4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wracam na kanapę z westchnięciem i nieświadomie wybijam dłonią rytm "Gadane". Uderzam w kolano w równych odstępach czasu, w myślach przywołuję melodię i tekst. Nawet wyimaginowane brzmienie saksofonu Małego i basu Feli sprawia mi przyjemność. Zawsze miło było słuchać jak dobrze ta dwójka dogaduje się w czasie gry. Uśmiecham się. To poprawia mi humor. Wyimaginowana gitara w mojej głowie właśnie dochodzi do solówki i pcha piosenkę do przodu, gdy nagle ktoś wbiega do pokoju. Drzwi mocno uderzają albo w regał, albo w ścianę. Jakiś mały człowiek wdrapuje mi się na kolana.
- Melia? Co to jest? - pyta mój braciszek, przysuwając mi coś pod oczy tak blisko, że czuję zapach papieru.
- Młodziutki, dlaczego nie śpisz?
- Bo znalazłem to! - ekscytuje się.
Kwituję jego zmagania śmiechem.
- Dobrze, więc teraz powiedz mi co takiego trzymasz w ręce?
- Zeszyt w kształcie prostokąta - słyszę jak przewraca kartki.
- A co ma na okładce?
- Jest zielona w czarne motylki.
- Oo! Kochany, znalazłeś mój stary zeszyt, który nosiłam na zajęcia z gry na gitarze.
- A to co? To znaczy - poprawia się - takie kreski i kropki na liniach z numerkami w różnych kolorach
- Tabulatura. Widzisz, założę się, że będziesz kontynuować moje dziedzictwo. Znalazłeś Graala, młody - żartuję. - A teraz pomóż swojej starej, niedołężnej siostrze znaleźć klamkę.
Maluch chichocze i ciągnie mnie za rękę.

Tej nocy mam spokojny sen. Czuję się odprężona i zrelaksowana kiedy ze słuchawek płyną dźwięki Stairway to Heaven, Led Zeppelin. Cudo. Oddaję się w objęcia Morfeusza niedługo po okryciu się kołdrą. Morfeusz ma powodzenie.

W ciągu następnych tygodni wszystko dzieje się bardzo szybko. Udało mi się zjednać sobie Tomka i zrozumieć błędy, które popełniłam wcześniej. Od teraz będę najlepszą liderką na całym bożym świecie i zamierzam chronić swojego składu jak lwica swoje młode.

To, co przechodzi nasz zespół jest trudne i ciężkie do zniesienia, szczególnie gdy nic nie widzę. Przez dużo czasu znajduję się w zupełnie nowych dla mnie miejscach. To sprawia, że chodzę rozdrażniona, często zirytowana, ale nie pozwalam, by wpłynęło to na wykonywaną przez nas pracę. Rozweselam i pokrzepiam zespół gdy tylko czuję, że tego potrzebują moi przyjaciele. Trzymam go pod rękę, gdy Leo cierpliwie opisuje mi każdy szczegół pomieszczenia, każdego stylistę i speca od reklamy. A także naszego menadżera, który jest zajebistym człowiekiem.
- Tomek - zaczęłam na którymś spotkaniu - masz nosa, chłopie. Nie wygrzebałabym lepszego menadżera ze stosu pełnego badziewia i popsutych sztuk. Gratulacje.
- Dziwię się, że dopiero teraz zobaczyłaś mój geniusz - używa teatralnej wersji swojego głosu, gdy żartuje.

Wieczorami wracam do domu wykończona, ale niesamowicie szczęśliwa i doładowana pozytywną energią. Gdy mamy wolne popołudnie, wychodzę jeszcze z Tomkiem żeby sprawdzić co u naszego Indianina. Podczas którejś z naszych pogadanek, kiedy nawet Tomek zabrał głos, dowiedziałam się, że i staruszek grywał kiedyś na perkusji w zespole.
- Świat jest mały - skwitowałam jego słowa, wkładając do ust kolejny cukierek kawowy. Zdążyłam je polubić.
No więc Indianin ma tak naprawdę na imię Daniel. Zaraz po ślubie, jego żona opróżniła konto bankowe, szantażując go jakimiś starymi sprawkami. Wyrzuciła go na bruk, gdy protestował i chciał odzyskać swoją część majątku.
- Nie upominałem się wtedy - wycharczał, gdy rozmawialiśmy po raz czwarty. - Nie miałem za co zatrudnić uznanego adwokata, więc zostawiłem sprawę taką, jaka była na początku. Z perspektywy czasu żałuję.
Tamtego dnia zrozumiałam, że oprócz mnie są jeszcze ludzie, którym przydarzyły się nieszczęścia, lecz oni wcale nie traktują ich jako tragedii. To wspaniałe podejście.

- Nie miałaś kiedyś wątpliwości? Nie myślałaś, że ślepota cię pokona? - spytał mnie.

- Oczywiście, że miałam, ale nie pozwoliłam temu stać się czymś znaczącym w moim życiu. To byłoby niepotrzebne rozdrapywanie starych ran. Teraz mogę cieszyć się tym, co mam. Apropo, panie Danielu, czy chce pan przyjść na nasz koncert?

Dzień koncertu nadchodzi szybciej niż się spodziewałam. Któregoś dnia nagle dostaję telefon od Tomka, który każe mi wstawać i przywlec swój tyłek do Nory. Potem tylko ostatnia próba i oto nasz cel - osiągnęliśmy to, o czym marzyliśmy.

Po drodze, zarówno cicha Fela jak i opanowany Gerard są równie podekscytowani jak Tomek i Leo - wiecznie żwawi i pełni energii. Cieszę się tak samo jak oni. Autobus, który robi nam za środek transportu mknie do celu, a ja wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje.

W końcu stajemy na scenie. Przychodzi moment, kiedy trzeba coś powiedzieć, choćby się przedstawić. Ale chcę jeszcze wpleść w to małą przemowę, bo pierwszy koncert to rzecz, której się nie zapomina.

- Zanim zaczniemy grać, musicie wysłuchać parę słów. Nie będzie ani długo, ani nudno. To nasz pierwszy koncert i dzięki wielkie, że przyszliście nas posłuchać. Podchodzimy do tego wieczoru w osobisty sposób i mogę was zapewnić, że jesteśmy pełni sprzecznych emocji, dzieląc się z wami naszą historią. Z jednej strony to prywatne sprawy, z drugiej - potrzeba więcej ludzi, którzy nie wstydzą się mówić o sobie i swoich przeżyciach. Zamiętajcie tylko, że w życiu każdy ma tragedie. Grunt, żeby postarać się i nie dać im grać pierwszych skrzypiec. Nie, Gerard? - wystawiam język w lewą stronę, gdzie powinien stać. - Proszę, powiedz, że to tobie pokazałam język, a nie Tomkowi. Tym razem może odejść od nas na serio - mówię zgryźliwie, a ludzie na widowni śmieją się do nas. Słyszę burknięcie Tomka, ale od razu wyobrażam sobie uśmiech, który powoli wypełza na jego twarz. - A teraz, miłośnicy rocka, musicie wiedzieć, że nie mogę was zobaczyć. W takim razie do was należy obowiązek udowodnienia mi, ile was tu jest! - krzyczę, rozgrzewając publikę. Jeszcze nie zaczęliśmy grać, a ja już czuję jakbym mogła wejść na Mount Everest. Ba, podnieść Mount Everest!

Po sali przetaczają się krzyki i piski, Fela szepcze obok mnie:

- Matko, to naprawdę wielki tłum - wydaje się być zarówno podekscytowana jak i wystraszona. Ściskam jej ramię, żeby ją pocieszyć.

Przed występem umówiliśmy się, by zawsze któryś z członków zespołu był w pobliżu. Chcę swobodnie poruszać się po scenie, ale wolę żeby w razie potrzeby ktoś uchronił mnie od upadku.

Od krawędzi dzieli mnie jakieś cztery metry. Na próbie poprosiłam Gerarda żeby zmierzył odległość, bym mogła mniej-więcej orientować się w terenie.

Więc stoję teraz prawdopodobnie przed największą publiką dla jakiej w życiu grałam i nie czuję stresu. Tyle czekaliśmy na ten moment, że głupotą byłoby dać zjeść się nerwom i nie celebrować tej chwili całym sobą.

Publiczność klaszcze w rytm piosenki, kiedy gramy. Jestem zdziwiona, kiedy śpiewają z nami refren. Znają słowa! Nie sądziłam, że kanał na YouTubie i pojedyncze występy w losowych miejscach mogą sprawić, że ludzie będą nas kojarzyć. Mój Boże, to jest najlepszy dzień w całym moim życiu. Skaczę, obracając się wokół własnej osi, kiedy wchodzi Gerard ze swoją solówką i towarzyszy mu jedynie perkusja. Nadchodzi czas na "Gadane", które dopracowywaliśmy przez ostatnie dni.

"Gadane"
1. Nie biegnij przed nami, bo upadniesz
Nie dogonisz sprintera w piekielnym wyścigu
Co sam do niego przyszedł.
Młody!
Nikt cię nie krzywdzi, wyjdź spod stołu
Dlaczego patrzysz wzrokiem psa?
Nie rycz kiedy nie chcesz litości,
potrafisz obejść się bez współczucia.
Nadejdzie piękne oberwanie chmury
Wytnie z ciebie światło-cień.
Pozostanie tylko mrok.
Sprostaj młody, jeśli myślisz
nad powrotem w stare śmieci
Z jednej na drugą stronę, toniesz
przewracasz się, stara zabawko.

I wtedy to się dzieje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro