«Zabójca przeciw zabójcy»

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szklana wieża była dla Sam niczym najgorsze więzienie. Bohaterowie zgodzili się co do tego, że na razie nie powinni jej aresztować. Clint przekonał ich, że dopóki jego siostra jest w niebezpieczeństwie, najlepiej trzymać ją blisko.

Był to swoisty kredyt zaufania, jednak miał on swoją cenę. Nie dość, że opuszczanie budynku w ogóle nie wchodziło w grę, Avengers łazili za nią, jeśli tylko wyszła ze swojego pokoju. Brunetka czuła się z tym bardzo nieswojo. Obserwowali każdy jej ruch, jakby była tykającą bombą, gotową rozsadzić wszystko w jednej chwili.

-Rozumiem, że uważacie mnie za gorszą od was. W końcu jestem tylko wielką, złą morderczynią bez uczuć, ale moglibyście czasem zostawić mnie w spokoju- wygarnęła Brucowi, gdy któregoś dnia siedziała u siebie. Naukowiec odwiedzał ją co pięć minut, by kontrolować jej zachowanie. 

Jej przyjaciele wcale nie mieli lepiej. Avengers pomogli Chrisowi, dzięki temu człapał żwawo o kulach. Liz była z tego powodu przeszczęśliwa. Zresztą nie tylko ona. Widok wracającego do formy przyjaciela, wszystkich wprawiał w lepszy nastrój. Wydawałoby się, że reszta ekipy nawet dogaduje się z bohaterami. Stark znalazł wspólny język z Liz i Chrisem. Ethan z kolei dobrze dogadywał się z Clintem, co doprowadzało Sam do wściekłości. Niebieskooka jednak nie dała się omamić. Zdawała sobie sprawę, że ich dobre chęci to tylko próba kontrolowania ich.

Samantha unikała ich za wszelką cenę. Szczególnie zależało jej na tym, żeby nie rozmawiać o zaistniałej sytuacji. To, że Hydra pojawiła się w jej życiu stanowiło jedynie jej problem. I sama musiała sobie z tym poradzić.

Dlatego też, pewnego wieczoru, postanowiła opuścić swoje szklane więzienie.

Avengers często bywali zajęci, jeśli właśnie nie niańczyli swoich nowych, wyjętych spod prawa gości. Sam wykorzystała moment, kiedy mieli do załatwienia jakieś ważne sprawy i odpowiednio przyszykowana, planowała wymknąć się na zewnątrz. Nowojorska noc wołała ją swoim mrokiem i tajemniczością. Musiała znów przemykać w cieniu zaułków, by ponownie poczuć się sobą. Odetchnąć tym śmierdzącym, miejskim powietrzem.

W salonie jednak napotkała przeszkodę w postaci Ethana. 

-Dobrze wiesz, że nie wolno ci opuszczać wieży- powiedział do niej blondyn. Sam tylko przewróciła oczami. Rzadko odzywała się do chłopaka, od kiedy bliżej poznał jej brata. Może to przez zazdrość, może przez czystą niechęć do Clinta, albo przez sam fakt jej ciężkiej sytuacji, w której obecnie jest postawiona między młotem a kowadłem, jest taka rozdrażniona.

-A ty dobrze wiesz, że mnie nie zatrzymasz- odpowiedziała mu chłodno- Ale możesz pobiec do mojego braciszka na skargę, nie będę mieć o to pretensji.

Nie dając chłopakowi dojść do słowa, wsiadła do windy i zjechała na dół. Otwierając drzwi, powitało ją chłodne, brudne powietrze. Wszystkie zapachy Nowego Jorku na nowo wypełniły jej płuca. Szybko wzięła taksówkę i odjechała jak najszybciej, dopóki rzeczywiście nikt nie próbował jej zatrzymać.

Pojechała w jedyne miejsce, w którym kiedyś czuła się bezpiecznie. Tylko w chwili obecnej, wszystko było zniszczone. Z jej domu, pozostały ruiny. Sam zdziwiła się, że policja nie zajęła się sprawą wysadzonego budynku. Albo nikogo nie obchodził jeszcze jeden rozwalony blok, jakich pełno, bądź wpływy Hydry pozwoliły szybko wyciszyć sprawę. Dziewczyna nie sądziła, że widok zmasakrowanego budynku, tak bardzo ją zaboli. W końcu to tylko kilka cegieł, prawda?

Idąc, między pozostałościami jej dawnego domu, cieszyła się, że jej przyjaciele nie mają okazji tego oglądać. Na pewno załamaliby się bardziej od niej. Spośród tego całego bałaganu rozpoznała kawałki mebli z sypialni, potłuczone naczynia oraz pozostałości kanapy z ich salonu. To wszystko sprawiło, że miała ochotę usiąść i się rozpłakać.

Zamiast tego, odwróciła się i odeszła. Szła zapuszczoną i starą dzielnicą, która kiedyś była dla niej znajoma. Teraz przyprawiała ją jedynie o strach. Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna, Sam zaczęła obawiać się nocy i tego, co może skrywać się w ciemności. Już nie była dłużej najlepszym zabójcą w tym mieście. Nagle stała się ofiarą.

Pożałowała, że wyszła z wieży. W chwili obecnej oddałaby wszystko, żeby z powrotem móc znaleźć się w tym zakichanym, szklanym miejscu.

Jak na zawołanie usłyszała świst. Był to tak znajomy dźwięk, że w pierwszej chwili nie przejęła się nim zbytnio. Gdy poczuła jednak jak kawałek gładkiego metalu w następnej sekundzie wbija jej się w ciało i przebija ją na wylot, zaparło jej dech w piersiach. Instynktownie złapała się za żebra i przeszył ją niesamowity ból. Spojrzała w górę, szukając strzelca, dostrzegła jednak tylko błysk metalu na jego ręce, po czym mężczyzna zniknął.

Sam oparła się o budynek obok, czując się coraz gorzej. Krew wyciekała z jej ciała aż z dwóch stron, co znacznie zmniejszało jej szanse na przeżycie. Zjechała po ścianie budynku, siadając na brudnym chodniku. Łapanie oddechu przychodziło jej z coraz większą trudnością. Niezdarnie sięgnęła do kieszeni po telefon i wybrała numer Liz.

-Sam! Gdzie jesteś?- spytała wyraźnie zmartwiona przyjaciółka.

-Namierz...telefon. To chyba...przebite płuco- koszulka brunetki robiła się coraz bardziej morka i lepka, przez co przykleiła jej się do ciała.

-Co się dzieje? Samantha! Sam!- Liz wyraźnie zaczęła panikować, co wcale nie zdziwiło niebieskookiej.

-Umieram, Liz- odpowiedziała szeptem Sam, po czym wypuściła z dłoni telefon.

Dziewczyna siedziała na nowojorskim chodniku i z każdą sekundą, uchodziło z niej życie. To był z pewnością najgorszy możliwy sposób, w jaki chciałaby odejść z tego świata. Upolowana, niczym bezbronne zwierze. Przecież kiedyś była królową. Miała rodzinę, sławę. A teraz umiera samotnie, na zimnym, miejskim bruku.

Pocieszała się jedynie myślą, że może tak będzie dla wszystkich lepiej. Zamknęła więc oczy, mając nadzieję, że jej przyjaciele przeżyją długie i szczęśliwie lata.




Przepraszam, że musieliście tak długo czekać.
Do zaczytania ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro