nic, tylko... Geno nigdy nikomu nie ufa. Jest strasznie podejrzliwy. Nie wiem, jak ci się to udało. Miałam zamiar cię poprosić o spróbowanie opiekowanie się nim przez kilka miesięcy na próbę, bo być może by ci zaufał, ale czegoś takiego się nie spodziewałam. No cóż, może w końcu znajdzie nowy dom? Chodź za mną, musisz wypełnić potrzebne dokumenty i wziąść potrzebne rzeczy dla niego.
Jedne zakupy i papierkową robotę później wracałaś do domu z kilkoma torbami oraz Geno wciąż śpiącym w twoim szaliku.
Co miesiąc przez pół roku miałaś się zgłaszać do Centrum na kontrole, potem co trzy miesiące. To akurat nie powinien być problem.
Dotarłaś w końcu do ukochanego mieszkanka. Musiałaś niestety przerwać sen swojego nowego towarzysza, ponieważ wnętrze twojego azylu było ciepłe a w szaliku z wełny raczej długo nie wytrzymasz.
Posadziłaś go już obudzonego na kanapie i rozpakowałaś jego rzeczy. Postanowiłaś urządzić mu własny kąt w miejscu, które sam wybierze. Oprowadziłaś go po skromnym lecz przytulnym mieszkaniu.
Wybrał sobie szafkę nocną obok twojego łóżka. Mówił bardzo niewiele i bardzo cicho, ale z tego, czego się o nim dowiedziałaś w ogóle byłaś zdziwiona , że się odzywa. Widać, że w końcu się do czegoś przydałaś w życiu.
Po tym pracowitym dniu dosłownie padłaś na łóżko. Nie miałaś problemów z zaśnięciem.
Jednak w środku snu o cukrowych lamarożcach wybudziło cię dziwne uczucie na policzku. Takie jakby mokre?
Otworzyłaś oczy i zobaczyłaś zapłakanego Geno z wystawionym niebieskim języczkiem ze łzami w oczodole i na policzkach. Chyba cię lizał, żeby przerwać twój sen. Nic dziwnego, zawsze miałaś mocny sen. Podniosłaś się lekko.
- P-przepraszam, n-nie wiedziałem, jak cię obudzić...
-Nic się nie stało. Nie możesz spać?
Pokiwał powoli głową. Z westchnięciem przyciągnęłaś go do swojej klatki piersiowej, usadawiając się na boku, z nim przy dekolcie. W ten sposób mógł słyszeć twoje bicie serca.
- Idź spać. Nie martw się, ja ciebie nie opuszczę.







No to by było na tyle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro