Zakopmy ten topór wojenny pt. II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jennifer

Boże, dlaczego wszystko tak boli? Chyba czołg mnie rozjechał albo dwa. Masakra. Otworzyłam oczy. To nie moja cela ani mieszkanie na Brooklynie ani Avengers Tower. Podniosłam się i to był błąd.

- Spokojnie, nie wstawaj-

- Nie mów mi co mam robić-

Chciałam usiąść, ale powstrzymał mnie. Spojrzałam na niego. Świetnie, uprowadził mnie uciekinier.

- Gdzie ja jestem?-

- W bezpiecznej kryjówce-

- Dużo mi to mówi-

- Na chwilę obecną wystarczy-

- Sama się dowiem, gdzie jestem-

Chciałam wstać, ale nie pozwolił mi.

- Musisz odpocząć. Tym razem nie masz kilku zadrapań-

O czym on mówi? Spojrzałam na siebie.

- Co to jest?!-

Podniosłam lewą rękę.

- To twoja sprawka?!-

- Co pamiętasz?-

- Miałam Cię na wyciągnięcie ręki, nastąpił wybuch a potem ogarnęła mnie ciemność-

- Jeden z twoich ludzi za tym stoi-

- No tak żółtodziób. Co dalej?-

- Straciłaś spory fragment ręki i jesteś poważnie ranna-

- Spory? To znaczy?-

- Nie widziałem dokładnie, ale dla Hydry było to bez znaczenia, bo zrobili Ci to samo co mnie-

- Cudnie, a jak się tu znalazłam?-

- Z małą pomocą jednego z twoich ludzi zabrałem Cię z bazy a potem przywiozłem tutaj-

- Gdzie on jest?-

- Leży w lesie w Kijowie-

- Żółtodziób kolejny-

- Nie wiem co Ci podali, ale przez 11 godzin byłaś nie przytomna a później na wszelki wypadek przypilnowałem żebyś się nie obudziła za wcześnie-

- Mhm a to co to?-

- To moja kurtka. Twój żołnierzyk nie wpadł, żeby Cię czymś okryć-

To co ja mam na sobie? Nic? Boże.

- Nie martw się, pilnowałem, żeby nie kombinował-

- Dziękuję?-

- Odpocznij a ja idę do miasta-

- Niech będzie-

Położyłam się i spróbowałam trochę się przespać. Widocznie nadal byłam wyczerpana, bo zasnęłam, ale nie trwało to długo. Zobaczmy co chowa koc. Spodnie w tragicznym stanie a co pod kurtką? Bandaż, jak miło. Przynajmniej wszystko na miejscu i nie straciłam nic więcej, ale no nie będę w tym siedzieć. Zobaczmy, czy są tu jakieś ubrania. Akta? Po co mu to? Zaraz zobaczę, ale ubrania ważniejsze. O jest coś. Koszulka. Zawsze coś. To będzie wyczyn. Zdjęłam kurtkę z ogromnym trudem i założyłam koszulkę. Spodnie i tak już są w tragicznym stanie, więc nie będę płakać, jeśli zrobię tak... cóż za przyjemny dźwięk niszczącego się materiału. Zobaczmy teraz na akta. Zimowy Łowca, no już znam, dalej Kapitan Ameryka, nie będę czytać. Zimowy Żołnierz, też nie powinnam, ale ciekawi mnie kim tak naprawdę on jest. Usiadłam na krześle i spoglądałam na teczki, gdy otworzyły się drzwi. Gwałtownie się obróciłam i jęknęłam z bólu.

- Miałaś odpoczywać-

- No nie wyszło. Życie-

- Przynajmniej nie siedź na krześle-

- Dobrze mamo-

Ostrożnie wstałam z krzesła.

- A po co Ci te akta?-

Odwróciłam się do niego a on tylko stał.

- Halo? Jestem kto?-

Podeszłam do niego a następnie pomachałam mu ręką przed oczami. Zamrugał.

- Możesz się ubrać?-

- Przecież jestem-

- Masz tylko koszulkę-

- Tyle znalazłam, kiepsko się przygotowałeś-

- Jak się czujesz?-

Spojrzałam na niego zdziwiona. To na pewno mój towarzysz?

- Dobrze. Dowiem się po co Ci te akta?-

- Chciałem się czegoś dowiedzieć-

- To wyjaśnia po co Ci twoje akta, ale po co Ci moje i Rogersa?-

- Znasz go?-

- Krótko, ale tak-

Posmutniał.

- Nie martw się nie ma Ci tego za złe-

- Skąd wiesz?-

- Jest twoim przyjacielem. Jak już o tym mowa to muszę do nich zadzwonić-

- Po co?-

- Miałam zadzwonić 48 godzin od wyjścia z ich bazy-

- Minęło więcej-

- To już nie muszę dzwonić. Sami mnie znajdą. Stark już pewnie połowę służb mundurowych postawił na nogi-

- Jesteś jego córką?-

- Czytałeś akta?-

- Jeszcze nie-

- To jak przeczytasz to się dowiesz czyją córką jestem-

- Ale jesteś kimś ważnym dla Starka?-

- Najwyraźniej. Dobra, zlokalizuje jakieś ubrania i się stąd zwijam-

- Nie ma mowy. Nigdzie w takim stanie nie idziesz-

- W jakim stanie? Nic mi nie jest-

- A te siniaki, zadrapania, bandaże?-

- Nic wielkiego. Dam sobie radę. Nie mam już 5 lat-

- Może i nie, ale zgubisz się tutaj-

Wzięłam swoje akta i mu je podałam i kazałam przeczytać co pisze na okładce.

- Zimowy Łowca. No i co?-

- Kim jest Łowca?-

- Nie wiem-

- To przeczytaj, bo chyba tyle potrafisz i już tak mi się nie przyglądaj! Widziałeś mnie nie raz-

Spojrzał ze zdziwieniem. No tak pranie mózgu. Zaraz mnie też prali mózg, ale pamiętam.

- Jak przeczytasz to Ci wyjaśnię. Teraz daj mi spokój-

- Idziesz sapać?-

- Nie, muszę przemyśleć tą całą sytuację-

Nic nie odpowiedział, tylko zabrał się za czytanie a ja usiadłam na łóżku. To na pewno był wybuch a nie parada czołgów, które mnie rozjechały? Masakra. Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek się tak czuła i jeszcze ta ręka. Siedziałam i przyglądałam się jej.

- Jak ja z tym do szkoły pójdę?-

- Uczysz się?-

- Ostatni rok a potem studia czy praca, ale raczej nie pójdę z tym do ludzi-

Podniosłam rękę.

- Kolejna rzecz do ukrycia. Świetnie. Czemu nie urodziłam się wiedźmą tylko boginią i to wojny-

- Chyba powinnaś się przespać-

- Bo mówię o swoim pochodzeniu?-

- Nie jesteś człowiekiem?-

- Co pisze w rubryce „gatunek"?-

- Nieznane-

- No właśnie. Dwa lata temu nikt nie wiedział do jakiego gatunku należę. Nawet ja, ale się dowiedziałam-

- Czyli czym jesteś?-

- Boginią wojny, Afes i pochodzę z Akeriona-

- To by tłumaczyło twoje zdolności i osobowość-

- Tak a skoro jestem skazana na Ciebie to wypada zakopać na jakiś czas ten topór wojenny między nami a przynajmniej spróbować-

- To jak na Ciebie mówić?-

- Jak chcesz. Wybór jest-

- Masz ładne imię Jennifer-

- Dzięki Bucky-

- Nie mówiłem, jak mam na imię-

- Nie musiałeś. Steve mi opowiadał o tobie-

Położyłam się na łóżku i spoglądałam w sufit. Pewnie się tam o mnie zamartwiają. Nat mogła zareagować, ale zaufała mi. Zaskakują mnie. Skrzywdziłam ich i jestem chodzącą bronią a oni mi wybaczyli, nie osądzali i chcą o mnie walczyć. Jak rodzina.

- Wszystko dobrze?-

Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na bruneta.

- Łza Ci spływa po policzku i myślałem, że co się stało-

Starłam łzę.

- Widocznie coś mi wpadło do oka-

Ja mam tu siedzieć nie wiadomo, ile z nim? I to nie mając żadnego zajęcia? Już bym wolała w szkole siedzieć. Z braku jakichkolwiek zajęć spoglądałam w sufit. Ciekawe czy wygrali ten konkurs? Gdybym ja tam była to żaden inny zawodnik nie byłby potrzebny. Ciekawe jakby było przyłożyć Flashowi tą bioniczną ręką? Ciekawe czego użyli?

- Bucky, wiesz jaki to stop?-

- Hm?-

- No z czego robili rękę-

- Wibranium-

- Ciekawe. Jak tylko mnie odnajdą dowiem się wszystkiego o tym stopie-

Uśmiechnęłam się do siebie. Tak to będzie dobre zajęcie. Może nawet dam o tym nauczycielce z fizyki poczytać i wreszcie mnie doceni. Tak mnie pochłonęło rozmyślanie, że nawet nie wiem, kiedy nastał wieczór. Poczułam jak materac się ugina, więc wstałam.

- Ty, dokąd?-

- Muszę się przejść. Tyle leżałam, że aż mi niewygodnie-

- Ale nie uciekniesz?-

- Wolałam, jak byłeś Zimowym. Nie, nie ucieknę-

Na razie. Przeszłam się do okna i po drodze zauważyłam moje buty. Są w świetnym stanie, jak dobrze, że chociaż one ocalały, bo chyba bym się zapłakała. Jedne z lepszych butów jakie nosiłam. Wyjrzałam przez okno. Nie wiem, gdzie jesteśmy, ale ładnie tutaj nocą. Wpatrywałam się w ten spokojny nocny obrazek, gdy dobiegło mnie mruczenie. Spojrzałam w kierunku skąd dobiegało. Bucky jest jakiś niespokojny. Podeszłam do niego, usiadłam na łóżku i przyłożyłam rękę do jego czoła. Nie, gorączki nie ma. Może jakiś zły sen? Na to akurat leku nie znam i do głowy też mu nie wejdę. To chyba posiedzę obok bo spać nie będę. Spałam wystarczająco długo. Obudził się.

- Koszmarek?-

- Można tak powiedzieć a ty czemu nie śpisz?-

- A co ja Śpiąca Królewna? Spałam wystarczająco długo, za to tobie się przyda sen-

- Już nie zasnę-

- Zaśniesz, zaśniesz-

Spojrzał na mnie zdziwiony.

- No nie patrz tak na mnie tylko się kładź-

Z niechęcią zrobił to o co poprosiłam a ja go wprowadziłam w trans i zasnął już bez problemu. No i co ja mam tu robić? Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zgarnęłam moje spodnie i wyrzuciłam a przy okazji znalazłam mój sztylet. Cały zakrwawiony, telefon nadawał się do niczego, bo nawet nie ma sensu go składać. Cóż przynajmniej sztylet wyczyszczę o i jeszcze nóż wypadł. Jakieś zajęcie jest. Dobrze, bierzmy się do pracy. Co potem? Może faktycznie pójdę spać? Niee, już spałam. Zostaje spoglądać na spokojne miasto. Może uda mi się znaleźć jakiś telefon i dam im znać, że żyję i nie muszą się martwić. W sumie mogłabym tu zostać, ale raczej nie z nim. Ładniej niż w Moskwie czy Nowym Jorku, chociaż za spokojnie jak dla mnie. Jak można uciekać i nie zabrać ze sobą chodź by książek. Z nudów tu umrę! Usiadłam na krześle, bo nadal nie chciało mi się spać. Masakra. Wzięłam do ręki nóż i zaczęłam się nim bawić, ale szybko mi się znudziło.

- Nie śpię!-

Musiałam zasnąć i coś musiało mi się śnić, ale byłam sama. Dostrzegłam obok mnie karteczkę.

- Oczywiście mamo-

Powiedziałam do siebie i gdy tylko wstałam pożałowałam, że przysnęłam w takiej pozycji. Zobaczmy co tam znalazł i czy w ogóle na mnie pasuje. Koszulka i spodnie. Mądry wybór, gdzie tu była łazienka a tak tamte drzwi. Trzeba się choć trochę odświeżyć i przebrać. Chwilę później byłam gotowa, jeszcze tylko moje buty wciągnę na nogi i cudownie. Jeszcze coś trzeba zjeść. Wzięłam cokolwiek z lodówki i usiadłam, ale panująca cisza działała mi na nerwy. Dostrzegłam na lodówce radio. Moje zbawienie. Pod warunkiem, że działa. Włączyłam, no i po co działać? Może da się naprawić? Zobaczmy. Aa no tak baterie i nie był podpięty do prądu. Zajęło mi to chwilę i po chwili działało. No to teraz zobaczmy co za stacje tu odbiera. Wiadomości, wiadomości, jeszcze jakieś wiadomości ooo muzyka. Tak lepiej. Brakowało mi tego, jeszcze przydałoby się jakieś zajęcie, ale nie można mieć wszystkiego. Wsłuchałam się w piosenkę.

- Zmieniałaś opatrunki?-

- Co? Jakie opatrunki? A te opatrunki. To nie-

Zabrałam potrzebne rzeczy i przeszłam do łazienki. W sumie nie sprawdzałam jeszcze jak to wygląda, więc czas się przekonać. Zdjęłam koszulkę i powoli zaczęłam odwijać bandaż. O Boże co to jest? Oni mi całą rękę wstawili i to dosłownie całą a to? Wygląda kiepsko.

- Pomóc Ci?-

- Poradzę sobie-

Zamknęłam drzwi i zajęłam się odkażeniem ran, posmarowanie ich maściami i nałożeniem z powrotem bandażu, ale tu już mi nie szło i musiałam poprosić o pomoc. Otworzyłam drzwi łazienki.

- Zmieniłaś zdanie?-

- Po prostu zrób co trzeba-

Zaczekałam aż skończy, założyłam koszulkę wyminęłam go i skierowałam się do drzwi, ale zdążył mnie złapać za rękę.

- Nie mam zamiaru tu bezczynnie siedzieć, więc albo mnie puść albo Cię do tego zmuszę-

Puścił moją rękę.

- W takim razie możesz poczytać-

- Co takiego? Opis produktów w lodówce?-

- Książki, które przyniosłem. Tylko nie wiedziałem czy takie czytasz-

- Wszystko jedno byle by było jakieś zajęcie-

Wzięłam pierwszą lepszą książkę i usiadłam przy stole. Zobaczmy co my tu mamy. Jakaś książka dla nastolatek. No niech będzie. Położyłam nogi na stole, żeby wygodniej mi się siedziało i zaczęłam czytać.

- Boże jakie to przewidywalne-

- Może ta będzie ciekawsza?-

Podał mi inną. Wyglądała jak te dla majsterkowiczów. Już lepiej. Przynajmniej mądrzejsza niż tamta.

Minęło kilka dni i czułam się zdecydowanie lepiej. Jak zwykle, gdy się obudziłam czekała na mnie notatka. Tym razem sukienka. Niechętnie ją włożyłam i włączyłam radio.

Bucky

Jeszcze mnie nie zabiła ani nie uciekła, czyli znalezienie jej zajęcia było mądrym ruchem. Mam nadzieję, że już wstała. Wszedłem do mieszkania i zastałem tańczącą Jennifer, która nawet mnie nie zauważyła. Przyglądałem się jej przez chwilę.

- Widzę, że masz się już lepiej to może chcesz się przejść po okolicy?-

- Myślę, że to lepsze niż siedzenie ciągle w czterech ścianach. Jest jeden problem-

- Jaki?-

- Moje włos, oczy i ręka przyciągają uwagę-

- Mam rozwiązanie-

Podałem jej rzeczy a ona je wzięła i zniknęła w łazience. Po chwili wróciła.

- Teraz mniej się rzucam w oczy. Idziemy?-

Kiwnąłem głową a Jennifer założyła kurtkę i rękawiczki, żeby zasłonić bioniczną rękę. W ogólę nie było widać po niej, że coś się w jej życiu działo. Wygląda jak przeciętna nastolatka, a gdy wyszliśmy z budynku była jeszcze szczęśliwsza o ile się tak da.

- No chodź, idziemy-

Przebierała niecierpliwie nogami, zupełnie jak małe dziecko.

- Dokąd chcesz iść?-

- Nie wiem. Gdziekolwiek będzie dobrze-

- To może tak po prostu się przejdziemy?-

- Zgoda-

I to jest bezwzględny i wyrachowany morderca? Chyba za mało o niej wiem, ale ciężko się czegoś dowiedzieć o kimś kto nie rozmawia z tobą. Może teraz uda się pogadać.

- Jennifer, wiesz może co to jest ten projekt „Hybryda"?-

Zatrzymała się i spojrzała na mnie tak, że się przestraszyłem

- Jeżeli mam dalej przebywać z tobą w jednym miejscu to nie waż się więcej o to pytać. Rozumiesz?-

Kiwnąłem głową a ona ruszyła przed siebie. Mogłem zapytać o cokolwiek, ale nie zapytałem o jakiś durny projekt. Cud, że przeżyłem.

- Mogę chociaż zapytać, czy masz kogoś bliskiego?-

- Starka-

- To ten nieznany chrzestny?-

- Tak. Coś jeszcze?-

- Nie-

Czyli przyjaciółmi nie zostaniemy. Szliśmy już w ciszy. Weszliśmy na targowisko. Jen przyglądała się każdemu straganowi z osobna. Przy jednym zatrzymała się na dłużej.

- Fată drăguță, nu-i așa? (Ładna dziewczyna prawda?)-

- Da (Tak)-

Sprzedawczyni miała rację. Może i jest typem liderki, bywa złośliwa czy arogancka, ale jednak.

- No nie stój tak. Miałeś mi miasto pokazać-

- Niecierpliwa jesteś-

- Też byś był gdybym kazała Ci tyle siedzieć w domu-

- Pewnie tak-

Kontynuowaliśmy naszą wycieczkę do momentu aż Jennifer nie stwierdziła, że wracamy. Po drodze wziąłem gazetę. Gdy weszliśmy do mieszkania, ktoś tam stał.

- Steve!-

Podbiegła do mężczyzny i przytuliła go.

- Jennifer? A co ty tutaj robisz?-

- Twój przyjaciel postanowił mnie uprowadzić z bazy Hydry-

- Naprawdę?-

- Tak. Reszta też jest?-

- Nie, jestem tylko ja i Sam-

- Nie znam-

- Poznasz. Trzymaj to dla Ciebie-

- Co to?-

- Zabrałem z warsztatu Starka. Zrobił go dla Ciebie-

Spojrzałem na gazetę. To po to tu jest, ale ja nic nie zrobiłem.

- Bucky? O co chodzi?-

- Uciekamy-

- Nigdzie nie idziecie. Wiem, że tego nie zrobiłeś i chce Ci pomóc-

- Czego nie zrobił?-

Pokazałem jej gazetę.

- Pilnował mnie wtedy i się nie mógł rozdwoić-

- Nie ważne. Nikt nam w to nie uwierzy-

- Ktoś na pewno uwierzy. Tony nam pomoże prawda?-

Spojrzała na swojego przyjaciele.

- Nie liczyłbym na to-

- W takim razie nie ma wyboru-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro