1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



  – Siedź tutaj grzecznie i nigdzie nie wychodź, dobrze? Wrócę najszybciej, jak to możliwe.

Doktor Harris spojrzał na siedzącą przed nim pięciolatkę wymownym wzrokiem mówiącym, że jeśli nie zastosuje się do jego prośby, gorzko tego pożałuje. Nie był pewien, czy dzięki temu osiągnie zamierzony efekt. Nie miał specjalnego podejścia do dzieci. Z resztą w ogóle nie przepadał za towarzystwem innych ludzi. Był przekonany, że jedynie szybkie i trafne stawianie diagnoz powstrzymywało zarząd szpitala przed zwolnieniem go. Pacjenci cenili go za fachowości, ale narzekali na jego podejście do wykonywanego zawodu. Wpadał do ich sali, zwracał się do nich bezosobowo, rzucał okiem na historię choroby, wrzeszczał, że coś zaniedbali, zarzucał pielęgniarkę potokiem słów składających się z nazw badań i leków, po czym ulatniał się z prędkością światła. Nie zamierzał jednak być uprzejmy na siłę. Wyrobił sobie opinię nieczułego potwora i jak najbardziej mu to odpowiadało.

– Dobrze... tato – odparła dziewczynka znudzonym tonem, tak jakby słyszała to po raz setny w ciągu ostatnich pięciu minut i nie miała najmniejszego zamiaru się dostosować.

Lekarz poczuł się lekko zirytowany. Zawsze wszyscy go słuchali. Zapewne dlatego, że wzbudzał w ludziach respekt i strach. Tymczasem ta mała istotka zdawała się go ignorować.

– Masz tu być, kiedy przyjdę – dodał jeszcze raz apodyktycznym tonem i zerkając na zegarek, zaklął pod nosem. Piętnaście minut temu powinien zacząć obchód. – Zrozumiano?

Nie czekając na odpowiedź, wybiegł ze swojego gabinetu, w locie chwytając lekarski fartuch.

Lily rozejrzała się dookoła. Wnętrze tego pomieszczenia wydawało się jej wyjątkowo ponure. Nie było tam niczego kolorowego, na czym można by zawiesić oko. Otaczała ją czerń, biel i ewentualne odcienie szarości. Biurko, przy którym siedziała, zawalone było papierami. Spodziewała się znaleźć jakieś zdjęcie oprawione w ramkę. Jej mama zawsze trzymała w swoim gabinecie mnóstwo ich wspólnych fotografii. Mówiła córce, że jak ma gorszy dzień, to wystarczy, że spojrzy na jej uśmiechniętą twarzyczkę i od razu poprawia się jej humor. Lily była przekonana, że wszyscy tak robią. Najwyraźniej jednak jej ojciec nie miał takiej osoby, która byłaby w stanie podnieść go na duchu w trudnych momentach. Zresztą on zawsze był naburmuszony, zły i nigdy nie widziała go uśmiechniętego. Może to dlatego, że spotykali się tylko dwa razy w roku. Ale przecież tatusiowie cieszą się na widok swoich dzieci. Pięciolatka od zawsze wiedziała, że jej tata jest inny. Prawie nie rozmawiał z córką, a jeśli już, to jakby z przymusu. A najczęściej to krzyczał i dawał jej rozkazy. Oboje źle czuli się w swoim towarzystwie, dlatego też kontakt był tak nikły. Trzy miesiące temu wszystko się jednak zmieniło.

Lily westchnęła ciężko. Nie miała najmniejszej ochoty siedzieć tutaj sama i się nudzić. Tata zawsze pracował długo, nie zauważy więc, jeśli mała wyjdzie na chwilę na korytarz, a tam zapewne spotka kogoś ciekawego. Poza tym na pewno wróci do gabinetu, zanim ojciec po nią przyjdzie.

Podeszła do drzwi i uchyliła je lekko. Na zewnątrz nie było za wiele osób. Kilka z nich siedziało na plastikowych krzesłach, zapewne czekając na wizytę lub wieści o stanie zdrowia bliskiej osoby. Natomiast panie w białych strojach – pielęgniarki – przemieszczały się szybko w jedną lub drugą stronę. Lily zaczekała na moment, kiedy miała pewność, że nikt nie zwraca na nią uwagi i wyśliznęła się zza drzwi. Ruszyła niespiesznym krokiem, rozglądając się wokół. Ściany były lekko kremowe, a więc zdecydowanie lepsze niż w gabinecie. A przynajmniej było nieco jaśniej. Kiedy zauważyła sporą grupę ludzi w kitlach idących w jej kierunku, bała się, że ją zapytają, kim jest i odeślą do ojca, który wpadnie w furię. Przeszli jednak koło niej obojętnie, zawzięcie o czymś dyskutując. Zachęcona brakiem reakcji ruszyła w dalszą wędrówkę.

Po kilku minutach dotarła do szpitalnej stołówki. Poczuła, jak zaburczało jej w brzuszku. Na śniadanie zjadła niecałą miskę płatków z mlekiem, bo dotychczasowa opiekunka zadzwoniła z informacją, że rozłożyła ją grypa i nie jest w stanie zająć się dzisiaj małą. Ojciec poważnie się zdenerwował i kazał się jej szybko ubierać. Miał dzisiaj do załatwienia mnóstwo spraw i nie mógł pozwolić sobie nawet na minutę opóźnienia. Toteż całe przedpołudnie jeździli po mieście i nawet nie było chwili na jakąś przekąskę. Teraz dochodziła pora lunchu i Lily zadowoliłaby się nawet batonikiem zbożowym. Nie miała jednak pieniędzy i nie chciała zwracać na siebie uwagi. Gdyby tata dowiedział się o jej małej eskapadzie, na pewno nie byłby zadowolony. Spojrzała więc tęsknie na osoby siedzące przy stolikach, rozkoszujące się swoimi posiłkami i poszła dalej.

Za rogiem zaczęły się sale szpitalne. Nad wejściem widniał ogromny napis. Lily nie była jeszcze dobra w czytaniu, ale rozróżniała większość literek. Wyraz był długi i zaczynał się na „O". Była prawie przekonana, że jej mama również leżała na takim oddziale. Aby się upewnić, weszła do środka. Zaglądała przez szyby do poszczególnych sal. Tak jak się spodziewała, były tam osoby w różnym wieku. Jednak to, co najbardziej rzuciło się w jej oczy, to kobieta, mniej więcej w wieku jej matki, z chustką na głowie zamiast włosów. Lily poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Jej mama wyglądała prawie identycznie przez ostatni rok. A od trzech miesięcy już jej nie było.

Lily bardzo za nią tęskniła. Nie mówiła tego jednak tacie. Bała się, że na nią za to nakrzyczy. Płakała tylko raz, na pogrzebie. Ojciec jednak nawet jej nie przytulił ani nie pocieszył. Doszła więc do wniosku, że będzie silna. Mama na pewno by tego chciała. Mówiła też, że przy ojcu nie powinna okazywać swoich słabości, bo bardzo tego nie lubił. Ale teraz go tu nie było i pozwoliła dać w końcu upust emocjom. Nagle poczuła, że chce stąd jak najszybciej uciec. Rzuciła się w drogę powrotną, choć łzy zamazywały jej widok. Niespodziewanie na kogoś wpadła.

– Przeeeepraszam – wybąkała i chciała uciec, ale czyjeś ramiona ją powstrzymały.

– Wszystko w porządku, maleńka? – spytał ciepły kobiecy głos.

Lily otarła łzy i pomału zaczęła dostrzegać, kto przed nią stoi. Była to młoda kobieta, a może nawet dziewczyna. Była niezbyt wysoka, miała duże brązowe oczy i długie, gęste, lśniące kasztanowe włosy. Ubrana była zwyczajnie – w dżinsy i kolorową bluzkę. Poza tym uśmiechała się promiennie do dziewczynki.

– Tak... nie – jąkała się Lily. – Chyba się zgubiłam.

Holly przyjrzała się uważnie dziewczynce. Nie miała zielonego pojęcia, jakim cudem to dziecko samo znalazło się na oddziale onkologicznym. Zdecydowanie nie było to miejsce, do którego powinno zawędrować. Zapłakana twarz i trzęsące się ciałko dziewczynki tylko ją w tym utwierdziło.

– Chodź, poszukamy jakiegoś przyjemniejszego miejsca – zaproponowała i wyciągnęła do małej rękę.

Pięciolatka spojrzała na nią niepewnie. Tata nie byłby zadowolony, że zadaje się z nieznajomymi. Jednak z drugiej strony potrzebowała teraz życzliwego towarzystwa. A ta pani naprawdę wyglądała na miłą.

– Dobrze – odparła cicho i chwyciła dłoń kobiety.

– Przyszłaś tu kogoś odwiedzić? – zapytała Holly, kiedy wyszły na główny korytarz. Zapewne ktoś szukał swojej pociechy i należało ją jak najszybciej oddać w ręce zdenerwowanych rodziców.

– Nie – odpowiedziała po chwili mała. – Mój tata tu pracuje. Przywiózł mnie dzisiaj ze sobą. Miałam czekać w jego gabinecie – dodała zawstydzona.

Holly uśmiechnęła się do niej pocieszająco. Jeśli dziecko zostało pozostawione samo sobie, nie dziwne, że uciekło. Sama zapewne też by tak zrobiła.

– A pamiętasz gdzie jest ten gabinet? Albo jaki ma numer?

Lily pokręciła przecząco głową. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jej genialny plan szybkiego powrót do gabinetu ojca miał poważne wady. Zupełnie nie miała pojęcia, jak się tam znowu dostać.

– A jak się nazywasz? – zapytała jej nowa opiekunka, nie zrażając się brakiem niezbędnych informacji, aby zwrócić zgubę.

– Lily Morgan – odparła dumnie dziewczynka.

Dziewczyna szukała w pamięci lekarza o takim nazwisku. Niestety takowego nie znalazła. Co prawda pracowała tu dopiero od kilku tygodni, ale znała większość pracowników z opowieści swojej kuzynki, która była pielęgniarką. Była prawie pewna, że nikt o nazwisku Morgan tutaj nie pracował.

– A ty jak masz na imię? – Z transu wyrwało ją pytanie dziecka.

– Holly – odparła z uśmiechem.

Przyjrzała się jeszcze raz dokładnie dziewczynce, z nadzieją, że jest podobna do swojego ojca i może dzięki temu rozwiąże zagadkę jego tożsamości. Niestety łagodne rysy, śliczne błękitne oczka i blond włosy uczesane w dwa nierówne, sterczące kucyki nie przywoływały jej nikogo na myśl.

Kiedy przechodziły koło stołówki, małej zaburczało w brzuchu.

– Jesteś głodna?

Lily pokiwała twierdząco głową. Holly bez zastanowienia skręciła w stronę bufetu i pozwoliła dziewczynce wybrać to, na co miała ochotę. Sprzedawczyni patrzyła na nie z zaciekawieniem, ale o nic nie pytała. Wzięły swoje zamówienie, na które składała się drożdżówka i sok pomarańczowy dla Lily oraz sałatka dla Holly, i usiadły przy jednym z wolnych stolików.

– Tata się pewnie o ciebie martwi. - rzuciła jakby od niechcenia dziewczyna.

– Wątpię – stwierdziła mała między gryzami. – On ciągle pracuje i nigdy nie ma dla mnie czasu. Zawsze zostawia mnie z opiekunką.

Holly poczuła, że to drażliwy temat, więc nie dopytywała o szczegóły. To dziecko było zdecydowanie zaniedbywane i nieszczęśliwe. Miała ochotę zapytać o matkę, ale uznała, że gdyby Lily chciała o tym rozmawiać, sama by coś powiedziała.

Kiedy skończyły jeść, Holly nie była pewna, co robić dalej. Z ustalonych informacji nie była w stanie odgadnąć, czyją córką była Lily. Ostatecznie skierowały się do głównej recepcji. Ku niezadowoleniu dziewczyny za ladą siedziała zgryźliwa Beth.

– I co ja mam niby na to poradzi? – fuknęła pielęgniarka, kiedy Holly opowiedziała jej o małej zgubie. – Nie jestem niańką!

– Nikt o nią nie pytał? – spytała dziewczyna z nadzieją.

– Nie.

– Cóż. - Holly poczuła, jak Lily mocniej ściska jej rękę. Najwyraźniej nie chciała się rozstawać ze swoją nową znajomą. – W takim razie gdyby ktoś pytał o Lily Morgan, powiedz, proszę, że zabrałam ją na salę rehabilitacyjną.

Beth mruknęła coś pod nosem, co brzmiało jak „Niech ci będzie" i wróciła do odbierania telefonów.

Lily uradowana tym, że ktoś w końcu raczył jej poświęcić choć chwilę swojego cennego czasu, uśmiechnięta od ucha do ucha, w podskokach podążyła za Holly w nieznanym jej dotąd kierunku.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro