«Dwóch Bartonów»

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po przeszukaniu, odebraniu odcisków palców i krótkim czasie w recepcji, Samantha została zaprowadzona do pokoju przesłuchań i przykuta kajdankami do stolika. Pomieszczenie było niemal tak sterylne jak izolatka w szpitalu, a biały kolor ścian walił niemiłosiernie po oczach. Brunetka pomyślała, że przydały by się okulary, żeby nie oślepnąć.

Mimo położenia w jakim się znajdowała, zachowała spokój i opanowanie. Nigdy nie zdarzyło się, by została złapana przez policję, ale wiedziała, że to kiedyś może nastąpić i była przygotowana na takie okoliczności.

Mikrofon w jej kombinezonie wciąż pozostał na swoim miejscu, więc jej przyjaciele mogli doskonale słyszeć, co dzieje się w pokoju. Zanim ktoś łaskawie się nią zainteresował, minęła dobra godzina. Pozycja w jakiej siedziała, dawała o sobie znać, więc kończyny dziewczyny sprzeciwiały się takiej pozie. Straszy mężczyzna, w brązowym garniturze i równo zgolonym wąsem, wszedł do pokoju, rzucił jakieś papiery na stół i usiadł naprzeciwko kryminalistki. Zaczynamy zabawę.

-Nazywasz się Samantha Barton. Nie powinnaś czasem iść w ślady brata? - zaśmiał się kpiąco.

-Samantha Clarissa Barton, tak dla ścisłości- poprawiła go dziewczyna ignorując jego szyderczą uwagę.

-Od dawna na ciebie polowaliśmy. Nasz informator mówi, że jesteś jedną z najlepszych. Zabójstwa, kradzieże, ciężkie pobicia, okaleczanie, niszczenie mienia...-strażnik wyczytywał zarzuty z listy.

-Dopisz jeszcze handel bronią, narkotykami, zastraszanie, przemyt...

-Działasz na swoją niekorzyść, smarkulo. Lepiej załatw sobie prawnika, bo szybko z pierdla nie wyjdziesz. Mogę Ci to obiecać- zagroził mężczyzna.

-Naprawdę pan tak myśli?

-Takich jak ty jest wielu, mają się za nie wiadomo kogo, bo kilka razy coś ukradli. Prawda jest jednak taka, że wszyscy jesteście tylko nędznym wyrzutkami, których życie jest już skończone- popatrzył jej wyzywająco w oczy. Tylko na to czekała.

-Uważaj lepiej jak się do mnie zwracasz- wysyczała- chyba, że chcesz żeby twoja córeczka nie doszła któregoś dnia ze szkoły do domu- mężczyzna pobladł trochę i czekał w napięciu na jej dalsze słowa -o tak, znam takich co drogo zapłacą, za taką piękną dziewczynkę. Może robić dużo przydatnych rzeczy, a wierz mi, wspomnienia będą niezapomniane- spojrzała na niego z satysfakcją- więc lepiej zważaj na swoje obelgi, bo jedyne co ci po niej zostanie to różowy plecaczek, na twojej starej wycieraczce.

Widać było, że mężczyzna jednak trochę się wystraszył, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. Sam jednak wiedziała, że się boi. Nawet policjant nie był w stanie obronić swoich najbliższych przed wszystkim.

-Taka świetna kryminalistka, musi mieć napewno wielu znajomych po fachu- zaczął, jednak brunetka mu przerwała.

-Pracuje sama. Nie masz co liczyć, na jakieś nazwiska- odparła.

-To zwiększyłoby twoje szanse na wolność.

-Wypchaj się tą swoją wolnością- warknęła czując, że wzbiera w niej coraz większa irytacja.

-W takim razie, miłej odsiadki. Naciesz się tymi ostatnimi minutami wolności, bo już nigdy jej nie doświadczysz- zabrał papiery i wyszedł.

Samantha była jednak spokojna o swoją przyszłość. Od czego ma się przyjaciół.

~~*~~

Dziewczyna czekała w areszcie. Nie spodziewała się, że tego dnia stanie się jeszcze coś nieprzewidzianego, jednak jak to bywa w życiu, bardzo się myliła. Gdy siedziała i rozmyślała nad tym jak zemści się na tym, kto ją wydał i zlecił fałszywą kradzież, do pomieszczenia weszło dwóch policjantów.

-Wstawaj. Masz gościa- oznajmili krótko i we dwóch złapali ją za ramiona po czym zawlekli ponownie do tego białego pokoiku. Sam znów siedziała w samotności, czekając długo na swojego rzekomego gościa. Zastanawiała się, czy to może nie jest część planu Chrisa, Ethana i Liz, mający na celu uwolnienie jej zza krat. Jednak z zaskoczeniem stwierdziła, że przyszła do niej ostatnia osoba, którą miała ochotę widzieć.

Po półgodzinnym czekaniu w samotności, do pokoju wszedł nieśmiało niewysoki blondyn. Zdjął fioletowe okulary i ze współczuciem w oczach usiadł na przeciwko dziewczyny. Samantha nienawidziła współczucia. Gardziła tym uczuciem, tak samo jak osobą, która siedziała naprzeciwko niej. Ogarnęła nią czysta wściekłość. Jakim prawem on tutaj przychodzi? Czego od niej chce? Pewnie przyszedł wyśmiewać się z jej nieszczęścia.

Pomimo tylu negatywnych emocji, twarz niebieskookiej była jak wyrzeźbiona z kamienia.

Blondyn spojrzał przelotnie w stronę lustra weneckiego, gdzie stała Natasha Romanoff. Bardzo potrzebował jej wsparcia. Spotkanie z siostrą, było dla niego ciężkim wyzwaniem. Nie miał pojęci jak Samantha zareaguje na jego wizytę tutaj, jednak gdy tylko się dowiedział, że policja ją złapała postanowił, że najwyższy czas z nią porozmawiać.

-Cześć- powiedział wreszcie po minutach niekończącego się milczenia. Dziewczyna nawet nie drgnęła. - Jak się trzymasz?- powiedział pierwsze co mu przyszło do głowy.

Sam prychnęła cicho pod nosem.

-Dawno cię nie widziałem, siostrzyczko- uśmiechnął się delikatnie i położył dłoń na dłoni brunetki, która została przykuta kajdankami do stolika. Ta jednak nie zareagowała, dając do zrozumienia, że nie ma najmniejszej ochoty na jego odwiedziny. Clint próbował jakoś do nie dotrzeć. Czułością, braterską miłością. Nie wiedział co ma jej powiedzieć. Nie czuł, że wypełnił swój obowiązek, jako straszy brat i doskonale wiedział, że Sam może mieć do niego o to pretensje. Na jej miejscu czuł by się tak samo.

-Wiem, że mnie przy tobie nie było, ale teraz jestem inny. Pozwól mi to naprawić- powiedział cicho, mając nadzieję na jakąkolwiek rekcje.

-Miałeś swoją szansę. Teraz, jesteś mi zupełnie zbędny. Tak jak ja byłam zbędna tobie- odparła opanowana, choć miała ochotę krzyczeć, walić rękami i kopać.

-Wyciągnę cię stąd. Obiecuję- powiedział mocniej ściskając jej dłoń. Tym razem wyszarpnęła palce z jego uścisku.

-Nic od ciebie nie chce.

-Błagam, pozwól mi wszystko naprawić...- Clintowi bardzo zależało na siostrze. Gdy był młody porzucił ją w domu dziecka, ruszając w świat. Gdy dorósł i zrozumiał, że postąpił źle, Samantha przepadła jak kamień w wodę. Oddałby wszystko, by tylko mu wybaczyła, bo wtedy zyskaliby rodzinę. I ona i ona.

-Wiesz, może nie wyraziłam się dostatecznie jasno. Wyjaśnię to więc w inny, bardziej tobie przystępny sposób. Gdyby ktoś dawał za twoją głowę pół bańki, bez wahania zasadziłabym ci kulkę w łeb. Patrzyłabym jak umierasz i nie miałabym, żadnych wyrzutów sumienia. A wiesz czemu? Bo mój prawdziwy brat, nie żyje. Umarł, gdy miałam dziesięć lat i zostawił mnie samą w sierocińcu. Dla mnie, jesteś tylko kolejnym, nic nie znaczącym człowiekiem, potencjalnym celem, za którego krew kupiłabym sobie ładny samochód.

Mężczyzna nie wiedział, co o tym myśleć. Było mu cholernie przykro, że Samantha tak uważa. Miał nadzieję, że obudzi się w niej choć odrobina tęsknoty, braterskiej miłości, zrozumienia. Miał nadzieję, że nie jest taka zła jak wszyscy mówią. Miał nadzieję, że z czasem, wszystko się ułoży, że brunetka znów będzie jego małą Sammy.

Jednak ta nadzieja umarła z chwilą, gdy Clint opuszczał posterunek.

Całe szczęście, że ktoś miał tę nadzieję za niego.




Powodzenia w tym drugim tygodniu szkoły ;)

Powiedziałabym że już o dwa za dużo xD

Do zaczytania ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro