Rozdział 4. Niespełniony sen

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znów śniła ten sam sen. Hala pełna ludzi i ona sama na tafli lodu. Włosy zaplecione w starannego francuza przyozdobionego drobnymi kwiatami, szmaragdowy kostium i ukochane łyżwy na nogach. Doskonale pamiętała tamten układ – jej pierwszy rekord świata. Pamiętała każdą nutę tego utworu, który osobiście wybrała.

Głęboki oddech, pierwsza nuta i dźwięk płóz sunących po lodzie. Kochała to uczucie. Czuła przyjemne dreszcze podniecenia sunące po jej plecach, adrenalinę wypełniającą żyły wraz z krwią. Znów tańczyła na lodzie, znów była wolna.

Gdy otworzyła oczy, zobaczyła sufit swojego pokoju. Obróciła głowę, w promieniach porannego słońca widziała stojące przy łóżku kule. Piękny sen się skończył, pozostała smutna rzeczywistość. Westchnęła ciężko bliższa płaczu, niż chciała się przyznać nawet sama przed sobą. Wiedziała, że już nigdy nie stanie na lodzie, a jednak tęskniła za tym tak bardzo, że rozdzierało jej to duszę. Duszę, którą oddała lodowisku.

Byłoby łatwiej, gdyby znienawidziła to wszystko, czym kiedyś była. Tamto życie się skończyło, powinna je porzucić, zapomnieć. Nie potrafiła. Choć przynosiło jej to mnóstwo bólu, wciąż kochała łyżwiarstwo. Nie potrafiła odrzucić tej głupiej myśli, że chciałaby tam wrócić. Znów poczuć się wolna. Niczym nieograniczona. Stać się królową lodu, genialną gwiazdą, niekwestionowaną dominatorką. Ta władza upajała, Vivian była od niej uzależniona. Od tej adrenaliny, którą wywoływało wejście na lód.

Czasami wciąż oglądała swoje występy uwiecznione przez fanów i media. Wciąż zachwycały i jednocześnie bolały. Wiedziała, miała przed sobą jeszcze lata występów, własne rekordy do poprawienia tak, aby zawiesić poprzeczkę jeszcze wyżej tym, co przyjdą po niej. Chciała zapisać się w historii łyżwiarstwa już na zawsze. A gdy nadejdzie pora, odejść jako niekwestionowana królowa lodowiska. W chwale i zachwycie.

Wtuliła twarz w poduszkę, ukrywając łzy. Nie była już królową, była nikim. Uwięziona w kalekim ciele, przywiązana do kul, bez których nie potrafiła wyjść z własnego pokoju. Choć minęło tyle czasu, wciąż miała ochotę wyć jak ranione zwierzę. Jak miała teraz żyć?

Podniosła się, gdy w domu nie było słychać już porannej krzątaniny. Wciąż w rozciągniętych dresach, które zastępowały jej piżamę, weszła do kuchni, podpierając się kulami. Zaskoczona widokiem ojca przy wyspie zatrzymała się w pół kroku, po czym spojrzała na zegar w kuchence.

– Nie powinieneś wychodzić? – zapytała.

Mana Walker uśmiechnął się ciepło na widok córki. Komputer przed nim na chwilę przestał się liczyć.

– Dziś pracuję z domu. Nie mogę pozwolić, żeby moja ukochana córeczka całe dnie spędzała sama – odparł.

– Mana, nie jestem już dzieckiem – odparła, kontynuując kuśtykanie do lodówki.

Całkiem nieźle opanowała już poruszanie się po domu z pomocą kul. Wielu rzeczy musiała nauczyć się na nowo, ale skończył się czas, kiedy upadała czy kule wzbudzały hałas, uderzając o podłogę.

– Co nie znaczy, że nie mogę spędzić z tobą dnia – stwierdził Mana, podnosząc się z miejsca. – Usiądź, zrobię ci śniadanie. Daj się porozpieszczać.

– Mana... – westchnęła z uśmiechem.

– Kto to widział, żeby do ojca mówić po imieniu, co? – zapytał rozbawiony.

Vivian zaśmiała się szczerze. Zajęła miejsce przy wyspie, nalała sobie soku do ulubionego kubka i przez chwilę przestało mieć znaczenie wszystko oprócz tej chwili.

Obserwowała, jak Mana krząta się po kuchni, przygotowując zdrowe, pożywne śniadanie dla ukochanej córki. Włączył radio, przeganiając ciszę z domu. Vivian nie potrafiła przestać się uśmiechać na ten widok. Mogła być nikim, ale wciąż miała swoją ukochaną rodzinę przy sobie. Nie chciała sprawiać im jeszcze więcej problemów. Jeśli uznać to za klątwę, każdy powinien taką mieć.

Profilaktycznie odstawiła kubek, gdy usłyszała otwieranie drzwi wejściowych i dźwięk psich łapek na parkiecie. Zaraz też łeb Tima znalazł się na jej kolanach.

– Timcampy! – zawołał za psem zziajany Allen. – Ty mały zdrajco!

Vivian zaśmiała się, drapiąc labradora za uchem. Drugą ręką pomachała bratu.

– Wiesz, że i tak to ciebie kocha najbardziej – stwierdziła.

– Od razu wyczuł, że nie śpisz – zauważył Allen. – Od następnego spaceru się nie wywiniesz.

Vivian przewróciła oczami i wróciła do śniadania. Allen zupełnie nie potrafił ukrywać swoich zamiarów, był zbyt szczery nawet, kiedy próbował knuć. Zresztą siostra potrafiła go przejrzeć jak mało kto. Zawsze byli blisko pomimo jej częstych wyjazdów podczas aktywnej kariery.

– No chyba nie zamierzasz spędzić całego dnia w domu? Jest piękna pogoda, a tobie przyda się trochę słońca.

Vivian nie odpowiedziała. Nie przyznała się, że w mieście znów pojawił się Kanda, którego spotkała niefortunnie w parku. Wciąż myślała o swoim małym odkryciu i nie miała pojęcia, co z nim zrobić. Duma nie pozwoliła jej tak po prostu do niego napisać, poza tym minęło tyle czasu, że podejrzewała, że to niczego nie zmieni. Znała przecież Yuu. Nic się tak nie liczyło, jak łyżwiarstwo. Nawet jeśli wciąż miał jakieś wyrzuty sumienia związane z działaniami Almy, to potrafił to od siebie odsunąć i sięgać wyżyn ukochanego sportu.

– Vivian, nie odlatuj.

Spojrzała na Allena nieco zirytowana, że wyrywa ją z zamyślenia.

– Jakbyś nie zauważył, jestem przykuta do ziemi – syknęła, z pomocą kul podnosząc się od blatu.

Allen otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do tego, że wystarczyło nieodpowiednie w danym momencie słowo i nastrój Vivian znacznie się pogarszał. A przecież nie chciał jej urazić.

– Vivian, wiesz, że Allen nie miał tego na myśli – zauważył Mana.

Łyżwiarka westchnęła. Zatrzymała się obok brata i potargała jego białą czuprynę, której przydałby się fryzjer. Zaczynała opadać mu już na oczy.

– Wiem, tato. Wybacz, Allen. Na razie nie jestem w nastroju.

Zamknęła się w pokoju, wpuszczając wcześniej do niego Tima, który podążył za nią. Z telefonu puściła ukochaną playlistę – wszystkie te utwory wykorzystała do swoich programów na przestrzeni lat. Zamknęła oczy, pozwalając wyobraźni zabrać ją znów do tamtych chwil, gdy lodowisko należało do niej.

Tim szturchnął ją wilgotnym nosem w ramię, zwracając na siebie uwagę. Spojrzała w psie oczy i podrapała go za uchem.

– Nie umiem przegrywać – powiedziała cicho.

Labrador nie odpowiedział, zamachał jedynie ogonem, jakby jednak rozumiał, jakie emocje nią targają. Uśmiechnęła się smutno. Trochę zazdrościła psu tej beztroskiej egzystencji, gdzie najważniejsza była pełna miska uzupełniana przez opiekunów i towarzysze zabaw. Może gdyby nie była tak ambitna... Z drugiej strony wiedziała, że to właśnie ambicja zaprowadziła ją tak daleko. Gdyby nie była tak chciwa, nie zostałaby mistrzynią, a jedynie jeździłaby dla własnej przyjemności. Teraz pozostała jej frustracja.

Pomimo upału na zewnątrz, na hali panował przyjemny chłód. Idący obok Bak wzdrygnął się, budząc na jej twarzy uśmiech rozbawienia. W przeciwieństwie do niej został w samej koszulce i z pewnością teraz tego żałował. Choć pracował z łyżwiarzami tyle lat, wciąż się tego nie nauczył.

Zatrzymała się na chwilę, by spojrzeć na trenujących łyżwiarzy. Jeszcze trzy lata temu sama tak spędzała czas, teraz mogła im jedynie zazdrościć.

– O! Piekło zamarzło! – Usłyszała. – Chociaż nikt za tobą nie tęsknił!

Vivian z zazdrością obserwowała, jak Road z gracją podjeżdża do zejścia z lodu, odbiera od swojego trenera ochraniacze na płozy i tanecznym krokiem podchodzi bliżej.

– Też za tobą nie tęskniłam, mała zołzo – odparła.

Road uwiesiła jej się na szyi i gdyby nie wsparcie kul, Vivian z pewnością wylądowałaby na betonie.

Zachowanie Kamelotówny przyciągnęło uwagę reszty łyżwiarzy, którzy nie sądzili, że jeszcze kiedyś zobaczą Vivian na klubowym lodowisku. Dotąd oficjalnie nie zakończyła zawodowej kariery, choć wszyscy mieli świadomość, że dla królowej to już koniec.

Tylko jedna osoba wciąż nie przerwała treningu. Długi, czarny kucyk zafalował w idealnie wylądowanym skoku, nie zdążył opaść, gdy łyżwiarz ponownie wzbił się w powietrze. Vivian wstrzymała na moment oddech, choć sama tego nie zauważyła. Oprócz zachwytu poczuła też złość. Znała ten układ doskonale. Swój układ dowolny ze swoich pierwszych Mistrzostw Juniorów.

– Jak zamierzasz zamienić resztę trójek na czwórki, nie zgrasz się z muzyką albo przygrzmocisz w bandę – warknęła na tyle głośno, że musiał ją usłyszeć.

Mimo to nie zawahał się ani na moment. Tak jak Vivian przewidziała, zamiast potrójnych użył kombinacji poczwórnych loop-salchow-toeloop, lądując tak blisko bandy, że przez chwilę wszyscy obserwujący byli pewni, że skończy się to upadkiem. Kanda jednak jakimś cudem wcisnął się w tę niewielką przestrzeń, by zmienić kierunek jazdy i zakończyć układ bez ani jednego błędu.

– To tylko rozgrzewka – odparł, spoglądając na nią bez emocji.

Vivian zacisnęła zęby ze złości. Postawa Kandy doprowadzała ją do szału. Tylko on był tak bezczelny, żeby w ramach treningu używać jej układów i jeszcze je poprawiać. Wiedziała, że gdyby to były zawody, z pewnością otrzymałby najwyższe noty i poprawił jej rekord na tyle, by musiała przeskoczyć samą siebie, by go odzyskać. Tak jakby chciał jej udowodnić, że mogła być mistrzynią solistek, ale nigdy go nie dogoni. Co za dupek.

– Raczej popisówka – syknęła. – I to w słabym stylu, królu.

Kandzie drgnęła brew w zirytowaniu, jednak powstrzymał cisnące się na usta krzywdzące słowa. Nie dziwił się, że rozpoznała własny układ. Oprócz niej chyba tylko Tiedoll zdawał sobie sprawę, z czyich pomysłów właśnie korzystał. Jednak Francuz niczego na to nie powiedział.

– No już, już – odezwał się Tiedoll, uśmiechając się pobłażliwie. – Wracamy na lód. Później będziecie mogli nadrobić czas z Vivian. Marie, miej tu wszystko na oku – zwrócił się do swojego asystenta.

Doskonale wiedział, że Vivian i Kandzie wystarczy maleńki pretekst do awantury, a potem ciężko ich powstrzymać. A w tej sytuacji łatwo było o kilka słów, które absolutnie nie powinny paść. Oboje w gniewie nie myśleli w ogóle o uczuciach tej drugiej osoby i niepotrzebnie się ranili. Tiedoll nie chciał, żeby do tego doszło ponownie.

Podszedł do łyżwiarki i jej menadżera, jakby zupełnie ignorując, że dziewczyna wciąż gniewnie obserwuje Kandę. Ten wrócił już do treningu, co musiało ją mimo wszystko dodatkowo uderzyć.

– Chyba nie przyjechałaś do Londynu wykłócać się z Yuu? – zapytał pobłażliwym tonem.

– Durny król zupełnie mnie nie obchodzi – prychnęła. – Egoista – mruknęła pod nosem.

Drażnił ją ten dysonans, który wciąż nosiła w duszy. Gdy jednak złość trochę opadła, zaczęła rozumieć. Przeprosił ją wtedy, nie doczekał się odpowiedzi. Najpewniej nie mógł wiedzieć, że Vivian postanowi zupełnie odciąć się od swojej publicznej strony. Minęło sporo czasu, a Kanda nie należał do cierpliwych i miłych osób. Zaakceptował jej milczenie i ruszył dalej po kolejne rekordy. To, co dla niej było świeże, dla niego stało się zamierzchłą historią.

Tiedoll zabrał ją do biura, żeby mogli spokojnie porozmawiać. Na prośbę Vivian Bak zostawił ich samych. Zresztą nie powstrzymała się przed zasugerowaniem mu, by wrócił do samochodu po bluzę. Chciała przy tym porozmawiać z trenerem na osobności, choć nagle wszystkie słowa uleciały i tylko siedziała w fotelu z filiżanką kawy.

Tiedoll też się nie śpieszył z rozpoczęciem rozmowy. Obserwował podopieczną z ojcowską troską, zresztą wszystkich swoich łyżwiarzy traktował jak własne dzieci.

– Dobrze wyglądasz, Vivian – odezwał się w końcu.

– Z kulami mi do twarzy – zironizowała, ale zaraz westchnęła. – Przepraszam, to było nie na miejscu.

– Wyobrażam sobie twoją frustrację, choć pewnie jest to dalekie od rzeczywistości. Jak kolano?

Vivian dotknęła kalekiej nogi z niesmakiem.

– Wciąż daleko od tego, czego bym chciała – przyznała. – Rikei jest świetnym rehabilitantem, ale dla niego wciąż sukcesem jest to, że w ogóle chodzę. A ja nie tego pragnę.

– Chcesz znowu jeździć – domyślił się Tiedoll.

– Wciąż śnią mi się występy – powiedziała z desperacją. – Nie umiem o tym zapomnieć. Chcę znów poczuć tę wolność, tę radość. Znowu być sobą.

Tiedoll patrzył na nią i pękało mu serce. Pracowali razem, odkąd Vivian skończyła dziesięć lat. Nie zawsze się ze sobą zgadzali, łyżwiarka była ambitna, czasami wręcz nie zważała na ryzyko i nie słuchała rozsądku, co kończyło się mnóstwem siniaków i zranioną dumą, gdy ktoś widział jej upadki. Zwłaszcza że na tym samym lodowisku rósł inny talent i Vivian wiedziała o tym. Może dlatego uważała Kandę za swojego najgroźniejszego rywala, choć nigdy nie rywalizowali w tych samych zawodach. Zresztą Japończyk odwzajemniał jej uczucia, chociaż nie zamierzał się do tego przyznać. Nic dziwnego, że zostali królem i królową. Te wszystkie kłótnie, drobne złośliwości, wyzywające spojrzenia świadczyły o tym, że się widzą. Że w jakiś sposób są dla siebie ważni. I choć Tiedoll nieraz musiał ich rozdzielać, by kłótnia nie przerodziła się w coś gorszego, wiedział, że bez siebie nawzajem nigdy nie osiągnęliby tak wysokiego poziomu.

Nie dziwił się złości Vivian, kiedy zobaczyła swój program użyty przez Yuu do treningu. Wiedział, że Japończyk nie chciał być wobec niej złośliwy, choć z pewnością tak to interpretowała. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z uczuć, które w niej obudził. Vivian wciąż była mistrzynią, choć nie ustałaby dłużej na lodzie z tą nogą. Nie umiała przegrywać. Gdy raz sięgnęła po zwycięstwo, już go nie oddała. Teraz też nie potrafiła poddać tego, co przez pół życia stanowiło jej tożsamość.

Bardzo nie chciał tego mówić na głos. Wiedział, że Vivian jest tego świadoma, ale wciąż miała duszę wojowniczki. Złamanej, przykutej do kul, zniszczonej przez szaleństwo jednego człowieka. Wciąż jednak kurczowo trzymała się cienia nadziei w obawie, że się rozpadnie. Tiedoll nie chciał być autorem jej upadku, ale nie mógł pozwolić podopiecznej na zrobienie tej tak głupiej rzeczy. Musiał myśleć o jej przyszłości.

– Vivian, podejrzewam, że już o tym wiesz, ale chyba czas się z tym pogodzić – powiedział łagodnie. – Twoje kolano nie pozwoli ci już na wejście na lód. A jeśli nawet jakimś cudem zaczęłoby się ruszać, to już nie będzie jak dawniej. Z roku na rok poziom solistek się podnosi, a ty nie jesteś osobą, którą zadowalałyby same występy. Jesteś mistrzynią, pragniesz zwycięstw i rekordów. Nie chcę, żebyś znienawidziła łyżwiarstwo, które tak przecież kochasz. To byłby bardzo smutny upadek.

Vivian wiedziała, że Tiedoll ma sporo racji, a jednak czuła się tak, jakby dostała od niego w twarz. Gniew jednak nie przyszedł, pozostał jedynie smutek i bezsilność wobec rzeczywistości.

– Więc ze mnie rezygnujesz? – zapytała cicho.

– Nie chcę tego, ale muszę myśleć o twojej przyszłości.

– Jakiej przyszłości? Ja nie mam przyszłości, trenerze. Została mi odebrana. A tu i tak nikt nie czeka na mój powrót. Postawiłeś na mnie krzyżyk, bo przecież są inni łyżwiarze. Nowe solistki i samotny król, twoja duma – wyrzuciła z siebie.

Wiedziała, że w tej chwili jest niesprawiedliwa wobec Tiedolla, ale nie potrafiła powstrzymać goryczy. Francuz nie zamierzał nawet spróbować, dać jej szansy.

– Vivian, bądź rozsądna. Chcę cię ustrzec przed kolejnymi rozczarowaniami. Wiem, jak bardzo pragniesz olimpijskiego złota, ale postradanie do reszty zdrowia w tym celu to najgłupsza rzecz, na którą byś się zdecydowała. Jesteś jeszcze młoda, masz przed sobą mnóstwo perspektyw.

– Nie chodzi tylko o złoto – powiedziała cicho. – On pozbawił mnie kontroli nad własnym życiem. To ja powinnam zdecydować, kiedy skończę karierę na lodowisku. To miał być mój wybór.

Tiedoll już nic nie powiedział. Po prostu ją przytulił, choć pewnie nie takiego wsparcia oczekiwała. Choć przygotowywał się do tego od ponad dwóch lat, wciąż nie był gotowy pożegnać się z nią. Już tamtego dnia, gdy po raz pierwszy zobaczył ją na swoim lodowisku, obiecał sobie, że zapewni tej dziewczynce wtedy wiele lat na lodzie. Taki talent nie pojawiał się zbyt często, do tego sukcesy jej nie zepsuły. Trenowała więcej i ciężej niż inne solistki z jej pokolenia. Talent był zaledwie początkiem, królową lodu stała się dzięki ambicji, miłości do tego sportu i tytanicznej pracy włożonej w każdy aspekt swoich występów. Gdyby nie tamto zdarzenie, miałaby przed sobą jeszcze wiele lat wspaniałej kariery i Tiedoll nie potrafił się pogodzić z tym, że ją stracą. Nie mógł jednak dla własnych ambicji do reszty zniszczyć jej zdrowia. To wciąż była młoda dziewczyna z przyszłością przed sobą, nie jednorazowy produkt, którego mógł użyć do cna, a potem wyrzucić i wymienić na nowy, młodszy model.

Jeszcze długo po wyjściu Vivian myślał o tym wszystkim. Spoglądał na lodowisko, które znał przecież doskonale, i widział tę młodą łyżwiarkę, która narzucała sobie coraz to wyższe wymagania. Pamiętał, jak pomimo wyraźnego zakazu próbowała skoczyć kombinację samych czwórek, co skończyło się dość bolesnym upadkiem. Rozcięty łuk brwiowy mocno krwawił, a jednak Vivian podniosła się szybciej, niż do niej dotarł, chcąc powtórzyć próbę. Nieważne, że na jedno oko zupełnie nie widziała przez spływającą po twarzy krew. Była zbyt uparta, żeby się poddać, a przecież mogło się to skończyć poważną kontuzją. I to tylko dlatego, że zobaczyła, o ile trudniejsze technicznie układy przygotowują chłopcy w jej wieku.

O ile życie stało się łatwiejsze, gdy nie trzeba było pilnować Vivian, Tiedoll tęsknił za tamtymi czasami. Może nie powinien się tak przywiązywać do podopiecznych, jednak naprawdę traktował ich jak własne dzieci. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu, dzielili radość zwycięstwa i gorycz porażek. Był dla nich wsparciem, pozwalał nawet, by zawracali mu głowę w środku nocy, gdy mieli jakiś problem. To wciąż były dzieci, nastolatkowie. Buntowali się, szukali dla siebie własnej drogi. Przechodził z nimi przez ten najtrudniejszy czas w dorastaniu i nie chciał się zbyt wcześnie żegnać.

Nie tylko on tęsknił za obecnością Vivian na lodowisku. Na lodzie wciąż pozostawała jedna osoba, choć reszta łyżwiarzy zakończyła już trening. Samotny król, jak go określiły dawno temu media. Zdobył już wszystko, pobił wszelkie możliwe rekordy, a jednak wciąż nie tracił motywacji. Gdy go o to pytano, wzruszał tylko ramionami, jakby to było oczywiste.

Tiedoll wiedział. Kanda nie szukał nowych wyzwań, lecz wciąż czekał. Pozostali łyżwiarze nie zwracali uwagi, lecz trener widział, jak zapamiętale powtarza układy, które Vivian kiedyś stworzyła. Czasami nic w nich nie zmieniał, czasami – jak dzisiaj – wymieniał skoki na trudniejsze, jakby chcąc zobaczyć, jak daleko może zajść ze swoimi umiejętnościami i tym, co pozostało po genialnej królowej. To także było jego marzenie, by ujrzeć ją znowu na lodzie, choć nigdy by się do tego głośno nie przyznał. Nie potrafił porzucić tej iluzji, że może być jak dawniej. I chociaż twierdziłby inaczej, dla niego też czas zatrzymał się tamtego dnia, gdy jego brat próbował zabić jego ukochaną.

– Yuu, idź na przerwę – polecił, gdy łyżwiarz zatrzymał się na moment, by złapać oddech. – Przeziębisz się, jak będziesz tak szalał.

Czarne oczy Kandy spojrzały z niezadowoleniem na trenera.

– Dlaczego ty wciąż tu jesteś? – zapytał.

Gdy byli sami, dawał sobie sposób z dystansem wobec Tiedolla, a ten mu na to przyzwalał, wiedząc, jak trudny charakter posiada jego podopieczny.

– Nie mógłbym cię tu zostawić samego przecież – odparł pogodnie. – W końcu jestem twoim trenerem, mój ukochany uczniu.

Kandzie drgnęła brew. To ojcowanie mu przez Tiedolla doprowadzało go do szału bardziej niż jakiekolwiek kpiny Vivian. Nie potrafił jednak wyegzekwować od trenera zmiany postawy.

– Nieważne – warknął, po czym pozbierał się i opuścił lodowisko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro