14. Addlestone

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Josh

Wpatruję się w zdjęcia i czytam notatki do nich dołączone. Próbuje znaleźć coś cokolwiek. Wiem, że coś mi umyka.
Spoglądam na panią detektyw. Pochylona nad papierami zawzięcie coś zapisuje. W każdej chwili gotowa, by zapisać każde moje spostrzeżenie. Niestety nie ma ich za dużo. A tak bardzo chciałbym jej pomóc. Sam nie wiem co mną kieruje. Na początku myślałem, że to wyłącznie strach o własne życie, ale teraz, już nie jestem tego taki pewien.
Sięgam po opróżnioną do połowy butelkę i dolewam jej wina, na które w końcu udało mi się ją namówić. Nawet nie podnosi spojrzenia, tak bardzo pogrążona jest w myślach. Dzięki temu to ja mogę przyjrzeć się jej. Zwykle starannie upięte blond włosy, teraz swobodnie spływają po jej plecach. Niechcący sama je uwolniła, gdy ściągała sweterek, pozostając w koszuli. Na moje nieszczęście tylko dlatego, że zrobiło jej się gorąco.

- Potrzebuję laptopa

- Co? - dopiero po chwili docierają do mnie jej słowa. Chyba za mocno skupiłem się na odpiętych dwóch pierwszych guzikach jej koszuli.

- Laptop? - powtarza. Zrywam się z miejsca, by iść po potrzebny sprzęt, który już po chwili ląduje na stoliku przed kobietą.

Ronnie długo wertuje wirtualne strony. Szuka.

- Powiedz mi Deer - odwraca się w moją stronę z zaciekawionym wyrazem twarzy. - Jak wiele budynków w Addlestone należy do twoje rodziny?

Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Temat Addlestone nie jest mi bliski. Wszystko co należy do mojej rodziny w tamtych rejonach to taki konik mojej matki. Zawsze sama zajmowała się tą częścią majątku.

- W tym momencie niewiele mogę ci powiedzieć. Wszystkie dokumenty ma moja matka. - Odpowiadam krótko. Blondynka mruży oczy. Milczy. Nie wierzy mi.

- Na kiedy zdobędziesz potrzebne informacje? - pyta. Widzę chłód w jej oczach. Nie znosi czegoś nie wiedzieć. Zupełnie jak ja, ale tym razem musi uzbroić się w cierpliwość. Ja również. Co takiego jest w Addlestone, że tak jej na tym zależy?

- Jutro po południu - odpowiadam z przekonaniem, chociaż jest ono całkowicie nieuzasadnione, bo moja matka ostatnimi czasy stała się dziwniejsza niż zwykle.
Pani detektyw kiwa głową wyłącza laptopa i wstaję z wcześniej zajmowanego miejsca.

- Czas już na mnie - mruczy bardziej do siebie, niż do mnie, zbierając swoje rzeczy i jednocześnie wzywając taksówkę.
Również się podnoszę, gotów odprowadzić ją do niej

- Co ty wyrabiasz Deer? - pyta widząc jak zakładam kurtkę.

- Chyba nie sądziłaś, że nie upewnię się czy bezpiecznie wsiadłaś do taksówki. - Oznajmiam.
Kobieta jedynie przewraca oczami, ale ostatecznie się poddaje.
Na zewnątrz jest znacznie chłodniej, niż jeszcze parę godzin temu. Taksówka na szczęście już czeka. Ja jako dżentelmen, którym czasem bywam, otwieram tylne  drzwi na co Veronica obdarza mnie jednym z swoich poirytowanych spojrzeń. Uśmiecham się pod nosem widząc jak bardzo nie lubi, gdy ktoś zachowuje się tak w stosunku do niej.

- Jak już coś będziesz miał to zadzwoń - mówi zanim zdąży zapakować swój śliczny tyłeczek na tylną kanapę auta.

- Pewnie do tej pory niczego mi nie zdradzisz? - zgaduje.

- Nie - odpowiada i zatrzaskuje drzwi. Mógłbym przysiąc, że zauważyłem mały uśmiech na jej pełnych ustach. Dlatego i ja się uśmiecham, nawet długo po tym, gdy znika w odjeżdżającej taksówce.

***Ona

Zaciskam ręce na kierownicy tak mocno, aż pokrywająca ją skóra trzeszczy. Pierdolona suka. Ciągle jej mało! Wszędzie musi wejść z buciorami. Odjeżdżam z piskiem opon. Muszę się uspokoić. Zebrać myśli. Brewsten mąci.

Zatrzymuje się dopiero pod jednym z niewielkich domów. Rozglądam czy przypadkiem nikt nie wybrał się na nocny spacer. Dopiero, gdy mam pewność, że nikt mnie nie obserwuje, wjeżdżam na podjazd. Szybko i sprawnie chowam samochód w przydomowym garażu i wchodzę do domu. Nie włączam świateł. Dla pobliskich mieszkańców ten dom jest niezamieszkały. Dlatego idąc przy ścianie, aż do samej piwnicy radzę sobie na sam dotyk. Znam dobrze każdy zakamarek, więc nie jest to jakoś szczególnie trudne.
Przekręcam klucz, ciężkie, mimo, iż prowadzące do piwnicy, drzwi otwierają się z głośnym zgrzytem.
Dopiero po zamknięciu ich za sobą, pozwalam sobie włączyć światło.
Żarówka powoli się rozgrzewa, ukazując pomieszanie w pełnej okazałości. Nie mogę się powstrzymać, by nie dotknąć po kolei każdej fotografii zdobiącej przeciwległą ścianę. Uśmiechnięty, smutny, zaskoczony, zamyślony - Josha. Za każdym razem inny, a mimo to dla mnie taki sam. Idealny, perfekcja w każdym calu. Gdy już nacieszę oczy jego widokiem przechodzę do kolejnej ściany.
Ten widok wywołuje moja odrazę. Ci wszyscy, którzy odważyli się stanąć na mojej drodze łupią na mnie swoimi ślepiami.
Sięgam do torby po kolejne zdjęcia i rozsypuje na biurku. Na jednym z nich niebieskie oczy Brewsten wpatrują się w Joshue. Mam ochotę zgnieść je lub spalić, jednak biorę pinezkę i przyczepiamy je obok zdjęcia Santiago. Śmieszne. Teraz już tylko na zdjęciach mogą być tak blisko siebie. Są chwile kiedy za nim tęsknię. Naprawdę dobrze się pieprzył, ale ta mała dziwka zawładnęła nim tak bardzo, że nie chciał już żadnej innej. Nie chciał już mnie.
Zaciskam dłonie na krawędzi biurka i biorę kilka oddechów. Nie czas teraz na wspomnienia, czy sentymenty. Santiago był głupcem. Nie potrafił utrzymać fiuta w spodniach, tak samo jak danego słowa.
Sięgam po kartkę z odręcznym pismem tej blond suki i przyczepiam do tablicy.
Addlestone było i pozostanie tajemnicą. Choćbym miała zabić każdego, kto chociaż wymówi tę nazwę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro