Prolog
Jakiś czas temu
Królowa leżała w łóżku z baldachimem, trzymając w rękach niemowlę. Był to chłopczyk, miał on jasną i gładką cerę, słodki i lekko zadarty nosek, koło którego znajdowało się kilka małych piegów.
- Jest taki podobny do ciebie kochanie - Blondwłosa kobieta usłyszała przy swoim uchu cichy szept męża.
- Ale ma twoje oczy - Uśmiechnęła się
- Idealne połączenie nas obojga, ciekawe czy będzie potrafił latać?
- Okaże się - Jack i Elsa szepnęli równocześnie, spoglądając na synka.
Mały książę spoglądał na rodziców swoimi dwukolorowy oczkami. Jedno oko miał niebiskie a drugie brązowe.
Oba te kolory posiadał jego ojcec, przed zostaniem strażnikiem miał brązowe oczy a po miał niebieskie.
Rok później
Jednoroczny chłopczyk dreptał sobie po swojej komnacie, w której znajdowali się rodzice chłopca oraz Zajac Wielkanocy.
Blondynek wolnym krokiem przebierał nóżkami w stronę wielkiego Futrzaka.
- Zac, chodź do taty - Białowłosy strażnik zabawy wyciągnął ręce do malca i przykucnął. Natomiast chłopczyk dalej podążał do Zająca.
Kiedy był blisko potknął się o swojej nóżki i wylądował w objęciach Strażnika Nadziei.
- Jak słodko - Powiedziała wysoka blondyna o błękitnych, mroźnych oczach. Ubrana była w błękitną suknię stworzoną z lodu.
- Nasz synek już stawia pierwsze kroki Zagaił Jack.
- I bardziej lubi Mnie - Zielonooki strażnik uśmiechnął się, wstając w młodym księciem, który był wtulony w jego futro.
- Marzenie - Fuknął ojciec chłopca pod nosem.
Kilka miesięcy później
Półtora roczny blondyn siedział na łóżku w swojej komnacie i czekał aż w końcu pielęgniarka wpuści go do mamy.
- Ciemu to tak długo tjwa - Pomyślał blondyn. Wiedział że będzie miał braciszka lub siostrzyczkę. Często mówił do malucha który był w brzuchu Elsy.
Po kilku godzinach czekania w końcu go wpuścili do pokoju mamy.
Zac od razu się ożywił i skocznym krokiem ruszył do rodziców.
Gdy tam wszedł zobaczył w ramionach mamy zawiniątko.
- Zac to twój braciszek Dylan - Powiedział białowłosy mężczyzna.
Zac stanął na paluszkach żeby zobaczyć niemowlę trzyma na rękach mamy.
- Cieść Dyjian - Powiedział sepleniąc - Tak długo na ciebie cekałem - Szepnął z uśmiechem na usteczkach.
Cztery lata później
Mały pięcioletni blondyn bawił się wraz z młodszym o rok szatynem. Obaj chłopcy mieli śliczne oczka po ojcu, jedno brązowe a drugie błękitne.
Było już późno, wszyscy w zamku już spali, oprócz dwóch braci, którzy lepili bałwany i robili orły na śniegu w sali balowej, śmiejąc się radośnie.
Urządzali bitwy na śnieżki, wygłupiał się i śmiali.
- Zac? Ulepimy bałwana? - Zapytał szatyn, w którego oczkach odbijało się światło księżyca.
- Jasne - Chłopcy wzięli się do roboty nie zauważając kiedy do sali wszedł białowłosy chłopak, będący ich ojcem.
Chłopak przyglądał się swoim synkom z uśmiechem na ustach, przypominając sobie o opowieściach żony, kiedy to ona tak się bawiła ze swoją młodszą siostrą.
Dwa lata później
Siedmioletni książę wraz z kuzynem i bratem próbował złapać dwójkę małych urwisków, którzy niedawno nauczyli się latać.
- Słyszę ich... Są w sali balowej. - Powiedział blondyn. - Lukas ty idź pierwszy. - Zwrócił się do kuzyna.
- Okay... - Zielonooki blondyn ruszył przodem do sali balowej a za nim kuzyni.
W tym samym czasie dwójka trzylatków bawiła się koło tronu królowej.
- Sam! Wiki! Wiemy że tu jesteście! - Krzyknął młodszy z dwójki braci uganijących się za bliźniakami.
- Bu! - Krzyknęła dziewczynka i chłopczyk w tym samym czasie pojawiając się przed starszymi braćmi.
Szatyn wziął dziewczynkę na ręce chwilę wcześniej udając pisk przerażenia. Białowłosa zachichotała radośnie wtulając się w brata.
- Pora do spania maluchy - Rzekł jeden z blondynów, po tych słowach jak na zawołanie szatyn o czekoladowych oczach ziewnął.
Dylan i Zac zanieśli bliźniaki do ich wspólnej komnaty.
- Zaśpiewacie niam cioś? - Zapytała słodkim dziecięcym głosikiem Wiktoria.
- Oczywiście - Starsi bracia się uśmiechnęli i zaczęli cicho śpiewać kołysankę, której nauczyła ich Zębuszka oraz Anna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro