Rozdział 1. Krucha królowa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miał być jutro, ale kto mi zabroni?


Patrzyła w lustro i nienawidziła siebie. Swojego kalekiego ciała, myśli, że już nigdy nie będzie jak kiedyś. Wszystko się rozpadło. Straciła wszystko, co miała, co było cenne. Wciąż pamiętała, jak ją określano. Mistrzyni, gwiazda, talent wszechczasów. Mogła wszystko, pokonywała kolejne przeszkody, biła rekordy, wyznaczała ścieżki tym, co przyszli po niej. Wygrała wszystko, co było do wygrania. Do korony brakowało jej jednego klejnotu – olimpijskiego złota. To był cel, marzenie i finał, do którego dążyła.

Wszystko to straciła. Wystarczyła chwila, by życie stało się koszmarem, z którego nie potrafiła się obudzić. Błagała los, płakała, ale na nic się to wszystko zdało. Wyrok był jednoznaczny. Nikt nie dawał jej nadziei, że kiedykolwiek znów wystartuje. Cudem było, że zaczęła znowu chodzić. Co prawda wciąż wspomagała się kulami, ale na więcej nie mogła liczyć. Już na zawsze pozostanie kaleką, upadłą gwiazdą.

Nienawidziła kul, bez których nie mogła przejść nawet kilku kroków. Nienawidziła kolana, które nie chciało poddać się jej woli, sztywne i nieruchome. Nienawidziła spojrzeń najbliższych pełnych współczucia, które sprawiały, że czuła się tylko gorzej. Nienawidziła życia, które odebrało jej całą radość, dumę z tego, kim była. Teraz była nikim.

Ostatnie dwa lata były ciągłą walką. Wycofała się z życia, porzuciła wszystko, co wiązało się z przeszłością. Niektórzy sami ją porzucili. Nie sprawdzała już mediów społecznościowych, nie chciała czytać komentarzy fanów, którzy życzyli jej powrotu do dawnej sprawności. Słowa lekarzy na zawsze odebrały jej nadzieję. Nie odzyska już tego, co straciła. Jedynie wielomiesięczna rehabilitacja, godziny katorżniczych ćwiczeń sprawiły, że znów mogła poruszać się na własnych nogach. Na nic więcej nie mogła liczyć.

Nie potrafiła się z tym pogodzić. Tęskniła za łyżwami, chłodem lodowiska, dźwiękiem płóz sunących po zamarzniętej tafli. Pamiętała euforię, gdy oddała perfekcyjny skok. Potrafiła przywołać krzyki zachwytu tych, którzy na nią patrzyli. Była ich mistrzynią, ulubienicą, gwiazdą. Każdego dnia udowadniała, że nie ma rzeczy niemożliwych. Że nawet ktoś tak nic nieznaczący może stać się kimś wielkim.

Teraz nie było już nic. Odebrano jej wszystko. Nie pytała o powody. Nie chciała wracać myślami do tamtego dnia, gdy straciła wszystko. To już nie miało znaczenia.

W mieszkaniu nie było nikogo poza nią. Mana z pewnością wciąż tkwił w pracy, Allen też wyszedł rano i do tej pory nie wrócił. Nikt jej nie powstrzyma, nie zapyta, dokąd się wybiera. Wciąż miała myśl, że to, co robi, jest głupie, ale nie potrafiła inaczej. Musiała to zrobić. Spróbować. Bez tego pozostało jej jedynie rzucić się w objęcia śmierci.

Schowała twarz pod kapturem bluzy, nie chcąc zostać rozpoznana. Do tej pory unikała wszystkich, którzy mogli w niej zobaczyć dawną królową. Porzuciła publiczne życie, nie chcąc, by ktokolwiek poza najbliższymi widział ją rozszarpaną.

O tej porze lodowisko było jeszcze puste. Ledwo zdążyło się otworzyć, a że był środek tygodnia, ewentualni zapaleńcy pojawią się dopiero po skończonych obowiązkach. Przy kasie siedziała jakaś młoda dziewczyna, której Vivian nie znała. Najwyraźniej była nowa. Znudzona wpatrywała się w ekran swojego smartphone'a i na Vivian spojrzała przelotnie. Nie poznała jej, może nawet nie interesowała się łyżwiarstwem, a praca tutaj miała jej jedynie opłacić rachunki. Vivian to cieszyło, zapłaciła za wejście i pokuśtykała na pustą halę. Lodowisko było całe dla niej.

Mocowała się z założeniem łyżwy na kaleką nogę. Sztywne kolano utrudniało zadanie, jednak Vivian była zbyt uparta, by się poddać. Bała się porażki, a jednocześnie za mocno ciągnęło ją na lód. Pragnęła znów być dawną sobą. Wiedziała, że jeśli Mana i Allen się dowiedzą, czeka ją wykład o nieodpowiedzialności, czasie i cierpliwości. Jakby zapomnieli, że Vivian nie cechowała się cierpliwością. Jeśli czegoś chciała, sięgała po to od razu, choćby miała się zapracować na śmierć. Trenowała więcej niż inni, dopracowywała swoją technikę do perfekcji i nigdy nie spoczęła na laurach. By być najlepszą, oddała lodowisku duszę.

Nigdy wcześniej tak nieporadnie nie wchodziła na lód. Pamiętała swoją pierwszą próbę, gdy Mana przyprowadził ją tutaj jako małą dziewczynkę. Może i szybko straciła równowagę, jednak te pierwsze kroki stawiała odważniej niż dziś.

Nie oddalała się od bandy, powoli okrążając taflę. Tęskniła za tym uczuciem. Tylko tu była naprawdę wolna. Tylko tu była naprawdę sobą.

Gdy znalazła już sposób, by utrzymać równowagę pomimo kalectwa, odepchnęła się od bandy. Wciąż jechała powoli przygotowana na protest sztywnego kolana, jednak z każdą chwilą odzyskiwała dawną radość. Lodowisko jej nie odrzuciło. Możliwe, że wciąż miała szansę. Uciszyła jednak nadzieję. Nie mogła być znów mistrzynią z nogą, która nie słucha jej rozkazów. Nie osiągnie już takich wyników, jak kiedyś. Nie, dopóki kolano będzie sztywne i nieruchome.

Zagryzła wargę w złości na własne, zdradliwe ciało. Chciała znów pokonywać własne słabości, być panią samej siebie. Tęskniła za pędem, za wolnością. Wbrew rozsądkowi zaczęła się rozpędzać, odbiła się do skoku. I przez moment było jak dawniej.

Zderzenie z rzeczywistością było bolesne. Uderzyła o lód kalekim kolanem i ramieniem. Ból przez chwilę nie pozwolił jej na jakikolwiek ruch, zresztą jedynie odwróciła się na plecy i pozostała w tej pozycji przez kolejne minuty. Wściekła, rozgoryczona, smutna. Dawne życie było nie do odzyskania. To tylko mrzonka, marzenie, którego nigdy nie spełni. Tym razem została pokonana raz na zawsze i to nawet nie na lodowisku.

Wrócił do niej tamten dzień, gdy wszystko się posypało. Ryk silnika, pisk opon, wrzaski dookoła. Ból i niewyobrażalny strach. Płakała z przerażenia jeszcze na długo po tym, jak obudziła się po operacji i zobaczyła zawinięte w bandaże nogi. Ból nie był dla niej przeszkodą, potrafiła się z nim zmierzyć. Strach jednak wygrał i bezczelnie śmiał jej się w twarz, gdy usłyszała diagnozę lekarza. A potem kolejnego. Wiedziała, że to koniec. Wszystko było skończone.

Sprawca wypadku... Nie, to nie był wypadek. Celowo pozbawił Vivian wszystkiego. Nie potrzebowała do tego śledztwa prokuratury, wyroku sądu. Już tamtego dnia wiedziała, że zrobił to, bo tego chciał. Złamał ją, pozbawił tożsamości. Sprawił, że stała się nikim.

Może dałoby się tego uniknąć, jednak Vivian nie zamierzała nad tym myśleć. Ani razu nie pojawiła się w sądzie. Nie chciała, by widział ją na wózku czy potem o kulach. By patrzył na nią z satysfakcją, że ją zniszczył. Te dwadzieścia lat odsiadki, które go czekały, niczego jej nie zwrócą. Żadna kara nie naprawi tego, że Vivian z gwiazdy stała się kaleką.

Podniosła się do siadu, lecz na wstanie nie było szans. Nie z tym kolanem. Do bandy też miała daleko. Uderzyła pięścią o lód. Pokonana, upokorzona. Jedna wielka drwina.

– Pieprzone kolano – warknęła.

Cieszyła się, że była tu kompletnie sama. Nikt nie widział jej upokorzenia, kiedy powoli przesuwała się po tafli, ciągnąc za sobą niesprawną nogę.

– Nie spodziewałem się tutaj akurat ciebie. – Usłyszała.

Odwróciła gwałtownie głowę, choć bez tego wiedziała, kto ją obserwuje. Poznałaby jego głos wszędzie. O każdej porze dnia i nocy. Nie zmienił się za bardzo. Czarne oczy patrzyły na nią wręcz obojętnie, atramentowe pasma miał nieco dłuższe, niż zapamiętała. Puścił je luzem, jakby niedbale. Opierał się o bandę nonszalancko. Tak jak zawsze. Jak w dniu, kiedy go poznała i wielokrotnie później.

Czuła kolejny przypływ gniewu. Była pewna, że widział jej nieudolną próbę skoku i upokarzający upadek. Że obserwował ją przez ten cały czas, a ona nawet o tym nie wiedziała skupiona na samej sobie.

– Nie powinno cię tu być – syknęła.

Wciąż miała za daleko do bandy, żeby wstać o własnych siłach. Było jej zimno w tyłek, więc siedzenie dłużej na lodzie mogło skończyć się źle. A jednak nie chciała, żeby patrzył, jak pełza. Czy naprawdę musiał tu przyjść akurat dzisiaj?

– Ciebie tym bardziej – odparł spokojnie. – Zrobisz sobie krzywdę.

Zagryzła wargę, nie pozwalając słowom opuścić ust. To nie miało sensu. Niczego nie zmieni. Nie uwolni jej od gniewu i frustracji.

Wszedł na lód i z gracją podjechał do niej. Tak samo doskonały jak zawsze. Zazdrościła mu tej swobody ruchu, wciąż idealnie panował nad własnym ciałem, kiedy jej własne stawiało opór. Nie ruszyła się, gdy wyciągnął do niej dłoń.

– No dalej. Zamierzasz zostać tu na zawsze? – pogonił ją.

W końcu przyjęła pomoc. Pociągnął ją do pionu bez żadnego problemu, lekko, jakby jej kolano ich nie ograniczało. Nawet się przy tym nie zachwiał. Asekurował ją do ławki, przy której zostawiła buty i kule.

Vivian z ulgą usiadła, choć najchętniej wbiłaby płozę łyżwy w chorą nogę. Nienawidziła jej. Skoro już nie chce do niej należeć, może powinna ją odrzucić. Utrudniała najprostsze czynności. Nawet ubieranie. A teraz jeszcze upokorzyła ją przed Kandą.

– Myślałam, że wyjechałeś – burknęła, mocując się z łyżwą.

Ściągnięcie jej było trudniejsze niż założenie, a do tego Japończyk wciąż ją obserwował tym swoim cholernie obojętnym spojrzeniem. W niego też chciała wbić płozę. Symbolizował sobą wszystko, co straciła. Poza tym...

– Krótki urlop – oznajmił lakonicznie.

Przyklęknął przy niej i sięgnął po problematyczną łyżwę, ale Vivian go odepchnęła.

– Zostaw – warknęła. – Poradzę sobie. Nie przejmowałeś się mną przez dwa lata, więc czemu miałbyś teraz?

– Nie mogłem się wycofać. Były zawody – odparł.

– Tak, wiem – syknęła, pozwalając wylać się złości. – Jedne, potem drugie. Środek sezonu. Cztery Kontynenty. Mistrzostwa Świata. Kwalifikacja olimpijska. Skupiony na celu. Po co się rozpraszać? Po co przejmować się kimś, kto już nigdy nie osiągnie twojego poziomu? Kto mógłby wzbudzić wyrzuty sumienia? Jedyne, w czym naprawdę jesteś dobry, to odrzucanie. Więc co tu teraz robisz, Yuu? Zebrało ci się na przeprosiny? A może chcesz się sycić moim upadkiem?

W kącikach oczu czuła łzy, ale nie zamierzała przy nim płakać. Jego również nienawidziła. Nie odwiedził jej ani razu. Nie wysłał żadnej wiadomości. Nic, kompletnie nic. Jakby w ciągu chwili przestała dla niego istnieć. Samotny król porzucił królową niezdolną do dotrzymania mu kroku.

Kanda nie przerwał jej wyrzutów. W innym czasie potrafili prowadzić regularne wojny, wrzeszczeli na siebie z błahych powodów. Nigdy nie pozwolił jej sobie ubliżać, zawsze chciał stawiać na swoim. Byli tacy sami i to powodowało konflikty. Z czasem ta relacja się zmieniła. Stali się dla siebie oparciem. Niewielu wiedziało, że pomiędzy mistrzami pojawiło się uczucie. Oboje pilnowali, by opinia publiczna o tym nie usłyszała. Cenili tę odrobinę prywatności. Zresztą, czy ktokolwiek by w to uwierzył, widząc, z jaką pasją obrzucają się epitetami?

Nie zaczął na nią warczeć jak zawsze. Pomimo wcześniejszego protestu pomógł jej ściągnąć łyżwę i założyć but. Nie odzywał się jeszcze przez kilka minut, obserwując, jak walczy ze łzami. Obojętność w jego oczach zniknęła, pozostał tylko smutek i poczucie winy. Nie chciał jej widzieć w takim stanie. To było zbyt bolesne.

– Masz prawo być wściekła – powiedział w końcu. – Zostawiłem cię, jakby to wszystko nic nie znaczyło. Chciałem do ciebie przyjść, ale nie potrafiłem się zmusić. Nawet ty wiesz, że to stało się z mojego powodu. Pozwoliłem na to. Masz prawo mnie nienawidzić po tym wszystkim, co przecierpiałaś.

– Nie potrzebuję twojego przyzwolenia – syknęła.

– Wiem.

– Więc po co przyszedłeś? Przeprosić? Popatrzeć, jak po raz kolejny upadam? Czemu tu jesteś?

Kanda westchnął ciężko. Zerknął na kolano Vivian i skrzywił się nieładnie, choć nie mógł widzieć blizn, jeśli jakiekolwiek szpeciły jasną skórę byłej mistrzyni.

– Nie spodziewałem się tu ciebie spotkać – przyznał. – Chciałem pomyśleć, pobyć trochę sam. Może znaleźć na tyle przyzwoitości, by pójść do ciebie i należycie przeprosić. Choć mój żal niczego nie zmieni. Nie naprawi tego, co się stało.

– Nic już nie naprawi – szepnęła Vivian, opuszczając głowę w rozpaczy. – To wszystko się już stało. Już nigdy nie stanę na lodowisku pewna siebie i niepokonana. To już wszystko przeszłość. Nie mam już nic.

– Wciąż możesz próbować – odparł. – Nie poddawać się.

Pokręciła jedynie głową. Przyjście tutaj uświadomiło jej, że cel nigdy wcześniej nie był tak daleko. Nawet jeśli kiedykolwiek odzyska sprawność, nie osiągnie już niczego. Nie chciała wracać na lodowisko jako cień dawnej siebie. To by zabiło resztki miłości do tego sportu.

– Udało mu się – powiedziała spokojnie. – Powiedział mi, że mnie zniszczy. Że mnie zabije. I zrobił to. Żadne przeprosiny i żadna kara tego nie zmieni.

Sięgnęła po kule i wstała. Jeszcze raz spojrzała tęsknie na lodowisko, jakby żegnała się na zawsze, po czym pokuśtykała do wyjścia, porzucając łyżwy, które tak kochała. Nie były jej już do niczego potrzebne. Tak samo porzucała Kandę, samotnego króla, który wprowadził do jej życia tyle zamętu, a koniec końców odarł ją ze wszystkiego, co miała. Wiedziała, że nie poczuje się lepiej z wiedzą, jak bardzo przeżerają go wyrzuty sumienia, ale i tak zamierzała pozwolić, by cierpiał, skoro nie odrzucił jej całkowicie. To była jego odpowiedzialność. Cena, którą przyszło mu zapłacić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro