Zazdrość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od tamtego nagrania dość dużo czasu spędzałam w laboratorium i na treningach. Oczywiście biegałam gdzie indziej, bo na widok Barnesa pięść sama się zaciskała i prosiło się o podbite oko lub złamany nos. Właśnie wychodziłam z pokoju, gdy natknęłam się na T'Challe.

- Wychodzisz pobiegać?-

- Zgadza się-

- Mogę się dołączyć?-

- Jasne, miła odmiana-

Uśmiechnęłam się i wyszliśmy przed pałac.

- Może wpadniemy do wioski przywitać się z dzieciakami?-

- Innym razem-

- Czemu?-

- Nie mam ochoty-

- Nie zostawię Cię przecież samej. Dzieci by Cię nie puściły i byś musiała z nimi zostać-

- I zwariować od tego spokoju? Nie ma mowy-

Zaśmialiśmy się i postanowiliśmy się ścigać do wioski i ten kto ostatni wymyślał jakieś zajęcie. Przyjęłam zakład traktując go jako zabawę. Przez długi czas ciężko było stwierdzić kto pierwszy dotrze, jednak ja miała przewagę z racji serum i biegania dwa razy dziennie a czasem trzy.

- Ha! Wygrałam!-

- To nie fair!-

- Sam się chciałeś zakładać-

- Zapomniałem, że często biegasz-

- I serum zwiększyło moją szybkość-

- Racja. To co idziemy do dzieciaków?-

- Myślisz, że wypuszczą nas dzisiaj?-

- Haha, tego nie wiem-

Gdy tylko dzieciaki nas dostrzegły porzuciły swoje dotychczasowe zajęcie i przybiegły do nas. Dzieciaki miały radochę z tego, że nas widzą a ja kątem oka dostrzegłam Barnesa jednak zignorowałam go.

Bucky

Od tamtego dnia nie widziałem jej w ogóle aż do dzisiaj. Gdy tylko wbiegła do wioski cieszyła się z czegoś a po chwili zobaczyłem kto jej towarzyszy a później jak szli w stronę bawiących się dzieciaków. Fioletowooka dostrzegła mnie, ale ignorowała mnie. Stałem na tyle blisko by słyszeć rozmowy. W pewnym momencie podeszła do nich mała dziewczynka i wyciągnęła ręce do Jen.

- Masz bardzo ładne włosy-

- Dziękuję. Twoje też są ładne-

Uśmiechnęła się do niej.

- A dlaczego nie rozmawiasz już z nim?-

Pokazała na mnie co mnie zaskoczyło.

- Pokłóciliśmy się-

- On jest bardzo smutny-

Nic nie odpowiedziała jej na to.

- A król T'Challa to twój chłopak?-

- Nie, przyjaźnimy się. Tak sądzę-

Dziewczynka zeszła jej z kolan i Jen skupiła się na rozmowie z innymi dziećmi. Jednak długo nie rozmawiała z dziećmi, ponieważ mała chwyciła ją za rękę.

- O co chodzi słońce?-

- Idziemy?-

- Nie wiem, gdzie chcesz iść, ale dobrze. Mogę wziąć Cię na ręce?-

Dziewczynka pokiwała głową a Jen ją podniosła.

- To, gdzie życzysz sobie iść?-

- Tam!-

Pokazała w moją stronę. Jen spojrzała w kierunku, który pokazywała dziewczynka i niechętnie poszła tam, gdzie chciała. Gdy mnie mijały mała poprosiła, żeby się zatrzymała co też zrobiła. Odstawiła ją na ziemie.

- I co byś chciała robić?-

Mała tylko podeszła do mnie, pociągnęła mnie w stronę Jen i podała mi jej rękę, jednak nim zdążyłem ją chwycić ta ją cofnęła. Dziewczynka nie dawała za wygraną. Ewidentnie chciała nas pogodzić i popchnęła Jen w moją stronę na tyle lekko, że bez problemu mogłem ją złapać. To się jej nie spodobało. Dziewczynka pobiegła do pozostałych i dostrzegłem, że rozmawia z T'Challą. Nie przyglądałem się za długo.

- Nie wiem co jej naopowiadałeś, ale więcej jej tego nie mów-

- Nic jej nie mówiłem-

- Gdyby tak było nie próbowałaby nas pogodzić-

- Widocznie widziała nas wiele razy razem i dlatego się tak zachowała-

- Jennifer? Wracamy?-

- Jasne, ale pamiętasz, że przegrałeś?-

- Pamiętam. To może spędzimy trochę czasu w mieście?-

- Proponujesz to jako król?-

- Nie-

- W takim razie chętnie-

I oddalili się. Dziewczynka, która próbowała nas pogodzić podbiegła do mnie z uśmiechem.

- Już Cię lubi?-

- Nie, ale nie przejmuj się-

- Naprawię to!-

- Nie trzeba. Nie chcę denerwować Jennifer-

- Tak ma na imię?-

- Tak-

- Ładnie-

Dziewczynka odbiegła. Zgadza się, ale nie tylko jej imię jest ładne. Od tej pory widywałem Jen bardzo często w towarzystwie króla a nawet jego siostry, jednak nigdy nie spoglądała na mnie. Pewnego dnia, gdy przyszli dzieciaki wciągnęły ich do jakiejś swojej zabawy. W pewnym momencie, fioletowowłosa potknęła się i wylądowała w jego objęciach.

- Jesteś cała?-

- Tak, dziękuję-

- Nie ma za co-

Przez chwilę patrzyli na siebie i wrócili do zabawy z dziećmi. W końcu zebrali się w drogę powrotną jak zwykle o czymś rozmawiając. Musiało być to bardzo zabawne, bo dziewczyna się zaczęła śmiać a on razem z nią. Szli na tyle blisko siebie, że ich dłonie się praktycznie stykały. Każda ich wizyta wyglądała podobnie aż pewnego dnia Jen zjawiła się sama i była ewidentnie nie w humorze. Czyżby jakaś kłótnia? Przy dzieciach ukrywała, że coś jej jest. Jakiś czas później dołączył T'Challa. Na jego widok wstała i oddaliła się od dzieci. Rozmawiali o czymś. Była bardzo zła, wręcz można było dostrzec gniew albo furię. Chodziła w te i we w te cały czas coś mówiąc.

- Zabiję go!-

Kogo? Mnie? No nic dziwnego. Odpowiedział jej coś i widocznie jej to nie odpowiadało, bo teraz wyglądała jakby miała roznieść pół wioski. Zaczęła iść w moją stronę. Aż się przeraziłem i odsunąłem się. Jednak w pewnym monecie król ją zatrzymał.

- Jen wiem, że jesteś zła, ale...-

- O nie mój drogi. Ja nie jestem zła. Wyprowadził mnie z równowagi i aż prosi się, żeby jeszcze raz mu podbić oko a najlepiej oba!-

Mówi o Starku? Co jej powiedział, że doprowadził do takiego stanu?

- Nie wiem po co się odzywał. Było idealnie bez niego-

- Wiem, ale to twój chrzestny-

- Podziękuję za takiego chrzestnego co próbuje zabić kogoś za coś nad czym nie miał kontroli. Ciekawe, czy gdybym to była ja też by się tak zachował?-

- Tego nie wiem, ale nikt nikogo nie zabił. Prawda?-

- To i tak nie zmienia faktu, że niepotrzebnie się odezwał-

- Masz rację, ale teraz się uspokój, bo dzieciaki wystraszysz-

- Racja-

Uśmiechnęła się do niego a on ją przytulił i pogładził po plecach w geście uspokojenia. To ja ją powinienem uspokajać a nie on.

Jennifer

Ochłonęłam i odsunęłam się od T'Challi następnie uśmiechając się.

- Dziękuję-

- Nie masz za co. Mówiłem, że możesz na mnie liczyć-

- I tak dziękuję-

Szliśmy do dzieci, kiedy dostrzegłam Barnesa. Przyglądał się nam, ale jego twarz nie wyrażała ani radości, ani smutku ani nawet obojętności. Zazdrosny? Niewykluczone, bo w końcu ktoś inny jest blisko mnie a nie on i to go musiało boleć. Jednak nie zamierzałam się tym przejmować. Wróciliśmy do dzieci i spędziliśmy z nimi jeszcze trochę czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro