Rozdział 13. Niektórych zbrodni się nie wybacza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sport to ludzie i emocje. Dziś znowu kończy się pewna epoka i ciężko się z tym pogodzić. A jednak trudno się nie uśmiechnąć na wspomnienie tych wszystkich wspaniałych chwil. I zakończenie tej epoki było piękne. Chyba każdy sportowiec marzy o tym, by ze sceny zejść niepokonanym.

Ktoś tu może sobie pogratulować nakierowanie mnie na ten wątek^^ Czyżby to była matka chrzestna tej opowieści?


To był długi dzień, choć Vivian mogła się spodziewać, że konkurs dowolny odbędzie się w atmosferze chaosu, który sama wywołała. Wielka Brytania po raz kolejny oszalała na jej punkcie, media szeroko komentowały jej niespodziewany powrót. Wielu z nadziejami, wielu też z obawami, przypominając, że w krótkim upadła. Arthur od samego rana siedział z nosem w telefonie, by śledzić kolejne artykuły. Cudowna królowa i wyklęty trener – główny temat dyskusji, bo o Crossie nikt nie zapomniał. Bez oficjalnego stanowiska Vivian i federacji dziennikarze snuli domysły, jak doszło do tej współpracy. Wciąż też przypominano skandal, którego bohaterem był właśnie wyklęty trener.

Kilku dziennikarzy ustaliło hotel, w którym Vivian z ekipą nocowali. Tylko dzięki Bakowi udało się uniknąć problemów, inaczej łyżwiarka nie dojechałaby ani na poranny trening, ani na same zawody, na których pojawiły się tłumy. Wszyscy chcieli zobaczyć powracającą królową. Pytania mnożyły się tak szybko, że nawet gdyby Vivian postanowiła przed startem porozmawiać z mediami, nie byłaby w stanie odpowiedzieć na wszystko.

Paradoksalnie była bardzo spokojna. Wyciszona wręcz pomimo całej wrzawy. Odsunęła od siebie wszystko, co nie było związane bezpośrednio z zawodami. Była też wdzięczna Bakowi, że zajął się każdą sprawą spoza lodowiska, pozwalając jej skupić się na tym, co miała zrobić. Nie rozpamiętywała już porażki dnia poprzedniego. Przekuła wściekłość w determinację. Zamierzała odpowiedzieć światu na jego niepewność tak, by nikt nie miał wątpliwości, że powróciła.

Gdy weszła na lodowisko na oficjalną rozgrzewkę, słyszała wrzawę. Hala była zapełniona do ostatniego miejsca. Świadomość, że ci ludzie przyszli dla niej, mile połechtała jej ego. To było tak znajome uczucie, a przecież dawno tego nie czuła. Nie pozwoliła sobie jednak na rozluźnienie.

Usłyszała znajomy głos i odwróciła spojrzenie w tamtą stronę. Nawet ją to rozbawiło, że Road wyciągnęła całą ekipę, zaraz jednak cały spokój runął. Razem z nimi przyszedł też Kanda. Nie spodziewała się tego po nim i teraz zalała ją fala emocji, które dotąd trzymała pod kluczem. "Zniszczysz wszystko, czym byłaś." "Wszystko dla jakiegoś pierdolonego złota olimpijskiego?" – krzywdzące słowa odbijały się echem w jej głowie. Kanda był ostatnią osobą, której się tutaj spodziewała. I to ją wkurzyło.

– Uspokój się – polecił Cross, gdy podjechała oddać mu bluzę.

– Król tu jest – odparła.

Trener powstrzymał ją przed powrotem do rozgrzewki, by spojrzeć podopiecznej w oczy.

– Nie musisz mu niczego udowadniać. Nie bądź lekkomyślna.

Vivian nie odpowiedziała. Z ulgą zeszła z lodu, by poczekać na swoją kolej. Nie musiała na niego patrzeć, by wiedzieć, że Kanda nie spuszcza z niej spojrzenia. Teraz tym bardziej kusiło ją, by zamienić skoki na trudniejsze, choć nie miała pewności, że to ryzyko się opłaci. A upaść i upokorzyć się przed nim nie zamierzała. Nie przyzna mu racji co do swojego powrotu.

Nim wróciła na lód, schowała głęboko w sobie te wszystkie niepotrzebne emocje. Cross miał rację – udowadnianie czegokolwiek królowi nie miało sensu. Czy tu był, czy nie, nie miało znaczenia. Miała do zrobienia swoją robotę i tylko to się liczyło.

Już po pierwszej kombinacji czuła się świetnie. Podążała za muzyką i tak jak feniks z tytułu utworu stawała się coraz silniejsza. Wszystko wróciło na swoje miejsce, było jak dawniej. Na tych kilka chwil odzyskała pełną kontrolę nad własnym ciałem.

Z lodowiska zeszła w euforii, której nie popsuł nawet Cross swoim uważnym spojrzeniem.

– Przez chwilę wyglądało, jakbyś zamierzała wymienić potrójnego na poczwórnego salchowa – powiedział, nim usiedli w kiss&cry.

– Ale tego nie zrobiłam – odparła.

Oboje wiedzieli, że gdyby nie upadek w programie krótkim, to właśnie Vivian byłaby zwyciężczynią. Zresztą dowolny należał do niej. Bez czwórek, z łatwiejszym programem niż dawniej wciąż była niekwestionowaną królową i nawet gorycz porażki tego nie zmieniała. Jednak drugie miejsce mogło nie dać jej przepustki na arenę międzynarodową. O tym jednak Vivian nie chciała myśleć, póki nie opuści hali. A to nie było takie proste, skoro tak wiele osób miało do niej tak wiele pytań.

– Nie uważam drugiego miejsca za porażkę – odpowiedziała dziennikarzowi na pytanie o swoje odczucia. – Powrót do formy był długi i trwa nadal. Wciąż nie mamy pewności, jak daleko jestem w stanie sięgnąć obecnie. Nie zamierzam jednak się oszczędzać. Te zawody traktuję jako przedsmak tego, co mnie czeka, gdy zacznie być poważnie.

– Nigdy nie upubliczniłaś informacji o zmianie trenera. Doszło do jakiegoś rozdźwięku pomiędzy tobą a Tiedollem? – zapytał inny.

Vivian uśmiechnęła się, chowając za tym gestem irytację. Doskonale wiedziała, że sama rozgrzała ten kocioł do czerwoności i jeszcze długo będzie musiała znosić tego skutki.

– Od razu węszycie skandal – stwierdziła z rozbawieniem. – Rozeszliśmy się w zgodzie, nie było żadnej zdrady ani dramy, więc z tej mąki chleba nie będzie. – Mrugnęła do dziennikarzy. – Nie jest tajemnicą, że trener Tiedoll traktuje swoich podopiecznych jak własne dzieci, a rodzicom ciężko jest pozwolić swoim pociechom na ryzyko. Mój stan był bardzo poważny. W rzeczywistości pewnie nie powinnam tutaj stać. I to prawda, że wiele osób powiedziało mi, żebym dała sobie spokój, skoro po tak poważnym urazie chodzę o własnych siłach. Dla nas obojga była to bardzo trudna decyzja, bo spędziliśmy ze sobą wiele cudownych lat. Gdyby nie trener Tiedoll, nie byłabym tak dobrą łyżwiarką i do końca życia będę mu za to wdzięczna.

– Nie obawiasz się, że współpraca z Crossem ci zaszkodzi? – padło kolejne pytanie. – Jego reputacja w środowisku raczej nie przysparza mu sympatii.

– Podjęłam się tej współpracy z całą świadomością tego, co mówi się o Crossie. Nikt inny nie byłby tak szalony, żeby postawić mnie na nogi. Sama jeszcze rok temu miałam wątpliwości, czy to wypali. A jednak stoję przed wami ze srebrnym medalem zawodów krajowych. Podjęłam świadome ryzyko. Nie będę za to nikogo przepraszać. Liczę jednak, że wszyscy ci, którzy dawniej mieli wobec mnie sympatię, zrozumieją.

Było jeszcze wiele pytań, które wszyscy chcieli zadać, jednak Bak dał im do zrozumienia, że czas kończyć. Vivian wydawała się zmęczona, nie chciał jej męczyć bardziej. Wciąż też nie była przecież w pełni zdrowa. Musiał mieć to na uwadze.

Nie mógł jednak powstrzymać Road, która wręcz wpadła na jego podopieczną. Podtrzymał je obie, nie chcąc, żeby jakiś pismak wykorzystał moment na zrobienie niefortunnego zdjęcia. I tak Vivian była na celowniku nie tylko tych, którzy cieszyli się z jej powrotu.

W samochodzie maska łyżwiarki w końcu opadła. Skrzywiła się boleśnie i pomasowała lewe kolano. Bak dostrzegł ten gest – zbyt znajomy, żeby go to nie martwiło.

– Boli? – zapytał.

– Jak cholera. Myślałam, że tam nie ustoję, ale chyba nikt nie zauważył.

– Wiesz, że nie będziesz mogła tego długo ukrywać, jeśli trochę nie odpuścisz.

– Nie odpuszczę, Bak – odparła twardo. – Za późno na to. Czy tego chcesz, czy nie, mój powrót stał się faktem. I zamierzam to dociągnąć do końca.

Menedżer nic już nie odpowiedział. Mógł się tego spodziewać po podopiecznej, która nie potrafiła odpuszczać. Jakiekolwiek problemy miały się pojawić, zamierzała stanąć z nimi twarzą w twarz i je pokonać. Dzisiejszy dowolny rzeczywiście był tylko przedsmakiem.

Już następnego dnia zostali wezwani do biura szefa brytyjskiej federacji łyżwiarskiej. Nie było to grzeczne zaproszenie i w żadnym wypadku Vivian nie mogła odmówić, choć ingerowało to w jej rozkład zajęć. Nie mogła jednak powiedzieć, że się tego nie spodziewała. Była ich cenną królową. Nic dziwnego, że chcieli się z nią zobaczyć, skoro ostatnimi czasy wszelkie sprawy organizacyjne zostawiła na ramionach Baka, by w pełni skupić się na treningach.

– Dobrze wyglądasz, Wiwianno. – Usłyszała na powitanie, gdy tylko weszła do gabinetu szefa federacji.

Tylko Malcolm C. Leverrier zwracał się do niej tą wersją jej imienia. Wersją z kraju jej matki, jakby dla podkreślenia wspaniałomyślności Brytyjczyków, że Vivian może dla nich jeździć. I teraz też na jego twarzy zdobionej wręcz hitlerowskim wąsikiem igrał paskudny uśmieszek.

Nie było tajemnicą, że Leverrier jej nie znosił. Zbyt pyskata, zbyt frywolna, zbyt uparta nie dawała sobą dyrygować już od czasów juniorskich. Zawsze robiła wszystko po swojemu. Nie przyjmowała sugestii od szefa federacji, który od samego początku chciał wykorzystać jej talent i sławę do zbudowania brytyjskiego łyżwiarstwa według swojej własnej wersji. Vivian się w to nigdy nie wpasowała, podążając własnymi ścieżkami.

– Pana również miło widzieć, prezesie – odpowiedziała chłodno.

Jak ona nie znosiła tego faceta. Wiecznie próbował się wtrącać w jej sprawy. Dla niego nieważne, co robiła, była za mało brytyjska i źle reprezentowała Wielką Brytanię na arenie międzynarodowej. Oczywiście oficjalnie zawsze powtarzał, jak bardzo dumny jest, że w chwilach jej chwały zajmuje swoje stanowisko.

– Usiądź, Wiwianno. Panie Chan, może nas pan zostawić – polecił Leverrier.

Vivian uśmiechnęła się krzywo kątem ust. Zawsze ta sama śpiewka, bo przecież Bak też nie pasował do wizji idealnej brytyjskiej królowej lodowiska.

– Wolę, żeby został. W wielu sprawach to on będzie lepiej poinformowany – odparła.

– To nie będzie konieczne.

– Nalegam.

Przez chwilę oboje mierzyli się spojrzeniami, po czym niespodziewanie Leverrier odpuścił pierwszy. Dłonią wskazał im fotele przed biurkiem, za którym siedział. Vivian wybrała wygodną sofę, chcąc zmusić prezesa do lekkiej zmiany stanowiska. Podejrzewała już, o co może chodzić, ale nie zamierzała dać się zastraszyć.

Leverrier uśmiechnął się nieco szerzej na tę prowokację łyżwiarki. Każde ich spotkanie za zamkniętymi drzwiami było walką o dominację. Najczęściej zakończoną impasem lub niechętnym kompromisem ze strony mężczyzny. Po dłuższej chwili zwlekania przesiadł się na fotel w części wypoczynkowej biura, a jego asystent, Howard Link rozstawił na szklanym stoliku filiżanki, dzbanek ze świeżo zaparzoną herbatą oraz paterę z fantazyjnymi łakociami.

– Poczęstuj się, Wiwianno – zaproponował Leverrier. – Howard upiekł je specjalnie dla ciebie.

Łyżwiarka oszczędnie skinęła głową asystentowi, lecz nie sięgnęła po słodycze. Miała w diecie przewidziane drobne przyjemności, Cross nie zamierzał jej głodzić, jednak w tym przypadku było to bardzo niewskazane. Znała zasady tej gry. Grała w nią, odkąd świat po raz pierwszy nazwał ją królową lodowiska.

Czekała, obserwując Leverriera pozornie bez emocji. Niewiele się zmienił, odkąd widziała go po raz ostatni. To samo surowe spojrzenie, ten sam sarkastyczny, okrutny uśmieszek.

– Jak twoja noga, Wiwianno? – zapytał, odwzajemniając spojrzenie łyżwiarki.

– W porządku – odparła lakonicznie. – Tak jak lekarze się spodziewali, nigdy do końca jej nie wyleczę, jednak przy odpowiedniej trosce mogę trenować.

– To wspaniała wiadomość. Bardzo nam cię brakowało przez ostatnie trzy lata. To taka niepowetowana strata, taka szansa na zdobycie olimpijskiego złota. Pięćdziesiąt lat czekania od Jeanette Altwegg... – Westchnął ciężko. – Straszliwa szkoda, że doszło do tej sytuacji.

Vivian nie była pewna, czy w tym momencie chciał jej dopiec, czy na wierzch wychodziły jego ambicje. W końcu niejednokrotnie podkreślał, że Vivian rzeczywiście może zapewnić Wielkiej Brytanii pierwszy medal od lat osiemdziesiątych w łyżwiarstwie figurowym. Na podium solistek czekali jeszcze dłużej, bo od Igrzysk w Oslo w pięćdziesiątym drugim. Vivian była nadzieją, ich najlepszą szansą przekreśloną w tym jednym momencie pisku opon, uderzenia i niewyobrażalnego strachu.

– Prezesie, o co chodzi? – zapytała. – Niech pan powie wprost, zamiast tracić pański i mój cenny czas.

Leverrier uśmiechnął się nieprzyjemnie, po czym sięgnął po filiżankę z herbatą. Celebrował chwilę, chcąc sprawić swoim gościom dyskomfort. I rzeczywiście siedzący obok Vivian Bak spiął się na ten widok.

– Niecierpliwa jak zawsze – stwierdził Leverrier. – Zaprosiłem cię tutaj z jednego powodu. Masz wrócić do treningów z Tiedollem. To oficjalne stanowisko federacji.

Vivian zmarszczyła brwi. Nigdy wcześniej federacja nie ingerowała w jej treningi. Wątpiła, żeby komukolwiek mówiła, z kim ma trenować i jak. Wiedziała też, dlaczego padły te słowa. I to ją wkurzyło.

– Mam umowę z Crossem – odparła chłodno.

– Więc ją zerwij. Tiedoll z pewnością przyjmie cię z otwartymi ramionami. Jeśli się pokłóciliście, przeproś go, choć nie sądzę, żeby długo chował urazę wobec swojej najlepszej solistki.

– Nie ma mowy – warknęła Vivian, tracąc nad sobą panowanie. – Jeżdżę z Crossem. Cały świat już o tym wie.

Leverrier przestał dbać o pozory. Pochylił się w stronę łyżwiarki, pokazując swoją wściekłość.

– To skandaliczne zachowanie musi się skończyć – wysyczał. – Twoja arogancja musi mieć granice, a ty je właśnie przekroczyłaś. Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś?

Vivian nie zamierzała dać się zastraszyć. Wyprostowała się dumnie i spojrzała na Leverriera z pogardą.

– Marian Cross jest jedyną osobą, która pomimo diagnoz lekarzy zaryzykowała, by wyciągnąć mnie z łyżwiarskiego niebytu. To dzięki niemu mogę jeździć.

– Doskonale. Postawił cię na nogi. Teraz możesz wrócić do Tiedolla. – Leverrier wszedł jej w słowo. – Cross jest hańbą na naszym honorze. Nie pozwolę, by najlepsza solistka w tym kraju, Mistrzyni Świata i Europy pracowała z tym człowiekiem.

– A jeśli odmówię? – zapytała butnie.

– Przestaniesz jeździć pod brytyjską flagą. Nie pozwolę nadal kalać naszego honoru.

Jego słowa uderzyły w Vivian niczym bolesny policzek. Była dumna z tego, skąd się wywodzi. Jazdę dla Wielkiej Brytanii traktowała jak największy honor, chciała zapisać się w historii jako najlepsza brytyjska łyżwiarka. Przynieść im tyle tytułów, ile była w stanie w czasie aktywnej kariery.

A teraz Leverrier chciał ją odciąć od korzeni. Żeby ją ukarać za wyciągnięcie Crossa z przeszłości. Nieważne, że koniec końców nie skrzywdził tej dziewczyny, nie w takim stopniu, jak początkowo wszyscy myśleli. Cokolwiek się pomiędzy nimi stało, Anita nie potrafiła tego przyjąć ze spokojem i go zniszczyła. Na koniec pozostał niesmak. Nikt nie chciał do tego wracać. Vivian zaś miała czelność wszystkim o tym przypomnieć.

Nie było w jej zwyczaju uginać się przed szantażem. Bo tak to właśnie wyglądało. Leverrier po raz kolejny chciał ją ugiąć do własnej woli, przerobić na śliczną marionetkę, która przyniesie mu chwałę. Jakby zupełnie zapomniał, kim Vivian była.

Zaśmiała się krótko.

– Jak pan pewny, prezesie? Każda inna federacja przyjmie mnie z pocałowaniem ręki z całym dobrodziejstwem inwentarza – powiedziała drwiąco. – Może powinnam przenieść się do kraju mej matki, co tak uwielbia mi pan wypominać?

Jej arogancja nawet w obliczu groźby wydalenia z federacji rozzłościła Leverriera. Na jego twarzy trudno było znaleźć ślad początkowego uśmiechu. Zupełnie nie panował już nad sytuacją.

– Pożałujesz tego – warknął.

Vivian podniosła się z aroganckim uśmiechem na ustach.

– Wątpliwa sprawa, prezesie – odparła. – Jeśli to wszystko, będę szła. Powinniśmy być już w drodze powrotnej do Liverpoolu.

Bak w milczeniu podążył za podopieczną. Gdy byli w drzwiach, zobaczył, jak spod arogancji wypływa gniew i obawa. Sam też nie miał pojęcia, co stanie się dalej po tak zuchwałej deklaracji. A sezon jeszcze nawet nie zaczął się w pełni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro