29. On jest mój!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochani, bardzo długo mnie tu nie było. Nawet nie wiem jak się tłumaczyć..
Mam jednak nadzieję, że jesteście i czekaliście na dokończenie tej historii. W prawdzie to jeszcze nie finał, ale trochę wyjaśnia.
Rozdział ten dedykuję AniAni85, która bardzo mnie motywuje i każdemu, kto nadal jest ze mną ❤️

***Alan

Przyglądam się każdemu uważnie. Na tym polega moja praca w wydziale. Ostatnio jednak nie jestem sobą. Nikt z nas nie jest. Ta sprawa zabrała z nas życie.

- Alan co się dzieje? Gdzie jest Brewsden? - Niecierpliwe pytanie Penny zostaje przeze mnie zbyte brakiem odpowiedzi. Rozkładam przygotowane wcześniej dokumenty i mam coś dodać, gdy rozdawania się mój telefon. Idealnie na czas.

- Przepraszam was, ale czekałem na ten telefon. Zaczekajcie tutaj zaraz wszystko będzie jasne.

Wychodzę uśmiechając się w duchu, gdy widzę miny współpracowników i jej. Ciężko mi przebywać w jednym pomieszczeniu z morderczynią, ale nie potrwa to długo. Zamiast odebrać telefon ide prosto do szatni.
Odnajduje jej szafkę. Mam mało czasu.
Na pozór zwyczajne rzeczy osobiste. Kilka kosmetyków i ciuchów na zmianę. Czuję obrzydzenie dotykając tego wszystkiego. Bingo! Jest! Znalazłem!

Po chwili wracam do gabinetu.

- Słuchajcie. Wszystko co jest w dokumentach to zadania na dziś - oznajmiam. - Ronnie dzisiaj nie będzie. Sprawdza trop. Chodzi o jakąś chatę na obrzeżach. Ma się z nami na bieżąco kontaktować. Nie zdążyła dużo przekazać chyba ma problem z zasięgiem.
Zrezygnowany pomruk przechodzi przez pomieszanie. Wiem, że przejmują się brakiem postępów. Chętnie podzieliłbym się z nimi wszystkim. Na pocieszenie w tym wszystkim mam minę tej suki jak dociera do niej co powiedziałem. Dobrze wie, że nie musi chodzić o ten konkretny domek, ziarno niepewności zostało zasiane..

***Ronnie

Tym razem nie zadaje sobie trudu żeby wejść przez piwnicę. Wiem dobrze, że jej tu nie było. Jeśli wszystko poszło zgodnie z planem właśnie dowiaduje się, że wpadłam na trop pobytu Lindy Deer i zjawi się, żeby coś temu zaradzić. Ja będę czekać...

***Alan

- Alan! - odwracam się niechętnie z ręką na pilocie do auta. Parking wydaje się być pusty, gdyby nie sylwetka ukryta w cieniu przy jednym z filarów.

- Hej! - wołam. - Kim jesteś?
Kładę dłoń na kaburze odpinając zabezpieczenie.

- Mężczyzna, teraz już widzę dokładniej, wychodzi z mroku. Odczuwam ulgę, gdy go rozpoznaje.
Podchodzi bliżej i już mam zapytać czy czegoś chce, gdy gwałtownie wyciąga przed siebie ramię.

- To ty! Strzał! Nawet nie wiem jak zareagować. Czuję, że osuwam się na ziemię. Moją ostatnią myślą jest by powiedzieć Ronnie, że suka ma wspólnika....

***Josh

Nie mogę usiedzieć na miejscu. Przemierzam korytarz kliniki w tę i z powrotem. Ronnie nie dzwoni i nie odbiera moich telefonów.
Ledwie chowam do kieszeni telefon, gdy rozbrzmiewa dźwięk wiadomości.
To od Alana, współpracownika Ronnie.
Wiadomość jest krótka.
Adres i prośba żebym się pospieszył. Ostatni raz spoglądam na salę w której leży moja mama i ruszam do wyjścia, muszę pomoc Ronnie.

*

Zatrzymuje się niedaleko niewielkiego domu. Wygląda na opuszczony. Rozglądam się. Auto Ronnie stoi nieopodal. Mam dziwne przeczucie. Coś jest nie tak. Dlaczego nie ona do mnie napisała? Wyciągam ze schowka mojego glocka i chowam za pasek spodni. Idę do drzwi. Wchodzę najciszej jak to możliwe. Na razie nie chcę zdradzać swojej obecności. Zaglądam do pomieszczeń, aż natrafiam na ... na środku stoi krzesło... Ronnie..
Robię krok w jej stronę, gdy słyszę dźwięk przeładowywania broni.

- Długo kazałeś mi na siebie czekać - to ostatnie co słyszę zanim tracę przytomność.

***Ronnie

Budzę się przywiązana do krzesła. Dałam się podejść jak dziecko. Jak mogłam nie domyślić się, że ta suką z kimś współpracuje? Mam tylko nadzieję, że Alanowie udało się zrealizować plan.
Skrzypnięcie drzwi. Unoszę głowę i moje ciało zalewa panika.
Josh..

Nie udaje mi się wydobyć z siebie słowa, gdy za jego plecami jak spod ziemi wyrasta postać. W jednej chwili Deer pada na podłogę, a ja mogę dostrzec sprawcę. No kurwa nie wierzę!
Czyli to on mnie zaszedł.

- W końcu znalazłeś coś w czym jesteś naprawdę dobry - rzucam z pogardą. Od zawsze nie znosiłam tego gnoja, a teraz widzę, że to było przeczucie.

- Niby w czym? - pyta jakby nigdy nic. Jakby ta cała sytuacja nie była wystarczająco pojebana. Jakbyśmy spędzali kolejny dzień w pracy.

- Zawsze był z ciebie gówniany patolog, bo jak widać potrafisz tylko napierdala po łbach. - Syczę wściekle i jak na zawołanie odzywa się moja rana na tyle głowy, którą zadał mi ten skurwiel.
Na moje słowa w kilku kolorach pokonuje dzieląca nas odległość i chwyta za moją twarz, cholernie boleśnie.

- Na twoim miejscu przestał bym szczekać suko! - Warczy, a jego oddech omiata moją twarz.
Przymykam oczy.

- Paul! - na dźwięk swojego imienia odsuwa się puszczając moją twarz.
- Zamknij się proszę moim gościem.

Paul automatycznie wykonuje jej polecenia. Łapie pod ramiona nieprzytomnego Josha i wyciąga go z pomieszczenia.

Zostajemy same. Milczenie się przeciąga. Obserwuję jak krąży wokół mnie. Obserwuje. Czas przerwać milczenie.

- Jak to zrobiłaś? Jak zdobyłaś dokumenty na to nazwisko? - w prawdzie domyślam się jak do tego doszło, ale muszę grać na czas.

- Cóż w sumie mogę ci powiedzieć. Mało kto o tym wiedział, ale mama poznała pewnego mężczyznę, gdy byłam szesnastolatką. Pomagał nam. Nie mieszkał z nami dlatego jak mama trafiła do szpitala byłam jej jedyną rodziną. - Aż pali się żeby mi wszystko opowiedzieć. - Nawet nie wiesz jakie to było proste. Wystarczyło przekonać Vincenta, mojego nowego opiekuna żeby uruchomił swoje kontakty i zmienił datę moich urodzin. Zabawne, że na się początku zdziwił, ale pomyślał, że zwyczajnie chce się odmłodzić. Dopiero jak przedstawiłam mu jeden z największych argumentów, bez wahania się zgodził. - Jej usta zdobi przebiegły uśmiech. - Tak. Napawa się tą historią.
- Musisz wiedzieć, że Vincent oprócz tego, że dał mi swoje nazwisko jako nowy opiekun, dał mi coś jeszcze.. i dawał mi to przy każdej możliwej okazji, gdy tylko mama wychodziła żeby dorobić.

Sugestywnie porusza brwiami i nie mam wątpliwości co ma w tej chwili na myśli.

- Przecież.. miałaś tylko szesnaście lat.. on nie mógł..

- Czternaście. Nie zapominaj, że dzięki niemu, można powiedzieć, że urodziłam się na nowo. Już nie nazywałam się Melanie Hadley, a Penny Larson. - Szczerzy się jak nienormalna. W sumie ona jest nienormalna.

- A co z twoją matką? Wiedziała? - Mimo wszystko nie potrafię ukryć zaskoczenia. To chore co zrobił ten facet!

- Moja matka cóż.. Vincent był trochę naszym środkiem do celu. Potrzebowaliśmy kogoś kto będzie oparciem dla nas, także finansowym. Może myślała, że jest mi potrzebny ojciec skoro Linda zabrała mi Gregora? - wzrusza od niechcenia ramionami. - Vincent bardzo przejął się rolą. Wywiadówki, odrabianie lekcji, ale później, ..później , był moim tatusiem - mówiąc wygląda jak rozmarzona - A ja jego małą córeczką.. chociaż na początku strasznie się opierał.

- Opierał? Czyli to nie on? - Nie mieści mi się to w głowie.

- Oczywiście, że nie. On był tylko elementem. Środkiem do celu. - Tłumaczy.

Jak bardzo chory i spaczony umysł może wymyślić coś takiego?

- Wszystko zaplanowałaś.. ale jak? Przecież miałaś tylko szesnaście lat!

- I cholernie dobry plan! Myślisz, że chciałam zostać gliną?! Tylko w ten sposób mogłam zdobyć dostęp do informacji. Mogłam być wszędzie i nie wzbudzać podejrzeń. Ciężko pracowałam żeby to wszystko osiągnąć, ale ty! - celuje we mnie palcem. - Zjawiłaś się i wszystko popsułaś! Najpierw Sergio, później było ci wciąż mało! I mało!

Przez chwilę miota się kładąc na głowie ręce. Jedną szarpie za wzburzone już włosy, w drugiej trzyma broń. - Musiałaś go mieć prawda? - zatrzymuje się i pochyla nade mną.

Obłęd w jej oczach nie gaśnie, wręcz przeciwnie, wydaje się jeszcze bardziej wyraźny, gdy tak świdruje mnie spojrzeniem. - Taki idealny. Piękny, inteligentny i diabelnie bogaty. Nie wystarczyło ci, że miałaś Sergio. Znudził ci się? Josh też by ci się znudził! A mi nigdy! Nigdy słyszysz! Kocham go całą sobą! Ciągle i ciągle tak samo. Inni byli tylko kolejnymi etapami do zdobycia mojej miłości, którą ty mi odebrałaś!

Przy ostatnim słowie wymierza mi siarczysty policzek. Metaliczny posmak krwi zalewa moje usta, a głowa odskakuje na bok. Cholernie piecze. Unoszę jednak spojrzenie. Już dość mi powiedziała. Teraz moja kolej.

- Plany.. plany .. plany.. eh Penny, co ci z nich przyszło? Dałaś pieprzyć się tatusiowi i co ci z tego? Facet dla którego to robiłaś ma cię gdzieś i do kurwy jest twoim bratem! - mój głos ocieka kpiną. Cały szok z wysłuchania jej historii spycham na dno umysłu. Czas rozegrać tę grę po mojemu. - Sukcesywnie usuwałaś przeszkody. Najpierw Michelle, potem Henry, który przypadkiem widział za dużo, Vone, który przedstawił mu dziewczynę, której sam nawet nie znał. Marieta.. Swoją drogą, to musiało boleć, jak okazało się, że małolata pieprzy się tak dobrze, że zasługuje na mieszkanie..

Kolejny policzek wprowadza mnie w lekkie zamroczenie, na chwilę tracę ostrość widzenia i wątek. Tak. Tak właśnie miało być.

- Niczego nie wiesz! Josh będzie mój! Nic i nikt już nie stoi na przeszkodzie, oprócz ciebie! - syczy. Perfidny uśmiech zdobi jej twarz, a palce zaciskają na moim ramieniu. Bardzo dobrze znam ten schemat. Wiem co zaraz zrobi.

- Nawet jeśli się mnie pozbędziesz znajdą się kolejne. On zawsze będzie miał ich mnóstwo. Będą przechodzić przez jego sypialnie jak królowe! Wszystkie tylko nie ty! - rzucam jej w twarz i tak jak się spodziewałam kolejny raz obrywam. Penny kipi złością, a szaleństwo trawi jej wnętrze. Widać to wszystko jak na dłoni, którą przed siebie wyciąga. Mała, biała niepozorna tabletka. Przykłada ja do moich zaciśniętych ust i siłą wpycha do środka. Nie mogę sobie odpuścić okaleczenia zębami, jej obrzydliwych palców, które mi przy okazji wpycha. Syczy cicho i od razu zakrywa mi usta i nos. Zmusza do połknięcia. Przedstawienie czas zacząć...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro