11. Hotel?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Ona

Puste, ślepe, pozbawione wyrazu i niegdyś ciemnej barwy oczy, skierowane jakby w punkt przed sobą. Nienaturalnie jasna skóra.
Usta nieme, które już nie złożą pocałunku, nie szepną czule do kochanka, gdy ten będzie pieścił teraz równie martwe jak spojrzenie ciało. Uśmiecham się na tę myśl.
Rozpinam bluzkę guzik po guziku, aż dochodzę do stanika. Ładny. Na pewno nie jeden mężczyzna mógłby się nim zachwycić, gdyby tylko miał okazję. Gdyby ją miał...
Skalpel z łatwością zatapia się w wątłym ciele. Nawet nie muszę używać zbytniej siły. Przynajmniej nie tyle co przy taksówkarzu. Ciekawe czy to kwestia wieku, czy tego, że skórwiel był zwyczajnie gruby?
Odrywam się od słodkich wspomnień, gdy krew wolno wypływa z rany. Odkładam ostrze i zanurzam palce w zimnym już ciele. Powiększam dłońmi powstałą dziurę. Coraz głębiej. Szukam. A może ta dziwka nie ma serca? Całkiem możliwe skoro wyciągała swoje brudne paluchy po to co nigdy nie należało do niej?
Jest.
Wyciągam, wyszarpuje. Organ jak każdy inny. Oblepiony krwią, sinoszary pokryty żyłami kawał mięsa. To jego wina! Bije jak szalone i mówi: "kochaj go kochaj! "
Ściskam je w palcach z całych sił, do momentu, aż czuje pod paznokciami jego fragmenty. Uspokajam się. Mam tak mało czasu na te doznania, te przyjemność... Sięgam po duże, zielone jabłko. Jest takie niewinne. Takie jakie powinno być serce dobrego człowieka, zanim skala je grzechem cudzołóstwa.

***Ronnie

Dlaczego tu tak ciemno? Moje ciało zdaje się być zastygnięte, jakbym nie poruszała nim od lat. Jest mi zimno. Wzdrygam się. Nie przyjemne, lodowate igiełki przeszywają moje ciało jak natrętne myśli, które teraz mnie nawiedzają. Gdzie ja jestem do cholery?!
Unoszę się powoli do siadu i próbuje coś wypatrzeć w tych ciemnościach, obracając ciężką nad wyraz głowę, w różne strony. Za sobą dostrzegam poświatę. Delikatna łuna światła rozbija się o podłoże. Beton? Jak mogłam nie wyczuć go pod swoim ciałem? Układam dłonie płasko na powierzchni przy ciele. Gładzę, by wyczuć nierówności i lekko chropowatą warstwę. Beton. Czyli to magazyn lub nie wykończony budynek. Dźwigam się z podłogi i zmierzam w kierunku poświaty. Zawsze to jakiś plan. Z bliska widzę rzecz, na której zdaje się skupiać owo światło. Jest to kilka jabłek. Z pozoru wydaje się, że mogły by się tu znaleźć przypadkiem, ale ja nie wierzę w przypadki. Schylam, się i wyciągam rękę, by podnieść jedno. Momentalnie obezwładnia mnie szum w uszach i tępy ból w skroniach. Przymykam oczy jakby miało mi to pomóc. Nie mam pojęcia gdzie i jak się tu znalazłam, ani co powoduje ten ból. Nie pozostaje mi nic innego jak szukać wyjścia. Pomału i z wyciągniętymi przed siebie rękoma idę przed siebie. Natrafiam nogą na jakiś przedmiot, kopiąc go przy okazji czubkiem buta. Z niemałym hałasem sunie po betonowej powierzchni parę metrów do przodu. Muszę to znaleźć. Może pomoże mi się stąd wydostać, a jeśli nie to chociaż będzie to jakaś wskazówka. Kucam i powoli, na czworakach macając dłońmi powierzchnię szukam tajemniczego przedmiotu.
Zanurzam palce w czymś lepkim. To na pewno nie woda. Pocieram opuszki o siebie i przykładam w okolice nosa. Dreszcz przeszywa moje ciało, gdy uświadamiam sobię, że to musi być krew. Wolniej, niż na początku brodze w niej w poszukiwaniu tajemniczego przedmiotu.
Znalazłam.
Twarda, równie mocno pokryta krwią co moje dłonie, rękojeść noża prawie wypada mi z dłoni, gdy już jestem pewna co to takiego.
Zaczynam odczuwać panikę. Owszem, byliśmy szkoleni do przetrwania w takich, bądź podobnych sytuacjach, ale w tej chwili nie potrafię przypomnieć sobie ani jednego zdania, czy rady instruktora. To nie podręcznik. To nie ćwiczenia.
Biorę kilka wdechów. Mam się czym bronić, by moja krew nie zmieszała się z tą z podłogi. Mam się czym bronić, ale nie wiem przed kim..
Huk.
Dźwięk przesuwanych drzwi sprawia, że momentalnie podskakuje, wykonując jednocześnie obrót w stronę hałasu.
Jest tam. Stoi i mi się przygląda. Mimo iż widzę tylko zarys sylwetki, wiem to na pewno.
Pozwalam sobie spojrzeć w dół na moje ciało. Wszędzie jest krew.
To moja krew..

Zrywam się momentalnie odruchowo chwytając za brzuch. Nie ma krwi. Nie ma rany. Zupełnie nic.
Pierdolony sen.
Pocieram twarz dłońmi. Nawet ból głowy i dokuczliwa suchość w ustach w tej chwili nie robi na mnie wrażenia. Całe moje ciało nadal drży. Ten sen był tak realny, że nie mogę pozbyć się wrażenia, że to znak. Poszlaka.
Veronica ty nie wierzysz w znaki.
Odkrywam nogi, by wstać i o kurwa!
Mam na sobie tylko majtki i jakaś koszulkę. Chwilę temu byłam zbyt poruszona żeby zorientować się w swoim położeniu. Rozglądam się w poszukiwaniu swoich rzeczy. Biorąc pod uwagę, że dzień kończyłam w barze nie mam co rozglądać się za służbową bronią. Szybkie spojrzenie po wnętrzu pomieszczenia i w miarę możliwości analiza.

- Wyspana?

Przenoszę wzrok na otwarte drzwi, które zapewne prowadzą do łazienki.

- Hotel? - pytam.

- Tak.

- Czyli nie jestem na tyle ładna, żeby wynająć mi mieszkanie? - nie powstrzymuje się od uszczypliwości. Joshua Deer unosi jeden z kącików pełnych ust w niesamowicie aroganckim uśmiechu i odbijając ciało od futryny. Rusza w moim kierunku.
Obserwuje jak wolnym krokiem zbliża się do mnie i swobodnie opada obok mnie, na łóżko.

- Auć.. Pani detektyw nawet na kacu potrafi kąsać - stwierdza.

- Wystarczyło mnie zostawić w tym barze nie było by problemu - Unoszę brew, skutecznie udając, że ani kac, ani sytuacja w jakiej się znalazłam nie robi na mnie wrażenia.

- I odmówić sobie przyjemności zostania twoim bohaterem? - pyta leniwie sunąć wzrokiem po moim ciele. Powinnam poczuć się zawstydzona, ale nie wiedzieć czemu tak nie jest. Chyba nadal alkohol tłumi moje odczucia.

- Bohaterem? Panie Deer, jest pan głównym podejrzanym w sprawie o wielokrotne morderstwo. Daleko panu do bohatera.
Nawet jeśli moje słowa w jakiś sposób wpływają na tego mężczyznę, to wszystko tłumi w sobie. Jego twarz pozbawiona emocji niczym maska, nawet nie drga.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro