«Może to jednak była randka»

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poranek był wyjątkowo pogodny. Zbyt pogodny, jak na gust Samanthy. Leżała na brzuchu, naga, okryta białą, hotelową pościelą. Czuła na swoim biodrze dłoń Ethana, ciepłą i delikatną. Jego równomierny oddech drażnił jej odsłonięte ramię. Nie śmiała się ruszyć. Wpatrywała się w przestrzeń, obserwując pyłki kurzu lawirujące wśród promieni słońca.

Wiedziała, że wydarzenia poprzedniej nocy, były błędem, słabością z jej strony. Pozwoliła sobie na chwilę przyjemności, zapomniała się. Lecz to w przyszłości przyniesie jej samo cierpienie. "Musisz być twarda. Idź ostrożnie przez życie. Jeśli opuścisz gardę, staniesz się łatwym celem. Taki cios będzie bolał podwójnie", te słowa wyryły jej się w głowie. Tak dawno wypowiedziane, jednak zostały z nią do tej chwili. I pewnie będą jej towarzyszyć do śmierci.

Właśnie opuściła gardę i wiedziała, że zapłaci za to wysoką cenę. Jeśli chce uniknąć większych szkód, musi to zakończyć. I to teraz. Póki jeszcze się w pełni nie zaangażowała. Póki on, jeszcze się w pełni nie zaangażował.  Sam wiedziała, że gdyby się z nim związała, gdyby pozwoliła sobie na uczucie...nie mogłaby dalej zabijać. Musiałaby odłożyć broń, już na zawsze. Gdyby tego nie zrobiła, to tak jakby to ona sama zastrzeliła Ethana. Związek z brunetką byłby dla niego jak wyrok śmierci. Problem polegał na tym, że blondyn tego nie rozumiał.

-Długo już nie śpisz?- mężczyzna przesunął dłoń w górę, po jej plecach. Przeszedł ją przyjemny dreszcz.

-Kilka minut.- skłamała. Wiedziała, że blondyn jej uwierzy.- Musimy wracać.

-Co? Dlaczego?- skołowany zielonooki podniósł się na łokciu i spojrzał na brunetkę.

Wiedziała, że powrót to samobójstwo. Ale tylko dla niej. Hydra i organizacja jej brata, z pewnością stale jej szukają. Jeśli ma ochronić swoich bliskich, musi wrócić, spakować się i wyjechać. Poza tym, w kryjówce łatwiej jej będzie unikać Ethana. Tam ma swoje miejsce. Może być sama. Może wyjść, pooddychać brudnym, nowojorskim powietrzem, które z pewnością przybliży ją do raka płuc. Ale jej przyjaciele będą żyć. Z czasem się z tym pogodzą. Złamie im serca szybko, ale boleśnie. Szczególnie dla niej. Myślała, że wszystko gra, dopóki to ona brała na siebie największe ryzyko. Ale teraz, to co innego. Żeby dostać się do niej będą musieli przejść przez Liz, Chrisa i Ethana. To już nie był miejski gang, działający tak jawnie, że nawet ślepy by go zauważył. Te organizacje są dobrze ukryte. Nawet staruszka, mijana na ulicy może być z Hydry, albo gorzej, z T.A.R.C.Z.Y.

-Po prostu musimy.- odpowiedziała i wstała z łóżka. Zgarnęła po drodze swoje ubrania i skierowała się do łazienki. Blondyn zatrzymał ją jednak.

-Jeśli chodzi o wczoraj...

-Zapomnij o tym. Zanim będzie to powodem twojej śmierci. Nie mam ochoty jej oglądać.

~~*~~

Liz oraz jej chłopak stali tuż przy windzie, gdy Sam i Ethan zjechali na dół. Metalowe drzwi rozsunęły się i dwójka przybyszy mogła wejść do środka.

-Co się stało? Dlaczego tak wcześnie wróciliście?- blondynka zaczęła zasypywać parę pytaniami, jednak Sam wyminęła ją szybko i uciekła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi na klucz i opadła ciężko na łóżko.

Przez całą drogę, niewiele rozmawiali. Ethan zadawał jakieś pytania, a ona tylko odpowiadała jak najkrócej umiała. Chłopak wydawał się rozumieć zachowanie Sam. Jednak dziewczyna nie była do końca przekonana, że rzeczywiście tak jest.

Siedziała u siebie do wieczora. Kilka razy przyjaciele próbowali z nią porozmawiać, jednak Sam nie miała ochoty na pogaduchy. Najrozsądniej byłoby uciec. Zostawić przyjaciół i wyjechać jak najdalej. Nie narażałaby ich wtedy na niebezpieczeństwo. Gdy zarówno T.A.R.C.Z.A. jak i Hydra ruszą za nią, odwróci ich uwagę od swoich bliskich.

Jednak z drugiej strony, im dłużej nad tym myślała, nie chciała ich zostawić. Czuła, że nareszcie odnalazła rodzinę i porzucenie tego wszystkiego nie byłoby łatwe. Wiedziała również, że jeśli dojdzie do najgorszego, niebieskooka ma jakieś szanse na uratowanie Liz i chłopaków. Może jej umiejętności pozwoliłyby im przeżyć? Czy wyjeżdżając, nie zrobi z przyjaciół łatwego celu?

Wszystko to było takie trudne. Te dwie różne organizacje prawdopodobnie miały odmienne sposoby działania, co jeszcze bardziej komplikowało sprawę. 

Z rozmyślań wyrwało ją natarczywe pukanie do drzwi. 

-Otwieraj w tej chwili młoda damo!- Liz próbowała już wcześniej dostać się do pokoju brunetki, jednak najwyraźniej skończyła z delikatnością i uprzejmością. 

-Przecież jestem od ciebie starsza- powiedziała Sam, jakby sama do siebie pod nosem. Może jeśli nie będzie się odzywać, pomyśli, że jej nie ma albo...

-Nie myśl sobie, że dam się nabrać na to, że cię tam nie ma! Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo!- puknie stało się głośniejsze, co zirytowało dziewczynę. Czemu ludzie nie umieją zostawić jej w spokoju? Czy już nie istnieje coś takiego jak samotność? Niebieskooka sięgnęła po broń. Spojrzała na drzwi. Odmierzyła odpowiednią wysokość...i strzeliła. Usłyszała pisk swojej przyjaciółki, gdy tuż nad jej głową pocisk przeleciał przez drzwi i zatrzymał się na ścianie naprzeciwko. 

-Czy teraz będziesz łaskawa zostawić mnie w spokoju? Muszę chwile pomyśleć, czy to takie trudne do zaakceptowania?- krzyknęła i strzeliła po raz drugi, nieco na lewo od poprzedniej dziury. Liz ponownie krzyknęła i odbiegła korytarzem. Teraz w drzwiach brunetki znajdowały się dwie dziury, obie wielkości piłeczek do tenisa stołowego. Kilka sekund później zobaczyła w nich twarz Chrisa. 

-Czyś ty kompletnie oszalała?!- krzyknął- Mogłaś jej zrobić krzywdę! 

-Błagam cię, widziałeś kiedykolwiek żebym spudłowała? Przecież nawet jej nie drasnęło! Zapomniałeś już, że jedyne co mi wychodzi to celne strzelanie?- odpowiedziała Sam. Była coraz bardziej zdenerwowana i poirytowana tym, że nie chcą dać jej spokoju. Zwłaszcza, że ona próbuje wymyślić coś, żeby ich wszystkich chronić. 

-Celne strzelanie? Zapomniałaś chyba, że zawsze celujesz do ludzi! Zabijasz ich! Tylko to ci dobrze wychodzi!- Chris stał jeszcze chwile pod drzwiami. Znał Sam bardzo długo i w pewnym momencie zdał sobie sprawę, jak te słowa musiały ją zaboleć. Brunetka wzięła broń, telefon. Przekręciła kluczyki w drzwiach i wyszła na korytarz. Spojrzała Chrisowi w oczy.- Sam, przepraszam...

-W porządku. Masz rację. Całe życie tylko krzywdzę innych. Zabijanie to jedyne, na czym się znam. Tak to już jest, gdy od podstawówki twoim jedyny przyjacielem jest to- podniosła dłoń z bronią i pomachała nią przed twarzą bruneta- Na początku naszej znajomości powiedziałeś mi, że dostrzegasz we mnie coś więcej, niż tylko mordercę. Mówiłeś, że to nie ma znaczenia. Jak widać okłamywałeś sam siebie. Byłam, jestem i zawsze będę tylko maszyną do zabijania. Czy ci się to podoba czy nie- dziewczyna odwróciła się i skierowała w stronę windy. Czuła piekące łzy pod powiekami, jednak nie chciała okazywać słabości. Liz i Ethan wszystko słyszeli i stali na korytarzu, obserwując całe przedstawienie, jednak nie śmiali się odezwać. Sam nie zwracała na nich uwagi. Chris ją dogonił i chwycił jej ramie. Brunetka błyskawicznie się odwróciła i uderzyła przyjaciela w twarz, łamiąc mu nos. Weszła do windy i szybko nacisnęła przycisk. Drzwi windy jeszcze nigdy nie zamykały się tak wolno. 


Do zaczytania ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro