18. Co z tymi kobietami?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Ronnie

Otwieram oczy. Czuję, pod sobą teksturę łóżka. Pod palcami zaś delikatną pościeli. Mrugam kilkukrotnie żeby przyzwyczaić się do panującej ciemności. Zanim mi się to udaje moją pierś przeszywa ostry ból. Jest tak duszno. Moje dłonie odruchowo podążają do miejsca bólu. Moja bluzka jest mokra, cała się aż lepi od czegoś, zdecydowanie nie od wody. Ból się nasila. Odgarniam nerwowo materiał, by dostać się do jego źródła. To.. to dziwne. Zupełnie jakbym .. jakbym była pusta. W mojej klatce piersiowej zionie dziura. Dysze ciężko. Strach, nie przerażenie rozchodzi się po moim ciele. Jak? Przecież to nie możliwe! Zaciskam oczy a z gardła wyrywa mi się krzyk.

Nagle wszystko mija. Mój oddech nadal jest ciężki i szybki. Otwieram oczy. Ciemność zniknęła. Mimo, że w pomieszczeniu jest teraz szaro, wyraźnie dostrzegam sufit. Nadal czuję ucisk w piersi, ale brak mi odwagi by chociaż się ruszyć. Po chwili wypuszczam drżący oddech i  unoszę głowę. Duże męskie ramię spoczywa na wysokości moich piersi. Marszczę brwi. Próbuje zebrać do kupy myśli.
Josh - czyli to uczucie, ten ból to był tylko sen. Pierdolony zły sen.
Od słabych przebłysków do pełnych obrazów wraca wczorajsza noc. Jestem zła. Cholernie wściekła na siebie za to że dopuściłam do tej sytuacji. Nie powinno tak być. To nie powinno się wydarzyć. I nie chodzi tu o to że Josh jest zamieszany w to śledztwo, a może nawet jest powodem całego tego gówna. Chodzi o to, że seks zawsze wszystko komplikuje.

Unoszę delikatnie ramię Josha, by go nie obudzić. Nie mam siły na konfrontację. Stało się. Czasu nie cofnę. Mogłabym też powiedzieć , że to przez wypity alkohol. Niestety prawda jest taka, że alkohol mógł mnie zaprowadzić gdziekolwiek. Podświadomie chciałam się tu znaleźć. W tym łóżku. Oczywiście na trzeźwo to by się nie wydarzyło.
Szukam swoich ciuchów. Gdy już je znajduje, szybko i niechlujnie zakładam. Z butami w ręku jeszcze raz odwracam się w stronę mężczyzny. Drań nawet przez sen robi wrażenie. Łapie się na tym, że lekko się uśmiecham.
Deer, mącisz mi w sercu

***
- Dziwka - warczę.
Zaciskam ręce na kierownicy, ale to nic nie daje.

- Puk, puk... jeszcze bije .. puk, puk.. jeszcze żyje.. słodkie jabłko w ciele gnije..
Twoja wina i twój grzech .. - Puk, puk... jeszcze bije .. puk, puk.. jeszcze żyje.. - już. Biorę wdech.
Sięgam po aparat zanim całkiem zniknie mi z oczu. Tyle idealnych fotek się zmarnowało przez nią! Jebana suka sięga po coś co nigdy nie będzie należało do niej. Myśli, że ta noc coś dla niego znaczyła? Żałosna. On zawsze będzie mój i zawsze wróci do mnie.
Przeciągam się leniwie. Odpalam silnik. Przejeżdżam powoli koło domu Josha, chociaż wiem, że pewnie śpi i go nie zobaczę. Uciekła od niego nad ranem jak dziwka, którą z resztą jest. Ja nigdy bym się tak nie zachowała. Nigdy. Ale zobaczy jak to jest, gdy będzie gnić. Zepsuta, pusta.

***Josh

Najgorsze, zaraz po budziku co może obudzić to pełen pęcherz. Przecieram zaspane oczy. Nie ma jej..
Właściwie nie wiem czy liczyłem ją tu zastać. Parskam na myśl, że mogłaby zjeść ze mną późne śniadanie w łóżku. To zdecydowanie nie ten charakter. Skoro to wiem, to skąd to ukłucie rozczarowania?

*
Odgłos pukania odrywa mnie od picia kawy.
Z ociąganiem kieruje się do przedpokoju.

- Dłużej się nie dało? - Słyszę od razu gdy otwieram. Unoszę brew. Wiem dobrze, że nie oczekuje odpowiedź, dlatego przesuwam się, by zrobić jej miejsce. Podążam za stukotem jej czerwonych szpilek. Gdy opada miękko na sofe ja nadal stoję nie spuszczając z niej oczu.

- Co cię do mnie sprowadza mamo? - pytam. Nie widzieliśmy się od czasu, gdy  kazała sekretarce przekazać mi dokumenty dotyczące Addlestone. Nie dzwoniła. Nie przychodziła.

- To matka nie może odwiedzić swojego jedynego syna? - odpowiada pytaniem.

- Byłaś tu zaledwie cztery razy w ciągu ostatniego roku, nie licząc dziś. Za każdym razem tylko po to żeby zrobić mi awanturę. - zaplatam ręce na klatce piersiowej.

- Ah no tak. Te twoje dziwki. Dzisiaj też kiepsko wyglądasz. Minęłam się z kolejną, czy grzeje ci pościel? - szydzi. O co jej chodzi? Wiem, że nie akceptuje mojego stylu życia. Wiem to doskonale, ale ostatnio przesadza. Nie poznaję jej.

- Tak się składa, że świadomość tego, że jakaś fanatyczna morderczyni, być może ma na moim punkcie obsesję, wcale nie sprzyja wysypianiu.

Matka przewraca oczami i prycha cicho.

- Gdybyś.. gdybyś w końcu się ustatkował..

- Serio mamo? W takiej chwili..

- Tak! Zadajesz się z Bóg wie kim! Jakbyś miał żonę nie przyciągnąłbyś tego nieszczęścia!

- To nie ma nic do tego!

- Właśnie że ma!

Milknę. Tą kobieta oszalała. Jak może uważać, że ślub może pomóc w takiej sytuacji. Owszem już od kilku lat powtarza, że powinienem znaleźć żonę, ale teraz to przesadza.

- Mamo, proszę cię. Przyszłaś tu tylko po to żeby powiedzieć mi jak bardzo ślub ułatwiłby mi życie?

- Nic nie rozumiesz - mówi znacznie ciszej. I zupełnie jakby przemawiała do swoich kolan.

- Zrozumiem, jak mi wytłumaczysz - odpowiadam.

- Nie mogę.. - zrywa się na równe nogi i bez pożegnania opuszcza moje mieszkanie.

Co z tymi kobietami? Mówi zagadkami i do tego dziwnie zachowuje. Najprościej jest wyjść bez pożegnania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro