20. Córka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Ronnie

Wodzę spojrzeniem po współpracownikach. Każdy pozornie zajęty, a tak naprawdę zatopiony we własnych myślach. Od wczorajszej wizyty Lindy Deer popadłam w jakąś paranoję. Wszędzie widzę zarys cech tej psychopatki, w każdym.

- Alan, będziesz mi dzisiaj potrzebny - kieruje słowa do naszego kolorowego ptaka, który wcale już nie jest taki kolorowy. Nie jak kiedyś. Czarna koszula, dżinsy rurki z dziurami na kolanach, wszystko odciente czerwonym wąskim paskiem. Jak nie on. Dzieje się tak od kiedy Tina jest na zwolnieniu chorobowym, po pożarze w dzielnicy Addelstone.
Mężczyzna kiwa głową w odpowiedzi i zaczyna zbierać dokumenty, które przyniosł.

- Pozostałych proszę o przyjrzenie się bliżej interesom rodziny Deer. Kto i kiedy kupił od nich jakiekolwiek nieruchomości, oraz kto je aktualnie wynajmuje. - Zarządzam. Wiem, że to robili, w każdym razie pobieżnie.

- A ty? - pyta Penny, mimo iż pozostali jedynie kiwają głowami.

- Co ja? - pytam. Odruchowo przyjmuje obronną postawę.

- Co ty będziesz robiła w tym czasie? - nie ustępuje.

- Mam pewien trop do sprawdzenia. Jak będę miała coś przydatnego to się tym z wami podzielę - kładę nacisk na wami. Nie mam zamiaru się tłumaczyć, zwłaszcza jej. Wtajemniczony będzie jedynie Alan. Mam nadzieję że mogę mu ufać.

- Z pewnością - prycha.

- Jaki jest twój problem? - pytam. Czemu ona znowu to robi? Chce podkopać mój autorytet, jakby już teraz nie był wystarczająco zrujnowany.

- Zastanawiam się co robisz oprócz wydawania nam poleceń. Zabierasz dokumenty do domu. Znikasz na całe dnie i niczego nam nie mówisz! - unosi się. Ma sporo racji, ale nie powiem tego na głos. Nie dam jej tej satysfakcji.

- Kiedy uzyskasz uprawnienia żeby negować sposób prowadzenia przeze mnie sprawny, chętnie odpowiem na twoje pytania. - Mówię najspokojniej jak potrafię, chociaż wewnętrznie drżę z wściekłości. Ta suka nigdy nie odpuści. - Odprawa zakończona - rzucam po kilku sekundach ciszy.
O dziwo nie odpowiada w żaden sposób tylko jako pierwsza opuszcza pomieszczenie. Zostaje tylko Alan.

- Wygląda na to, że nie będziecie pleść sobie warkoczy i malować paznokci - stwierdza Alan lekko znudzonym głosem. Przez całą tę sytuację nawet nie podniósł wzroku.

- Też tak myślę - potwierdzam siadając naprzeciw mężczyzny.

- To teraz mów - unosi na mnie spojrzenie. - Co takiego ukryłaś przed resztą, i kogo podejrzewasz, że to zrobiłaś?

Aż tak łatwo mnie przejrzeć?
Uśmiecham się bez odrobiny wesołości i wygodniej opadam na oparcie krzesła.

- Nie mam konkretnych podejrzanych - przecieram rękoma twarz. - To tylko paranoja. Teraz każda kobieta w przedziale dwadzieścia pięć, pięćdziesiąt lat jest dla mnie podejrzana. Zwyczajnie nie chce nic mówić póki tego nie sprawdzę. A ty? Skąd to przypuszczenie? Podejrzewasz kogoś?

- Od dłuższego czasu podejrzewam, że nasza winowajczyni jest więcej niż sprytna. Musi posiadać przeszkolenie, albo przynajmniej osobę w otoczeniu, która ją wspiera i donosi o każdym naszym kroku.

- Czyli myślimy podobnie. - Mówię bardziej do siebie niż do niego. Cóż jednak nie zwariowałam. - Genialne umysły jednak myślą podobnie

- Już to gdzieś słyszałem - rzuca jakby rzeczywiście się nad tym zastanawiał. - Wracając do mojego pytania. Cóż takiego ukrywasz przed resztą, bo rozumiem, że akurat ja zostanę wtajemniczony.

- Miałam wczoraj ciekawego gościa. Nie wiem na ile ten trop jest dobry, o ile w ogóle jest, ale chce to sprawdzić i chcę żebyś pojechał ze mną.

- Dokąd i kim był ten gość? - Jaki by nie był styl życia Alana, to zawsze będzie dociekliwy.

- Linda Deer. Northampton.

- Deer .. - stuka się po brodzie w zamyśleniu. - Cóż takiego wie pani Deer czego nam nie udało się ustalić?

- Zmarły małżonek miał nieślubną córkę poczętą w wyniku zdrady. Nigdy jej nie uznał a kontakt z kochanką i dzieckiem musiał całkowicie zerwać.

- Ciekawe .. - zamyśla się na chwilę. - W drogę panno V bo to prawie dwie godziny jazdy, a ja mam plany po pracy.
Rzuca zabierając z oparcia skórzaną kurtkę.

*
Jakimś cudem nie trafiliśmy na żadne korki i udało nam się dotrzeć w zaledwie półtorej godziny.
Sprawdzam jeszcze raz adres z karteczki, po czym wychodzę z auta. Alan kroczy za mną, dla pewności trzymając rękę na kaburze przy pasku.
Rozglądam się po okolicy. Średniej wielkości domy wszystkie jednakowe, jedyne co je odróżnia oprócz numerów to długość przycięcia trawy i skrzynki pocztowe. Paranoja.

Pukam do drzwi. Przez dłuższy czas nikt nie otwiera, gdy mam już zacząć rozglądać się za innym wejściem, drewniana powłoka nieznacznie się uchyla.
W wejściu stoi dość szczupła, około trzydziestoletnia mulatka.

- Mogę w czymś państwu pomóc? - pyta z pewnością zaskoczona naszym widokiem.

- Dzień dobry, jesteśmy z policji i poszukujemy pani Moiry Lore. - Witam się pokazując odznakę.

- Policja ... - wzdycha, ale raczej z ulgą. Dziwne. - Pani Lore już tu nie mieszka.

No nie powiem, że się tego nie spodziewałam jak prosiłam o ostatni znany adres tej kobiety, Linde Deer. Miałam tylko nadzieję, że nie będę musiała szukać jej nowego miejsca pobytu przez bazę danych. Takie działania są dziwne, jeśli nie dana osoba nie jest w żaden sposób o coś podejrzana.

- Czy wie pani coś na temat jej nowego miejsca zamieszkania? - warto zapytać.

- Tak się składa, że wiem. - Odpowiada. Jestem zaskoczona, ale pozytywnie.  - Pani Lore przebywa w domu opieki, całkiem niedaleko stąd. Zaraz zapisze pani adres. Z mężem baliśmy się wynająć ten dom, ale jej córka zapewniła, że jej mama już tu nie wróci, a ona sama ma własne mieszkanie i nie ma zamiaru tu wracać.

Córka. O niej też muszę się wszystkiego dowiedzieć, ale najpierw Moira.

Kobieta znika wewnątrz domu i już po chwili wraca z adresem zapisanym na kartce.

- Dziękujemy. A czy ma pani kontakt z córką pani Lore? - pytam.

- Niestety nie. Czynsz wpłacamy bezpośrednio na dom opieki w którym przebywa jej mama, a ona sama mówiła, że wyjeżdża. Nie wiem nawet czy odwiedza matkę.

- Rozumiem. Dziękujemy jeszcze raz i życzymy miłego dnia. - Żegnam się uprzejmie, Alan jedynie kiwa głową, po czym wracamy do auta.

- Co o tym sądzisz? - pytam Alana, gdy już siedzimy w środku.

- Skoro przebywa w domu opieki to nie ma zbyt wielu możliwości żeby wymknąć się, przebyć dwie godziny popełnić morderstwo i wrócić na miejsce. No chyba, że ochrona w tym ośrodku jest żadna, albo mają w dupie wychowanków.

- Też tak myślę, pozostaje nam tylko ...

- Córka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro