❝ Była chłodna ❞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drogi Pamiętniczku.

Od tamtych wydarzeń minął tydzień. I chyba jest całkiem spokojnie. Cicho... to na pewno. Ale spokojnie.
Pani Białoruś nie odzywała się do nas przez kolejne dni. A mijają one tak szybko. Nawet nie zauważyłem, kiedy Pan Rosja znów wyjechał. Gdzieś daleko. I tym razem też nie powiedział gdzie. Jedyne co mnie dziwi, to to, że Pani Białoruś przyjęła to niezwykle spokojnie.

- Kiedy wrócisz? - pyta pustym głosem. Przekłada w rękach scyzoryk, niebezpiecznie ocierający się o jej skórę. Ivan powoli zakłada płaszcz.
- Nie wiem.
Nie obdarza jej ani jednym spojrzeniem. Wodzi wzrokiem po ścianach przedpokoju. W oczach Natalyi nie maluje się nic oprócz martwej pustki. Nie krzyczy, nie tupie, nie płacze.
Scyzoryk powoli sunie po wnętrzu jej dłoni. Zwracam się w stronę osób stojących obok mnie. Są niezwykle spokojni. Czemu nikt tego nie widzi?
Twarz Natalyi nie wykrzywia najmniejszy grymas, gdy po nadgarstku spływa szkarłatna strużka.
- Nie spiesz się - mówi chłodno, kreśląc kolejny znak na swojej skórze. Czemu nikt nie widzi? Czemu?!
- Jak dla mnie, to możesz w ogóle nie wracać.
Kolejna i kolejna. Strumień krwi spływa aż do łokcia, brudząc błękitną sukienkę. Jakby ktoś zabarwił przejrzystą wodę. Staram się nie patrzeć w tamtą stronę, ale nie potrafię odwrócić wzroku.
Twarz Natalyi jest skamieniała.

Dopiero niedawno zrozumiałem, że Pani Białoruś się okalecza. To dlatego przestała chodzić w tej ślicznej białej sukience z krótkim rękawem. Słyszałem od Gruzji, która pierze jej ubrania, że ostatnio nie mogła pozbyć się z niej ogromnej czerwonej plamy. Więc ją wyrzuciła.
Zawsze, kiedy jemy razem obiad, Pani Ukraina prosi ją by podwinęła rękawy, żeby ich nie pobrudziła. A Pani Białoruś robi to bez mrugnięcia okiem.

Natalya wychodzi, nie żegnając się z Ivanem nawet słowem. A ja, zamiast pomyśleć, biegnę za nią. Słyszę jedynie zduszony krzyk Eduarda i Katyushy. Nie słucham ich. Potykając się o dywan, wpadam na korytarz, tam, gdzie znajdują się schody na piętro. Natalya, usłyszawszy tupot moich stóp, odwraca się w moją stronę. Stoi na samym szczycie schodów.
Z ręki nadal spływa krew. Nie mogę przestać się na nią patrzeć.
Natalya pociera twarz dłonią. I wtedy szkarłat zabarwia jej policzki. Nie mogę przestać się na nią patrzeć.
- Czego chcesz? - syczy, wycierając scyzoryk o materiał sukienki. Woda znów zabarwia się szkarłatem.
Nie mogę znaleźć słów.

Pierwsze blizny zobaczyłem dwa tygodnie temu. Pani Białoruś piekła ciasto. Dla Pana Rosji. Cała była ubrudzona mąką, a kreski na jej nadgarstkach były jeszcze bardziej widoczne. Patrzyłem się na nie przez dłuższą chwilę. A ona to widziała. I mimo to powiedziała jedynie: "To tylko dla urody".

- To tylko dla urody - syczy. - Krew jest piękna.
Unosi ręce w górę, wskazując na stare blizny i nowe rany.
- Nie podobają ci się?
Przełykam głośno ślinę. Chce się cofnąć. W każdej chwili może rzucić się na mnie i narysować te wzory także na moich nadgarstkach.
- Są cudowne - szepcze z obojętną miną. - Ale wy tego nie zrozumiecie.
Otwieram usta, by zaprotestować.
- Nie, Raivis - pierwszy raz mówi do mnie moim imieniem - nie próbuj rozumieć.
Ostatni raz spogląda na swoje dłonie, odwraca się niczym baletnica i znika na piętrze.

Pani Białoruś nie chce by ktokolwiek się o nią martwił. Ją już nic nie boli. Z każdym dniem coraz chłodniej podchodzi do słów Pana Rosji.
A potem kreśli na swoich nadgarstkach te dziwne, piękne znaki.
Skoro krew jest śliczna...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro