6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mimo późnej pory Holly nie mogła zmrużyć oka. Wiedziała, że musi jutro (zresztą jak codziennie) wcześnie wstać, ale nawet ta myśl nie skłaniała jej do snu. Usiadła na parapecie z kubkiem gorącej czekolady w ręku i obserwowała bezchmurne, rozgwieżdżone niebo.

Jej myśli krążyły wokół pewnego mężczyzny. Wmawiała sobie, że ten człowiek w ogóle nie powinien jej obchodzić. Postawa, jaką sobą prezentował, skutecznie powinna ją zniechęcić. Stało się jednak zupełnie odwrotnie.

Chciała poznać go bliżej. Miała takie przeczucie, że gdyby tylko się przed nią otworzył, zrzucił maskę nieczułego potwora, znaleźliby wspólny język. Wierzyła też, że pomimo prawdziwości większości plotek, jakie krążyły na temat doktora, jest on zdolny do pozytywnych uczuć. Musiał po prostu doświadczyć czegoś, co skłoniło go do ukrywania emocji. Zapewne został kiedyś zraniony i przestał ufać ludziom.

Holly miała nadzieję, że doktor Harris odzyska to zaufanie jak najszybciej. Nie chciała, aby Lily cierpiała z powodu błędów ojca. On sam zdawał się nie zauważać, że jego postępowanie odbijało się na dziecku. Dla Holly było to jednak bardzo wyraźne. Doskonale widziała, jak mała rozpromienia się na jej widok, a potem przygasa w obecności taty. Za bardzo zaczęło jej na tej pięciolatce zależeć, aby pozostać na to obojętną.

Ale co ona mogła zrobić? Najlepszym lekarstwem na bezduszność lekarza wydawała się miłość. To przecież ona rozmiękcza nawet najbardziej skamieniałe serca. Ale gdzie znaleźć kogoś, kto zawładnąłby uczuciami Harrisa? A może, co ważniejsze, kto pokochałby takiego gbura?

Może nie byłoby to aż tak niemożliwe. W końcu Holly poczuła dzisiaj do niego nić sympatii. Cieszyła się, że popierał zainteresowanie córki tańcem i poprosił ją o udzielanie lekcji. Zawsze to jakiś krok do przodu.

Przypominając sobie minione popołudnie, jak bumerang wróciło do niej wspomnienie dotyku lekarza. Chyba jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś tak intensywnego. Nawet kiedy tańczyła z partnerem, żadne muśniecie dłoni nie wywoływało u niej takich emocji. To było coś niesamowitego i niepowtarzalnego. Czy to był jakiś znak? Czy tylko nic nieznaczący incydent? Holly nie była w stanie tego stwierdzić. Od wielu lat prowadziła tak intensywne życie, wypełnione treningami i zawodami, że nie miała czasu na randki. Toteż jej doświadczenie w relacjach damsko-męskich było bardzo nikłe. W sumie dobrze jej było samej ze sobą. Dopiero teraz, pod wpływem Lily, zdała sobie sprawę, że chciałaby mieć swoją, kochającą się rodzinę. Oczywiście dopiero za jakiś czas, może kilka lat.

Na chwilę obecną jej cel stanowiło szczęście Lily. Wiedziała jednak, że aby dokonało się ono w pełni, najpierw trzeba coś zmienić w życiu jej ojca. Holly nie wiedziała jeszcze, jak tego dokonać, ale położyła się do łóżka z myślą, że zrobi co w jej mocy, aby uszczęśliwić doktora Harrisa.

W tym samym czasie, na drugim końcu miasta lekarz stał oparty o framugę w pokoju dziecięcym i przyglądał się swojej pogrążonej w śnie córce. Zapewne śniło się jej coś miłego, bo na jej twarzyczce widniał lekki uśmiech. Na ten widok sam również się uśmiechnął.

Działo się z nim coś dziwnego. Miał wrażenie, że z każdym kolejnym dniem, od kiedy po raz pierwszy zabrał Lilian do szpitala, pękał fragment muru, jaki zbudował wokół siebie wiele lat temu. Nawet pacjenci i jego współpracownicy dostrzegli tę subtelną zmianę. Jedna z pielęgniarek przeżyła istny szok, kiedy lawinę wymienionych badań poprzedził frazą „proszę zrobić". Niby nic wielkiego, a jednak znacząca różnica. Wtedy też zaczął zdawać sobie sprawę, że oczekuje szacunku do innych, sam go do nich nie mając. Ludzie czuli do niego respekt, bo po prostu się go bali. Tylko Holly miała odwagę się mu postawić. I choć na początku był na nią wściekły, to właśnie dzięki niej dostrzegł, jak swoim zachowaniem utrudniał innym życie. A najbardziej swojej córce.

Nigdy nie chciał być ojcem. Poczuł więc ulgę, kiedy Deborah oznajmiła, że nie oczekuje od niego zbytniego zaangażowania w życie Lilian. Widywali się kilka razy do roku, aby mała nie zapomniała, że ma ojca. Nie wymagali jednak od siebie zbyt wiele. Wieść o chorobie, a potem śmierci byłej partnerki spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Wiedział, że Lily nie ma żadnej rodziny ze strony matki i to na nim spocznie obowiązek opieki nad nią. Nie był tym zachwycony, ale oddanie pięciolatki do rodziny zastępczej wydawało mu się zbyt okrutne.

Sądził, że danie małej dachu nad głową wyczerpie jego ojcowskie obowiązki. Jak bardzo się mylił. Trzeba było jednak pewnej pyskatej tancerki, aby to dostrzegł.

Jego myśli skupiły się na pannie Johnson. Harris był człowiekiem niezwykle pewnym siebie. Przy tej dziewczynie czuł się jednak trochę nieswojo. Wywoływała w nim uczucia, o których myślał, że już dawno się ich wyzbył. A tu taka niespodzianka. Nie mógł pojąć, jakim cudem to właśnie ta młoda, niewątpliwie ładna, wysportowana, pełna energii kobieta miała na niego taki wpływ. W ciągu ostatnich pięciu lat nie mógł narzekać na damskie towarzystwo. Były to jednak krótkotrwałe i niezobowiązujące znajomości, a żadna z tych kobiet jakoś szczególnie go nie pociągała. Przychodziły, odchodziły, a on się tym zbytnio nie przejmował. Dlaczego więc z Holly było inaczej? W ogóle nie była w jego typie. Nie tylko wiekowo, ale także pod względem charakteru. Ale choć sam się przed sobą do tego nie przyznawał, był jej wdzięczny. Za opiekę nad Lilian, za wywoływanie na jej twarzy uśmiechu i za to, że nawet nieświadomie uzmysłowiła mu, że czas na zmiany.

Ostatni raz zerknął na swoją córkę. Chciał, żeby była szczęśliwa. Sam też chciał otrząsnąć się z wieloletniego letargu i w końcu żyć pełnią życia. Tylko jak to zrobić? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro